Jako, że moja wiedza dotycząca literatury jest - jak na razie - niemal czysto teoretyczna, a moje próby nie oglądały jeszcze światła dziennego - bardzo proszę o bezlitosną krytykę, którą przyjmę z ugięciem głowy (po uprzednim posypaniu jej popiołem). Mam pełną świadomość, że jeszcze ogrom pracy przede mną. :>
Wenus z Milo
Szedłem korytarzem Muzeum. Wypolerowana posadzka miarowo stukała, a dźwięk wibrował między złotymi drobinami kurzu w powietrzu. Przez okna wlewało się bezkresne, rozgrzane morze, nad którym w rytm fal latały mewy; z lewa na prawo, odwrotnie. Nie mogłem dostrzec granicy między wodą a powietrzem, więc się nie zatrzymywałem. Jak pusty koszyk – niosłem ze sobą niewytłumaczalny głód, nękający i palący już od wielu, zbyt wielu dni. Dręczył mnie właściwie odkąd pamiętam. Pulsował, parzył, wzbierał, ale także opadał, dając się opanować. Co pewien czas mijałem drzwi, ale wszystkie przytłaczały, więc przezornie nie podchodziłem. Nie chciałem ryzykować przygniecenia ciężarem stuleci. Klamki umieszczono nielogicznie wysoko, a napisy – jeszcze wyżej. Bywały też inne korytarze, ale rozum nakazuje jeden kierunek; wszak gdybym skręcił, mógłbym pójść na marne.
Wreszcie, po dziesiątkach leniwych fal i setkach głośnych stuknięć, dotarłem. Nie mam wątpliwości, nie mogłem trafić w inne miejsce, tylko te drzwi były na końcu – i tylko te otwarte. W chwili, kiedy wszedłem, oślepiło mnie jasne światło. Powietrze było duszne, woniejące wiekami i dymami kadzideł. Rytmicznie, uparcie jak szamańskie bębny, napierała na mnie cisza. Oczy powoli przyzwyczajały się do bezlitosnej i obiektywnej jasności. Kiedy na powrót widziały, dookoła mnie zaroiło się od Wenus. Piękności o bezlitosnych ciałach kroczyły przez fale, stały w niszach i wnękach, odpoczywały na łóżkach, szezlongach albo otomanach, przeglądały się w lustrach, tańczyły wśród gajów i drzew, stały, prosiły, błagały, zatrzymywały, drżały w objęciach i rodziły się w nieskończoność.
Przyciągała mnie, ale nie wiedziałem dokąd. Ptak nie wie, do jakiego celu leci jego klucz, podobnie ja nie pamiętam, jak ominąłem gąszcz białych ramion, łabędzich szyj, skrzydlatych bioder, jasnych splotów, rozwartych ud i uniesionych stóp. Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy byłem już na miejscu.
Po środku stała ona. Pozbawiona barw, rysów i charakteru. Odarta z kolorów do żywego piękna. Szerokokoścista, mięsista, ale tak naprawdę niezaprzeczalnie subtelna przy całej swojej zmysłowości. Uwieczniona w pół mrugnięcia, w pół drogi, w pół zmiany. Monumentalna, kolosalna i absolutna. Zachwycająca w nieludzkiej perfekcji. Pełna w każdym wymiarze. Jej transcendentalna uroda była okrojona, jak okrojona jest bezskrzydła mucha. Dostępu bronił nieprzerwany pierścień stołów uginających się pod ciężarem mis, a każde z naczyń wypełniały figi zalane czerwonym, jak mi się wydawało, winem i gęstym miodem.
- W czym mogę pomóc? – zapytała Kustosz. Stała tu chyba dla kontrastu. Wargi wypełniały niemalże całą jej twarz i nie pozwalały dostrzec żadnych szczegółów.
- Szukam odpowiedzi – odrzekłem.
- Wszyscy szukają – odparła. – Każdy chce znaleźć odpowiedzi i zadać pytania. Jakby to było takie proste – klęknąć przed tronem i usłyszeć to, na co inni czekają latami! Sztuka jest jednak niema, dlatego tutaj jestem. Sztuce brak ust, stąd moja obecność. Sztuka wie wszystko, ale nie mówi nic, z tego powodu nie może mnie nie być.
