Criuser.

1
„ Moja ukochana ma na imię Hania,
Cała jest jak z bajki, jak wyczarowana!
Czarne, czarne oczy, jak czarne diamenty(…)” - rytmiczne brzmienie piosenki zespołu muzycznego Vaders splotło się z ciepłymi promieniami letniego słońca rozświetlającymi pokój i Andżelika powoli otworzyła oczy. Sprawdziła godzinę na wyświetlaczu komórki – specjalnie wczoraj ustawiła budzik dwa kwadranse wcześniej niż potrzebowała, żeby zdążyć na autobus do Warszawy, bo zdawała sobie sprawę, że poniedziałki na krajowej Siódemce są dużo trudniejsze niż jakikolwiek inny dzień. Koleżanka z pracy, rodowita Warszawianka, mówiła, że to dlatego, że wszystkie „słoiki” wracają ze swoich wsi do miasta, do pracy w nadchodzącym tygodniu. Coś w tym było: w poniedziałki korek wjazdowy do stolicy zaczynał się daleko za Łomiankami, gdzieś na wysokości Dziekanowa Leśnego, i nawet objazdy wsiami niewiele dawały, bo i tak trzeba było odstać swoje przy rondzie w pobliżu Auchan.
Blondynka uniosła kołdrę i poczuła obejmującego ją partnera.

- Gdzie idziesz? – spytał, nie otwierając oczu.

Odwróciła się, uśmiechneła, wspominając zazdrosne spojrzenia koleżanek, gdy wczoraj przyprowadziła Artura na późne śniadanie. Jola i Sylwia przez kilka minut wyglądały jak opóźnione w rozwoju, bo czego jak czego, ale obecności perkusisty zespołu Vaders, który grał w sobotę na weselu Sylwii siostry, na poprawinach, zupełnie się nie spodziewały. A już tego, że Więcek zostanie na cały weekend, nie spodziewała się nawet Andżelika.

- Do pracy się musze gotować – powiedziała, usiłując wykręcić się z objęć mężczyzny. – PKS mi ucieknie.

- Wracaj do wyrka, mam samochód, podwiozę cię – zarządził kochanek.

- Kiedy umyć się muszę… - zaoponowała niepewnie.

- Później się umyjesz. – Andrzej przyciągnął dziewczynę bliżej, nakrywając oboje lekką kołdrą w kwiatowy wzór. Andżelika specjalnie zaścieliła łóżko najładniejszym, mamowym kompletem, zanim jej gość skończył parkować samochód na tyłach gospodarstwa, bo matka zgodziła się na nocowanie, ale kazała wóz ukryć, żeby ludzie nie gadali. Andrzej Więcek, jako podpora „Vaders” i – według informacji ze strony internetowej zespołu – muzyk znany w całej Polsce, był osobą, której noclegu odmówić nie wypadało. No i kto wie, może Dżesi się poszczęści i jeszcze na jej weselu zespół zagra, oczywiście z zastępczym perkusistą. Niestety, w Falbogach Wielkich ludzie jeszcze ciemni byli, a moralność zaściankowa, więc Rajowa wolała dmuchać na zimne i – mimo, że podzielała zachwyt córki artystą - zadbała o pozory.
Zresztą, Andżelika, odkąd zaczęła pracować w Carrefour Arkadia, znacznie bardziej miastowa się zrobiła i otwarta na nowości niż jej mieszkające na stałe na wsi koleżanki. I zachowanie miejskie już miała, i ubierała się odważniej, a trzy miesiące temu ufarbowała długie za tyłek, gęste włosy na platynowy blond. Dobrze pamiętała, że razem z matką i Dżesiową koleżanką zużyły trzy opakowania farby do koloryzacji, i wszystkie urobiły ręce po łokcie. Andżelika im podziękowała, tłumacząc, że w Warszawie, w dowolnym salonie, taki zabieg wyniósłby co najmniej trzysta złotych, więc obie – matka i przyjaciółka - poczuły się docenione jak profesjonalne fryzjerki.

- Daj spokój! – Andżelika przez pół sekundy próbowała wydostać się z ramion Artura – późno spać poszli, a oboje wypili na poprawinach tyle, że Więckowi w nocy zupełnie nie chciał stanąć, i dopiero gdy dziewczyna wykradła z mamowej apteczki ruską viagrę, którą Rajowa czasem podtykała mężowi, mogła liczyć na rycerskość kochanka. A i tak wszystko skończyło się zanim na dobre zaczęło, a „Misiaczek” zasnął, zupełnie nie dbając o zapewnienie rozrywki towarzyszce.

- Gumkę wezmę! – Więcek z westchnieniem podwinął koszulkę dziewczynie pod brodę i obdarzył jej piersi szorstką pieszczotą. – I majtki ściąg!
Szybko zszedł z łóżka, odnalazł swoje spodnie pod najbliższą ścianą. Pamiętał, że jeszcze jedną prezerwatywę powinien mieć, bo coś mu się zdawało, że w nocy zrobili to na goło. Miał nadzieję, że Andżelika mówiła prawdę o pigułkach antykoncepcyjnych, bo jak chciała go w dzieciaka wrobić, mógł mieć kłopoty. Szczególnie, gdyby dowiedziała się o tym żona.

- Mam! – Rozerwał opakowanie i założył kondom, patrząc, jak dziewczyna ściąga majteczki z napisem „Angel In Front”. Coś mu świtało, że jak je z niej wczoraj ściągał, zadumał się przez chwilę nad napisem z tyłu: „Devil At The Back”, na fali którego próbował namówić panienkę na anal. I oczywiście spotkał się z odmową. Wziął, co dała, i poszedł spać, mimo jej marudzenia, że też by chciała się zabawić.
Andżelika z westchnieniem poddała się zabiegom partnera, co jakiś czas zerkając na wiszący na ścianie obok łóżka okrągły zegar po babci, i licząc w myślach ile czasu zajmie jej prysznic, makijaż i jazda pekaesem do Warszawy. Ach te poniedziałki! Musiała wstawać prawie godzinę wcześniej niż zwykle!
Andrzejek przyspieszył sapanie, dziewczyna westchnęła kilka razy głośniej, dając mu do zrozumienia, że kończy, i żeby też się pospieszył, i w końcu usłyszała znajome skąd inąd, zapożyczone od premiera z Gorzowa, rytmiczne jak z metronomem „Yes!Yes!Yes!”.

- Pójdę się umyję – Zdecydowała, korzystając, że partner stoczył się z niej i ciężko oddychał, rozłożony na całym łóżku. – Do Warszawy mnie zawieziesz?

Perkusista podparł się na łokciu i zerknął na zegarek.

- Na PKS. Do Warszawy już nie zdążę.

Andżelika zaklęła. Miała mało czasu.
Gdy wyskoczyła z łazienki, Andrzej jeszcze leżał w poprzek łóżka, dokładnie tak, jak go zostawiła – nawet nie zdjął prezerwatywy. Dziewczyna zaklęła – z wprawą, jak pod remizą w Wojnach, kiedy Jola przypadkiem zbiła ostatnie wino.

- Autobus będzie za piętnaście minut! – Warknęła. Artysta – artystą, a praca na kasie w supermarkecie dawała pieniądze, jakich w tej dziurze nie zarobiłaby w dwa miesiące. Nie miała zamiaru ryzykować utraty roboty z powodu faceta, który kończy w pięć minut, obojętne, jak sławny by był. – Wstawaj!
Mężczyzna przetarł dłońmi twarz, cień zniecierpliwienia zamigotał w jego oczach.

- Nie możesz dziś nie iść?

