16

Latest post of the previous page:

O agenta można postarać się w USA oraz w UK, chociaż i w tych państwach jest wiele wydawnictw przyjmujących teksty bezpośrednio od autorów.
Agenci działają przede wszystkim dla wygody wydawców, nie autorów, spełniając rolę "pierwszego sita" - grzebią w stosach tekstów. Gdy piszących osób było mniej, przesyłali teksty bezpośrednio do wydawców.

Dobry agent to taki, któremu udaje się "sprzedać" połowę przyjętych tekstów, trudno zatem takiego zdobyć, a słaby agent może być bardziej przeszkodą niż pomocą. Z agentem podpisuje się umowę o reprezentację, a zatem otrzymuje się coś bardzo słabo określonego, zaledwie obietnicę, że będzie się on starał o doprowadzenie do podpisania umowy z wydawcą.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

17
Immo pisze: Bo i ja nie mówię, że nie da się, tylko że jak już coś robić, to z przytupem i dobrze :D
I to nie tylko w przypadku pisania :).
W takim razie ja chyba inaczej zabieram się za tłumaczenie. Zamiast zdanie po zadaniu, albo fraza po frazie, biorę akapit, który czytam, a potem przepisuję po angielsku. Dlatego nie potrafię komuś przetłumaczyć, na przykład, połówki zdania bez znajomości reszty (nie tak, bym był z tego zadowolony).
Nie chodzi o to, jak się zabierasz za tłumaczenie (choć w przypadku tłumaczenia gier nie zawsze masz wybór: czasami jest kontekst do pomocy, a czasami trzeba zrobić tłumaczenie urwanych zdań), tylko o to, że tłumacząc z języka ojczystego na obcy masz większe szanse zastosować konstrukcje językowe, które choć będą poprawne, nie będą brzmieć naturalnie w języku obcym.
Dlatego uważam, że lepiej jest pisać w języku obcym (oznacza to myślenie i zapisywanie zdań w tym języku, a nie myślenie po polsku, tłumaczenie "w głowie" i zapisywanie), niż tłumaczenie, czy to z tekstu, czy to z myśli.
augustinech008 pisze:Z reguły trzeba najpierw sporo poczytać w stylu czy dana agencja życzy sobie tekstu w pliku Word czy Pdf jakie mają być spacje itd. (na stronie jednej z takich agencji czytałam, że chcą aby odstępy wynosiły ok. 1.5 spacji i ponumerowane str.)
Interesujące. Na jakąś setkę stron agencji i agentów, które przejrzałam, ok. 90% nie prosiło o żadne załączniki na początku (nie otwierają niczego od znajomych, bo zbyt łatwo o wirusa), tylko o list - propozycję wydawniczą oraz streszczenie i pierwszych pięć stron/trzy rozdziały/itd. wklejone na końcu maila.
A przy wysyłaniu całości, to zazwyczaj obowiązuje "standard manuscript format", czyli mniej więcej to, co wyliczasz powyżej. O tekście Williama Shunna, który podlinkowałam, wspomina się najczęściej w przypadku porad, jak formatować propozycję wydawniczą, więc można założyć, że jest najbezpieczniejszy: i dopiero później wprowadzać do formatowania ewentualnie zmiany wg. życzeń agenta/wydawcy.
Może być też tak, że agencja chce tylko formę tekstu wysłanego przez email i do tego skierowanego do odpowiedniego agenta np. John Smith bierze pod uwagę tylko teksty o tematyce przygodowej, to nie należy kierować do niego powieści kryminalnej czy romansu.
W większości przypadków list należy wysłać do konkretnego agenta. Agenci podają też listę gatunków, jakie reprezentują, więc wiadomo, do kogo w danej agencji wysyłać. Czasem, w przypadku małych agencji jest informacja, że agenci przekażą maila drugiemu, jeśli uznają, że może go to zainteresować.
augustinech008 pisze:Na odpowiedź z reguły czeka się od 6 do 8 tygodni, zależy gdzie się zgłosiło tekst. Jeżeli nie wydałeś im się interesujący to przeważnie nie odpowiadają.
Odpowiadają. Standardową formułką, ale odpowiadają. I 6-8 to maksimum, niektórzy odpowiadają i po tygodniu (zazwyczaj ci, którzy proszą tylko o "query letter" i przykładowe strony).
Marcin Dolecki pisze:O agenta można postarać się w USA oraz w UK, chociaż i w tych państwach jest wiele wydawnictw przyjmujących teksty bezpośrednio od autorów.
Wydaje mi się, że coraz mniej (fakt, śledzę głównie te wydające fantastykę).
Marcin Dolecki pisze:Agenci działają przede wszystkim dla wygody wydawców, nie autorów, spełniając rolę "pierwszego sita" - grzebią w stosach tekstów.
Działają też dla wygody autorów - jak już się zdobyć reprezentację. Dobry agent nie tylko znajdzie wydawcę, ale i książkę sprzeda, wynegocjuje lepsze warunki (np. prawa do wydania tylko w Stanach, a nie na całym świecie). Czytałam ostatnio artykuł o autorce mówiącej, że jej agent zdołał wynegocjować trzykrotnie wyższą kwotę za książkę, niż była początkowo oferowana.
O pisaniu i innych nałogach