- Więc Ty mi powiedz.
- Nie mogę tego zrobić. – Kustosz pokręciła głową. – Sama nie wiem. Gdybym wiedziała wszystko, byłabym eksponatem. Wiem tylko, że nie mogę odpowiadać na podobne żądania, wtedy sztuka byłaby bezużyteczna. Wolno mi jedynie sugerować, dawać rady i poszlaki.
- Poradź mi zatem!
- Nie.
- To odpowiedź czy odmowa?
- To i tak nie ma dla Ciebie większego znaczenia – Kustosz obojętnie wodziła białym wzrokiem po misach z figami. – Ja nie wiem, o co mnie pytasz, a Ty nie wiesz na co odpowiadam.
- Nie rozumiem czemu tutaj jesteś.
- Nie musisz, to nie jest Twoim zadaniem. Napawaj się pięknem – czyż nie jestem piękna?
- Ale ja cię nawet nie widzę.
- Na tym to polega: gdybyś widział – może wcale byś tak nie uznał. Figę? – podsunęła mi ociekający owoc. Odmówiłem, osobliwa istota kontynuowała – to, co obiektywne, nigdy nie będzie estetyczne. W galerii portretów nie zauważysz żadnych różnic. Ale jeśli się dowiesz, że któryś kryje tajemnicę – dostrzeżesz od razu ten aksamitny splot, tę miękką linię ramienia, ten wykrój warg. Dopiero, gdy poznasz – choć w ułamku - Twoje serce drgnie. Ale nie będziesz chciał poznać, dopóki nie poczujesz wzlotu serca. Stąd niektórzy od urodzenia są uprzywilejowani, a inni – skazani na brzydotę. Gdybym nosiła znamię wieków, byłabym piękna. Albo gdybym nie wiedziała nic – wtedy też bym była, są przecież różne rodzaje urody. Ale ja wiem za dużo, żeby zachwycać i za mało, żeby czarować.
Jest jedno piękno, ale ma wiele odmian. Jedność z wielości, czy pojmujesz to umysłem? Jeśli tak - źle: powinieneś czuć sercem! Wszystkie drogi się kiedyś spotkają, ale tylko jedna doprowadzi geniusza do celu. Upewniać – to zabijać. Każdy śmiertelny nosi w sobie cząstkę Absolutu. To do niego garniecie w świecie reguł. A im prostsi są ludzie – tym mniej w nich potrzeby i miłości piękna. Pierwotność, którą rodzi Absolut, to ten pierwiastek do którego śmiertelni wznoszą okrzyki, artyści - błagania, a prawdziwie wybitni – pokłony. Nie sposób jednak dostrzec go bez kontrastu, musi być kunsztownie oprawiony. Czyż Ty nigdy nie błagałeś?
- Tak, robiłem to.
- Ale te pełne żałości prośby nie przynoszą odpowiedzi! Jedynie siłą i gwałtem, żelazem i ogniem możesz wyjść z siebie, wyłuskać z otchłani te kilka ziaren zdatnych do zasadzenia. Nic nie jest godne porównania z męką, gdy dzieło pragnie się wydostać na świat, gdy chce się ono wykluć. Żaden ból nie może być przeciwstawiony bólom twórcy rodzącego swoją nieśmiertelność. Sam trud jednak nie wystarczy – wcześniej musisz przygotować ziarnom miejsce, na którym wykiełkują i – regularnie umacniane – dadzą owoc. Zapytasz pewnie zaraz: „zatem jak przygotować to miejsce?”. Ale na to nie mogę Ci już odpowiedzieć. Aby spłynęło błogosławieństwo, niektórzy potrzebują wieków, inni sekund, zaś jeszcze inni – eonów. Jednak trzeba pamiętać, że cała witalność wody nie zapłodni piasków pustyni, a prometejski nawet ogień - nie zajmie mokrych polan.
- I to wszystko? Cała tajemnica?
