
Język obracający się w ustach. Stare, cuchnące piwnice. Piwo rozlane po barze, skapujące na podłogę jeśli ktoś nie miał odpowiedniego refleksu. Liczenie do dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu i kolejna kolejka wódki. Strzał. Padają kolejne trupy. Blade twarze, słowa świszczące w powietrzu, rozmowy pogrążone w bełkocie. Dym z papierosów spowija całe pomieszczenie, wdziera się do płuc, do oczu, wchodzi pod powieki. Grzebią w kieszeniach w poszukiwaniu drobnych, wycierają dłonie w spodnie i chwytają za butelkę piwa. Ich palce zdzierają etykiety, ich oczy patrzą przez bar, na wskroś nic nie widząc. Uwaga! Pasażer opuścił ciało.
Drobne kobiety zajmują przypadkowe stoliki. Piją drinki i wymieniają się wiadomościami. Poprawiają włosy, zakręcają je sobie na palcach, przygryzają dolną wargę. Czas ucieka. Tik, tak. Wpatrują się w ekrany swoich telefonów. Podnoszą głowy szukając idealnych mężczyzn. W tym gęstym dymie nie jest to łatwe, ale to odważne kobiety, które wiedzą czego chcą. Przysiadają się do nich starsi panowie, to odważny krok. Wymiana doświadczeń, różnica oczekiwań.
Muzyka jest głośna i bardzo różna. Barman krąży za barem, jakby w amoku. Przyspiesza, zwalnia, zmienia rytm kilka razy na kwadrans. Prawdziwe szaleństwo. Stopy tupią, zamrażarka z alkoholami skrzypi, gdy otwiera się jej drzwiczki. Dym wypełnia tę lodówkę, piwo skapuje tuż obok.
Zmrożone kieliszki i zmrożona wódka. Kolejna kolejka. Padają strzały. Trup ściele się gęsto, jest już bardzo późno. Zapach kapusty i przetrawionego alkoholu. Pot na powiekach rozmówców, dżentelmanów nocy, z sumiastymi wąsami i tych gładko ogolonych. To miejsce, gdzie mankiety koszul są magiczną sztuczką, mającą zamaskować to czego wszyscy i tak się spodziewają.
Rozdzwaniają się telefony, wszyscy wzywają taksówki. Mniej zamożni z trudem dosiadają rowerów i odjeżdżają chwiejnie w noc. Księżyc raz w miesiącu wskazuje im drogę. Reszta wsiada do taksówek tłukąc głowami w dachy żółto oświetlonych samochodów. Odjeżdżają. Cisza. Barman wyłącza muzykę i gasi światła. Przeciera blat baru, wyprasza kobiety, które dzisiaj nie znalazły mężczyzny na miarę swoich oczekiwań. To nic, jeszcze będzie okazja. Dym ulatuje przez otwory wentylacyjne. Jest cicho, jest ciemno, jest spokojnie.
Czas ucieka. Tik, tak. Mężczyźni wstają w południe i jedzą na mieście. Zapalają pierwsze papierosy i piją pierwszą kawę. Czarną kawę, białą kawę. Wkładają koszule, podwijają mankiety. Wychodzą przed siebie stoczyć kolejną bitwę, kolejną potyczkę. Wstają by pić do rana. Dżentelmani tych letnich, gorących nocy walczący o życie raz za razem. Padają strzały. Trup ściele się gęsto.