18
W kwestii agentów są dwa dosyć skrajne stanowiska, moje jest takie, że można się obejść bez pośredników. W sumie napisałem do czterdziestu z nich, ale bez efektu. Zrobiłem to przede wszystkim dlatego, aby spróbować również tą metodą. Gdy kontaktowałem się bezpośrednio z wydawcami, dostałem jedną propozycję, której jednak nie przyjąłem. Szukam dalej :)

[ Dodano: Sob 17 Sty, 2015 ]
Świetnie, że na wery pojawiła się kolejna osoba, która działa na rynku anglojęzycznym :D
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

19
Marcin Dolecki pisze:W kwestii agentów są dwa dosyć skrajne stanowiska, moje jest takie, że można się obejść bez pośredników. W sumie napisałem do czterdziestu z nich, ale bez efektu. Zrobiłem to przede wszystkim dlatego, aby spróbować również tą metodą. Gdy kontaktowałem się bezpośrednio z wydawcami, dostałem jedną propozycję, której jednak nie przyjąłem. Szukam dalej :)
Powodzenia zatem. :)
No i zgodzę się, że można się obejść bez pośredników, choć jakby mi się jeden trafił, to bym nie narzekała - zdejmuje z głowy wszystkie aspekty finansowo-prawne.
Marcin Dolecki pisze:Świetnie, że na wery pojawiła się kolejna osoba, która działa na rynku anglojęzycznym :D
Z tym działaniem to jednak jeszcze przesada ;). Ale jak skończę wreszcie redakcję powieści, to do działania trzeba będzie się poważnie zabrać.
O pisaniu i innych nałogach

20
Poprosiłem nativa (Amerykanina, znajomego doktora medycyny zainteresowanego literaturą) o przeczytanie mojego tekstu. W kwestii języka wypowiedział się tak:
"The English translation is adequate. I do not think the translation is standing the way of your efforts to find an English-language publisher."

Kiedyś znalazłem dane, z których wynikało, że w USA drukowana jest średnio jedna na 500 książek wysłanych do wydawnictw. Oczywiście, wydawanie to nie loteria.

Zadanie matematyczne (z rachunku prawdopodobieństwa), którego nie potrafię rozwiązać, między innymi dlatego, że nie ma ono dokładnego wyniku :)
Rozważmy następujące sytuacje:
1. Wydawnictwa drukują średnio jeden (najlepiej rokujący) tekst na pięćdziesiąt przysłanych przez autorów. Wysyłam tekst do pięćdziesięciu wydawnictw.
2. Wydawnictwo drukuje średnio jeden (najlepiej rokujący) tekst na pięćset przysłanych przez autorów. Wysyłam tekst do pięciuset wydawnictw (jeśli mam tyle determinacji).

Prośba o porównanie szacunkowego prawdopodobieństwa sukcesu w obu przypadkach :D
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

21
W siódmym z tych pięciuset wydawnictw tekst trafia do redaktora, który od dawna miał ochotę przeczytać właśnie coś takiego, co napisałeś. Przyjmuje tekst z radością i natychmiast. Wniosek: pozostałe czterysta siedemdziesiąt trzy wydawnictwa można było sobie odpuścić. Problem: jak znaleźć jasnowidza, który wskaże to najwłaściwsze.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

22
Wysyłanie w ciemno (CV lub tekstów) to w większości przypadków marnowanie czasu, ale niestety niezbędne. Tłumaczenie sobie, że nabiera się doświadczenia, jest jałowe, gdyż (najwyżej z drobnymi korektami) powtarza się stale tę samą czynność.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

