G*wno na wycieraczce [+18]

1
Działo się to tydzień po tym, jak wywalili mnie z roboty. Pracowałem jako pakowacz i niespecjalnie się przykładałem. Póki co Bey utrzymywała nas z pensji sprzątaczki. Cały dom pachniał mieszkanką siarki i przegniłych owoców. Rzadko piliśmy coś więcej niż portwajn. Chodziłem roztrzęsiony od alkoholowych imprez, a teraz jeszcze to – gówno na wycieraczce.
Przyglądałem się temu dłuższą chwilę. Miało kolor sproszkowanej papryki i formę stożka z zawijasem na szczycie. Przyzwoite i zdrowe gówno. Niemniej jednak ktoś próbował mnie obrazić, pozostawiając je pod drzwiami.
Właśnie wybierałem się do baru i nie miałem zamiaru brudzić sobie rąk. Przekroczyłem wycieraczkę, uważając, aby przypadkiem jej nie nadepnąć.
Zszedłem do samochodu. Uruchomiłem forda, wyciągnąłem z popielniczki niedopałek, odpaliłem go i pozwoliłem, żeby zwisał mi swobodnie z wargi, gdy ruszałem w stronę 15-stej ulicy.
Mocniej uchyliłem szybę i do środka wpadło trochę powietrza. Pachniało mieszanką spalin i wonią kwiatów akacji, które rosły wzdłuż ulicy. Zrobiło mi się lepiej.
W „ Lisim Ryju” wypiłem dwa drinki. Dzienna norma, na którą mogłem sobie pozwolić, nie nadszarpując domowego budżetu. Dochodziło południe, a barman już miał w czubie. Jakaś rudowłosa lalunia ciągle puszczała mu oko. Nalewał jej na koszt firmy, przy okazji popijając z butelki. Możliwe, że zaczęli się pieprzyć, jak tylko opuściłem lokal.
Posiedziałem trochę w parku przyglądając się dupeczkom. Kilka nawet uśmiechnęło się do mnie i mogłem poczuć się ważny. Miłą atmosferę zepsuł jakiś ryży elegancik z psem. Nerwowo zaczesywał włosy do tyłu, gdy kundel wytrzeszczając gały postanowił wyrzucić z siebie to i owo.
Wstałem i ruszyłem w stronę bulwaru. Przy budce z kiełbaskami wypiłem piwo z plastikowego kubka i pokazałem środkowy palec jakimś dzieciakom, gdy akurat przechodziły obok. Odniosłem wrażenie, że wiedzą dlaczego nie miałem humoru.
W monopolowym kupiłem zapas wina, a później niechętnie wróciłem do domu. Zebrałem gówno w papierowy ręcznik, szczelnie opakowałem w plastikową torbę i wywaliłem do kosza. Dwie porządne szklaneczki portwajnu pozwoliły mi o wszystkim zapomnieć.

Następnego dnia Bey wstała wcześnie rano. Postanowiłem porządnie jej dogodzić, żeby pamiętała o swoim starym, gdy będzie odkurzać perskie dywany i zmieniać atłasowe poszewki. Pieprzyliśmy się jak króliki. Mogłem być spokojny.
Gdy robiłem sobie śniadanie ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem, ale nikt nie czekał na korytarzu. Spojrzałem w dół i zakręciło mi się w głowie. Kolejne gówno. Tym razem ciemniejsze i w kształcie parówki.
- Wracaj! - krzyknąłem. - Jak cię dorwę to wsadzę ci to gówno w dupę!
Cały rozdygotany zatrzasnąłem drzwi. Tego było już za wiele. Kotłowało mi się w głowie. Może Maxime, właścicielka mieszkania, próbuje mnie wykurzyć? Zalegałem z czynszem, ale czy dla pieniędzy byłaby do tego zdolna? Co innego wywalić kogoś na bruk, a co innego zostawić mu ekskrementy na wycieraczce. Albo jakiś fagas, któremu zalazłem za skórę stroi sobie ze mnie żarty. Nikogo takiego nie mogłem sobie przypomnieć.
Musiałem to zakończyć. Znalazłem w szufladzie kopertę. Napisałem na niej swoje nazwisko, wyciągnąłem kilka banknotów z funduszu na alkohol i włożyłem do środka. Zszedłem dwa piętra niżej i wsunąłem kopertę pod drzwi Maxime.
Później zrobiłem rundkę po barach. Wróciłem do domu i piliśmy z Bey całą noc.
Leżałem z rozpiętą koszulą. Na niebie kłębiły się ciemne chmury. Dzień wstawał wślizgując się we włosy, pod pachy i pomiędzy palce u stóp. Bałem się go. Bałem się kolejnego gówna na wycieraczce.