- Nie mogę! – odparowała, rozczesując włosy. – Pospiesz się!
Usiadła przy toaletce.

- Zrobię makijaż, masz dziesięć minut, potem musimy wyjść – powiedziała sucho. Może nie powinna być dla niego taka niemiła, w końcu zapłacił za wino, które wypili w domu, zamówił pizzę i sprawił, że koleżanki będą miały o czym mówić przez najbliższe pół roku, a kto wie, może dłużej, ale czas wrócić na ziemię.
I do roboty,

- Skocze do kibla – opowiedział się Andrzej. – Zaraz będę gotowy. Daleko ten przystanek?

- Kawałek. – Nie odwróciła wzroku od lustra, równo rozprowadzając fluid po policzkach. – Na piechotę z dziesięć minut.

- Spoko…
Gdy wyjeżdżali z podwórka, Andżelika doskonale wiedziała, że nie zdąży na autobus. Do tego Andrzej ewidentnie był jeszcze wstawiony, bo prowadził jak ostatni paralityk, a w dodatku pomylił zakręty, mimo, że głośno i wyraźnie mówiła, że mają wybrać drugą ulicę w lewo.
Na przystanek dotarli dokładnie dziesięć minut po odjeździe pekaesu.
Wysiadła, z irytacją sprawdziła rozkład jazdy – następny kurs za trzydzieści trzy minuty, co oznaczało, że nie miała szansy zdążyć do pracy na ósmą. Zaklęła w bezsilnej złości i wsiadła do samochodu.

- Musisz mnie odwieźć na metro do Warszawy!
Andrzejek powoli pokręcił głową.

- Nie da rady, bejbe, po wsiach mogę jeździć, ale na Siódemke nie wyjadę, bo jeszcze jestem najebany. Jak mnie psy zgarną, będzie po prawku. Radź se sama.

- Ale do pracy nie zdążę! Podwieź mnie chociaż do trasy, może stopa złapię!
Andrzej zamarł, tępym wzrokiem wpatrując się w przednią szybę.

- Daleko to?

- Z pięć kilometrów?

- Dobra, ale potem jedziesz sama.
Skinęła głową, mamrocząc pod nosem wszystkie znane przekleństwa na temat pijanych muzyków. Zapięła pasy i położyła torebkę na kolanach.
Więcek włączył radio – muzyka ryknęła z potężnych głośników zamontowanych w drzwiach i pod siedzeniami Lanosa, Andżelika odruchowo zakryła dłońmi uszy, ale zaraz poznała ulubione rytmy – Amadeusz Band i ich nowa piosenka „Klaszcz i śpiewaj”, która od paru tygodniu królowała na dyskotekach – i pozwoliła się rozbujać skocznym dźwiękom, chociaż Więcek robił, co mógł, żeby zagłuszyć wokalistę mamrotaniem o szuwarowo-bagiennym poziomie konkurencji.
Wystawił ją, jak obiecał, na pierwszym skrzyżowaniu przy trasie i natychmiast zawrócił, gubiąc się na wiejskiej drodze między drzewami w skrajni na długości.
Andżelika poprawiła krótką, różową spódniczkę, odrzuciła włosy na plecy. Pomyślała, że jeśli dziś, po tym wszystkim zdąży do pracy, to będzie to cud, za który powinna podziękować każdemu znanemu bogu.
Kiedy dziesięć minut później udało jej się przedostać na druga stronę Siódemki, i znaleźć miejsce, gdzie przy ekspresówce była zatoczka, odetchnęła z ulgą. Teraz, jedyne, co musiała zrobić, to złapać okazję do Warszawy, dotrzeć do dowolnej stacji metro i nie spóźnić się na odprawę.
Wyciągnęła rękę z uniesionym kciukiem, uśmiechnęła się i z pewnością siebie spojrzała ku nadjeżdżającym samochodom. Miała świadomość, że krótka, różowa spódniczka, turkusowa bluzeczka, zielone szpilki i długie blond włosy błyskawicznie załatwią jej podwózkę do stolicy. Kto wie, może nawet pod sama pracę?
Piętnaście minut i prawie sto samochodów później wciąż tkwiła w tym samym miejscu i czuła narastające zniecierpliwienie. Nigdy, na żadnej dyskotece nie zdarzyło jej się podpierać ścian, zawsze miała największe powodzenie. Nawet w pracy kierownik sekcji kas na dziale samoobsługowym chwalił ją za podejście do klienta, czule gładząc po plecach. Doskonale wiedziała, że gdyby nie sztywne zasady HR firmy, mocno wyczulonej na poprawność polityczną, Jurek pozwoliłby sobie na znacznie bardziej zażyłe okazywanie zadowolenia z pracownicy – za każdym razem, gdy się do niej zwracał, widziała w jego oczach błysk pożądania. A przecież facet miał żonę i dwoje dzieci. Jak się spóźni, być może będzie musiała być dla niego znacznie milsza niż zwykle i zignorować przesuwającą się coraz niżej rękę przełożonego.
Zerknęła na wyświetlacz telefonu komórkowego – miała coraz mniej czasu!

- Kurwa! – Warknęła, z determinacją wychodząc niemal na połowę zewnętrznego pasa Siódemki. – Niech ktoś się zatrzyma, bo mnie wywalą jak obszył! Ktokolwiek, nawet furmanka!
Przejechały kolejne dwa samochody, jeden trąbiąc niemiłosiernie, bo w ostatniej chwili zmienił pas, ledwo mijając stojącą na drodze dziewczynę.
Andżelika zaklęła ponownie, tupnęła nogą, z narastającą złością i strachem patrząc za odjeżdżającymi.

- No niech mnie wreszcie ktoś stąd zabierze!
Srebrny mercedes nadjechał z taką prędkością, że nie zdążyła umknąć z drogi. Pęd powietrza obrócił dziewczyną jak dziecięcym bączkiem, potargał włosy, wyrwał z dłoni siatkę. Andżelika upadła. Zdarte do krwi dłonie i kolana płonęły żywym ogniem, ogłuszona bólem bezsilnie patrzyła na wypadające z torebki drobiazgi.
Dobrą chwilę zajęło jej pozbieranie się z ziemi. Przyłożyła chusteczkę higieniczną do krwawiącego kolana i powoli, sycząc z bólu zgarnęła swoje rzeczy. Upchnęła monety do portmonetki. W myślach wyklinała kierowcę mercedesa od najgorszych, życząc mu powolnej śmierci w samotności. Przecież musiał ją widzieć! Jak mógł nie zwolnić? Prawie ją zabił i nawet się nie zatrzymał.
Sięgnęła po ostatnią monetę.
To nie była polska złotówka, dziewczyna przetarła metalowy krążek o spódniczkę i z zainteresowaniem uniosła ku słońcu, usiłując przeczytać małe literki wytłoczone obok obrazka przedstawiającego kłos.
Niski, głęboki jak pomruk lwa warkot potężnego silnika tuż za plecami tak ją wystraszył, że aż podskoczyła. Odwróciła się i zamarła. Tuż przed nią zatrzymał się mężczyzna na ogromnym, czarno-srebrnym motocyklu.
Andżelika odruchowo zrobiła krok w bok, usiłując umknąć mu z drogi, i znalazła się na środku pasa. Nieznajomy warknął coś pod nosem, wystarczająco głośno, żeby rozpoznała gniewny ton, ale na tyle cicho, że znaczenie słów zagłuszyła przyłbica kasku, i bez ceregieli złapał blondynkę za rękę i zepchnął na margines ekspresówki. Podjechał, przytulając maszynę do bandy.
Dziewczyna z niemym zachwytem przyglądała się nieznajomemu – wysoki, potężny mężczyzna, ubrany w wojskowe buty, błękitne dżinsy i czarną, wzmocnioną kevlarem kurtkę siedział na masywnym, czarnym jak sama śmierć Road Star 1700. Maszyna mruczała cicho na wolnych obrotach czterocylindrowego V-twina, jakby zirytowana nieoczekiwanym postojem, a chromowane, lśniące w letnim słońcu elementy błyszczały królewskim blaskiem, zmuszając autostopowiczkę do zmrużenia oczu.
Motocyklista oparł stopy o asfalt i zdjął kask, a Andżelika z wrażenia wstrzymała oddech – wspomnienie nocy ze sławą disco polo wyparowało z niej jak woda z australijskiej drogi. Gorączkowo zastanawiała się, jak sprawić, żeby jasnowłosy odwiózł ją wieczorem do domu, na zimo kalkulując, ile może być wart taki motor i jak dużo zarabia jego właściciel.
Niski, spokojny głos wyrwał ją z zamyślenia.

