Czytając z kartki moje wypociny sprzed tygodnia nie czułem się najlepiej. Po pierwsze chciało mi się rzygać. Po drugie zdawałem sobie sprawę z tego jakie to sprawia gówniane wrażenie. Nigdy więcej imprezowania przed ważnym referatem – to była moja myśl przewodnia w chwilach, kiedy gubiłem wątek i zapominałem, o co chodzi w moim wystąpieniu. Na szczęście miałem jakieś slajdy, które na chwilę odwracały uwagę od mojego nudnego wywodu i przynosiły ulgę, zarówno mnie jak i słuchaczom. Kończąc relację z postępów w mojej pracy badawczej podkreśliłem niedostatek źródeł, brak ważnych źródłowych publikacji i sprzeczne informacje przedstawione w rożnych przekazach. Wreszcie pani promotor skróciła moje męki. Powiedziała, że jeszcze wiele pracy przede mną i takie tam pierdoły. Nie słuchałem. Marzyłem o tym, żeby się gdzieś kimnąć. I żeby łeb mnie przestał tak napieprzać.
Po powrocie do domu padłem na łóżko. Po kilku dniach chlania miałem już wszystkiego dosyć. Niestety nie dane mi było porządnie się wyspać. Obudził mnie wkurwiający dźwięk domofonu. Przykryłem się poduszką mrucząc coś niewyraźnie. Wreszcie odebrała moja matka. Ulotki albo jakiś pierdolnięty ankieter, kij im w oko – pomyślałem sobie – mam kaca. Po chwili matka weszła do mojego pokoju.
- Jakiś kolega do Ciebie – stwierdziła – prosił, żebyś zszedł na dół.
Poderwałem się na równe nogi. O tej porze? Czego kurwa?
Wyjrzałem przez okno. Było już ciemno, więc niewiele zobaczyłem. Faktem jest, że pod klatką stał jakiś typ.
- Już idę – powiedziałem – i nie bez obaw pobiegłem schodami na dół.
Widok przybysza przeraził mnie na dobre. Fakt, starał się zatuszować swój odrażający wygląd, ale jakoś nie bardzo mu to wyszło. Wysoki mężczyzna był dość szczelnie przykryty długim płaszczem z kapturem, jednak spod odzienia wystawały kości przykryte wyschniętą skórą. Twarz miał jakoś dziwnie pomarszczoną, kości policzkowe aż nadto widoczne. Jedno oko było bardziej wklęsłe, drugie, którym na mnie łypał wisiało smętnie na nerwie wzrokowym. Uśmiechał się paskudnie pokazując nieliczne ocalałe zęby. Wszystko wskazywało na to, że mój gość nie żyje już od dłuższego czasu.
- Nie poznajesz mnie? – zapytał jakby nigdy nic.
- Apage satane! – krzyknąłem – odejdź! Zgiń! Przepadnij! Spieprzaj dziadu!
Umarlak najwyraźniej nic sobie nie robił z moich słów. Nie przestając się uśmiechać poprawił wypadające oko i znowu się odezwał.
- Naprawdę nie poznajesz? Moje zdjęcie było ostatnio w Archeologii żywej!
Pomyślałem sobie, że tytuł tego czasopisma to chyba jakaś kpina. Odruchowo zacząłem cofać się w kierunku klatki schodowej.
- Wracaj! Chcę ci pomóc! – potwór nie dawał za wygraną.
Nie jest dobrze – pomyślałem sobie zamykając drzwi mieszkania na zasuwę.
- Co się stało? – usłyszałem głos matki z drugiego pokoju.
- Nic, nic – starałem się dopowiedzieć spokojnie.
- A nie zaprosisz kolegi do środka? – zdziwiła się.
- Może lepiej nie, straszny u mnie bałagan.
Starałem się uspokoić. Ustabilizowałem oddech. Policzyłem do stu dwudziestu ośmiu (bo po co mam liczyć tylko do dziesięciu?). Wyjrzałem przez okno. Umarlak dalej stał pod klatką. Dobra, teraz albo nigdy – powiedziałem sobie zerkając w kąt pokoju, tam gdzie zawsze stał mój niezawodny sprzęt – jak tego nie zrobię to się nie odczepi.
