PP vs wiedźmin89 - "O jedną żabę za

1
Temat ten jest miejscem, w którym na słowa zmierzą się PP i wiedźmin89. Tematyka widnieje w tytule. Każdy zarejestrowany co najmniej od miesiąca użytkownik może przyznać punkty jednemu z nich, według podanego schematu:



Pomysł – max 20 punktów. (ogólny pomysł na rozwinięcie tematu, opisanie świata itd.)



Styl - max 20 punktów



Realizacja tematu - max 10 punktów



Schematyczność - max 10 punktów. (im więcej punktów, tym mniejsze chodzenie utartymi ścieżkami)



Błędy – max 20 punktów. (ort, gram, styl oraz językowe – im więcej punktów, tym mniej błędów)



Ogólnie - max 20 punktów. (wrażenia ogólne, przesłanie, wartości, itp.)



Ocena końcowa - zsumowane punkty




Termin składania prac do 24 grudnia.

2
Tekst 1



O jedną żabę za dużo



Kiedy książę Eryk, bardzo wczesnym rankiem, wpadł na pomysł odbycia orzeźwiającej przejażdżki konnej, nic nie wskazywało na to, że będzie padać. A już na pewno nie zanosiło się na ulewę, jakiej królestw Trzech Poziomek nie pamiętało od lat.



- Cholera by to – rzucił ni to w stronę giermka Adolfa, ni spadających kropli deszczu.

Cholera by to – pomyślał giermek spoglądając na przemoczonego pana. – Gdyby chociaż mieli przy sobie nieprzemakalną pokrywę, nie mówiąc już o mini namiocie. Ale kiedy, wciąż jeszcze o zmroku, wyskakiwał z łóżka zbudzony krzykiem księcia, myśląc, że to co najmniej najazd barbarzyńców albo jakaś wendeta, zupełnie nie martwił się pogodą. A chwilę później ledwie wskoczywszy w ubranie dosiadał już siwka, powoli dochodząc do tego, co tak naprawdę się dzieje.

- Wybacz książę, że zapomniałem o ekwipunku – oznajmił skruszonym tonem, choć bardziej niż poczucie winy doskwierały mu dwa jeziora w butach.

Książę Eryk machnął ręką, zgodnie z dworską etykietą, uznając sprawę za niebyłą, choć doskonale wiedział, że to bardziej jego wina niż giermka. Przyznanie się nie leżało jednak w dobrym tonie i mogłoby urazić towarzysza. Podobnie nie najlepszym pomysłem było wracanie w takim stanie do zamku. Chyba, że chciało się zostać tematem drwin podpitych rycerzy, a co gorsza dam dworu.



Damy... Na samą myśl o nich Eryk dostawał gęsiej skórki. Niebieskooka łucja, złotowłosa Ola, a przede wszystkim Monika, w której zadurzył się zeszłego lata. Wszystko szło dobrze: uśmiechała się, przewracała zalotnie oczami, wygładzała suknię... Tak, wszystko szło dobrze, dopóki nie zaczęli rozmawiać. A nawet aż do tej feralnej chwili, kiedy zapytał:

- Czy bardzo bolało...



Czarnoksiężnik Anzelm! Niechby mu za takie rady ani jeden włos na głowie nie został. Po co w ogóle do niego szedłem. – Rozpamiętywał Eryk. – Tak, tak. To zawsze działa, mówił. Ty zapytasz ‘czy bardzo bolało’ ona na to: ‘co’, a ty, że: ‘że jak spadła z nieba’.

Nie zadziałało.

Z drugiej strony kto mógł wiedzieć, że dzień przed całym zajściem Monika miała traumatyczne przeżycie, które starała się skrzętnie ukryć nie szczędząc przy tym złota. Usiadła na kaktus, czy osty. Na domiar złego była uczulona i cała sprawa znalazła krępujący finał u królewskiego medyka. Ale kto mógł wiedzieć? No właśnie... Kto, jeśli nie czarnoksiężnik?! - Zagryzł zęby książę.