- Słucham? – Zatrzepotała rzęsami, usiłując przypomnieć sobie, co przed chwilą powiedział, ale w głowie miała pustkę – nie mogła zdecydować, czy większe wrażenie wywarła maszyna czy człowiek, który jej dosiadał.

- Nie mogę tu stać. – Po przystojnej twarzy motocyklisty przemknął cień irytacji. – Podwieźć cię gdzieś?
Andżelika potrząsnęła głową, burząc falę blond loków – zrobiła to odruchowo, nauczona doświadczeniem - to zawsze zwracało uwagę mężczyzn. Włosy, potem lekkie pochylenie ku rozmówcy, żeby miał szanse docenić walory dekoltu, obrót przy udawanym rozglądaniu się po okolicy i wreszcie upadająca torebka, klucze, bransoletka, co akurat miała pod ręką, a podczas schylania się po zgubę, ewentualny partner miał okazję kontemplować długie, smukłe nogi i zgrabny tyłek.
Motocyklista nie był wyjątkiem – w granatowych oczach zamigotało zainteresowanie, a wąskie usta musnął leciutki uśmiech aprobaty, gdy dziewczyna pochyliła się, udając, że poprawia brzeg kusej spódniczki.

- Do Arkadii – powiedziała, zaglądając nieznajomemu w oczy. – Bardzo się spieszę, bo jak nie zdążę na ósmą, mogą wywalić mnie z pracy, a uciekł mi PKS, następny będzie za pół godziny, za Chiny ludowe nie dotrę do centrum i kierownik znowu…

- Rozumiem. – Mężczyzna przeczesał palcami krótkie, po żołniersku obcięte jasne włosy. Krytycznym spojrzeniem ocenił dziewczynę - w tej kiecce i sandałkach na wysokim obcasie zupełnie nie nadawała się do jazdy motocyklem, ale jeśli chciała, nie miał zamiaru jej zniechęcać.
Odwrócił się, wyjął ze skórzanego kufra zapasowy kask i podał blondynce.

- Wsiadaj.
Andżelika delikatnie przesunęła palcami po chłodnych, chromowanych rączkach kierownicy.

- Ale ma pan ładny motor . – Westchnęła z niekłamanym zachwytem. – Drogi był?
Mężczyzna leciutko przygryzł wargę, jakby usiłował opanować wybuch śmiechu.

- Kosztował mnie kilka rejsów – przyznał enigmatycznie. – Wsiadasz? Mówiłem, że nie mogę tu stać.

- Wsiadam! – Zdecydowała, wyciągając ku niemu rękę. – Mam na imię Andżelika.

- Charon. – Mruknął, czując jak panienka wspina się na kanapę – prawie trzystukilowy roadster niemal nie zauważył dodatkowych pięćdziesięciu paru kilo drobnej pasażerki. Mężczyzna zerknął w tył. – Jesteś bardzo lekka.

- Dziękuję, to nowa dieta, znalazłam w „Życiu na gorąco”, dwa miesiące temu, po tym, jak Jola powiedziała, że boczki mi się robią…

- Kask! – Przerwał nieco ostrzej, bo panienka zaczęła podawać kolejne przepisy. – I pilnuj torebki, nie będę po nią wracał.
Usiadła, odchyliła się, wciskając kask na głowę. Mężczyzna pomógł jej z regulacją i zapiął paski pod brodą. Andżelika westchnęła cicho - miała świadomość, że przygniotła włosy, i że za żadne skarby nie będą dobrze wyglądać podczas jazdy – gdyby mogła zrezygnować z kasku, rozwiane loki robiłyby dużo większe wrażenie, zupełnie jak jak filmach, gdzie bohater uwozi ukochaną w stronę zachodzącego słońca, a jej włosy powiewają na wietrze niczym złoty płaszcz. No, ale Charon najwyraźniej przestrzegał przepisów, a stanowcze spojrzenie, gdy podawał kask nie zostawiało pola do dyskusji.

- To nie jest polskie imię? – Spytała, unosząc się na chwilę, żeby pociągnąć spódniczkę w dół ud. Nic z tego nie wyszło, więc, żeby oszczędzić sobie wstydu i nie świecić majtkami przed całym światem, przysunęła się bliżej kierowcy.

- Nie – przyznał, zakładając kask i rękawice. – Nie jest polskie.

- Dziwne, świetnie mówisz po polsku. Bez śladu obcego akcentu. Skąd jesteś?

- Z różnych miejsc. Dużo podróżuję – odparł. – Jeździłaś już motorem?

- Raz. Ale nie takim – przyznała.

- Obejmij mnie w pasie – polecił sucho. - Mocno, nie chcę, żebyś spadła. Na zakrętach przechylasz się ze mną, na tę samą stronę, inaczej się wywalimy, rozumiesz?

- Tak. Nie jedź za szybko – poprosiła.

- Wspominałaś, że spieszysz się do pracy – zakpił.