- Synku, twój kolega dalej tam stoi! – usłyszałem krzyk.
- Wiem! Już do niego idę!
Uzbrojony w mój szpadel zszedłem na dół. Planowałem zaatakować z zaskoczenia. Bez żadnych zbędnych gadek jak na filmach. Po co mam mówić a masz potworze! Albo w imię sprawiedliwości jebut! Nie zależało mi na efektownych zagraniach pod publiczkę. Musiałem być skuteczny. Wiadomo, do czego zdolny jest taki zombi?
Pierwszym ciosem chciałem odrąbać mu głowę. Fakt, nigdy tego nie robiłem, wiec nie udało się za pierwszym razem. Sztych wbił się w ciało gdzieś na wysokości barku. Pierwsze koty za płoty – pomyślałem sobie. Odepchnąłem przeciwnika kopniakiem i zanim złapał równowagę wymierzyłem kolejny cios, tym razem bardziej celny, bo przetrzebiło mu kręgi szyjne.
Do trzech razy sztuka - powiedziałem wesoło szykując następne uderzenie. łba nie odrąbałem, ale kiwnął się jakoś tak dziwnie i co najważniejsze przestał się ruszać.
Odetchnąłem z ulgą. Ale tu pojawił się kolejny problem – co mam zrobić z ciałem? Całe szczęście, że narzędzie zbrodni, które trzymałem w dłoni doskonale nadawało się do zakopania denata. Wystarczyło zawlec go do ogródka, który znajdował się tuż obok. Szkoda tylko, że nie wziąłem rękawiczek. Nie chciałem się przecież zarazić trupią zgnilizną czy jakimś innym syfem. Poleciałem na górę po rękawiczki.
Tym razem ojciec się zaniepokoił.
- Wychodzisz gdzieś?
- Nie! Pożyczam tylko koledze… - jakoś nic mi nie przychodziło do głowy – pożyczam szpadel!
- Pożyczacie sobie narzędzia? To miłe – pochwaliła mnie matka.
Odziany w strój ochronny złapałem delikwenta za nogi i pociągnąłem w kierunku ogródka. Na szczęście nie zostawiał na ziemi krwawych śladów. Sama skóra i kości.
Jakiś bezpański pies patrzył na to z wielkim zainteresowaniem.
- Chcesz kostkę? – zagadnąłem go.
Nie skorzystał z okazji.
Chwyciłem za szpadel i wziąłem się do roboty. Kopałem szybko i bardzo niemetodycznie, jakby mnie goniło sto diabłów. Na szczęście fiskars produkuje bardzo dobry sprzęt. świetnie wyprofilowana rączka, opływowy kształt i lekki materiał dają gwarancję sukcesu. Czy to przy sadzeniu drzewek czy prowadzeniu metodycznych wykopalisk czy zakopywaniu trupa. W mig uporałem się z robotą. Wykopałem owalny dół, wepchnąłem dziada do środka, zakopałem i uklepałem ziemię glanem.
Wróciłem do domu zmęczony jak cholera, ale zadowolony z siebie.
- Czemu jesteś taki spocony – rodziciele nie dawali za wygraną.
- Biegałem.
- A szpadel?
- Co szpadel?
- Przyniosłeś go powrotem.
- A, tak. Kolega się rozmyślił…
Całą noc nie mogłem zmrużyć oka. śniła mi się ceramika kultury wielbarskiej.
Wreszcie z niespokojnej drzemki wyrwał mnie domofon. Na wszelki wypadek wyjrzałem przez okno. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pod drzwiami stał jakby nigdy nic mój wczorajszy prześladowca! Nienaturalnie wykrzywiona głowa kiwała się na prawo i lewo, jakby miała za chwilę odpaść. Całe ciało pokryte było ziemią. Z ust pozbawionych warg wyłaził jakiś paskudny robak. A ten tam sobie stał jakby nigdy nic.