Miałem przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Nie przespałem więcej niż półtorej godziny. Przez kaca czułem się jak filcowy piesek z główką na drucie. Przy każdy kroku wydawało mi się, że części ciała poruszają się w odmiennych kierunkach i nic nie mogłem na to poradzić.
Jak tylko Bey wyszła do pracy, zamiatając na boki swoją wielką kuszącą dupą, podstawiłem krzesło pod wizjer, a obok ustawiłem sześciopak piwa. Wgapiałem się w żabie oko, robiąc przerwę na łyk lub dwa. Każdy kto przystanąłby przed drzwiami nie mógłby pozostać niezauważony.
Zamknąłem oczy na ułamek sekundy. Nie trwało to dłużej niż chwila odpoczynku, kiedy zaciskasz powieki, a mózg udaje, że nie istnieje świat, prócz tego w głowie. Ponownie spojrzałem w wizjer i ścisnęło mnie w żołądku, a włosy na karku stanęły dęba. Odsunąłem krzesło, przewracając puszkę z piwem i otworzyłem drzwi. Leżało tam. Jego smród wsiąkał w wycieraczkę. Wlewał się we mnie odciskając swój ślad.

Powiedziałem o wszystkim Bey.
- Nie powinieneś się przejmować – uspokajała. - Ktoś stroi sobie żarty.
- Nikt nie potrafiłby podłożyć gówna w ułamku sekundy.
- Może jest ktoś, kogo mógłbyś nie zauważyć.- Zwinnym ruchem ręki odgarnęła włosy z twarzy. Cycki Bey zadrżały sprężyście jak uderzony owal bokserskiego gongu.
- Kto taki?
- Ty sam – odpowiedziała.
- Nie wmawiaj mi, że podłożyłem sobie gówno na wycieraczkę.
- Wcale tak nie twierdzę.
- I dobrze.
- Wykluczasz taką możliwość, ponieważ boisz się przyznać. Ciebie też czasami dopada życie.
- Jestem najbardziej szalonym sukinsynem po tej stronie miasta, Bey.
- Nie chodzi o to ile możesz wypić i komu dać w mordę.
- Zazwyczaj obrywam. Tłuką mnie jak karalucha. Tylko twardy pancerz sprawia, że jeszcze żyję.
- Zastanów się, Wiaczesław. Każdy czasem pęka. Wylatują z ciebie wnętrzności i nic się nie da zrobić. Poczucie winy, stracone szanse zjadają cię, a na końcu... - urwała i rozpłakała się.
- Masz świra – powiedziałem - Chodźmy się pieprzyć zanim naprawdę od tego zwariuję.

Bey miała nie po kolei w głowie, ale mimo to odstawiłem alkohol. Cały ranek przesiedziałem nad książką, paląc papierosy. Przypalałem strony w miejscach, gdzie najbardziej mi się podobała. Opowiadała o chłopie, który postawił się ziemskiemu panu. Fragment, gdzie morduje szlachcica wraz z całą rodziną podziurawiłem na sito. Później zrobiłem sobie naleśniki i czas jakoś zleciał.
Po południu wyszedłem z mieszkania, żeby pograć na automatach. Blaszana budka z pinballem i maszynami do hazardu stała nad morzem. Mewy tupały w dach doprowadzając mnie do obłędu. Wyszedłem na plażę, ale wcale nie poczułem się lepiej. Wiatr szarpał staruszkami, zrywając im słomiane kapelusze z głów. Od podmuchów koszula pęczniała jak dmuchany zamek. Straciłem dwa guziki. Pomimo prób nie mogłem ich nigdzie znaleźć.
Resztę dnia spędziłem włócząc się po mieście. Od dwóch dni wskaźnik paliwa był bliski zeru. Spaliłem ostatnie opary benzyny i samochód stanął na środku ulicy. Zepchnąłem go na pobocze, zakręciłem szyby, a resztę drogi pokonałem pieszo.
Bey wróciła wcześniej. Zrobiła nam po kanapce z sadzonym jajkiem. Jedząc obejrzeliśmy operę mydlaną. Potem zasugerowała, że moglibyśmy się trochę zabawić, ale nie miałem ochoty. Do późna siedziałem przed telewizorem, oglądając powtórki filmów i reklamy seks telefonów. Przerzucałem kanały, póki nie trafiłem na program przyrodniczy.
Zasnąłem nie uświadamiając sobie, że gówno się nie pojawiło.