- To prawda, ale…
Nie dokończyła, bo motocyklista leciutko poruszył dłonią, maszyna warknęła gniewnie przy przygazowniu, a gdy wrzucił jedynkę i dodał gazu Road Star zamielił tylnym kołem i z niskim warkotem silnika wyrwał do przodu. Andżelika wrzasnęła – nigdy nie jechała czymś, co w w cztery sekundy przyspiesza do setki na godzinę. Odruchowo, jak dziecko oglądające straszny film, zamknęła oczy, kurczowo zacisnęła ręce wokół pasa motocyklisty i przytulia głowę do jego pleców, przeraźliwie bojąc się, że pęd zerwie ją z siodełka. Przy zmianie biegów chromowany widłak zamruczał z ukontentowaniem, jakby dopiero się rozkręcał i czekał na więcej.
Ukryta za szerokimi plecami towarzysza, osłonięta od ściany powietrza rozdzieranej olbrzymią masą Road Stara Andżelika po paru minutach zdobyła się na uchylenie powiek. I natychmiast opuściła przyłbicę, bo prędkość wyciskała łzy z oczu. Z westchnieniem strachu i fascynacji patrzyła na rozmazujące się otoczenie – wszystko, co było blisko zmieniało się w zamazaną smugę kolorów: samochody, wiadukty, drzewa znikały jak elementy mokrego obrazu, po którym ktoś przesunął dłonią. Niedaleko Zakroczymia wielka, zielona tablica z drogowskazem na Modlin i lotnisko umknęła poboczem i Andżelika przelotnie zastanowiła się, jak szybko jadą. Usiłowała zerknąć na prędkościomierz, ale żeby to zrobić, musiałaby się mocno wychylić, z kolei facet był tak wysoki, że nie miała szansy spojrzeć mu nad ramieniem. Zagryzła wargi, mając nadzieję, że nie przekraczają dozwolonej prędkości, i wzmocniła uchwyt.
Po prawej stronie Siódemki Dżesia rozpoznała stację Statoil, na której miesiąc temu, w drodze na domówkę u Krzyśka Burdy, kupowali najtańsze piwa i trzy półlitrówki. Pamiętała, jak brat bliźniak Krzyśka, Boguś, zaproponował jej wtedy, żeby była jego laską. Obiecała, że się zastanowi, ale jeszcze tego samego wieczora poszła do ogrodu z jego najlepszym przyjacielem – Maćkiem. Oboje byli tak pijani, że nie dbali o dyskrecję. Gdy wrócili na imprezę, Andżelika miała pełno trawy we włosach, a Maciej ogromną malinkę na środku szyi, tuż pod jabłkiem Adama.
Jedyne, co jej zepsuło radosne wspomnienie, to pełny smutku i rozczarowania wzrok Bogumiła. I fakt, że zamiast z nią, do końca domówki bawił się z nijaką panną, mieszkającą niedaleko twierdzy Modlin, na Chrzanowskiego. Podobno ciągle byli razem – Boguś i ta… Andżelika nie zapamiętała imienia konkurentki, ale gdzieś z tyłu głowy uwierało ją wspomnienie smutku w oczach chłopaka.
Na wysokości nowego Dworu Mazowieckiego kierowca gwałtownie przyhamował. Dziewczyna odetchnęła, korzystając z okazji wyprostowała się na siedzeniu i z ulgą poluzowała kurczowo zaciśnięte ręce. W końcu miała okazję pięknie wyglądać na tej potężnej maszynie, tak, jak powinna – jak dziewczyna bogatego harleyowca. Czy jak tam nazywał się potwór, którego miała między udami. Z żalem pomyślała, ile by dała, gdyby teraz mogła ją zobaczyć któraś z koleżanek – w weekend była z gwiazdą zespołu Vaders, teraz jechała na motocyklu, jakiego jej znajome w życiu nie będą miały okazji dosiąść. Nie wspominając o porażająco przystojnym mężczyźnie, którego obejmowała. Przelotnie zastanowiła się, czy byłaby szansa na selfie z motoru, i jak je zrobić, żeby było widać chociaż kawałek maszyny, no i przystojniaka, który ją prowadził. Wiedziała, że takie zdjęcie na Instagramie zatrzęsłoby sercami kilku zazdrosnych dziewuch z okolicy. I, może, przy okazji też Bogumiła, gdyby zalinkowała je na Facebooka.
Charon płynnie, bez zgrzytów zredukował bieg i jeszcze bardziej zwolnił.
Andżelika rozejrzała się - dojeżdżali do mostu Obrońców Modlina 1939 r.

- Czemu zwalniamy? – Krzyknęła do mężczyzny. – Przecież tu nie ma korka!

- Musisz zapłacić za ten kurs – odparł, nie odwracając się.
Zaklęła w duchu. Palant! Jak człowiek łapie stopa, nie spodziewa się, że będzie dokładać do benzyny. Gdyby było inaczej, pojechałaby „Blabla karem” albo poczekała na innego stopa.

- Zapłacić? – Powtórzyła zdumiona, uniosła przyłbicę kasku. – Ile zapłacić? Może zrobię kolację wieczorem? Nieźle gotuję, ciocia Basia zawsze mówi, że mama dobrze mnie wyuczyła.

- Nie.

- Nie. – Zmarszczyła gniewnie brwi. – To nie. Jak tam sobie chcesz. Dycha wystarczy?

- Wystarczy moneta.

- Jesteś… - urwała, dochodząc do wniosku, że mówienie Charonowi, że jest dziwakiem zanim dotrą do celu nie było najszczęśliwszym pomysłem. Jeszcze się wkurzy i zostawi ją na środku mostu, a przecież tu był zakaz zatrzymywania, więc musiałaby przejść na drugi brzeg i dopiero próbować łapać kolejna okazję do stolicy. Zacisnęła zęby i skupiła się na podziwianiu widoków – Wisła lśniła jak pomalowana srebrem – leniwe fale odbijały promienie słońca, błyszczały niczym ruchomy obraz w galerii, dając wrażenie nieuchwytności przemijania. Andżelika złowiła wzrokiem łachę na środku rzeki – gdy była mała, z ojcem i matką przepłynęli do niej kajakami. Rajowa wyciągnęła starannie owinięty w folię wiklinowy kosz piknikowy i rozpakowała drugie śniadanie. Dżesia pamiętała miękki dotyk traw na gołych nogach i że bawiła się z rodzicami w „papier, kamień, nożyce” o to, kto będzie sprzątał po posiłku. Wygrał tata, a ona z mamą poszła na krótki spacer.

- Masz czym zapłacić? - Jego głos wyrwał ją ze wspomnień.

- Mam. – Burknęła obrażona.

- Świetnie, bo właśnie dojeżdżamy na drugi brzeg.

- Teraz mam dać kasę? – Zdziwiła się.

- Nie, na koniec kursu.

- Monetę?

- Mhm – przytaknął mruknięciem.

- Złotówkę? – Upewniła się.

- Nie. Tę drugą.

- Jaką drugą? Dwa złote? Pięć?

- Tą małą, z głową Demeter i kłosem.

- Nie mam nic takiego! – Zaoponowała zdumiona.

- Każdy ma – odparł Charon cierpliwie. - Zresztą, widziałem, jak podniosłaś ją z drogi.
Andżelika zagryzła wargę, usiłując odtworzyć sytuację i po dłuższej chwili przypomniała sobie o maleńkiej, nieciekawej monecie, na której z jednej strony odciśnięta była głowa, na drugiej, wraz z literkami, pojedynczy kłos zboża.

- Chcesz tylko to?

- Tak.

- W porządku, chociaż zaczynam myśleć, że jesteś jakimś…

- Nie jestem.
Andżelika westchnęła głęboko – naprawdę przydałoby się, żeby mogła zrobić fajne zdjęcie zanim nowy znajomy okaże się totalnym gnojkiem. Kiedyś Ela opowiadała, jak znajoma spotykała się z podobnym facetem – przystojny, zabawny, jeździł na motorze – nie tak imponującym jak ten, ale i tak cała wieś śledziła przejazdy zakochanych i komentowała ryk silnika sportowej maszyny.
A potem rajdowy przystojniak zaczął brać pieniądze od swojej dziewczyny – zaczęło się od płacenia w knajpach, gdzie zapominał portfela, potem pożyczył małą sumę, następnie większą, aż w końcu namówił ją na kredyt na spłatę zobowiązań. I zniknął. A panienka została z długiem w banku na dwieście tysięcy i wkurzoną rodziną, która ten kredyt podżyrowała.

- Charon?

- Gotowa? – Odwrócił się lekko ku niej. – To jedziemy! – Zarządził. Dziewczyna opuściła blendę, złapała towarzysza w pasie, i w tej samej chwili poczuła, jak cruiser gwałtownie przyspiesza, groźnie mrucząc potężnym, dwusuwowym silnikiem, i gwałtownie zostawia za sobą most i modlińską twierdzę.

- Wariat! – Wymamrotała, bardziej do siebie niż do mężczyzny. Zerknęła w bok, z fascynacją zauważając, że w miarę nabierania prędkości z przerywanej linii rozdzielającej pasy robi się ciągła, i po raz kolejny z niepokojem zastanowiła się, jak szybko jadą. Zanim zdecydowała na oszacowanie prędkości, poczuła, że prawie trzystukilowa maszyna zwalnia i zatrzymuje się.


