KLĄTWA WILKA

1
RUBIA dziękuję za możliwość poprawy podzielonych słów.

Zgodnie z obietnicą, że postaram się wrzucić pierwszy rozdział robię to, choć przyznam szczerze, że chwilę się z tym gryzłam.
Od razu zaznaczam, że pierwszy rozdział, jest wprowadzeniem w to, co będzie dalej. Więcej jest tu o głównej bohaterce,całość bardziej rozkręca się od drugiego rozdziału. Miałam duże problemy z napisaniem go, gdyż próbowałam uniknąć wprowadzania zbyt wielu informacji. Zapewne jest też sporo błędów chociaż starałam się je wyłapać.
Nie umiem wstawić akapitów za, co przepraszam.
Nie przeciągając, życzę wytrwałości wszystkim, którzy poświęcą swój czas na czytanie i uwagi.


ROZDZIAŁ 1
NIEOCZEKIWANA WIADOMOŚĆ
Wyczerpana dwunastogodzinnym dyżurem wreszcie mogłam wrócić do domu. Praca w szpitalu Capital Medical Center w Olympii, była całym moim życiem. Nigdy nie narzekałam na swój los, pielęgniarki operacyjnej. Czułam się spełniona, potrzebna i doceniona. Zarobki pozwalały na utrzymanie i życie na zadowalającym poziomie, a ja lubiłam swoją pracę, zwłaszcza załogę, z którą pracowałam.
Początki mojej kariery zawodowej nie należały do najłatwiejszych. Jako młoda i niedoświadczona pielęgniarka, zaczynałam w domu spokojnej starości, gdzie przeżyłam najgorsze trzy lata swojego życia. Pozbawiona uczuć wyższych szefowa, wiecznie niezadowolona i spragniona władzy absolutnej, nieustanne kłótnie i nieporozumienia pomiędzy koleżankami, plotki i donosicielstwo były tam na porządku dziennym. Poza tym sześćdziesięcioro podopiecznych, wśród których dominującą większość stanowiły osoby z zaburzeniami psychicznymi, demencyjne i obłożnie chore. Codzienne czynności wykonywane rutynowo, ciągle te same twarze, problemy i zabiegi pielęgnacyjne przyczyniały się do szybkiego rozwoju zespołu wypalenia zawodowego, a brak życzliwości ze strony większości podopiecznych sprawiał, że praca była jeszcze bardziej ciężka i coraz bardziej wyczerpująca.
Dni, które mijały w tym ośrodku, były wypełnione bólem, cierpieniem oraz łzami ludzi, którzy niegdyś mieli własny dom, kochającą rodzinę, wiedli normalne życie. Teraz zdani na łaskę obcych im osób, pogrążeni w smutku, samotnie umierali z żalu i tęsknoty za najbliższymi, w przekonaniu, że są ciężarem dla wszystkich dookoła.
Nie mogłam tam tkwić, musiałam odejść i ponownie zacząć wierzyć, iż droga, którą wybrałam ma sens.
Decyzja o zmianie pracy zapadła szybko. Napisałam CV i złożyłam je w dwóch najbliższych placówkach służby zdrowia. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać gdyż po trzech dniach byłam już po rozmowie kwalifikacyjnej i wstępnych formalnościach. Pozostało mi tylko uregulować sprawy w poprzednim zakładzie pracy i po upływie miesiąca mogłam otwierać kolejny rozdział w swoim życiu. Nigdy nie zapomnę, jaki stres przeżywałam, kiedy szłam do swojej nowej pracy po raz pierwszy, tym bardziej, że blok operacyjny był dla mnie czymś zupełnie nowym i absolutnie obcym. Wtedy nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co mnie czeka i jak dużo czasu, cierpliwości oraz serca będę musiała włożyć w tę pracę. Nie zdawałam sobie sprawy, że będę musiała uczyć się wszystkiego niemal od początku i jaką odpowiedzialność będę dźwigać na swoich barkach. Obecnie minęło już trzy lata i z satysfakcją mogę powiedzieć:
- Tak ta decyzja była najlepszą, jaką podjęłam w swoim dotychczasowym życiu.