23
Melfka pisze: Nie chodzi o to, jak się zabierasz za tłumaczenie (choć w przypadku tłumaczenia gier nie zawsze masz wybór: czasami jest kontekst do pomocy, a czasami trzeba zrobić tłumaczenie urwanych zdań), tylko o to, że tłumacząc z języka ojczystego na obcy masz większe szanse zastosować konstrukcje językowe, które choć będą poprawne, nie będą brzmieć naturalnie w języku obcym.
Dlatego uważam, że lepiej jest pisać w języku obcym (oznacza to myślenie i zapisywanie zdań w tym języku, a nie myślenie po polsku, tłumaczenie "w głowie" i zapisywanie), niż tłumaczenie, czy to z tekstu, czy to z myśli.
Chyba chodzi nam o to samo: przestawienie się w głowie na odpowiedni język przy pisaniu.
I zgadzam się, że przy przepisywaniu polskiego tekstu np. na angielski, łatwo jest przenosić nasze konstrukcje językowe na obcy język. Ale wg mnie wystarczy być tego świadomym i się pilnować. Dlatego wolę tłumaczyć (tzn pisać od nowa po angielsku) większe kawałki tekstu: łatwiej wtedy przekształcać, łączyć lub rozbijać zdania.

Gdy posiadamy podkładkę w formie napisanego po polsku np. opowiadania, napisanie go po angielsku powinno być prostsze niż robienie tego od zera, bo posiadamy już gotowy szkielet: dekoracje, kierunek rozwoju akcji i jest ustalone, z jakiej perspektywy opisujemy zdarzenia. Wiem, ile czasu zajmuje mi opracowanie tych podstaw, więc gdy ta praca odpadnie, to zostaje już tylko przeniesienie powyższego na obcy język tak, by opisy brzmiały możliwie naturalnie.

Inna sprawa, że uważam pisanie w dwóch językach za bardzo nieefektywne. Chyba, że ktoś jest zawodowym tłumaczem. Chciałbym coś takiego zrobić w przyszłości może w stosunku do kilku opowiadań (i bloga, ale to inna, niebeletrystyczna działka), ale potem na pewno zdecydowałbym się na jeden język.
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

24
Marcin Dolecki pisze:Poprosiłem nativa (Amerykanina, znajomego doktora medycyny zainteresowanego literaturą) o przeczytanie mojego tekstu. W kwestii języka wypowiedział się tak:
"The English translation is adequate. I do not think the translation is standing the way of your efforts to find an English-language publisher."
Z jednej strony pozytywnie, z drugiej strony to "adequate" wcale nie brzmi tak optymistycznie, zwłaszcza przy konkurencji na rynku angojęzycznym. Chyba, że tematyka uciągnie "przeciętny" (nie oceniam tutaj Twojego języka, a odnoszę się do "adequate") język.
Jason pisze:Dlatego wolę tłumaczyć (tzn pisać od nowa po angielsku) większe kawałki tekstu: łatwiej wtedy przekształcać, łączyć lub rozbijać zdania.
Pytanie więc, czy "tłumaczysz", czy piszesz od nowa? "Pisanie od nowa" sugeruje, że jedyne, co z polskim tekstem robisz, to czytasz stronę, żeby wiedzieć, co się działo. Natomiast "przekształcanie, łączenie lub rozbijanie zdań" sugeruje, że jednak tłumaczysz zdanie po zdaniu.
Jason pisze:Ale wg mnie wystarczy być tego świadomym i się pilnować.
Latwo powiedzieć, trudniej wykonać :). Ja myślę i piszę po angielsku, a zdarza mi się użyć typowo polskiej konstrukcji w tekście. Trudno mi więc uwierzyć, że Tobie, podczas pracy, gdy w głowie jest polski tekst, który próbujesz przełożyć na język obcy, będzie łatwo "się pilnować".
Jason pisze:Gdy posiadamy podkładkę w formie napisanego po polsku np. opowiadania, napisanie go po angielsku powinno być prostsze niż robienie tego od zera, bo posiadamy już gotowy szkielet: dekoracje, kierunek rozwoju akcji i jest ustalone, z jakiej perspektywy opisujemy zdarzenia. Wiem, ile czasu zajmuje mi opracowanie tych podstaw, więc gdy ta praca odpadnie, to zostaje już tylko przeniesienie powyższego na obcy język tak, by opisy brzmiały możliwie naturalnie.
Moim zdaniem argument czasu kompletnie nie ma sensu, jeśli wliczasz do tego planowanie: bo wymyślenie opowiadania, które masz napisać po polsku zajmie dokładnie tyle samo czasu, co wymyślenie opowiadania, które masz napisać po polsku.
Idąc Twoim tokiem rozumowania mogę powiedzieć: lepiej pisać po angielsku, bo potem posiadasz już gotowy szkielet i tłumaczenie na polski zajmie mniej czasu. :P Dodatkowo, tłumaczenie na język ojczysty jest zawsze szybsze niż tłumaczenie z języka ojczystego.
Jason pisze:Inna sprawa, że uważam pisanie w dwóch językach za bardzo nieefektywne. Chyba, że ktoś jest zawodowym tłumaczem. Chciałbym coś takiego zrobić w przyszłości może w stosunku do kilku opowiadań (i bloga, ale to inna, niebeletrystyczna działka), ale potem na pewno zdecydowałbym się na jeden język.
Hm, mam wrażenie, że z Twojej perspektywy chodzi o pisanie każdego opowiadania w obu językach. Wtedy zgodzę się, to może być strata czasu. Jednak ten temat dotyczy pisania w innym języku, a nie posiadania całego dorobku w obu językach. Na przykład moje opowiadanie "Wszyscy jesteśmy bogami" powstało na potrzeby polskiej antologii i było pisane po polsku, a z kolei "Miye's In" napisałam po angielsku - i nie mam planów tłumaczyć ani jednego, ani drugiego.
O pisaniu i innych nałogach