Światła.
I śliczna, czerwona Augusta Brutale na sąsiednim pasie. Dosiadający jej chłopak nosi dopasowany kolorem do barwy motocykla kombinezon z aluminiowymi ochraniaczami na barki i łokcie, i czarnymi ślizgaczami na kolanach. Wzmocnienie na plecach lśni odblaskiem w światłach stojącego za nim samochodu. Naked warczy agresywnie, a chłopak podkręca silnik, rzucając wyzwanie jeźdźcowi Yamahy i na dłuższą chwilę zawiesza wzrok na Andżelice.
Charon uśmiecha się leciutko – obaj doskonale wiedzą, o co chodzi, i panna jest w tym wszystkim najmniej istotna.
Zielone.
Cruiser wściekle mieli tylnym kołem na jedynce i rusza ostro, jak wystrzelony z procy, żeby zaraz nisko zaśpiewać, gdy Charon wrzuca dwójkę. Czerwony motor wyje czterocylindrowcem… i zostaje w tyle.
Charon po raz pierwszy dzisiaj cicho się śmieje, jakby zapomniał o pasażerce, dodaje gazu i ostro hamuje na kolejnych światłach, bo ta zabawa sprawia mu przyjemność. Chwilę później na sąsiednim pasie dołącza chłopak na Auguście. Nawet przez przydymioną przyłbicę widać ogarniającą go konfuzję, ewidentnie zupełnie nie rozumie, jakim cudem przegrał z ciężkim jak załadowana ciężarówka RS 1700.
Charon unosi lekko rękę w pozdrowieniu, przygazowuje maszynę, dając młodemu drugą szansę. Czy raczej udając, że ją daje, bo doskonale wie, że naked nie ma szans z jego ulubieńcem. Ale ów drobiazg poprawia mu humor – jeżdżenie po kraju z blond idiotką, nawet jeśli w ramach pracy, nie jest szczytem marzeń. Bawi go myśl, która najprawdopodobniej tłucze się po głowie chłopaka, że przegrał przez ślizgające się sprzęgło. Albo czas zmienić filtry. Dzieciak pojęcia nie ma, że trzeba naprawdę potężnej maszyny i dobrego jeźdźca, by wygrać na starcie z Charonowym cruiserem.
Światła. Sytuacja powtarza się i kierowca Augusty w końcu załapuje w czym rzecz – pozdrawia kolegę i jak niepyszny zjeżdża z Siódemki na pierwszym skręcie, unikając patrzenia na panienkę z tylnej kanapy czarno-srebrnej Yamahy.
Charon odpowiada leciutkim skinieniem głowy.
- Już niedaleko… - Mruczy cicho do siebie. – Niedaleko.


Andżelika z odcieniem dumy przyjęła podwójna wygraną „swojego” motocyklisty – chociaż chłopak na czerwonym motorze bardzo jej się podobał, to nie miał tej klasy, co Charon. Z drugiej strony zupełnie nie wiedziała, jak dotrzeć do motocyklisty – chwilami miała wrażenie, że wziął ją na stopa przez pomyłkę, a teraz nie wie, jak z tego wybrnąć.
Minęli kolejne światła, po prawej stronie, wśród drzew rozpoznała wielką halę z napisem „Wittchen outlet” – Andżelika często obiecywała sobie, że kiedyś tam wpadnie i kupi parę torebek. I nigdy nic z tego nie wychodziło, bo albo – jak dziś – gnała do pracy na złamanie karku, albo wracała tak wykończona, że na samą myśl o przesiadce i chodzeniu po sklepach wszystko ją bolało.
Poczuła, że zwalniają – Charon minął kilka samochodów i ustawił się w pierwszej linii przed sygnalizatorami.
- Zostało ci dwadzieścia pięć minut. Pod Arkadią będziemy za maksimum piętnaście. – Mężczyzna nieznacznie zwrócił głowę ku pasażerce. – Chcesz jeszcze gdzieś pojechać?

- A gdzie miałabym jechać przed pracą? – Zdziwiła się.

- Nie masz ochoty nic zobaczyć zanim… Nikogo odwiedzić?

- Chce dotrzeć do pracy na ósmą – odparła chłodno. – Potem możemy umówić się na kolejna wycieczkę.


Nie doczekasz kolejnej wycieczki – myśli Charon, ale komentarz zachowuje dla siebie. Wzrusza ramionami i skupia się na liniach czasu. Zerka w bok, na kierowcę pięciodrzwiowego, białego BMW serii 1 – kolejna blondynka, tylko tamta ma klasę, jakiej brakuje jego pasażerce. I pieniądze, za które postawiła pod Warszawą rezydencję z basenem, a dzieci umieściła w szkole angielskiej. Charon bezczelnie wpatruje się w kobietę, oceniając i jednocześnie przyglądając się jej życiu – mężowi, który jeszcze śpi w dwumetrowym łóżku w sypialni na piętrze, bogatym teściom, rodzicom, aktualnie odpoczywającym na Mauritiusie za pieniądze córki i zięcia, przysypiających na tylnym siedzeniu dzieciakom. Kochankowi, który jutro wymaca w jej lewej piersi zgrubienie. Nic groźnego - Charon spotka kobietę ponownie dopiero za czterdzieści lat - na razie to tylko flirt na drodze, więc unosi przyłbicę kasku i odwzajemnia uśmiech, żałując, że musi odstawić Andżelikę na miejsce. Wolałby, żeby ten dzień miał ciekawszy początek.
Światła.
Charon niechętnie zmusza cruisera do wysiłku.
Może innym razem – myśli, z cieniem żalu zostawiając beemkę daleko w tyle.


Andżelika czuła narastająca irytację – widziała pełen zachwytu wzrok kobiety w białym samochodzie i zupełnie niewłaściwe zachowanie „jej” motocyklisty.
Wredny gnojek! – Pomyślała urażona, widząc, jak mężczyzna nieznacznym gestem pozdrawia blondynkę. Wszyscy faceci są tacy sami – banda niewiernych kutasów, a kobiety – jak ona – muszą iść na kompromis: brać chłopaka o klasę niżej albo liczyć się z faktem, że przystojniak będzie latał za innymi. Teoretycznie nie mogła oczekiwać niczego po motocykliście – zabrał ją ze sobą z czystej uprzejmości, ale przez jedną, małą chwilę myślała, że mu się podoba. Snuła fantazje o wspólnym powrocie wieczorem do Falbogów, i o minach koleżanek na widok maszyny i faceta. Tak by chciała, żeby Baśka Jagłowa mogła zobaczyć ją z tym gościem – przestałaby się w końcu wymądrzać, że jej Marcel pracuje w zakładzie mechaniki samochodowej i jest zastępcą kierownika. Dżesia pamiętała, że gdy dostał awans Jagłowa przez miesiąc chodziła nadęta, jakby ktoś ją nadmuchał helem, i piskliwym głosem relacjonowała kolejno – podwyżkę, nowy kombinezon, a nawet kolor biurka, przy którym Marcel mógł siadywać pod nieobecność właściciela i przyjmować kasę od klientów odbierających naprawione samochody.
Niestety, z tego, co widziała, przejażdżka motocyklem będzie jednorazową przygodą, a do domu wróci pekaesem.
Westchnęła. Marzenia marzeniami, a życie życiem – jak to ciocia Basia mawiała.
Wielkie tablice z informacją o osiemdziesięcioprocentowej wyprzedaży w Casa Regal, w Sadowej, na chwilę oderwały dziewczynę od refleksyjnych rozważań nad straconymi szansami i zakrętami życia – kiedyś odwiedziła ten sklep: wielki, dwupoziomowy, z ruchomymi schodami prowadzącymi na piętro. I była pod ogromnym wrażeniem – piękne, kolonialne meble, kryształowe żyrandole jak kiście winogron zwisające z sufitu, porcelana, perskie dywany. A wszystko „na bogato” i w takich cenach, że z pensją z supermarketu stać ją było najwyżej na kilka kieliszków. Pod warunkiem, że do końca miesiąca nigdzie by nie wyszła i nic innego nie kupowała. No, ale pojechała tam z wujkiem Karolem, który urządził się w USA i wpadł na miesiąc do kraju, żeby odwiedzić rodzinę. Wujek kupił rodzicom kryształowy żyrandol – jeden z największych, jakie lśniły w ogromnej hali, i wraz z ojcem Dżesi powiesili go w salonie, choć jak pięść do nosa pasował do peerelowskiej meblościanki i wysłużonego narożnika. Za to budził nieustający zachwyt sąsiadek – nie tyle designem, ile ceną wykaligrafowaną na prostokątnej zawieszce, którą matka zachowała i co imprezę, na pytanie o żyrandol wyciągała z kredensu i z dumą pokazywała gościom.
Cruiser przemknął przez wiadukt przy Auchan Łomianki i dziewczyna poczuła, że ostre hamowanie wgniata ją w szerokie plecy Charona. Zapiszczały opony, z tylnej poszedł dym, a mężczyzna zaklął wulgarnie. Wyjrzała zza niego i również zaklęła. Korek ciągnął się jak okiem sięgnąć – zjazd z Auchan i najbliższe światła, a potem kolejne skutecznie zablokowały drogę – o tej porze nic niezwykłego – przynajmniej do zjazdu na Wisłostradę samochody stały jak wmurowane, przesuwając się z zawrotną prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę.