Od tamtej chwili członkinie Mściwego Trio szukało wszelkiej sposobności, by zmyć mu głowę, gdy tylko wystawił ją z pokoju. Gdyby go teraz widziały, pewnie poczułby pełnię satysfakcji. Wyglądał, jakby właśnie wylano na niego całą cysternę strażacką. Nie musiał mieć lustra, by to ocenić. Wystarczył rzut oka na Adolfa, który od dłuższej chwili przypatrywał mu się niepewnie, jakby chciał coś powiedzieć.

- Wciąż pada – oznajmił wreszcie.

- Wciąż pada – odparł książę dodając po chwili. – Ruszajmy więc.



I tak pognali konie, pełni wiary, że tam dokąd zmierzają niebo ma kolor łagodnego błękitu, a słońce jak lico dorodnej dziewki ogrzeje ich twarze i nie tylko... W każdym zaś razie mieli nadzieję, że przestanie padać i się ociepli.



Ujechali ze czterysta przegubów, wjeżdżając w las, kiedy dobiegło ich niewyraźne wołanie, stłumione przez padający deszcz. Głos zdawał się należeć do kobiety.



- Ratunku... Morder... Zboczeńcy... – Adolf powtórzył co usłyszał, spoglądając wymownie na księcia, jakby wzrokiem chciał zmusić go do działania. A kiedy to nie poskutkowało odchrząknął głośno i zapytał:

- Panie?

- Tak? – Książę wciąż jechał spokojnie.

- Białogłowa w niebezpieczeństwie. – Jakby na potwierdzenie wagi swych słów Adolf nerwowo ujął lejce.

- Jeśli o mnie chodzi – westchnął książę. - Słyszałem jedynie jak ktoś wołał: „Trunku. Mordę zmoczyć!”

- Wołała: „Ratunku! Mordercy! Zboczeńcy!”

- Jesteś pewien?

- Na trzy poziomki, książę!

Gdyby tylko wypadało, Adolf sam ruszyłby na odsiecz białogłowej. Jednak stanowiłoby to tak wielki nietakt i ujmę na honorze księcia, że dzięki sile woli i przywiązaniu do pana oraz dworskiej etykiety, powstrzymywał się przed działaniem.

- Jestem pewien. Musimy jej pom...– Zakaszlał krztusząc się deszczem, który nagle zmienił kierunek i uderzył od frontu ze zdwojoną siłą.

- A jeśli to podstęp. – Głośno zastanawiał się książę, zwróciwszy rumaka w przeciwną stronę. - Czy jakaś inna diabelska sztuczka? Możemy znaleźć się w potrzasku. Zginąć.

- Pan... – Adolf próbował zebrać myśli odkrztuszając wodę. - Zgodnie z nowym dekretem Twego umiłowanego ojca... miłościwie nam panującego króla Dobrozimierza, każdy rycerz, a zwłaszcza już książę – tutaj zaakcentował mocniej - powinien pośpieszyć na ratunek białogłowej, która znalazła się w opałach.

- Ale czy to aby na pewno białogłowa?

- Panie. Klnę się na trzy poziomki, że słyszałem kobiecy głos.

- Masz ci los. – Zmarszczył brwi książę i niechętnie ponaglił rumaka. Nie żeby był przeciwnikiem ratowania niewiast w ogóle - jednak wolał robić to z małym oddziałem u boku i w olśniewającym stroju. Robienie pierwszego wrażenia wychodziło mu dobrze, jeśli chodzi o kontakty z płcią piękną, i tym chętniej podbudowywał ego w ten właśnie sposób. Dziś jednak nie było na to szans. Poza tym, co istotniejsze, nie miał pojęcia czy białogłowa jest aby na pewno piękna i czy przeciwnik aby na pewno zechce ulec. Gdyby miał chociaż przy sobie unieruchamiający patyczek, który dostał od leśnej wróżki. Ale niech tam...