25
Melfka pisze: Pytanie więc, czy "tłumaczysz", czy piszesz od nowa? "Pisanie od nowa" sugeruje, że jedyne, co z polskim tekstem robisz, to czytasz stronę, żeby wiedzieć, co się działo. Natomiast "przekształcanie, łączenie lub rozbijanie zdań" sugeruje, że jednak tłumaczysz zdanie po zdaniu.
Chyba trochę z obu. Jeśli, jako autor, wiem co chciałem przekazać, to nie ma potrzeby bym musiał każde zdanie dokładnie przełożyć.

Pilnowanie się przy tłumaczeniu nie jest łatwe i wątpię by wychodziło mi to jakoś nadzwyczajnie ;)
Ale z drugiej strony pisanie od początku po angielsku też nie jest dla mnie proste. Inny zasób słów, konstrukcji językowych. Trudniej sformułować poprawnie myśli o wyższym stopniu skomplikowania.
Słowem: trzeba się dokształcać. Pytanie czy łatwiej robić to przy okazji tłumaczenia, czy pisania od zera?
Melfka pisze:Moim zdaniem argument czasu kompletnie nie ma sensu, jeśli wliczasz do tego planowanie: bo wymyślenie opowiadania, które masz napisać po polsku zajmie dokładnie tyle samo czasu, co wymyślenie opowiadania, które masz napisać po polsku.
Idąc Twoim tokiem rozumowania mogę powiedzieć: lepiej pisać po angielsku, bo potem posiadasz już gotowy szkielet i tłumaczenie na polski zajmie mniej czasu. :P Dodatkowo, tłumaczenie na język ojczysty jest zawsze szybsze niż tłumaczenie z języka ojczystego.
Jest różnica, bo napisanie pierwszej wersji w języku ojczystym będzie szybsze i łatwiejsze.
Ale zgadzam się, że równie dobrze można zacząć pisać od razu w języku obcym. Odpadnie wtedy jeden problem, bo mała jest szansa napisania czegoś zbyt skomplikowanego, by to przetłumaczyć na język ojczysty.
Melfka pisze:Hm, mam wrażenie, że z Twojej perspektywy chodzi o pisanie każdego opowiadania w obu językach. Wtedy zgodzę się, to może być strata czasu. Jednak ten temat dotyczy pisania w innym języku, a nie posiadania całego dorobku w obu językach. Na przykład moje opowiadanie "Wszyscy jesteśmy bogami" powstało na potrzeby polskiej antologii i było pisane po polsku, a z kolei "Miye's In" napisałam po angielsku - i nie mam planów tłumaczyć ani jednego, ani drugiego.
Z mojej perspektywy warto najpierw skupić się na doskonaleniu warsztatu i budowaniu pozycji w jednym języku. Przynajmniej gdy ma się na celu zarabianie na pisaniu. W ten sposób chyba szybciej dojdzie się do wymiernych efektów np. publikacji?
Co innego przy pisaniu niekomercyjnym, do którego ew. pieniądze są dodatkiem, który gdzieś może się pojawić, a główna motywacja to nauka i doskonalenie się. IMO warto się nad tym zastanowić przy rozważaniu co i po jakiemu pisać.