- Ale ugrzęźliśmy! – Podsumowała niezadowolona. Wyjęła z torebki komórkę, zerknęła na wyświetlacz. Do ósmej było trochę ponad dwadzieścia minut – niesamowite, jak szybko i łatwo motocykl pokonał odległość, z którą PKS walczył ponad godzinę.
Charon nie skomentował, Road Star mruczał miękko na niskich obrotach i powoli, z uporem rozdzierającego bramę taranu przeciskał się między samochodami. Dziewczyna ze zdumieniem zauważyła, że kierowcy jak zaczarowani zjeżdżają z drogi potężnej maszynie, ułatwiając jej przejazd, chociaż nawet mimo tego lawirowanie trzystukilowym, szerokim na metr potworem miedzy blisko stojącymi wozami nie było proste. Charon jechał powoli i ostrożnie, starając się nie zarysować nikomu drzwi ani – tym bardziej – Yamahy. Gdzieś, przy nieuważnej panience w różowym Seacie zaklął cicho, ale uniknął stłuczki, chociaż kierująca prawie na nich wjechała, usiłując zmienić pas, bo akurat lewy ruszył nieco szybciej. Mężczyzna warknął coś paskudnego na temat jej pochodzenia do siódmego pokolenia wstecz i poczekał aż zjedzie mu z drogi. Przejechał na prawo, na margines drogi, i dodał gazu. Andżelika widziała zazdrosne spojrzenia kierowców samochodów, gdy mijali ich statecznym, dość wolnym jak na możliwości cruisera tempem.
Andżelika uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Zdążę na ósmą! – Pomyślała z odcieniem zdumienia. - Ale miałam fart, że go złapałam! Żeby jeszcze ktoś mnie z nim widział! Dziewczynom z pracy by szczęki poopadały! I chłopakom. I może kierownik by nabrał respektu i nie leciał z łapami za każdym razem, jak coś chce powiedzieć, bo Charon mógłby spuścić mu łomot. Gdybym była jego laską. A potem żoną. I byłabym tak samo bogata jak ten zbotoksowany babsztyl z beemki. I może miałabym apartament w centrum Warszawy, a sprzątająca Ukrainka zwracałaby się do mnie per „proszę pani”…
Westchnęła z zachwytem i natychmiast skrzywiła z niesmakiem – Marymoncka, jak zawsze od grudnia 2013, śmierdziała gównem – zwykle Andżelika zatykała nos, modląc się, żeby otwarte okna w pekaesie wpuściły świeże powietrze. Wszyscy narzekali na trwające prawie dwa lata utrudnienia w ruchu, bo budowa kolektora ściekowego przeciągała się jak rehabilitacja źle zoperowanego kolana i na dobrą sprawę nikt nie wiedział kiedy się skończy, ani – tym bardziej - dlaczego w niektórych miejscach śmierdzi, a w innych nie. Niewiele dalej, przy Szpitalu Bielańskim, drogowcy wepchnęli samochody z czterech pasów w dwa, a pozostałe dwa rozkopali na trzy metry w dół, a jednak można tam było swobodnie oddychać. Za to już przy lasku Bielańskim fetor był nie do wytrzymania, co skutecznie przepędziło wszystkich lokalnych żuli.
Dziewczyna uniosła blendę - kto wie – może ktoś znajomy zobaczy ją na motorze.
Na wiadukcie nad Aleją Armii Krajowej zerknęła w dół – tam też był korek w obie strony – na Targówek i w stronę Woli i, podobnie, jak tu, tylko motocykliści mogli poruszać się w miarę swobodnie. Andżelika zastanawiała się, czemu służy rozkopanie stolicy w tylu miejscach na raz – gdy rozmawiała ze znajomymi, ci, którzy mieszkali w Warszawie, a nawet dojeżdżający, byli coraz bardziej zmęczeni gigantycznymi przestojami i wydłużającym się czasem przejazdu przez zatłoczone miasto.
Zakręt za Halą Marymoncką w Popiełuszki Charon pokonał na czerwonym świetle, zanim zielona strzałka warunkowego miała szanse się włączyć, zupełnie, jakby nie interesowało go nic poza dotarciem na miejsce na czas.
Road Star zatańczył miedzy samochodami i na późnym pomarańczowym przeciął skrzyżowanie z Broniewskiego. Dziewczyna ze strachem zacisnęła powieki, widząc nadjeżdżające z Alei Wojska Polskiego zielone Audi. Przez moment była pewna, że w nich uderzy, ale Charon nieznacznie dodał gazu i Yamaha przemknęła przez plac Grunwaldzki jak pocisk.
Niecałą minutę później mężczyzna zatrzymał motocykl na parkingu podziemnym Arkadii, na poziomie -2, przy wejściu prowadzącym do wind niedaleko Smyka.
Maszyna mruczała cicho na wolnych obrotach, Charon podał pasażerce rękę, pomagając zsiąść.
- Dziękuję za podwózkę – powiedziała, zdejmując kask. – To było bardzo miłe. No wiesz, że się zatrzymałeś tam, na trasie, a potem jechałeś tak szybko, żebym zdążyła do pracy. A już myślałam, że będę miała kłopoty, bo…
Granatowe oczy zamigotały irytacją. Mężczyzna podsunął otwartą dłoń blondynce niemal pod sam nos.
- Zostało ci dziesięć minut. Monetę poproszę.

Zerknęła na wyświetlacz telefonu komórkowego - 7:45.