- Broń się! – Krzyknął książę wyjeżdżając galopem zza zakrętu. Giermek był tuż za nim, z trudem utrzymując regulaminową odległość jednego kolana, starał się ze wszystkich sił nie wyprzedzić pana.



- Ktoś ty?! – Zza drzewa wyłonił się ponad trzy metrowy ogr i pośpiesznie narzucił koszulę.

- Jaaaaaa.... – Eryk z trudem wyhamował rumaka, zatrzymując się dwa metry za domniemanym rzezimieszkiem. I natychmiast w głowie zaświtała mu myśl, czy aby na pewno dobrze zrobił, że się zatrzymał? A gdy zobaczył kto jeszcze stoi za drzewem, zzieleniał i pobladł jednocześnie.

- Oto książę Eryk.... – Przerwał niezręczną ciszę Adolf, który wyhamował konia tuż przed ogrem, tak, że podniósłwszy głowę spoglądał w wielkie tępe oczy. Na moment zawahał się zerkając na księcia, po czym kontynuował już nie tak pewnie. - ... syn króla Dobrozimierza, miłościwie nam władającego Królestwem Trzech Poziomek oraz...

- Sylwester jestem. – Skłonił głowę ogr.

Eryk przeniósł spojrzenie z giermka i ogra, za drzewo, gdzie stała dobrze znana mu niewysoka kobieta o pulchnych licach. Najwyraźniej zupełnie nie potrzebowała pomocy. Ciocia Eliza, alias „leśna wróżka”, malutkimi zręcznymi paluszkami wiązała sznurki sukni, kiwając przy tym głową w lewo. Po chwili dodatkowo zaczęła przewracać oczami, jakby dostała napadu tiku nerwowego.

„Oddal giermka kretynie.” – Usłyszał w głowie Eryk i przetrawiwszy informację skonstatował, że to chyba do niego. Zwykle popisywał się większą bystrością, jednak ta sytuacja zdawała się przytłoczyć go zupełnie.

- Odejdź Adolfie. – Wydusił wreszcie. - To sprawa między mną, a tym oto tutaj dżen....ekhm... ogrem.

- Ależ panie...

- Adolfie! – Księciu na moment udało się odzyskać władczy ton i majestatyczne spojrzenie. A może była to sprawka wróżki, bo nigdy nie był ani władczy, ani majestatyczny. W każdym razie giermek posłusznie odjechał. Tuż za zakręt.



- Ciociu Elizo? – Zapytał Eryk, jakby wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widzi.

- Ciii... – Nie chcemy, że by giermek usłyszał. - A po kiego żeś się w taką pogodę z domu ruszał!? – wyszeptała gestykulując przy tym groźnie różdżką - Masz ci los! Ani odrobiny prywatności, ani odrobiny... Gdybyś nie był moim siostrzeńcem, zamieniłabym w żabę. Jak ogra koch... W mordę bobra! To jest w żabę. – Zarumieniła się, jak podlotka.

- Ależ ciociu...

- Milcz młodzieńcze! Zrobimy tak. Spełnię jedno twoje życzenie, a ty zapomnisz o całej sprawie. A jeśli piśniesz choćby słówko o tym co tutaj widziałeś, nic ci nie pomoże, jak... w żabę zamienię. Choć będzie to już co najmniej o jedna za dużo.

- Chciałbym...

- Pomyśl! Tylko pomyśl. Nie na głos, bo wszystko zepsujesz. A tutaj masz patyczek zapalający - tysiąckrotnego użytku, dla giermka, żeby nie zadawał zbyt wielu pytań. Uratowałeś piękną białogłowe, która okazała się być czarodziejką. Rozumiesz? A ona w zamian dało ci tamto i siamto. Ach tak... – westchnęła. - Czyli o to będziesz prosił. Tak, tak. Powinnam się była domyśleć. Młody, ale już nie tak. Ustatkować by się trzeba, co? Porządną dziewczynę znaleźć dziś nie łatwo. Zróbmy więc tak...