Następny dzień spędziłem czytając gazety. Wcześniej nie interesowałem się polityką. Przeglądałem komiks i przechodziłem do działu z kulturą. Przeczytałem wszystkie wywiady z członkami partii i artykuły o wojnie, która toczyła się w kraju oddalonym o parę tysięcy kilometrów. Była też wzmianka o głodzie w Afryce, która przypomniała mi o śniadaniu.
Znów zrobiłem naleśniki, ale tym razem chciałem, żeby wyszły idealnie okrągłe. Irytowałem się, gdy ciasto rozlewało się nie tak, jak trzeba.
Siedząc na kiblu uświadomiłem sobie, że nigdy nie posiadałem własnych kapci. Miło byłoby mieć ciepłe bambosze. Zakładałbym je o poranku i z nogą założoną na nogę pozwalał, aby przyjemnie klapały w pięty, podczas czytania porannej gazety.
Kanał kulturalny zamieniłem na informacyjny. Cały dzień słuchałem gadania mądrych głów i zaczynałem się w to wkręcać. Kilkakrotnie otwierałem drzwi, upewniając się, czy wszystko w porządku. Wycieraczka była nieskazitelnie czysta.
Bey wróciła skonana, więc to ja przygotowałem kolację. Po posiłku i operze mydlanej wróciły jej siły. Zrzuciliśmy z siebie ciuchy... ale nic z tego. Wyglądało to tak, jakbym wessał fifaka do środka. Bey przytknęła do niego usta, ale nie zdziałała zbyt wiele. Szybko odpuściliśmy.
- Jestem z ciebie dumna – powiedziała. - Drugi dzień nie pijesz. Założyłeś czystą koszulę i umyłeś włosy.
Byłem przykładnym obywatelem.

Upłynął miesiąc, od kiedy skończyłem z alkoholem. Nosiłem teraz wyprasowane ubrania, skończyły się rozstroje żołądka, które ostro dawały mi się we znaki. Modnie przystrzygłem włosy i podejmowałem większą aktywność fizyczną. Na poważnie zacząłem interesować się polityką, rozważając wstąpienie do partii politycznej. Chodziłem po mieszkaniu w kapciach, popijając herbatę. Stałem się wrakiem człowieka.
Wchodziłem po schodach, niosąc papierową torbę z zakupami, a obcasy wyczyszczonych butów energicznie stukały w stopnie. Najpierw poczułem smród dobiegający z trzeciego pięta, a później zobaczyłem je na własne oczy. Miało nieludzkie rozmiary. Przypominało kształtem krowi placek. Spod gówna wystawały tylko rogi wycieraczki.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o poręcz, a później usiadłem na stopniu. Widziałem wyraźnie jak zasycha na wierzchu. Być może w środku było jeszcze ciepłe. Pomyślałem, że jestem skończony. Będę musiał żyć z gównem pod drzwiami.
Zupełnie to zaakceptowałem.
Przeskoczyłem gówno i wpadłem do mieszkania. Zerwałem z siebie koszulę, a guziki posypały się jak perły z naszyjnika. Obudziły się we mnie ukryte pokłady siły. Stanął mi i przysięgam ostrugałbym tego drągala, gdyby nie to, że najlepsze chciałem zachować dla Bey. Założyłem to, co zostało z koszuli, do tego na lewą stronę. Zamierzałem odwiedzić każdy bar w mieście. Piłem z różnymi ciemnymi typami, a im bardziej śmierdzieli, im smutniejszą posiadali twarz, tym bardziej mi smakowało.
Gdy miałem dość, zatęskniłem za Bey. Otworzyła drzwi w samych majtkach. Padliśmy sobie w ramiona jak dwójka przyjaciół, która dawno się nie widziała.
- Dobrze, że wróciłeś – powiedziała. Mógłbym przysiądź, widziałem łzy w jej oczach. Byłem w euforii. - Miałam już dość tego nudziarza.
Rżnęliśmy się niezliczoną ilość razy, aż zatarłem korzeń i całkowicie zdrętwiałem od pasa w dół. Tej nocy spałem jak dziecko, nie obawiając się niczego.