- O kurwa! Następnym razem trzeba będzie głębiej kopać…
Otworzyłem okno i krzyknałem do upierdliwego przybysza zza grobu:
- Mógłbyś się wreszcie odczepić! Idź sobie na klatkę obok!
Umarlak przestał uporczywie naciskać przycisk domofonu. Chyba z tego wszystkiego zgubił palec, bo szukał czegoś na ziemi.
- Słyszysz mnie?! – krzyczałem – idź sobie, w bloku obok jest dużooo świeżego mięsa! Mięsko! Am-am dla potworów!
- Nie chcę mięsa – odpowiedział zawstydzony.
- To czego chcesz?
- Pogadać – westchnął smętnie potwór.
- Idź się zakop! – odkrzyknąłem i po chwili ugryzłem się w język.
Zakopywanie ostatnio specjalnie nie pomogło.
- Mam na imię Rysiek! – powiedział życzliwie umarlak. Było w tym tyle wdzięku, że omal się nie porzygałem. W ogóle dziwiłem się, jakim cudem to coś potrafi w miarę płynnie się wysłowić.
- Miło mi, a teraz spadaj! – powiedziałem zamykając okno – nie dzwoń tu więcej! Bo wezwę policję!
- Nie rozumiesz! Jestem Rysiek Wołągiewicz!
Zamarłem. To nazwisko mi coś mówiło, właściwie to całkiem sporo. Przypomniałem sobie moje ostatnie spotkanie z doktorem Tunią. Nie, to nie może być prawda! Takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy!
Ponownie otworzyłem okno. Przyjrzałem mu się uważnie. Faktycznie był trochę podobny do typa ze zdjęcia w książce. Jakby się dobrze przyjrzeć…
- Przecież ty nie żyjesz! – krzyknąłem rozpaczliwie.
- Naprawdę? – zdziwił się Rysiek – nie zauważyłem!
Faktycznie, palnąłem głupotę. Wołągiewicz nie żył od jakichś dziesięciu lat. Szkoda było tak zasłużonego profesora.
- Udowodnij, że to ty! – nie dawałem za wygraną.
- Niby, w jaki sposób?
- Powiedz mi… - zamyśliłem się – jaką książkę wydałeś w dziewięćdziesiątym trzecim!
- Ceramika kultury wielbarskiej! Między Bałtykiem a Morzem Czarnym!
- No, niezły jesteś – kiwnąłem głową z uznaniem.
- A jakie są strefy zasiedlenia kultury wielbarskiej?
- No bez jaj – Rysiek był wyraźnie podirytowany – przecież sam je wymyśliłem.
W mordę jeża. To był naprawdę on! Nie wiedziałem czy wzywać policję, egzorcystę, grabarza czy wojewódzkiego konserwatora zabytków.
- Panie profesorze! Ja przepraszam, że chciałem panu uciąć głowę!
- Nie szkodzi – Rysiek machnął ręką, tak, że mu prawie odpadła – mogę wejść?
- Cóż zawsze chciałem gościć profesora, ale w obecnych okolicznościach…
- Tak wiem – znów powróciła ta smętna nuta w jego głosie – wszyscy mnie dyskryminują tylko, dlatego, że nie żyję…
- Przepraszam – autentycznie zrobiło mi się go żal – niech pan profesor wstąpi na herbatę.
Witając go w progu na wszelki wypadek trzymałem w ręku siekierę. Ot, tak dla bezpieczeństwa. Wiadomo, co mu strzeli do tego łba?
- życzy pan sobie kawę czy herbatę? – zapytałem życzliwie nie rozstając się z siekierą.
- Poproszę taśmę klejącą.
- Hmmm taśmę?
- No, sam widzisz – wykonał jakiś nieokreślony gest, przy gwałtowniejszych ruchach mógłby się rozsypać.
Usiedliśmy w kuchni. Ja piłem herbatę, on oklejał szarą taśmą te części ciała, których stan pozostawiał najwięcej do życzenia.