Ciocia Eliza poczęła wymachiwać różdżką, jakby dyrygowała orkiestrą, poczym wyszeptała śpiewnie: „Niech tu żaba wnet przybędzie, co księżniczką była prędzej. Niech ją książę pocałuje i miłością się raduje. Joł, joł. Joł, joł.„ Po chwili milczenia znów kiwnęła głową, tym razem w stronę ogra, który nachylił się posłusznie.

- Odgrywamy scenkę: Dobry rycerz, zły ogr i białogłowa.

- Niech będzie. – Sylwester przeczesał bujną czuprynę i mrugnął porozumiewawczo. – Ale następnym razem pobawimy się w linkikrępurączki.

Ciocia Eliza obrzuciła go karcącym spojrzeniem, poczym figlarnie przewróciła oczami. Eryk poczuł, że robi mu się słabo i gdyby nie konieczność odegrania rycerza, najchętniej oddaliłby się natychmiast. Zamiast tego krzyknął jednak, zgodnie z etykietą:

- Zostaw ją łotrze! Jam ci książę Eryk...



Drogę powrotną przeszli pieszo, prowadząc konie, i dopiero tuż przed wjazdem na zamkowy trakt wsiedli na nie. Eryk wolał wyschnąć całkowicie, a poza tym próbował rozgryźć kilka spraw, które nie dawały mu spokoju. Co tak na prawdę wołała ciotka Eliza, gdy myśleli, że oczekuje pomocy (choć może akurat tego wcale nie chciał wiedzieć). Czy zmiana pogody miała coś wspólnego z tym co ciotka Eliza robiła z ogrem Sylwestrem. A zważywszy, że chwilę później chmury znikły, było to wielce prawdopodobne. Choć z drugiej strony mogli to znów robić. Nie! - Tę możliwość Eryk odrzucił, pośpiesznie kierując myśli ku żabom i księżniczkom, by ponownie zadać sobie pytanie: Kiedy Adolf skończy bawić się tym cholernym patykiem? Kiedy?

Jakby w odpowiedzi na to giermek szepnął: fajer.

I patyczek znów zapłonął.







Tekst 2



Był sobie taki koleś. Miał on napisać opowiadanie Pt. „O jedną żabę za dużo.” Był jednak dość leniwy i bardzo często brakowało mu jakiegokolwiek pomysłu. Siedział przed białymi kartami papieru. Tak białymi, że aż szkoda mu się zrobiło, że będzie musiał po nich bazgrać. Pewnie sporą część z nich wyrzuciłby do kosza. Pomyślał iż szkoda tych drzew z których powstały te piękna kartki leżące przed nim. Postanowił zaczekać, aż zarysuje mu się w miarę konkretny pomysł. Wtedy straty będą mniejsze. Zapisał dużymi literami tytuł swojej powieści i zostawił stos kartek na biurku. Pomyślał sobie: - Niech sobie poleżą do jutra, oswoją z tytułem. Może będą przyjaźniejsze i łatwiej dadzą się zapisać. Co zamierzył to i zrobił. Odszedł od brązowego, drewnianego biurka, które nosiło liczne ślady złego traktowania. Dziura od cyrkla, przypalenia lutownicą i inne blizny. Nogi zaprowadziły pisarza do kuchni, gdzie ten zaczął przygotowywać sobie kawę. Kawa była dobra na wszystko. Nie trzeba mieć specjalnego powodu by ją pic. Między czasie spalił przedostatniego papierosa z paczki. Kilka głębokich zaciągnięć i rurka wypełniona tytoniem umarła zgnieciona w popielnicy zajmując miejsce wśród swych równie rachitycznie wyglądających braci. Po chwili przez dziurkę gwizdka zaczęła wylatywać gęsta para co doprowadziła czajnik do wydania przenikliwego głosu. Z gotową kawą pisarzyna przeniósł się do pokoju. Włączył telewizor. Przed jego oczami śmigały reklamy wszystkich produktów jakie tylko był w stanie sobie wyobrazić. Większość na niskim poziomie. Niektóre jednak wzbudzały uśmiech na twarzy swoją grą słów. W myślach ciągle miał swoje opowiadanie. Właściwie tylko myśl, że musi coś napisać, bo koncepcji nie miał żadnej. Gdy znudziła mu się już telewizja w nowobogackim stylu wyłączył odbiornik i położył się na swojej karykaturze łóżka. ściany spoglądały na niego z niepewnością i zastanawiały się czy pisarz po zbudzeniu się zrodzi dziecko w ciężkich bólach czy też przyjdzie mu to lekko. Piec kaflowy stojący w rogu pokoju od dwudziestu lat miał te same wątpliwości. Bardzo żałował, że nie może podzielic się pomysłami bo miał ich bardzo dużo. Nie mógł niestety mówic.