Obudziłem się około południa. Impuls kazał mi wstać i otworzyć drzwi do mieszkania. Na wycieraczce siedziało łyse stworzenie wielkości kota. Poruszyło się niespokojnie na swoich krótkich nóżkach i podrapało pod pachą. Obok leżało malutkie, zgrabne gówienko. Wyglądało jak fikuśny czekoladowy smakołyk.
Stworzenie sprawiało wrażenie rozumnego. Weszło do mieszkania, zwinnie siadając na kuchennym krześle. Dupą odbiło się od podłogi i za chwilę spoglądało na mnie znad gówienka, które trzymało w łapie.
Zrobiło się niezręcznie. Uchyliłem lodówkę. Dotyk zimnej butelki okazał się krzepiący. Odkręciłem kapsel i porządnie sobie łyknąłem. Nalałem piwa do ceramicznej miseczki, a później postawiłem na stole. Stworzenie zanurzyło wolną łapę w piwie i oblizało palce. Wstrząsnął nim dreszcz obrzydzenia.
Zastanawiałem się, czy potrafi mówić.
- Nazywam się Wiaczesław. Jak ci na imię?
Stworzenie zrobiło zakłopotaną minę. Najwyraźniej nie znało języka, którym się posługiwałem.
- Voulez-vous parler français?
Brak odpowiedzi.
- Do you speak English?
- Sprechen Sie Deutsch?
Stworzenie kiwnęło głową. Najwyraźniej znało niemiecki.
- Wo kommst du her?1
Łapa powędrowała w stronę kratki wentylacyjnej, a następnie wskazała podłogę. Chyba próbowało przekazać mi, że jest z dołu.
Nie najlepiej posługiwałem się niemieckim, ale mogłem wreszcie rozwikłać zagadkę gówna. Wydukałem z siebie niezgrabne zdanie, mając nadzieję, że zrozumie.
- Warum lassen Sie Ihre Scheiße auf der Matte?2
Stworzenie przybrało zdziwiony wyraz twarzy.
- Geschenk – odpowiedziało. - Leckerbissen.3 Włożyło sobie gówienko do ust i ze smakiem zaczęło przeżuwać.
Opróżniłem butelkę do końca zastanawiając się, co odpowiedzieć.
- Scheiße weh mir auf den Magen.4
Chwilę zajęło stworzeniu zrozumienie znaczenia słów. Zeskoczyło z krzesła, spojrzało na mnie z urazą i wybiegło z mieszkania. Więcej go nie zobaczyłem.









____________________________________________
1 „Skąd jesteś?”
2 „Dlaczego podkładasz mi gówno na wycieraczce?
3 „Prezent” ”Przysmak”
4 „Gówno szkodzi mi na żołądek”
Ostatnio zmieniony wt 02 lut 2016, 12:32 przez chilipouder, łącznie zmieniany 1 raz.
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com

2
Hej

Szybko się czytało, więc styl jest w porządku, pasujący do opowiadania, bo na dłuższy tekst raczej bym dodał więcej opisów. Ale chyba miało być właśnie lekko i szybko.

Przy fragmencie odnośnie knajpy "Lisi ryj" bym coś zmienił. Te zdania jakieś takie jakby na siłę doklejone do siebie jedno do drugiego, brakowało mi plastyczności.
Leżałem z rozpiętą koszulą. Na niebie kłębiły się ciemne chmury. Dzień wstawał wślizgując się we włosy, pod pachy i pomiędzy palce u stóp. Bałem się go. Bałem się kolejnego gówna na wycieraczce.
- genialne z tym dniem.