- Niech mi pan powie jedną rzecz… - zagadnąłem.
- Jaki tam pan – przerwał – mów mi Rysiek.
- W porządku… Rysiek – strasznie głupio było mi się tak zwracać do nieżyjącego profesora, którego książki były podstawą mojej pracy licencjackiej – skoro umarli powstają z grobów… czy to znaczy, że… że już…
- Dzień sądu i takie tam bzdety? – zapytał wprost.
- Acha – pokiwałem głową.
- Nie, to czysty przypadek.
- Nie znam się – tłumaczyłem się jak student przed egzaminatorem – nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem.
- Widzisz… z wybitnymi profesorami jest tak, że ich ciała astralne krążą po uniwersytetach, słuchają wykładów i czytają prace naukowe ze swojej dziedziny. A w tym czasie, jeżeli te prace są wyjątkowo głupie cielesna powłoka przewraca się w grobie…
- Faktycznie, pani promotor mówiła mi, że Wołągiewicz pewnie się w grobie przewraca…
- Otóż to.
- Ja przepraszam…
- To nie twoja wina – pocieszył mnie – jesteś tylko skromnym studentem, żebyś ty wiedział jakie głupoty wypisują niektórzy doktoranci!
- Aż tak źle?
- Tragicznie! Prze ostatnie dwa lata przewracałem się praktycznie co chwila. W końcu rozwaliło całą trumnę od tego latania na prawo i lewo. Wkurzyłem się i stwierdziłem, że wychodzę.
- To… tak można? – zdziwiłem się.
- A bo ja wiem – zamyślił się – nikogo nie pytałem o zdanie.
- Rysiek.. powiedz mi jak to jest, kiedy się umiera? Widzi się jakieś światło, tunel itepe?
- A co ja ci będę opowiadał – obruszył się – umrzesz to zobaczysz. Mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
- Na przykład jakie? – zdziwiłem się.
- Twoją karierę naukową.
- Karierę?
- No! Co ty myślisz, że z pomocą takiego wybitnego profesora od gockiej ceramiki to poprzestaniesz na licencjacie? Co to to nie! Masz być przynajmniej doktorem w instytucie archeologii!
- Będziesz mi pomagał?
- Będę twoim mistrzem!
- Fajnie – cała sprawa zaczynała mi się nawet podobać – a co chcesz w zamian? Daninę z krwi niemowląt? Rytualną ofiarę z dziewicy? Czy wystarczy moja dusza?
- Chce mieć jakieś lokum i laboratorium badawcze.
- Chyba nie tutaj! Wypraszam sobie! – oburzyłem się. Co jak co, ale mieszkać z rodzicami, siostrą i potworem to już przesada.
- Nie to nie, pójdę do innych studentów…
- Czekaj! Mam pewien pomysł…
10 lat później
Wszystko układało się po mojej myśli. Pracę magisterską obroniłem w terminie, otrzymałem dyplom z wyróżnieniem i stypendium Prezesa Rady Ministrów. Chciały mnie zatrudnić trzy instytuty zza zachodniej granicy, ale z żalem musiałem odmówić. Niestety nie znałem ani słowa po niemiecku. Chociaż z pomocą profesora napisałem chyba ze 14 artykułów w tym języku. Za tydzień miałem zostać doktorem. Zresztą wszyscy wiedzieli, że to tylko formalność. Zaraz potem czekała mnie habilitacja. Po cichu mówiono, że mogę zostać najmłodszym profesorem w historii instytutu. Moje publikacje ceniono w całej Polsce. Uważano mnie za genialnego kontynuatora myśli Ryszarda Wołągiewicza. Naprawdę było super. Tylko moja narzeczona nie mogła zrozumieć, czemu mając już na karku trzydziestkę ciągle mieszkam w domu z rodzicami. Nie miałem odwagi powiedzieć jej, że w piwnicy trzymam zasuszonego, genialnego trupa.