Rano pisarz niechętnie otworzył powieki. Pokoj był ciemny, zasłony zasunięte. Zdjął z siebie gruby koc w niebiesko-białą kratę. Usiadł na krańcu kanapy i spojrzał na piramidę z kartek, leżącą na biurku. Odeszła mu ochota na pisanie. Nigdy nie lubił gdy termin go goni. Zupełnie wtedy tracił wenę twórczą. Było to trochę dziwne. Postanowił z rana zainspirowac się muzyką. Puścił kawałek „Knock me down” Red Hot Chilli Peppers, ale to nic nie dało. Wsłuchiwał się w kolejne utwory, lecz jego głowa wciąż byłą pusta. Myśli odbijały się z echen od ścian czaszki. Usiadł za biurkiem. Wziął do ręki pióro i zamierzał zacząc. Zatrzymał dłoń kilka milimetrów nad białą powierzchnią kartki. Chciał zrobic na niej chocby kropkę, ale nie miał siły. Po kilkunastu minutach przemógł się i napisał pierwsze zdanie. Spojrzał na nie i skrzywił się. Wziął kartkę w dłonie i tak ją ścisnął i zmielił, że nikt by nie poznał czym była ona wcześniej. Zamachnął się i rzucił nią o ścianę. Ta upadła na podłogę z cichym jękiem. Z nerwów zapalił papierosa. Po chwili wstał i wyjał z barku butelkę wina. Wiadomo przecież, że alkohol to sprzymierzeniec każdego artysty. Wziął parę łyków prosto z gwinta. Poczuł kojące ciepło. Chwilowo zamroczony, pozostawał w letargu, nie trwał on jednak długo. Niedługo potem zabrał się na poważnie do pisania. Prawie każde zdanie poprzedzał łyk wina. Po kilku tych operacjach wykonywanych zamiennie powstał kawałek tekstu. Litery skreślone niechlujnie, niewyraźnie, a tekst brzmiał tak:

„ Dawno, dawno temu, za siedmioma źdźbłami trawy, za siedmioma kałużami, za siedmioma kamieniami porośniętymi mchem i za siedmioma krzakami agrestu, istniało bagno. Bagno to nie było zwyczajne. Jak każde bagno i to było mokre. Od wielu dni jednak, panowała susza. Bagno było coraz bardziej suche i suche, co zdedcydowanie nie służyło jego mieszkańcom. Były to żaby, ropuchy i żyjące w symbiozie z nimi jaszczurki oraz wszelkie owady i robactwo. żaby razem z ropuchami tworzyły sektę „Wyznawcy deszczowej pory”. Wierzyli oni, że deszcze spada tylko na wybrańców, którzy przestrzegają zasad sekty. Wierzyli również, że wiernych nie czeka niebezpieczeństwo związane z bocianami. Wielki Ropuch, przewodniczący sekty, wygłaszał właśnie przemówienie, siedząc na dużym kamieniu leżącym w środku bagna i który otaczany był świętą czcią. Kazanie brzmiało: Drogi zgromadzony ludu! Nie trac wiary w porę deszczową, albowiem każdego kto nie wierzy dotyka susza i spiekota. Lecz kto wiarę zachowa, ten dozna kojącego dotyku kropli deszczu i pławił będzie się w świeżym błocie, a za nim będzie akwen wypełniony czystą wodą wprost z nieba. Niewierzący zostaną zaś zesłani w suche miejsca krainy, gdyż nie mogą narażac pozostałych wierzących na gniew Pory Deszczowej. Ta pada jedynie tam, gdzie widzi akty wiary. Pokażcie Porze Deszczowej, że jesteście warci deszczu!