A jak o tym myślę w swoim przypadku? Najpierw chciałbym się nauczyć jak stworzyć i spisać interesującą opowieść w jednym języku. Skoro po polsku sobie nie radzę na zadowalającym poziomie, to angielski musi poczekać :) A w międzyczasie potłumaczę sobie bloga, by mój angielski nie zardzewiał.
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

26
Jason pisze:Pilnowanie się przy tłumaczeniu nie jest łatwe i wątpię by wychodziło mi to jakoś nadzwyczajnie ;)
Ale z drugiej strony pisanie od początku po angielsku też nie jest dla mnie proste. Inny zasób słów, konstrukcji językowych. Trudniej sformułować poprawnie myśli o wyższym stopniu skomplikowania.
Słowem: trzeba się dokształcać. Pytanie czy łatwiej robić to przy okazji tłumaczenia, czy pisania od zera?
Z mojego doświadczenia: lepiej przy pisaniu od zera. Uczysz się myśleć w danym języku i zaczynasz rozumieć jego specyfikę. Przy tłumaczeniu zawsze uczysz się w kontekście języka ojczystego.
Jason pisze:Jest różnica, bo napisanie pierwszej wersji w języku ojczystym będzie szybsze i łatwiejsze. Ale zgadzam się, że równie dobrze można zacząć pisać od razu w języku obcym. Odpadnie wtedy jeden problem, bo mała jest szansa napisania czegoś zbyt skomplikowanego, by to przetłumaczyć na język ojczysty.
Hehehe :lol: . A tak na serio - nie wydaje mi się, żeby była duża różnica między czasem pisania po polsku i po angielsku, przynajmniej na pewnym etapie.
Jason pisze:Z mojej perspektywy warto najpierw skupić się na doskonaleniu warsztatu i budowaniu pozycji w jednym języku. Przynajmniej gdy ma się na celu zarabianie na pisaniu. W ten sposób chyba szybciej dojdzie się do wymiernych efektów np. publikacji?
Co innego przy pisaniu niekomercyjnym, do którego ew. pieniądze są dodatkiem, który gdzieś może się pojawić, a główna motywacja to nauka i doskonalenie się. IMO warto się nad tym zastanowić przy rozważaniu co i po jakiemu pisać.
Zgadzam się z jednym tylko zastrzeżeniem: że w "jednym języku" nie oznacza jedynie języka ojczystego, ale chyba sam o tym wspominasz w ostatnim zdaniu. I z nim też się zgadzam - warto się zastanowić, co i po jakiemu, a także - dlaczego akurat w tym języku.
Nie uważam, że wszyscy powinni się koniecznie zmuszać do pisania po angielsku (powiedzmy sobie szczerze, że jeszcze może niemiecki, hiszpański i francuski mogą wchodzić w grę przy wzięciu pod uwagę wielkości rynku), ale też jeśli ktoś chce próbować, ma porządną motywacją (coś więcej niż "sława instant") i dość samozaparcia - to czemu nie? Dla mnie obecnie naturalnym i niemalże oczywistym wyborem byłoby pisanie tylko po angielsku, ale... jakoś nie mogę oderwać się całkiem od naszego pięknego języka.
O pisaniu i innych nałogach

27
Melfka pisze:(powiedzmy sobie szczerze, że jeszcze może niemiecki, hiszpański i francuski mogą wchodzić w grę przy wzięciu pod uwagę wielkości rynku)
I chiński. :P


Jedyny polski pisarz który pisał po angielsku jest jednocześnie jedynym rozpoznawalnym na całym świecie. 8)

Mickiewicza Sorbona traktuje jako ciekawostkę ze wschodu
1 | 2 | 3 | 4 | O poezji

28
Sepryot pisze:I chiński. :P
Wiedziałam, że ktoś wyciągnie. Nie dorzuciłam do listy tylko dlatego, że nie mam pojęcia o tamtejszym rynku - potencjalnych czytelników sporo, ale czy tam jest jakikolwiek rynek, to nie wiem.
Sepryot pisze:Jedyny polski pisarz który pisał po angielsku jest jednocześnie jedynym rozpoznawalnym na całym świecie. 8)
Mickiewicza Sorbona traktuje jako ciekawostkę ze wschodu
Wiesz, na takiej samej zasadzie nikt z nas nie wymieni armeńskich wieszczów poza filologami. ;)
O pisaniu i innych nałogach