Teraz jestem mocno usatysfakcjonowana i utwierdzona w tym, że warto było wylać tych parę łez po to, abym mogła poczuć, że w swoim życiu zmieniłam coś na lepsze.

***

Nareszcie w domu, marzę o gorącym prysznicu, ciepłych kapciach i filiżance zielonej herbaty. Przekręciłam klucz w zamku, otworzyłam drzwi, zdjęłam przemoczoną kurtkę, buty i przywitałam się z moją rudą kotką Daisy. Uwielbiałam, gdy przybiegała do mnie i głośnym miauczeniem domagała się pieszczot. Można powiedzieć, że Daisy jest dla mnie kimś w rodzaju współlokatorki. Po śmierci rodziców pozostał mi pusty dom i ogromna ilość wspomnień po najdroższych mi osobach. Właśnie wtedy, kiedy czułam się najbardziej samotna przybłąkała się ona, wypełniając po części pustkę w moim sercu.
Większość moich znajomych z pracy usilnie próbuje przekonać mnie, że najwyższa pora abym sobie kogoś znalazła, próbują przy tym na siłę mnie uszczęśliwiać. Dyżury nocne zamieniają się czasami w kilkunasto minutowe wykłady o tym, że dwudziestoośmioletnia kobieta, powinna cieszyć się życiem, bawić i zmieniać facetów jak rękawiczki, a nie zamartwiać się czy kupiła karmę dla kota. Ja z kolei nie mam ochoty tłumaczyć się przed koleżankami, dlaczego nie jestem zainteresowana kolejnymi związkami, które w najlepszym wypadku kończą się po paru miesiącach. Niestety nie mam szczęścia w miłości i pomału zaczęłam godzić się z faktem, że będę prowadzić życie samotniczki.
Prysznic. Tego właśnie potrzebowały moje plecy. Uczucie jak gorąca woda spływa po moim ciele niczym balsam i stopniowo rozluźnia każdą partię mięśni, było cudowne. Po dwunastu godzinach na nogach moje ciało wręcz domagało się kąpieli. Szybko się umyłam, zawinęłam głowę ręcznikiem i zarzuciłam na ramiona ciepły szlafrok. Wychodząc z łazienki, usłyszałam cichą melodyjkę telefonu, który nadal leżał jeszcze gdzieś na dnie mojej torebki.
- Słucham.
- Emily? Cześć! Mam nadzieję, że cię nie obudziłam? – W telefonie rozbrzmiewał wdzięczny głos Jane, której ton wyraźnie wskazywał, że jest mocno rozemocjonowana.
- Nie, no coś ty, jeszcze za wcześnie na łóżeczko. – Roześmiałam się. – Coś się stało?
- Dzwonię, bo byłaś dzisiaj w pracy, więc pomyślałam, że zapewne coś słyszałaś o nowych nabytkach, które rzekomo mają się pojawić w przyszłym tygodniu?
- Mówisz o nowych dziewczynach? A miały być przyjęcia?
- Nie mówię o nowych dziewczynach tylko o dwóch nowych chirurgach.
- Nowi chirurdzy? – zapytałam zdziwiona, jednocześnie zastanawiając się czy coś obiło mi się o uszy. – Cały dzień byłam dzisiaj zamknięta na jednej sali, ale nie słyszałam aby ktoś coś wspominał. Skąd o tym wiesz?
- Kiedy szłam na dyżur, zahaczyłam o chirurgię i spotkałam Eve. Pytała czy już wiemy, dlatego dzwonię, bo pomyślałam, że może coś słyszałaś.
Moja przyjaciółka była wyraźnie zawiedziona faktem, że nie potrafię odpowiedzieć na jej pytanie.