Jest trochę błędów ort./gram., ale czegoś takiego nigdy nie wytykałem, nie będąc samemu świętym w tej kwestii, więc i teraz też pominę ;)

Cóż, stylem na pewno mnie zachęciłeś do zaglądnięcia w inne Twoje pomysły :)
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

3
Podoba mi się wydźwięk tego opowiadania. Skąd pomysł porównania ekskrementów do czekolady?
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda

4
Doprawdy, porównanie gówna do czekolady nie wymaga jakieś wybujałej fantazji. Nawet dzieci tego próbują w co bardziej zaniedbanych piaskownicach.
Cobyśmy tyle pisali, co o pisaniu piszemy.

5
Adam Nakiel pisze:Doprawdy, porównanie gówna do czekolady nie wymaga jakieś wybujałej fantazji. Nawet dzieci tego próbują w co bardziej zaniedbanych piaskownicach.
Jasne! A niektóre psy to nawet liżą.
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda

6
Aloe pisze:Podoba mi się wydźwięk tego opowiadania. Skąd pomysł porównania ekskrementów do czekolady?
Adam Nakiel pisze:Doprawdy, porównanie gówna do czekolady nie wymaga jakieś wybujałej fantazji. Nawet dzieci tego próbują w co bardziej zaniedbanych piaskownicach.
Przepraszam, chciałam tylko napisać, że państwo bardzo mnie rozbawiliście. Co ja mówię, rżałam jak szkapa po suchym chlebie. Dziękuję pozdrawiam

7
chilipouder pisze:Działo się to tydzień po tym, jak wywalili mnie z roboty.
Rym wewnątrzzdaniowy. Mi na przykład przeszkadza.
chilipouder pisze:do środka wpadło trochę powietrza. Pachniało mieszanką spalin i wonią kwiatów akacji
To upierdliwość z mojej strony, ale pachnące powietrze mi wadzi. Poczułem woń, zapach, zapachniało akacjami, ale nie "powietrze pachniało".
chilipouder pisze:Mógłbym przysiądź, widziałem łzy w jej oczach
To literówka, tak?

Ogólnie nieźle, choć spodziewałem się innego zakończenia. Troszkę obleśne, ale chyba miało takie być.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

8
Jakaś rudowłosa lalunia ciągle puszczała mu oko. Nalewał jej na koszt firmy, przy okazji popijając z butelki. Możliwe, że zaczęli się pieprzyć, jak tylko opuściłem lokal.
jedna historia w trzech zdaniach. Świetne - pasuje do bohatera!
Kolejne gówno. Tym razem ciemniejsze i w kształcie parówki.
i równie dobre odniesienie, które plastycznie (jakkolwiek to brzmi w tym przypadku) łączy wstęp oraz ten fragment, budując warstwowo historię.
Leżałem z rozpiętą koszulą. Na niebie kłębiły się ciemne chmury. Dzień wstawał wślizgując się we włosy, pod pachy i pomiędzy palce u stóp. Bałem się go. Bałem się kolejnego gówna na wycieraczce.
tutaj jakiś odjazd zrobiłeś i twój bohater zaparkował na innej stacji, gdzie pofyrtała mu się narracja. Czytaj: nie pasuje. I dlaczego ma taki lęk przed gównem? Jest prosty i szczery, i jakoś nie wyglądało, aby owe gówno niszczyło mu życie. Odniosłem wrażenie, że to tylko zgryzota związana z niewiadomą (aliteracja celowa). Obawa jest wg mnie nadmierna na tym etapie.
Przeczytałem wszystkie wywiady z członkami partii i artykuły o wojnie, która toczyła się w kraju oddalonym o parę tysięcy kilometrów. Była też wzmianka o głodzie w Afryce, która przypomniała mi o śniadaniu.
no masz, perełka :D

Świetna forma, bohater z krwi i kości, konsekwentnie i z pomysłem prowadzisz tekst. Nie silisz się na opisy, dawkując zamiast jego myśli i reakcję na otoczenie, przez co wszystko jest żywe. Końcówka odjechana w pozytywnym kierunku - szczerze, nie wiem, czy działa tutaj instytucja Tekst Miesiąca, ale zdecydowanie ten byłby przeze mnie polecony do tego działu. Przy dłuższej formie taka narracja mogłaby się sprawdzić, ale utrzymać formę na dłuższym dystansie byłoby trudno.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”