2
Wszystko tutaj jakieś 'wkurwiające', 'pierdolnięte'... eee, myślę, że na przekleństwach narratora do stanu 'jaśnie oświeconego twórcy' nie dojdziesz.
Jedno pytanie - czy oko na nerwie wzrokowym utrzyma się na tyle, aby sobie radośnie zwisać na twarzy?
Ogólnie jestem na nie, choć to nie żaden znany z TV program.
Jedno pytanie - czy oko na nerwie wzrokowym utrzyma się na tyle, aby sobie radośnie zwisać na twarzy?

Kropka tam po 'jaj' i po poirytowany lepiej niż podirytowany.No bez jaj – Rysiek był wyraźnie podirytowany
Ogólnie jestem na nie, choć to nie żaden znany z TV program.
Książki to drogi do innych światów.
3
Na wstępie powiem, że zbyt duże natężenie wulgaryzmów w tekście przeszkadza i drażni. Tak właśnie jest tutaj.
Ogólnie jest kilka literówek, np:
Pomysł jest taki sobie. Nie porywa, ani nie odpycha.
Przemyślę sobie wszystko na spokojnie i wkleję jutro kilka słów więcej.
Pozdro.
Ogólnie jest kilka literówek, np:
W tym tekście jest też coś czego osobiście nie lubię i zawsze zaważa na mojej ocenie - nadmiar zwrotów potocznych.Przyniosłeś go powrotem
krzyknałem
Pomysł jest taki sobie. Nie porywa, ani nie odpycha.
Przemyślę sobie wszystko na spokojnie i wkleję jutro kilka słów więcej.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
4
A mi się całkiem podobało.
Generalnie mam słabość do takich humorystycznych utworów.
Rzeczywiście, zgadzam się z poprzednikam odnośnie wulgaryzmów, miejscami trochę zbyt dużo ich, szczególnie na początku, później bohater jakoś łagodnieje. Nie mam nic przeciwko, jestem zwolennikiem wulgaryzmów w dialogach w sytuacji, kiedy charakter postaci jest taki a nie inny, ale:
a.) pierwszoosobowa postać, która sypie często 'kurwami' w opisach zaczyna irytować. No, chyba, że umiejętnie się wyważy kolokwializmy i górnolotne opisy, Ty jednak tego nie zrobiłeś;
b.) jest sporo osób, które po takim wykurwistym, pierdolniętym i kimniętym początku daliby sobie spokój, nadmiar wulgaryzmów wielu razi.
Fajny pomysł, niby rozmowa z trupami to nic wielkiego i oryginalnego, ale to przewracanie w grobie wywowało uśmiech na twarzy. Bardzo dobrze, że w utworach wykorzystujesz rzeczy, na których się znasz (w tym przypadku archeologia), ale mogłeś się trochę bardziej na tym skoncentrować.
Nie podobało mi się zakończenie, bez jaja, zbyt nijakie, przydałaby się jakaś puenta, może zwrot akcji. Po prostu coś interesującego.
Styl, pomijając nadmiar kolokwializmów, jest całkiem w porządku, chociaż opisy trochę kuleją. Opis trupa nie zrobił na mnie wrażenia, inne także, mogłeś się bardziej postarać. Poza tym lepiej unikaj tak wyświechtanych zwrotów jak np. "uciekłem, jakby goniło mnie sto diabłów". Starte do bólu określenie, a przecież można zastąpić je wieloma innymi.
Odnośnie strony technicznej: rzucił mi się w oczy niepoprawny zapis dialogów. Gdzieś w Warsztacie znajdziesz o tym temat, chociaż równie dobrze możesz chwycić pierwszą lepszą książkę i dokładnie przeanalizować zapis rozmów. Poza tym interpunkcja (głównie zauważyłem, że nie oddzielasz imiesłowów czasownikowych od osobowych czasowników; chociaż nie tylko). No i literówki.
Ale ogólnie, po przeczytaniu mam całkiem pozytywne wrażenia. Jest luźne oraz całkiem śmieszne i chyba takie miało być.