- Każda użyteczność jest błędem. Nadawanie celu szkodzi, bo oddala od niego. A jedynym celem, do którego faktycznie warto dążyć, jest piękno w samej swojej idei. Każda inna droga wiedzie gdzie indziej - czyli do brzydoty, w takiej czy innej formie. Utylitaryzm jest wrogiem artysty. To przyjaciel rzemieślnika, ale żeby wybić się ponad miano odtwórcy – dzieło potrzebuje czegoś więcej: potrzebny jest ten pierwiastek tragizmu, mała choćby cząstka nieprzewidywalności. W świecie hierarchii przyjemność płynie z Absolutu, może mówiłam już o tym? To z niego podchodzi cała otaczająca ludzkość uroda.
Zaczynałem rozumieć.
- To nie ma sensu – powiedziałem. – Ty nie masz sensu.
Z uśmiechu Kustosz wyczytałem potwierdzenie.
- Słowa wyroczni docenia się dopiero po fakcie, gdy można już pojąć ich znaczenie.
- Chciałbym jej dotknąć.
Poszedłem bliżej piedestału otoczonego kręgiem, a z każdym krokiem coś we mnie narastało, budziło się do życia i zaspokojenia. Poczułem wypieki, już wspinałem się, unosiłem nogę – kiedy padło na mnie spojrzenie. Wszystko zadrżało w naprężeniu. Nerwy zawibrowały, kości zatrzeszczały, kręgosłup napiął się jak struna, a całe Muzeum ryknęło w posadach. Mignięcie tego ślepego wzroku trwało najwyżej parę uderzeń serca, ale niosło ze sobą szaleństwo i furię, i radość, i rozkosz. Gdybym miał opisać wygląd Chaosu, który w greckich mitach poprzedza wszystko, gdybym miał określić ciemność przed rozdzieleniem jej przez Boga, gdybym miał przedstawić w słowach wieczność – wspomniałbym tylko ten wzrok. Zwiotczałem, pogodzony.
- To zabronione. Eksponatów nie można dotykać. Prawa tego miejsca tego zakazują: a prawa te są tak stare, że nawet ja nie pamiętam, kto je ustanowił.
Dziwne, spokój który mnie ogarnął, nie pozwolił się wedrzeć nawet zawodowi.
- Odpowiedz mi na choć jedno z pytań.
- Dobrze – zgodziła się. – Piękno Wenus z Milo tkwi w naturalności; rozchylone wargi, płynące kształty i bezwstydne ramiona. Nie narodziła się nigdy kobieta o takiej prawdziwości, tak perfekcyjnie naturalna i idealnie nieforemna. To chaos przekuty rylcem konkretu. Gdy na nią patrzysz, duszę rwie tęsknota do dawno zapomnianych czasów, gdy ludzkość otaczało takie właśnie piękno, nieprzeznaczone dla nikogo i dzikie w tej bezcelowości. Coś, do czego nieudolnie dąży każdy z was. Czemu milczysz, czyżby Wenus nie rozrywała Twej duszy?
- Czemu akurat to pytanie?
- A czemu nie? – Kustosz po raz pierwszy się roześmiała, był to dźwięk perlisty i w nieprzyjemny sposób dźwięczący. – Sztuka zawsze ma prawo wyboru. Idź już. Jeśli będziesz wytrwały - jeszcze się spotkamy.
Wyszedłem, a Kustosz dalej jadła figi. Byłem w jakiś sposób pełniejszy, moje wnętrze pulsowało. W drogę powrotną zabrałem z Muzeum swoisty ciężar. Powoli ogarniała mnie senność i zadowolone odprężenie, jakie otacza po jednocześnie wykwintnym i obfitym posiłku. Nie widziałem tego – raczej czułem - lecz słodki, lepki sok ściekał po brodzie, szyi, piersiach i reszcie alabastrowego ciała, plamiąc odwiecznie suchą szatę. Krople leciały, słodycz drżała, wreszcie - biel pękła pod naporem strumieni koloru.
Wenus z Milo
1
Ostatnio zmieniony sob 27 gru 2014, 13:57 przez mnml, łącznie zmieniany 2 razy.
"Tylko zmysły mogą uleczyć duszę, tak samo jak tylko dusza może uleczyć zmysły."
"Ale najodważniejszy z nas boi się samego siebie."
"(...) geniusz trwa dłużej niż piękno."
Oscar Wilde, Portret Doriana Graya
"Ale najodważniejszy z nas boi się samego siebie."
"(...) geniusz trwa dłużej niż piękno."
Oscar Wilde, Portret Doriana Graya