- Jesteśmy! – krzyknął zgromadzony tłum. – I wierzycie w niepowtarzalną moc i sprawiedliwośc Pory Deszczowej, która daje nam życie?! – kontynuował Ropuch. – Wierzymy w noc i sprawiedliwośc Pory Deszczowej! – ponownie zawołał tłum.

Na tym zgromadzenie się skończyło i mieszkańcy bagna mogli wrócic do codziennych zajęc.„



Pisarz przyjrzał się stworzonemu tekstowi. Przeczytał go dwa razy. Podrapał się po czole i powiedział: - Do cholery! Co się ze mną dzieje? To ma być opowiadanie czy bajka dla dzieci… od jakiegoś czasu nie był w stanie stworzyc nic co by mu się podobało. Zwinął w dłoniach kartkę z tekstem i, podobnie jak wcześniej, cisnął ją o ścianę. Ta bezwładnie padła niedaleko innej kartki, która już leżała na podłodze. Pisarz nerwowo wstał od biurka, krzesło upadło na ziemię i gdyby poddać je prześwietleniu pewnie wykazałoby pęknięcie. Przechodząc obok łóżka kopnął jedną z leżących kartek. Stanął. Wrócił się po butelkę z winem. Jeszcze nie była pusta. Przeszedł do drugiego pokoju. Usiadł w fotelu. Kiedy dopił resztę wina, wyjął z barku kolejną butelkę. Po godzinie podzieliła los tej pierwszej. Pisarz wstał, podszedł do okna i otworzył je. Od razu dało się poczuć chłodne powietrze. Zawiesił ręce na parapecie i patrzył w dół, gdzie co chwila mijały się samochody rozmiarów nie większych niż pudełko zapałek. Wpatrywał się w nie dość długo, aż zaczęły się rozmazywać. Wszedł na parapet, mocno trzymając się boków. Stał chwilę nieco chwiejnie, nadal trzymając się. Nikt specjalnie nie zwrócił na to uwagi, może wcale nie zauważył. W każdym razie nie było żadnych tłumów gapiów. W pewnym momencie pisarz zrobił krok do przodu i wypadł z okna. Siódme piętro. Idealna wysokość. Uderzenie spowodowało pęknięcie czaszki. Mózg rozlał się na ulicę. Nadjeżdżający samochód nie zdążył zachamowac i dodatkowo poturbował ciało pisarza. Gdy przejechał po ciele, gwałtownie skręcił w bok. Uderzył w inny samochód stojący przy chodniku. Karetka przybyła już tylko dla formalności, by stwierdzić zgon o 9:17, dnia 23 marca 2008 roku.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

3
Tekst 1

pomysł 16

styl 15

realizacja tematu 6

schematycznosc 7

błedy 18

ogólnie 15

suma 77



Tekst 2

pomysl 14

styl 15

realizacja tematu 5

scematycznosc 5

bledy 18

ogolnie 13

suma 70

4
Tekst 1



Pomysł: 15

Na moje oko toto jest coś w klimatach Shreka...



Styl: 14

Czytało się nieźle.



Realizacja tematu: 5

Cóż. Wiążę się tylko z tym, co powiedziała wiedźma/czarodziejka, tak naprawdę...



Schematyczność: 7

Co by tu...?



Błędy: 15

Głównie interpunkcyjne. Gdzieś napisałeś nie połączone "naprawdę", gdzie indziej zabrakło ogonka, tam jakieś powtórzenie, zły zapis dialogu... Rycerze drwiący z księcia? łby ściąć...

Albo piszesz o "przegubach" i "kolanach", a potem nagle pojawiają się metry. Trochę nie pasuje.