- Strasznie mi przykro Jane, ale niestety nic nie słyszałam, nikt nic nie mówił, nawet Telis milczał. Poza tym, jeśli to prawda, jak znam życie będą to kolejne bufony. – Roześmiałam się, próbując pocieszyć zawiedzioną Jane. – Myślę, że znów ktoś puścił plotkę, nie potrzebnie się emocjonujesz.
- Och Emily! - krzyknęła. – Ty jak zwykle, zawsze widzisz wszystko w czarnych kolorach – zaczęła swój wywód. – A może nie będzie tak źle? Może przyjdzie wreszcie ktoś, kto właśnie ciebie urzeknie, jakiś młody, przystojny, zniewalają…
- Jane! – przerwałam jej wywód. – Proszę cię! Ty znowu swoje, wiesz przecież dobrze, jaki mam stosunek do naszych szanownych kolegów i wiesz doskonale jak kończą się moje miłosne ekscesy. Rozumiem, że na siłę chcesz mnie uszczęśliwić, ale to niemożliwe.
- Taaak, twoja dyplomacja po prostu zabija…
Roześmiałam się, bo Jane zawsze zarzuca mi, że zbyt sztywno traktuję ludzi, że za mało się uśmiecham, żartuje i ogólnie rzecz biorąc jestem po prostu za poważna.
- Yhmm… Obym za nie długo nie musiała powiedzieć ci „A nie mówiłam?”
- Tak, tak. Może tym razem to ja będę śmiać się z ciebie.
- Szybciej mi kaktus na ręce urośnie – zażartowałam, wygodnie rozsiadając się na sofie w salonie.
- No dobrze czas pokaże, a póki, co idę na zwiady, może się czegoś dowiem. Buziak – zachichotała rozłączając rozmowę.
Jane jest zielonooką, drobną szatynką, o kręconych do ramion włosach, której optymizm udziela się niemal wszystkim. Zawsze pogodna i radosna, potrafi rozładować nawet najbardziej napiętą atmosferę. Dobrze żyje nie tylko z dziewczynami z pracy, ale jest też bardzo szanowana i lubiana przez środowisko lekarskie. Gdy pojawiłam się w pracy zestresowana i przerażona, to właśnie ona przygarnęła mnie pod swoje skrzydła. Uspokajała, gdy siadały mi nerwy, ze stoickim spokojem tłumaczyła i stopniowo wprowadzała mnie w meandry instrumentowania. Pomimo, iż jest starsza o pięć lat, bardzo szybko znalazłyśmy wspólny język z czasem stając się jak dwie bratnie dusze rozumiejące się bez zbędnych słów.

***

Jak, co rano kiedy miałam dzień wolny, albo dyżur nocny, zwlekałam się z łóżka około godziny dziewiątej. Zeszłam do kuchni, zjadłam porcję płatków z mlekiem, zaparzyłam kawę i od niechcenia spojrzałam w okno. Niebo pokrywała gruba warstwa ciemnych chmur, z których cienkimi stróżkami spływał deszcz pokrywając wilgocią wszystko dookoła. Pobliskie ulice tonęły w wielkich kałużach, a wszystko wokół pogrążone było w szarościach. Tylko las, oddalony od mojego domu o jakieś dwa kilometry, zlany był soczystą zielenią i bardzo mocno wyróżniał się na tle całego otoczenia. Jego widok zawsze sprawiał, że ogarniał mnie niewytłumaczalny lęk przed czymś, czego tak naprawdę do końca sama nie rozumiałam. Z zamyślenia wyrwała mnie moja ruda przyjaciółka, głośno miaucząc i łasząc się obok moich nóg.
- Cześć rudasko - pogładziłam ją po grzbiecie. - Pewnie jesteś głodna, co?
Upiłam łyk kawy, po czym nasypałam sporą porcję karmy do spodka mojej kotki. Podeszła do miski, obwąchała jej zawartość i najwyraźniej stwierdziła, że nie jest głodna. Chyba się na mnie rozzłościła, bo biegiem rzuciła się ku drzwiom, głośno domagając się ich otwarcia.