- Zostało piętnaście minut – oznajmiła, pozwalając sobie na ton znużonej ciężkim dniem nauczycielki. – Po co ci złotówka? To przesąd? Taki motocyklowy fant od stopa? Czy tylko ode mnie? Może wolisz kolację? – Uśmiechnęła się słodko, nawijając pasmo włosów na palec. - Kończę o szesnastej, piętnaście po możemy się tu spotkać i spróbuję wynagrodzić ci trudy drogi.
Charon stłumił warknięcie.
- Poproszę monetę.
- Nie chcesz mojego numeru telefonu? – Andżelika odrzuciła włosy do tyłu i z irytacją sięgnęła do torebki. Wyjęła portmonetkę, przez chwilę szukała tego dziwnego, bezwartościowego kawałka metalu. – Nie spotkałam jeszcze faceta takiego jak ty, nie do uwierzenia, że wolisz kasę, i to taką, za która nic nie kupisz, zamiast wieczoru w moim towarzystwie! Masz! – Wcisnęła mu w dłoń mały krążek.
Leciutki uśmiech rozjaśnił twarz mężczyzny.
- Dziękuję.

- Proszę. – Fuknęła jak kotka. – Posłuchaj, skoro nie chcesz…

- Muszę lecieć – przerwał jej, tym razem znacznie łagodniej.

- Poczekaj! – Złapała go za rękę. Zbliżyła się o krok. – Może to zabrzmi głupio, ale… Koleżanki nie uwierzą, gdy powiem, jak dotarłam dziś do pracy, to się nie zdarza co dzień. Miałbyś coś naprzeciw, gdybym zrobiła nam zdjęcie? Tobie i motorowi. I mi. Tak, wiesz, razem, we troje. Bo jak będę opowiadać, pomyślą, że coś ściemniam, i w ogóle. No?
Charon z niedowierzaniem pokręcił głową.

- Osiem minut. I ostatnie, co chcesz, to zrobić zdjęcia?

- No! I wrzucę na Instagram! I oznaczę tagi: motocykle, praca, droga, przystojniak, i inne takie. Byłoby fantastycznie, gdybyś się zgodził.

- Nie wychodzę na zdjęciach…

- Akurat! – Parsknęła śmiechem. – Takie ciacho? Widziałeś się w lustrze? Jestem pewna, że będziesz super wyglądał! Posłuchaj, proszę, bardzo mi zależy, koleżanki…
Charon nieznacznie skinął głową.
Andżelika pisnęła z radości i przez następne kilka minut robiła zdjęcie po zdjęciu w różnych pozach tak, żeby uwiecznić siebie, mężczyznę i motocykl – dokładnie w tej kolejności. Gdy skończyła, Charon odjechał, błyskiem rozbawienia w oczach kwitując fakt, że niski warkot silnika uruchomił alarm w najbliżej zaparkowanym samochodzie.
Blondynka spojrzała na zegar na komórce – sześć minut do ósmej, zdąży do pracy i jeszcze koleżanki spalą się z zazdrości. Musnęła ikonkę, otworzyła album „Aparat/Karta Pamięci”.
Drugą ręką wybrała odpowiedni folder i otworzyła zdjęcia. Na pierwszym była sama, chociaż bardziej przypominała rozmazaną plamę niż cokolwiek innego. Na drugim i trzecim też. Na czwartym widać kawałek motoru. Podobnie na kolejnych. Dziewiąte. Dziesiąte.

- Cholera, aparat się wywalił! – Podsumowała, krzywiąc się z irytacją.

Zagryzła wargi.
7:55.
Powinna pójść do pracy, zdjęcia na Instagramie zamieści później.
Patrzyła, jak rozchylają się przed nią masywne, ciężkie wrota i przelotnie zastanowiła się, jak to możliwe, że wcześniej wydawały się lżejsze – szklane i przezroczyste. Dreszcz niepokoju przemknął po skórze dziewczyny. Gdzieś z tyłu zamigotały lampy, zalewając kolumny i kilka samochodów falującym, bladym światłem, i zgasły z przeciągłym sykiem.
Andżelika zadrżała. Gdzieś niedaleko przejmująco zawył pies. A potem drugi. I kolejny, bliżej. Wystraszona, ruszyła ku uchylonym, kutym w żelazie drzwiom, mając nadzieję, że zwierzaki zostaną na parkingu i nie pójdą za nią.
Chłodny, suchy wiatr rozwiał jej włosy, gdy przekraczała próg, a gdzieś z przodu rozbłysło jasne, ciepłe światło.
Dziewczyna powoli ruszyła przed siebie.
Ostatnio zmieniony pn 31 sie 2015, 11:46 przez ravva, łącznie zmieniany 2 razy.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

2
Głęboki ukłon dla kunsztu ravvy, co do samego tekstu to bardzo bym chciał, ale nie mogę się odnieść. Zwyczajnie mi nie wolno:)

3
Drobne niuanse, które mnie osobiście zgrzytnęły to:

1) Kask nie ma przyłbicy. Przyłbica to był hełm z zasłoną a nie sama zasłona (jak się mylnie uważa). Więc bardziej by tu pasowało opuszczenie szyby lub zasłony (jeśli to kask szczękowy).
2) Blenda to zasłona przed słońcem - opuszczana i podnoszona niezależnie od szyby właściwej kasku. Nie sądzę, by osoba nie mająca doświadczeń z jazdą w takim kasku od razu wiedziała gdzie jej szukać.
3) Również rozpoznawanie marek motocykla czy szczegółów stroju przez blondynkę z khm... prowincji jest dyskusyjne ;)
4) Zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy nie jest do końca uzasadniona lub zbyt szorstko wkomponowana.
5) Artur czy Andrzej?
6) Na pewno poczuła partnera dopiero po uniesieniu kołdry?

Poza tym całość jest zgrabnie ujęta i tekst czyta się z przyjemnością.
Udany duet autorski ;)
Zapraszam: http://www.jacek-lukawski.pl

4
Ponieważ robię tu za wredną babę dodam:

Dla mnie fabuła jest niespójna konstrukcyjnie: sporo chaosu i niedomknięte wątki, prowadzące donikąd. Wybija się na pierwszy plan motocykl jako idea (wartość), na przemian walcząca z pogardą dla tandetnej żarłocznej na życie wieśniary. Na motorach się nie znam, psychologia tej dziewczyny mocno budowana na kliszy, liźnięta eschatologią jak błyskotką.

_____________

ale tu wrócę...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

5
Które wątki są niedomkniete?
Edit: panna jest stereotypem wiejskiej dziouchy w mieście, wymiar rel na tyle, ile trzeba, nie było sensu w lekkim kawałku analizować mitologii greckiej.
Nawet charon w orginaly był pisany przez "h".
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

6
Jacek_L pisze:Drobne niuanse, które mnie osobiście zgrzytnęły to:

1) Kask nie ma przyłbicy. Przyłbica to był hełm z zasłoną a nie sama zasłona (jak się mylnie uważa). Więc bardziej by tu pasowało opuszczenie szyby lub zasłony (jeśli to kask szczękowy).
2) Blenda to zasłona przed słońcem - opuszczana i podnoszona niezależnie od szyby właściwej kasku. Nie sądzę, by osoba nie mająca doświadczeń z jazdą w takim kasku od razu wiedziała gdzie jej szukać.
3) Również rozpoznawanie marek motocykla czy szczegółów stroju przez blondynkę z khm... prowincji jest dyskusyjne ;)
4) Zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy nie jest do końca uzasadniona lub zbyt szorstko wkomponowana.
5) Artur czy Andrzej?
6) Na pewno poczuła partnera dopiero po uniesieniu kołdry?