29
Melfka pisze:Z mojego doświadczenia: lepiej przy pisaniu od zera. Uczysz się myśleć w danym języku i zaczynasz rozumieć jego specyfikę. Przy tłumaczeniu zawsze uczysz się w kontekście języka ojczystego.
Popróbujemy :)
Angielskim operuję w miarę swobodnie (życie codzienne, czytanie książek itp.), ale mam niewielkie doświadczenie w tłumaczeniach.
Melfka pisze:Hehehe :lol: . A tak na serio - nie wydaje mi się, żeby była duża różnica między czasem pisania po polsku i po angielsku, przynajmniej na pewnym etapie.
Na pewnym etapie tak, ale najpierw trzeba do niego dojść :P
Ja jeszcze się potykam, zwłaszcza przy zapisie. Moja dysleksja w angielskim ma używanie :D
Melfka pisze:Zgadzam się z jednym tylko zastrzeżeniem: że w "jednym języku" nie oznacza jedynie języka ojczystego, ale chyba sam o tym wspominasz w ostatnim zdaniu. I z nim też się zgadzam - warto się zastanowić, co i po jakiemu, a także - dlaczego akurat w tym języku.
Nie uważam, że wszyscy powinni się koniecznie zmuszać do pisania po angielsku (powiedzmy sobie szczerze, że jeszcze może niemiecki, hiszpański i francuski mogą wchodzić w grę przy wzięciu pod uwagę wielkości rynku), ale też jeśli ktoś chce próbować, ma porządną motywacją (coś więcej niż "sława instant") i dość samozaparcia - to czemu nie? Dla mnie obecnie naturalnym i niemalże oczywistym wyborem byłoby pisanie tylko po angielsku, ale... jakoś nie mogę oderwać się całkiem od naszego pięknego języka.
Oczywiście, że mam na myśli niemal dowolny obcy język. Do tej listy dodałbym jeszcze rosyjski.
Sam chciałbym nauczyć się jeszcze jednego języka na poziomie umożliwiającym próby pisania beletrystyki. Nie w jakimś konkretnym celu, ale to fajna motywacja. Mam nawet jeden na oku ;)
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

30
Melfka pisze:
Marcin Dolecki pisze:Poprosiłem nativa (Amerykanina, znajomego doktora medycyny zainteresowanego literaturą) o przeczytanie mojego tekstu. W kwestii języka wypowiedział się tak:
"The English translation is adequate. I do not think the translation is standing the way of your efforts to find an English-language publisher."
Z jednej strony pozytywnie, z drugiej strony to "adequate" wcale nie brzmi tak optymistycznie, zwłaszcza przy konkurencji na rynku angojęzycznym. Chyba, że tematyka uciągnie "przeciętny" (nie oceniam tutaj Twojego języka, a odnoszę się do "adequate") język.
Adequate ma w angielskim co najmniej dwa znaczenia: wystarczający oraz odpowiedni, właściwy :)
Nie wiem, które z nich miał na myśli.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

31
Jason pisze: Ja jeszcze się potykam, zwłaszcza przy zapisie. Moja dysleksja w angielskim ma używanie :D
Przy zapisie to nawet i "tambylcy" się potykają ;).
Marcin Dolecki pisze:Adequate ma w angielskim co najmniej dwa znaczenia: wystarczający oraz odpowiedni, właściwy :)
Nie wiem, które z nich miał na myśli.
Oba mają niestety konotację "niewybitny":
: enough for some need or requirement
: good enough : of a quality that is good or acceptable : of a quality that is acceptable but not better than acceptable

a agenci zazwyczaj szukają czegoś, co powali ich językowo i fabularnie - zgaduję, że po części to "znudzenie czytelnika" (po tylu przeczytanych książkach lepszych i gorszych coraz trudniej ich zachwycić), a po części ekonomia czasu (im lepszy język, tym mniej trzeba poświęcić czasu na pracę z autorem, żeby tekst doszlifować, a czas to pieniądz).
Zaznaczę też, że nie piję w żaden sposób do jakości Twojego tekstu (bo nie czytałam), a jedynie odnoszę się do określenia "adequate".
O pisaniu i innych nałogach
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”