- A idź sobie! Jak zmarzniesz i zmokniesz to może docenisz miskę karmy i ciepły kąt! Sio!
Krzyczałam jednocześnie otwierając drzwi, w których ku mojemu zaskoczeniu stała Jane. Jej okrągłą buzię rozświetlał szereg białych, równiutkich ząbków.
- Gadasz z kotem? – Głośno się roześmiała. - Masz tak od urodzenia? Czy nabyłaś to wraz z wiekiem?
- A ty, co? Spania nie masz? - odparłam zaskoczona. – Zamiast się porządnie wyspać po dyżurze, to włóczysz się z samego rana jak mój kot!
Jane weszła do środka teatralnie przewracając oczami.
- Też się cieszę, że cię widzę. Zamiast porównywać mnie do tego niegrzeszącego urodą, rudego i na dodatek dość utytłanego stworzenia, lepiej zrobisz jak zaparzysz mi kawę.
Weszła do kuchni i wyjęła z szafki paczkę ciastek, które natychmiast zaczęła otwierać. Odkąd pamiętam Jane zawsze czuła się w moim domu jak u siebie. Nie przeszkadzało mi to, gdyż zwyczajnie przyzwyczaiłam się do niej i jej luźnego stylu życia. Zaskoczona jej poranną wizytą, nastawiłam czajnik z wodą zerkając na nią z ukosa.
- Coś się stało?
- Nie, no skąd? Czy musi się coś stać bym mogła cię odwiedzić? Przecież wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gadasz sobie z kotem, od przeszło miesiąca wychodzisz z domu tylko do pracy i marketu, prowadzisz bogate życie towarzyskie… Tak sobie pomyślałam, że może uda mi się uprosić cię o poświęcenie mi chwili uwagi i dasz się wyciągnąć na zakupy, bo obawiam się, że za niedługo zapuścisz tu korzenie, staniesz się obrzydliwie zrzędliwa, a wtedy nikt z tobą nie wytrzyma… Nawet ja. - Uśmiechnęła się, wkładając do ust małe okrągłe ciastko.
Patrzyłam na nią z zaciekawieniem i jakoś nie do końca docierało do mnie, o co tak właściwie jej chodzi.
- Dobrze Jane – zaczęłam po chwili. - Możesz zacząć od początku? Bo chyba nie nadążam za twoim potokiem słów.
Oparłam się o kuchenny blat, zmarszczyłam czoło i starałam się zrobić mocno skupioną minę, walcząc ze wszystkich sił, aby nie parsknąć śmiechem.
Jane zerknęła na mnie, obrzucając spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu, wsunęła do ust kolejne ciastko i wyłączyła wodę, co oznaczało, że przeszła jej już chęć na kawę.
- Emily, chciałam się wcześniej umówić, ale doszłam do wniosku, że będziesz się wykręcać, więc postanowiłam zastosować element zaskoczenia i moja intuicja mówi mi, że to był dobry pomysł.
Tak. Jane znała mnie jak własną kieszeń, nawet nie próbowałam się wykręcać i tak za wiele bym nie wskórała. Gdybym miała wymienić szereg jej wad, upór był by na pierwszym miejscu. Jedyne, co mogłam zrobić to nie kryć swojego niezadowolenia. Nie znosiłam zakupów, a zakupy z nią oznaczały tylko jedno: zszargane nerwy, rekordy w pokonywaniu kilometrów i pożegnanie się z jakimikolwiek planami na dzisiejszy dzień.
- No tak, tylko Jane Galvin może wymyślić sobie zakupy w dzień, kiedy z nieba leją się strugi deszczu! Fantastyczny pomysł! Gratuluję!
- Oh… Już się zaczyna, nawet nie próbuj się wykręcać! Jestem na to uodporniona moja droga! – drwiąco się uśmiechnęła, przytykając palec do mojej piersi. – Ubieraj się i przestań zrzędzić!