Poza tym całość jest zgrabnie ujęta i tekst czyta się z przyjemnością.
Udany duet autorski ;)
Sie nie czepiaj bo zaraz Cię czymś przetrące;)
Zabieraj to na swój portal motocyklowy póki ciepłe...
Jesteś moim młodszym bratem motocyklowym - zdradzę Ci receptę na sukces; grunt do dobry scenariusz, znajdujesz na Wery pisarkę, ustalacie szczegóły, czary mary, fokus pokus i...
- taadaa:)

[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
Natasza pisze:Ponieważ robię tu za wredną babę dodam:
Bez dodawania - jesteś:)

[ Komentarz dodany przez: ithilhin: Nie 30 Sie, 2015 ]
Trzymajmy się tekstu, bez osobistych wycieczek.

7
Patrz:
w ekspozycji w sumie chodzi o to, że znajdzie się na szosie i zabierze ją gość na motorze. Cała reszta to próba mikrofonu - niby zaczyna charakterystykę sztucznej blond-laski, z góry skazanej na brak litości dla niej jako tandeciary i lekkiego kur** szona. Potem w opku tylko to jest podbijane (do znudzenia). A tam rodzą się pozostałe wątki - dużo ciekawsze - tego muzyka, kierownika zmiany, Bogusia, jest bogaczki z kochankiem i guzem piersi. Wreszcie - samego Charona z motorze. I śmierci. Ale nic się nie domyka - pozostaje motór i cichodajka
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Podoba mi się pomysł i wykonanie.
Bardzo mnie ujął moment z potrąceniem przez samochód i znalezieniem monety - świetny łącznik, zwłaszcza w połączeniu z przejściem z narracji z punktu widzenia dziewczyny i przesiąkniętej nieco jej sposobem bycia i wyrażania się (podkreślająto frazy typu "wykradła z mamowej apteczki", "zaścieliła łóżko najładniejszym, mamowym kompletem"), w narrację neutralną albo bliżej punktu widzenia Charona (te wszystkie fachowe określenia itepe).
Dobra robota!
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

9
Nie chodzi o to, by je szeroko rozwijać (te postaci), ale żeby one COŚ znaczyły i były kontekstem.

[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
aaaa
Bo zadam pytanie: co jest dominantą historii o Angelice? Przesłaniem opowieści?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

10
pan_ruina pisze: Sie nie czepiaj bo zaraz Cię czymś przetrące;)
Pierw musiałbyś mnie złapać ;)

[ Komentarz dodany przez: ithilhin: Nie 30 Sie, 2015 ]
Ponownie proszę. Bo rozdam krawaty.

11
Jacek_L pisze:
pan_ruina pisze: Sie nie czepiaj bo zaraz Cię czymś przetrące;)
Pierw musiałbyś mnie złapać ;)
Boys, get a room :-)

Jacek, wiem, co to blenda, przeszłam szybki internetowy kurs motocyklowy ostatnio ;-)

Tam chyba było w miarę jasno wyjaśnione czy nie?
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

12
Trochę łapanki:
ravva pisze:Blondynka uniosła kołdrę i poczuła obejmującego ją partnera.
- Gdzie idziesz? – spytał, nie otwierając oczu.
podkreślone - POCZUŁA? Mam skatologiczne skojarzenia tego "poczucia" ;)

Blondyna to jest druga laska w łóżku?
Dalej strasznie się te dziewczyny starsze mnożą - Jole, Sylwie...
ravva pisze: A już tego, że Więcek zostanie na cały weekend, nie spodziewała się nawet Andżelika.
A ktoś się spodziewał?
Kim jest Więcek?
ravva pisze:grał w sobotę na weselu Sylwii siostry
weselu siostry Sylwii


Tu jest tak:
ravva pisze: zespołu muzycznego Vaders
czy ma być jak tu:
ravva pisze:jako podpora „Vaders”
ravva pisze: trzy miesiące temu ufarbowała długie za tyłek, gęste włosy na platynowy blond
hi hi - długie za tyłek, gęste włosy moją wyobraźnię strasznie zbałamuciły - gdzie ona te włosy miała?

ravva pisze:według informacji ze strony internetowej zespołu – muzyk znany w całej Polsce, był osobą, której noclegu odmówić nie wypadało. No i kto wie, może Dżesi się poszczęści i jeszcze na jej weselu zespół zagra, oczywiście z zastępczym perkusistą. Niestety, w Falbogach Wielkich ludzie jeszcze ciemni byli, a moralność zaściankowa, więc Rajowa wolała dmuchać na zimne i – mimo,(bez przecinka) że podzielała zachwyt córki artystą - zadbała o pozory.

Rajowa?
Moim zdanie te zmiany narracji są niekorzystne (tu nagle mamy od matki Andżeliki i w dodatku z przesadzoną stylizacją)
ravva pisze:- Gumkę wezmę! – Więcek z westchnieniem podwinął koszulkę dziewczynie pod brodę i obdarzył jej piersi szorstką pieszczotą. – I majtki ściąg!

ech - taka narracja "baba w babie" i się gubię, Houston. Przecież wyżej jest "zasnął", a potem znów:
ravva pisze:Wziął, co dała, i poszedł spać, mimo jej marudzenia, że też by chciała się zabawić.
ravva pisze:Andrzejek przyspieszył sapanie, dziewczyna westchnęła kilka razy głośniej, dając mu do zrozumienia, że kończy, i żeby też się pospieszył, i w końcu usłyszała znajome skąd inąd , zapożyczone od premiera z Gorzowa, rytmiczne jak z metronomem „Yes!Yes!Yes!”.
stylistyczna przesada aż boli - KTO to mówi???

(skądinąd)

cdn ...

[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
Popatrzcie tu:
ravva pisze:- Kiedy umyć się muszę… - zaoponowała niepewnie.
- Później się umyjesz. – Andrzej przyciągnął dziewczynę bliżej, nakrywając oboje lekką kołdrą w kwiatowy wzór.
ravva pisze:- Pójdę się umyję – Zdecydowała, korzystając, że partner stoczył się z niej i ciężko oddychał, rozłożony na całym łóżku. – Do Warszawy mnie zawieziesz?
babole narracyjne - (dalej"baba w babie" i sami się zgubiliście, bo do kogo ona mówi to "- Pójdę się umyję" ? )

i to tego Pójdę się umyję - to jakaś nowatorska forma czasu przyszłego ruchliwego ;) ?
Ostatnio zmieniony ndz 30 sie 2015, 14:26 przez Natasza, łącznie zmieniany 2 razy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
ravva pisze:
Jacek_L pisze:
pan_ruina pisze: Sie nie czepiaj bo zaraz Cię czymś przetrące;)
Pierw musiałbyś mnie złapać ;)
Boys, get a room :-)

Jacek, wiem, co to blenda, przeszłam szybki internetowy kurs motocyklowy ostatnio ;-)

Tam chyba było w miarę jasno wyjaśnione czy nie?
Owszem, lecz wątpię by laik (bohaterka opowiadania) z niej korzystał.

14
Jacek_L pisze:
ravva pisze:Jacek, wiem, co to blenda, przeszłam szybki internetowy kurs motocyklowy ostatnio ;-)

Tam chyba było w miarę jasno wyjaśnione czy nie?
Owszem, lecz wątpię by laik (bohaterka opowiadania) z niej korzystał.
Zaraza, o tym nie pomyslalam.
Trzeba ekspertowi dniowke obciąć :szatan:


Natasza, dzięki za weryfke :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

15
ravva pisze:Chwilę później na sąsiednim pasie dołącza chłopak na Auguście.
:D

To zdanie jest the Best.
A w temacie opka...
Przeskok czasu w narracji (z przeszłego na teraźniejszy) - zbędny moim zdaniem. Nic nie wniósł. Ujednoliciłabym.
Nie czytuję opowiadań, więc nie podejmę się oceny.
Gdyby to była powieść...
;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”