93
autor: Tusia
Pisarz domowy
Od jakiegoś czasu obserwuję tę sprawę i mam wrażenie, że to jest troszkę tak:
wraz z pojawieniem się wydawnictw typu print on demand, możliwość wydawania zyskały osoby, których tekstów tradycyjne wydawnictwa nigdy by nie przepuściły. Przez dłuższy czas takie "dzieła" nie spotykały się w zasadzie z żadną krytyką: bo książki wydane w nakładzie 300 egzemplarzy rozprowadzane były głównie wśród znajomych, innych selfpublisherów i osób z własnego środowiska, gdzie panuje "grzecznościowy" sposób komentowania. Jak się wyłapie jakieś błędy, można dyskretnie napisać autorowi wiadomość, generalnie jednak recenzja służy temu, by promować "swojego", wspierać go, zachęcać do pisania i cieszyć się, że w ogóle to robi, bo przecież tylu Polaków literatura nie interesuje. W takim środowisku pisanie pozytywnych recenzji jest ściśle związane z sympatią dla danego autora, a krytyczna recenzja uchodzi za niegrzeczność.
Selfpublisher czyta takie miłe recenzje i karmi swoje ego. Nakład niewielki? Miał pecha, bo nie został zauważony, tradycyjne wydawnictwa nie chcą wydawać debiutów, chyba, że ktoś ma "plecy". Pojawia się poczucie, że pisać umie, tylko nie został zauważony. Poważni recenzenci się takimi książkami rzadko kiedy zajmują, bo nie są one znane, nakład niewielki, brak reklamy etc. Poza tym, najczęściej uważają, nie ma czym, szkoda czasu na czytanie takich gniotów, albo podśmiewają się między sobą w sposób, którego selfpublisher nie rozumie, albo nie zauważa. Więc jego ego tym bardziej rośnie.
Trafił się jednak taki Paweł Pollak, który z jakiegoś powodu uparł się, żeby walczyć z grafomanią i wytłumaczyć selfpublisherom, że pisarzami nie są i pisać nie potrafią. Oczywiście, wygląda to jak pojedynek Dawida z Goliatem, bo co to za problem, zmasakrować tekst Marty Grzebuły, który jest wprost najeżony błędami? To dziecinnie proste, jednak autorka musiała się poczuć tak, jakby wszystkie jej iluzje prysły, jakby ktoś naubliżał jej matce. Ale sama jest winna tej sytuacji, bo chociaż udzielała się wcześniej na forach i portalach pisarskich, nie szukała rozwoju, merytorycznej krytyki, wskazówek, lecz otaczała pochlebcami. Zdecydowała się przeskoczyć fazę "nauki", "szlifowania warsztatu", więc dzisiaj ponosi tego cenę i musi znosić straszne upokorzenie.
Paweł Pollak może irytować swoim stylem, uważam jednak, że jego teksty będą miały bardzo pozytywny skutek: wiele osób, które chciałyby wydawać, zrozumie, że może nie warto publikować wszystkiego, co się stworzy. Lepiej popracować nad tekstem niż opublikować coś, czego później będą się wstydzić.
Szkoda, że pani Grzebuła, zamiast wyciągnąć wnioski z tej lekcji, zacietrzewia się jeszcze bardziej i próbuje zastraszyć recenzenta procesem, który musi przegrać.