- Mam tylko nadzieję, że masz ważny powód tej wyprawy, bo jak zakończę ten dzień katarem to…
- To w najgorszym wypadku zajmiesz stanowisko instrumentariuszki pomagającej! - przerwała mi. – Skończ narzekać i szykuj się do wyjścia, jest prawie dziesiąta rano, a ty paradujesz w szlafroku jak jakaś…
- Ale, co cię to obchodzi?! Twój szlafrok?! – syknęłam, sprawiając, że Jane oparła rękę o blat stołu, uniosła jedną brew i nerwowo postukując palcami wpatrywała się z zaciśniętymi ustami w moją twarz, dając wyraźnie do zrozumienia, że zaraz straci cierpliwość. – Zobaczysz, przez ciebie nabawię się kiedyś choroby psychicznej. Może zamiast wrzeszczeć na mnie w moim domu to zrób sobie tą kawę i daj mi dziesięć minut, co?
Przyjęłam niezadowolony wyraz twarzy i odwracając się na pięcie wyszłam z kuchni, z której dobiegł mnie jeszcze jej głos.
- Pięć minut i ani sekundy dłużej! Bo jeszcze zdążysz się rozmyślić!
- Szalony babiszon – wymamrotałam pod nosem.
- Słyszaaałaaam!
Po około godzinie biegałyśmy po sklepach, szukając promocji i wyprzedaży. Tony przymierzonych ubrań sprawiły, że byłam coraz bardziej rozdrażniona, nic mi się nie podobało, na domiar tego wszystkiego niemal każda rzecz, którą przymierzyłam wyglądała źle. Po kilku godzinach gehenny, kupiłam dżinsy i sweter tylko po to, aby uniknąć słów krytyki ze strony mojej przyjaciółki. Pocieszający, był fakt, że robiło się już dość późno i pomału nasza wyprawa dobiegała końca.
- Wiesz, co? Mam jeszcze jedną propozycję.
Głos Jane zabrzmiał dość niepewnie, a ja niemal natychmiast obdarowałam ją nieufnym spojrzeniem.
- Cudownie już zaczynam się bać… No mów, gorzej i tak już chyba być nie może. - Przewróciłam oczami, włożyłam rękę pod jej ramię i szybkim krokiem ruszyłyśmy w kierunku zaparkowanego auta.
- Bo widzisz, pomyślałam, że fajnym uwieńczeniem tego dnia była by wizyta u fryzjera. Co ty na to?
- Że niby co? – parsknęłam stłumionym śmiechem. – Czy ty rozum postradałaś?! O nie kochana szybciej się góra z górą zejdzie nim mnie tam zaciągniesz!
- Proszę… Daj się namówić, mogłabyś coś zmienić, poza tym potrzebuję porady i nie przyjmuję odmowy. Idzie wiosna, co ci szkodzi raz zaryzykować i coś zmienić? - Uśmiechnęła się i obdarowała mnie błagalnym spojrzeniem.
To spojrzenie działało na mnie jak żadne inne, a stanowczość w tonie jej głosu była tak wymowna, że przestałam się opierać, gdyż z góry wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Z drugiej zaś strony Jane miła rację. Moje włosy były długie i aż prosiły się aby doprowadzić je do porządku.
Moja przyjaciółka prawie piszczała z radości, a ja ze zrezygnowaną miną pozwoliłam prowadzić się w kierunku salonu fryzjerskiego.
- Oh Emily, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. – Starała się mnie pocieszyć.
Jednak wyszło. Po ok godzinie patrzyłam na swoje odbicie i zastanawiałam się, kogo widzę. Moje włosy, które sięgały niemal do pasa, teraz pofalowane swobodnie opadały troszkę niżej ramion. Wycieniowane i wymodelowane delikatnie okalały policzki sprawiając, że moja okrągła twarz, zdawała się być bardziej pociągła. Nieśmiało musiałam przyznać, że ów drobna zmiana wyszła mi na dobre.
