
"Rocker – endless road"
To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk, a już odlatywał w stronę najbliższego stolika z satysfakcjonująco zdziwioną miną. Jak na zwolnionym filmie. Bezwładne ciało upada na blat, który po chwili poddaje się, łamiąc na pół. Brodacz wali o ziemię, przygniatając resztki jedzenia, potłuczonych kufli i petów z przepełnionej popielniczki. Powoli przetacza się w bok, prezentując bezwiednie tył skórzanej kamizelki, na której umazane keczupem i musztardą barwy klubu nie wyglądają już tak dumnie.
– No! – pomyślał Darek, odwracając się powoli w stronę wyjścia. – Trochę szkoda, że wszyscy jego kumple stoją właśnie przede mną…
* * *
Rzędowa czwórka ozdobiona motywem szachownicy przeleciała przez skrzyżowanie z taką prędkością, że tylko fotokomórka dałaby radę ustalić, czy już na czerwonym, czy jeszcze na żółtym. Mocno pochylony nad kierownicą Darek odkręcił manetkę. Dopiero powyżej osiemdziesiątki woda uciekała z gogli na tyle sprawnie, że można było mówić o jako takiej widoczności. Ósma godzina w siodle. Najwyższy czas, aby sprawdzić, czy jest jeszcze w stanie się wyprostować. W końcu trzeba odpocząć i zjeść – koniecznie coś ciepłego. Wkrótce dostrzegł znak stacji paliw. Perspektywa hot-dogów wydała się obiecująca.
Siedział pod dachem przybudówki, kontemplując krople deszczu spływające po zadupku motocykla, gdy na stację z rykiem wjechało kilka chopperów. Podniósł rękę na powitanie. Odpowiedzieli tym samym.
Trzech podeszło obejrzeć motocykl.
– Świeżo kupiony czy naprawdę taki szmat drogi za tobą, kolego? – spytał ktoś, patrząc na tablicę.
– Trochę jeżdżę…
– Widać po motocyklu.
– Ano widać… W końcu po to jest, żeby jeździł.
– Do takiego klasyka pasuje trochę patyny… Ile ma lat?
– Starszy ode mnie, ale jeszcze potrafi pokazać.
– No nie wiem… Ładnie zrobiony na racera, ale po tylu latach to już chyba koniki wokoło biegają, co? – zaśmiał się.
Darek rzucił okiem na motocykl, którym „żartowniś” przyjechał.
– Trochę biegają, trochę nie… – odstawił kubek po kawie. – A ty, kolego, na ładnej Hondzie widzę. Ile ona ma? Tysiąc dwieście?
– Tysiąc osiemset.
– Wybacz! Ile ma koni? Koło setki? – podeszli do motocykla.
– Fabrycznie tak, ale tu trochę więcej… Niedużo…
– No to pewnie by przegoniła takiego dziadka jak mój?
Zaczęli się śmiać.
– Hej, Przemek! Nie daj się prosić!
– Dawaj stary!
– No… pada i ślisko… – Przemek podrapał się po głowie. – Ale w sumie tu długa prosta… Do końca ulicy i z powrotem można spróbować!
Brawa i wiwaty przyciągnęły na moment uwagę wszystkich wokoło.
– Dobra, dobra, Przemek, ale ja się ścigam tylko na pieniądze.
– No wiesz!
– Takie życie – wyszczerzył zęby. – To ile dla ciebie jest warte skopanie mi tyłka?
To było łatwe zwycięstwo. Cieżki VTX z niedoświadczonym kierowcą na śliskiej nawierzchni. Szkoda słów. Nie dość, że Darek musiał czekać na mecie, to gdy zawracali, naprawdę bał się czy chłopak nie zrobi sobie krzywdy.
– Uczciwie wygrane – Przemek odliczył ustaloną sumę, gdy przyjaciele gratulowali zwycięzcy. – Utarłeś mi nosa.
– Nie przejmuj się, nie tobie pierwszemu i nie ostatniemu – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. – Słuchajcie, może będziecie wiedzieć. Szukam kogoś w tej okolicy.
– Mów, może znamy.
– Nazywa się Mariusz. Kilka lat temu jeździł w „Whellersach”.
– Taki gruby z brodą?