Ogólnie: 17

Podobało mi się.



Suma: 73





Tekst 2



Pomysł: 10

Nijaki, oklepany.



Styl: 13

Takie zbite klocki trudno się czyta. Ogólnie to wszystko było klepaniem: "co też ten pisarz zrobił".



Realizacja tematu: 9

Cóż, opowiadanie ściśle związane z tematem...



Schematyczność: 4

Pisarz, brakuje mu weny, zabija się. No cóż...



Błędy: 10

Hmm? Czemu tak mało? Otóż to:

- Tekst napisany na odwal. No przepraszam, brakuje masy polskich literek.

- Powtórzenia.

- I ta złośliwa interpunkcja. Jej tu prawie nie ma.

- Gdzieś tam ort, bodajże "chamować". Brak ogonków uznałem za gubienie polskich liter.



Ogólnie: 11

Nie podobało mi się. Ot tak, machnięte, byle by było.



Razem: 57



Ale ze mnie złośliwość wyszła Oo
Are you man enough to hold the gun?

5
królestw Trzech Poziomek
królestwo


członkinie Mściwego Trio szukało
szukały


trzy metrowy
trzymetrowy



Pomysł 14

Styl 10

Realizacja tematu 9

Schematyczność 7

Błędy 15

Ogólnie 11

Suma 66








Między czasie
W międzyczasie


zaczęła wylatywać gęsta para co doprowadziła czajnik do wydania przenikliwego głosu.
Albo "która doprowadziła", albo "co doprowadziło"


Były to żaby, ropuchy i żyjące w symbiozie z nimi jaszczurki
żaby i ropuchy nie żyją w symbiozie z jaszczurkami ;P (biol-chem ^^)



Pomysł 6

Styl 12

Realizacja tematu 4

Schematyczność 4

Błędy 15

Ogólnie 9

Suma: 50



W tym drugim opowiadaniu najbardziej raził brak jakiegokolwiek pomysłu na opowiadanie. Zwykle tak jest, że jak ktoś nie wie jak zrealizować temat bitwy, pisze opowiadanie o pisarzu, który ma napisać takie właśnie opowiadanie. Już tak bywało.






Testudos pisze:Ale ze mnie złośliwość wyszła Oo
Eee, jeszcze nie jest z Tobą tak źle :D

6
TESKT 1



Pomysł: 15

Styl: 15

Realizacja tematu: 3

Schematyczność: 8

Błędy: 15

Ogólnie: 15



Suma: 71




TEKST 2



Pomysł: 5

Styl: 10

Realizacja tematu: 5

Schematyczność: 3

Błędy: 13

Ogólnie: 5



Ocena ogólna: 41




Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

7
Tekst I

Pomysł:10

Styl:10

Realizacja tematu:5

Schematyczność:5

Błędy:15

Ocena ogólna:11

Suma:56



Tekst II

Pomysł:5

Styl:10

Realizacja tematu:5

Schematyczność:3

Błędy:9

Ocena ogólna:10

Suma:42
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

8
TEKST 1

Pomysł: 18

Styl: 12

Realizacja tematu: 3

Schematyczność: 7

Błędy: 12

Ogólnie: 15

W sumie: 67

Scena, gdzie usłyszeli wołanie była cudowna. ^^



TEKST 2

Pomysł: 2

Styl: 9

Realizacja tematu: 1

Schematyczność: 1

Błędy: 13

Ogólnie: 5

W sumie: 31

Jeżu, jakie to było NUDNE... o_O
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

9
OFICJALNE WYNIKI BITWY

wiedźmin89 vs PP







ZWYCIęZCą ZOSTAJE PP



Tekst pierwszy - PP - suma: 410 pkt; średnia: 68,3 pkt



Tekst drugi - wiedźmin89 - suma: 291 pkt; średnia: 48,5 pkt





GRATULUJEMY ZWYCIęZCY!

Ranking wygranych dostępny w osobnym temacie.
Zablokowany

Wróć do „Bitwy z przeszłości”

cron