- Emily Moulton, wyglądasz zupełnie inaczej. To niewiarygodne, co fryzura robi z człowiekiem, no i przeżyłaś. Telis cię nie pozna.
- Przesadzasz, poza tym Telis to tylko dobry kolega z pracy. Dobrze o tym wiesz.
- Jack patrzy na ciebie z takim uwielbieniem, że naprawdę dziwię się, że tego nie widzisz – spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- Jane proszę cię nie pleć bzdur. - Próbowałam urwać temat. - Chodź-my już, późno się zrobiło – sięgnęłam do torebki po portfel, podałam pieniądze fryzjerce i szybkim krokiem skierowałam się do wyjścia.
- Emily, naprawdę tego nie widzisz? - spytała z irytacją w głosie.
- Nie Jane, nie widzę i nawet jeśli by tak było, to bardzo dobrze wiesz, że nic by z tego nie wyszło. A tak w ogóle nie myśl sobie, że nie wiem, co ty do niego czujesz i to właśnie ty chyba masz problemy z oczami. Jak na dłoni widać, że Jack ma ogromną słabość do ciebie tylko ty z niewiadomych powodów nie widzisz, albo nie chcesz tego widzieć – spojrzałam na jej zakłopotaną minę. - Sądziłaś, że nie wiem?
W jej dużych zielonych oczach nagle zakręciły się łzy, spojrzała przed siebie i dopiero po dłuższym milczeniu, w końcu się odezwała.
- Starałam się zwrócić jego uwagę od pierwszego dnia naszej znajomości. Zawsze było tak samo, ani lepiej, ani gorzej, nie mam już po prostu sił, straciłam nadzieję, że jeszcze coś oprócz przyjaźni, może nas łączyć.
Smutek w jej głosie sprawił, że zrobiło mi się jej żal. Nie wiedziałam jak potoczą się ich losy, dlatego też nie mogłam jej pocieszyć, a już tym bardziej próbować utwierdzić ją o miłości Jacka.
- Na wszystko w życiu przychodzi pora. Może Jack potrzebuje więcej czasu. Nie zamartwiaj się na zapas i pozwól, aby czas sam zadecydował.
- Masz rację, czas pokaże… Jeśli w ogóle coś pokarze – bąknęła.
Jack Telis, to jeden z młodszej kadry chirurgów, z którym pracujemy. Jest wysokim, przystojnym blondynem, o cudnie niebieskich oczach, w których Jane zakochała się od pierwszego wejrzenia. Jego łagodne spojrzenie u niejednej z nas spowodowało szybsze bicie serca, a poczucie humoru i ciepłe usposobienie sprawiło, że jest bardzo lubianym i szanowanym człowiekiem.
Jack jest również wspaniałym specjalistą, o niesamowitych zdolnościach manualnych. Jego drobne ręce z ogromną precyzją, wiele razy czyniły cuda na naszych oczach. Ja osobiście cenię w nim jedną cechę, a mianowicie to, że nigdy się nie wywyższa. Przekazał mi wiele cennych rad i wskazówek, nigdy mnie przy stole nie upokorzył, nie poniżył i nie ośmieszył, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Jednym słowem ideał mężczyzny, ale niestety podobno o bardzo zranionym sercu. Rzekomo właśnie z tego powodu na chwilę obecną wycofał się z życia uczuciowego, poświęcając się bez reszty swoim pacjentom. Ja jednak widzę, że obecność Jane wpływa na niego bardzo pozytywnie. Przy niej więcej się uśmiecha, czasem śledzi ją wzrokiem, a gdy jestem na sali bez niej zawsze się mnie pyta, gdzie moja druga połowa. Może tylko mi się wydaje, ale jestem mocno przekonana, że z biegiem czasu Jane wypełni pustkę w jego sercu.
Po całym dniu spędzonym na przeszukiwaniu sklepów, byłam bardziej zmęczona niż po dwunastogodzinnym dyżurze. Na dodatek Jane opuścił dobry humor i prawie całą drogę powrotną milczała. Próbowałam podnieść ją na duchu, przeskakiwałam z tematu na temat, ale niestety mój wysiłek spełznął na niczym. Jane w ogóle nie podejmowała rozmowy, a ja w końcu się poddałam. Gdy dojechałyśmy do domu odetchnęłam z ulgą.