– Teraz to diabli wiedzą. Kiedyś jeździł sportową „jamaszką” ze złotymi felgami.
– To ten! No to rzeczywiście diabli wiedzą, bo jeździ teraz w „Diavolo”… Mają swoją knajpę kilka kilometrów stąd, prawie zawsze tam siedzą. Ścigał się kiedyś na ulicach, tak jak ty. Stary znajomy?
– O tak…
Skręcił tak, jak mu wytłumaczyli. „Diavolo” podobno byli dość nieprzyjemnymi ludźmi, z którymi łatwo było o zatarg. Klub rekrutował się głównie z byłych „Whellersów”, którzy po jakiejś awanturze stracili prawo do noszenia barw. Jeden klub został rozwiązany, powstał drugi.
Knajpa była drewniana, z iskrzącym się na deszczu neonem. Przed wejściem pod zadaszeniem stały motocykle. W środku panował klasyczny, knajpiany zaduch. Sami klubowicze z diabłami na kamizelkach. Nikogo obcego, cóż. W końcu był środek tygodnia i pewnie opinia o klubie przeszła też na knajpę.
Obrzucili Darka spojrzeniami, po czym wrócili do swoich zajęć. Tylko barman pozostał w wyczekującej pozie.
– Piwo, przyjacielu – jeden z niedawno zarobionych banknotów zmienił właściciela. – Wiesz, szukam starego kumpla.
Grubas siedział w kącie. Darek przysiadł się bez pytania.
– Hej, przyjacielu! Pamiętasz mnie? Poznaliśmy się jakieś pięć lat temu na Race Party. Mówiłeś, że jak będę w okolicy, to żebym wpadł! No i jestem! Kopę lat!
Brodacz starał się ukryć zaskoczenie.
– Tego… no… kopę lat!
– Pamiętam, że nieźle wtedy pojechałeś! Pierwsze miejsce! – wypił duszkiem pół szklanki.
– No! To była ostra jazda – wspomnienia wywołały uśmiech na zarośniętej twarzy. – No i kasa z tego była dobra, pamiętam…
– Ba! Najwyższa w kraju chyba do tej pory!
– Ano!
– Dałeś popis, mówię ci. To była klasa!
– E tam, ciężko było jak cholera.
– No co ty! Szedłeś jak burza, pamiętam!
– No niby tak, ale był tam taki koleś, co też ostro zapitalał… Frajer jeden.
– Naprawdę? Nie pamiętam.
– No! No! – łyknął z kufla, widać było, że nie pierwszego. – Dawał frajer ostro…
– Nie mów!
– Mówię! Byłby mnie skurczysyn przegonił na ostatnim odcinku…
– Tym, co na ostatnich winklach żaden gap nie stał?
– O, tam, tam! Skurkowaniec jeden… Ja ci, chłopie, daję maks, a ten mnie wyprzedza powoli… Rozumiesz?
– No rozumiem, rozumiem.
– Ostatni winkiel przed prostą wszedł mi obok, bośmy się razem prawie złożyli w zakręt… Za blisko, mówię ci! Był z przodu o całe koło. Poszedłby
pierwszy po prostej…
– I co się stało?
– Jak to co? – zarechotał. – Był blisko, bardzo blisko, więc nie zmarnowałem okazji. Zdjąłem go z buta, aż poszedł w zielone! Cha! Cha! Cha!
– A w zielonym połamał obie nogi, kilka żeber i rękę – Darek spoważniał nagle.
– Skąd wiesz? – Grubas zerwał się z miejsca.
– Bo to ja byłem tym frajerem!
* * *
To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk…
– No! – pomyślał Darek, odwracając się powoli w stronę wyjścia. – Trochę szkoda, że wszyscy jego kumple stoją właśnie przede mną, na drodze do drzwi.
Gdzieś zabrzęczało tłuczone szkło, gdzieś indziej zadzwonił rozwijany łańcuch…
 Po drugie, "satysfakcjonująco zdziwiona mina" wskazuje, że Grubas odczuwał satysfakcję ze swojego zdziwienia, a chyba nie o to ci chodziło.
 Po drugie, "satysfakcjonująco zdziwiona mina" wskazuje, że Grubas odczuwał satysfakcję ze swojego zdziwienia, a chyba nie o to ci chodziło.