Pomysł: 3+
Styl: 3+ / 4=
Schematyczność: 3
Błędy: 3
Ocena ogólna: 3+ / 4=
Pozdrawiam.
Generalnie mam słabość do takich humorystycznych utworów.
Rzeczywiście, zgadzam się z poprzednikam odnośnie wulgaryzmów, miejscami trochę zbyt dużo ich, szczególnie na początku, później bohater jakoś łagodnieje. Nie mam nic przeciwko, jestem zwolennikiem wulgaryzmów w dialogach w sytuacji, kiedy charakter postaci jest taki a nie inny, ale:
a.) pierwszoosobowa postać, która sypie często 'kurwami' w opisach zaczyna irytować. No, chyba, że umiejętnie się wyważy kolokwializmy i górnolotne opisy, Ty jednak tego nie zrobiłeś;
b.) jest sporo osób, które po takim wykurwistym, pierdolniętym i kimniętym początku daliby sobie spokój, nadmiar wulgaryzmów wielu razi.
Fajny pomysł, niby rozmowa z trupami to nic wielkiego i oryginalnego, ale to przewracanie w grobie wywowało uśmiech na twarzy. Bardzo dobrze, że w utworach wykorzystujesz rzeczy, na których się znasz (w tym przypadku archeologia), ale mogłeś się trochę bardziej na tym skoncentrować.
Nie podobało mi się zakończenie, bez jaja, zbyt nijakie, przydałaby się jakaś puenta, może zwrot akcji. Po prostu coś interesującego.
Styl, pomijając nadmiar kolokwializmów, jest całkiem w porządku, chociaż opisy trochę kuleją. Opis trupa nie zrobił na mnie wrażenia, inne także, mogłeś się bardziej postarać. Poza tym lepiej unikaj tak wyświechtanych zwrotów jak np. "uciekłem, jakby goniło mnie sto diabłów". Starte do bólu określenie, a przecież można zastąpić je wieloma innymi.
Odnośnie strony technicznej: rzucił mi się w oczy niepoprawny zapis dialogów. Gdzieś w Warsztacie znajdziesz o tym temat, chociaż równie dobrze możesz chwycić pierwszą lepszą książkę i dokładnie przeanalizować zapis rozmów. Poza tym interpunkcja (głównie zauważyłem, że nie oddzielasz imiesłowów czasownikowych od osobowych czasowników; chociaż nie tylko). No i literówki.
Ale ogólnie, po przeczytaniu mam całkiem pozytywne wrażenia. Jest luźne oraz całkiem śmieszne i chyba takie miało być.
Pomysł: 3+
Styl: 3+ / 4=
Schematyczność: 3
Błędy: 3
Ocena ogólna: 3+ / 4=
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
5
Błędów dużo. Wybacz, lenistwo, wymieniać mi się nie chce. Przepraszam.
Głównie leży (a jakże) interpunkcja. Te wszystkie dwukropki, cudzysłowie, etc.
Ale styl całkiem w porządku. Tylko czyta się coś za szybko.
Wulgaryzmów za dużo, język prosty, a jak przyszła wstawka o "glanie" to najnormalniej przed oczyma stanął mi obraz przygłupiego skina na miejscu bohatera ;P
Ale muszę przyznać: przewracanie się w grobie jest świetnie.
Będę szukał Tolkiena. On na pewno się przewraca.
Cóż, podobało mi się, muszę przyznać...
Głównie leży (a jakże) interpunkcja. Te wszystkie dwukropki, cudzysłowie, etc.
Ale styl całkiem w porządku. Tylko czyta się coś za szybko.
Wulgaryzmów za dużo, język prosty, a jak przyszła wstawka o "glanie" to najnormalniej przed oczyma stanął mi obraz przygłupiego skina na miejscu bohatera ;P
Ale muszę przyznać: przewracanie się w grobie jest świetnie.
Będę szukał Tolkiena. On na pewno się przewraca.
Cóż, podobało mi się, muszę przyznać...
Are you man enough to hold the gun?