- Emily, kiedy masz dyżur? - zapytała.
- Wzięłam wolne, więc aż w przyszłym tygodniu… Eee… We wtorek.
- Szkoda. Miniemy się. Ja mam w poniedziałek, ale nie szkodzi wszystko ci opowiem – odparła z tajemniczym uśmiechem.
- Ale, o czym? Ma się coś wydarzyć? – zapytałam zaskoczona.
- Zapomniałaś, że w przyszłym tygodniu będziemy witać nowych członków naszej ekipy? Nie wiem jak ty, ale ja umieram z ciekawości. - W jej oczach pojawił się błysk, a na twarzy znów zawitał pogodny uśmiech.
- Czyli jednak?! Myślałam, że to tylko plotki. Mam nadzieję, że miło mnie zaskoczysz, może w końcu przyjdzie ktoś normalny.
- Trudno powiedzieć, miejmy tylko nadzieję, że chociaż będzie na kim oko zawiesić.
- Mnie tam nie zależy – wzruszyłam ramionami. – Byle tylko zachowywali się jak na wykształconych i kulturalnych ludzi przystało i nie mieli charakteru Jeffersona. Do usłyszenia, czekam na wieści – zatrzasnęłam drzwi samochodu i pomachałam Jane na dowidzenia.
Weszłam do domu kierując się prosto do kuchni. Mój wygłodniały żołądek coraz częściej dawał o sobie znać. Nałożyłam sobie sporą porcję wczorajszej zapiekanki i umieściłam ją wewnątrz mikrofalówki. Po chwili kuchnię wypełnił zapach jedzenia, a ja pochłaniałam z apetytem kolejne porcje. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam, że miska mojej pupilki również jest pusta. Zastanawiałam się jakim sposobem Daisy dostała się do domu? Zawsze mam otwarte okno na piętrze, ale raczej mało prawdopodobne, że dostała się właśnie tamtą drogą. No chyba, że moja kotka nauczyła się latać. Spryciara musiała wśliznąć się do domu, gdy wychodziłam.
Po sytym obiedzie, zaparzyłam kawę i wygodnie rozsiadłam się na miękkiej kanapie w salonie. Byłam zmęczona i zadowolona, że w końcu skończyła się ta wyprawa, a moje myśli cały czas krążyły wokół plotek o nowych chirurgach. Nigdy nie ekscytowałam się takimi rzeczami, lecz teraz sama nie potrafiłam wytłumaczyć, skąd to zainteresowanie i ciekawość. Być może dlatego, że już od dawna nikt nowy się u nas nie pojawił.
Po chwili rozmyślań przeniosłam się do szpitala, szłam wzdłuż korytarza na jedną z sal, z której dobiegał mnie głośny śmiech Jane. Przeszłam przez śluzę i ku mojemu zaskoczeniu zamiast Jane zastałam tam moją mamę. Spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy i gestem ręki wskazała na okno, za którym znajdował się znajomy dla mnie widok lasu. Ogarnął mnie lęk. Nagle na ramieniu poczułam jej dłoń i usłyszałam łagodny ton jej głosu.
- Spójrz na niego i przestań się bać. Wydaje się być mroczny, niedostępny, tajemniczy i groźny, ale tak nie jest. Pogódź się z przeznaczeniem.
Nagle jakimś sposobem znalazłam się w samym środku lasu. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie otaczały mnie ogromne drzewa i paprocie, które wyrastały z mroku oświetlone bladym światłem księżyca. Przed moimi oczami wyłoniła się wąska ścieżka. Zaczęłam nią iść coraz dalej, a las z każdym moim krokiem stawał się ciemniejszy i coraz bardziej mroczny. Stanęłam rozglądając się dookoła. Nagle tuż przed sobą w gęstwinie drzew, zauważyłam błyszczącą parę oczu, które w srebrnym świetle księżyca, wyglądały jak dwa zielone płomyczki. Przestraszyłam się. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Zaczęłam uciekać, biegłam przedzierając się przez zarośla i potykając o wystające z ziemi konary. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem. Spojrzałam za siebie i znów ujrzałam parę mieniących się w mroku zielonych oczu, które obserwowały każdy mój ruch. Tylko, że teraz już się nie bałam, patrzyłam ze spokojem i dotarło do mnie, że cokolwiek to jest wcale nie chce mnie skrzywdzić. Po chwili wokół zrobiło się cicho, a ja poczułam jakby ktoś położył mi ciężki kamień na piersi. Rozległo się głośne syknięcie, które znów mnie przeraziło. Otworzyłam oczy i o mało nie umarłam z przerażenia. Na mojej piersi siedziała Daisy, a jej zielone oczyska z niewytłumaczalną wściekłością wpatrywały się w moją twarz. Strąciłam ją ręką i usiadłam. Byłam zlana potem, a w głowie czułam przeszywające, bolesne pulsowanie.
- Cholerny kot! Co jej odbiło?!
Palcami zaczęłam rozmasowywać skronie, licząc na to, że ból chociaż troszkę ustąpi. Serce mocno kołatało, a myśli piętrzyły się wokół snu.
- Co to miało być? Nigdy nic podobnego mi się nie śniło. Nigdy nie śniła mi się mama.
W salonie panował półmrok. Sięgnęłam ręką po włącznik i zapaliłam lampkę stojącą na stoliku tuż obok kanapy. Zawartość filiżanki wylądowała na podłodze tworząc sporych rozmiarów ciemną kałużę, a ja nie mogłam dojść do siebie. Oparłam plecy i zaczęłam głęboko oddychać. Po paru minutach poczułam się lepiej, pozostał jedynie ból, który nieprzyjemnie pulsował w skroniach.
- Mam nauczkę, nigdy więcej nie położę się taka najedzona.
Zastanawiałam się jeszcze moment nad zachowaniem mojej kotki. Porządnie mnie przestraszyła. Nie mogłam pojąć, dlaczego była taka agresywna, gdyż nigdy tak się nie zachowywała.
Posprzątałam rozlaną kawę i postanowiłam wziąć prysznic. Moje myśli nadal krążyły wokół dziwnego snu, którego kompletnie nie rozumiałam.
- Jakie przeznaczenie? I dlaczego mama przyśniła mi się dopiero pierwszy raz od sześciu lat? Co tak właściwie chciała mi przekazać? – mamrotałam do siebie, miotając się nerwowo po salonie.
Napiętrzające się pytania i ogrom myśli sprawiły, że ból głowy stawał się nie do zniesienia. Postanowiłam jak najszybciej zająć się czymś innym, czymś, co przerwie ten natłok myśli i pozwoli na rozładowanie emocji. Spacer był pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl. Czym prędzej zarzuciłam na siebie kurtkę i ruszyłam do wyjścia.
Kiedy wyszłam z domu było już prawie ciemno. Ulice i chodniki rozświetlał blask latarń, a okna domostw rozświetlały światła lamp. Deszcz przestał padać, wiał tylko lekki wiatr, który delikatnie poruszał gałęzie drzew i chłodnym wilgotnym powietrzem smagał twarze przechodniów. Nie tylko ja wyszłam z domu w ten marcowy wieczór. Nic w tym dziwnego, w powietrzu już można było wyczuć wiosnę z czym wiązało się zdecydowanie mniej wilgoci. Szłam wolno próbując się wyciszyć. Przyglądałam się ludziom, budzącej się do życia przyrodzie i z zadowoleniem stwierdziłam, że nie wiedząc nawet kiedy, ustąpił mój ból głowy, a wokół mnie zapadła noc. Byłam daleko od domu, gdyż las widziany z okna mojego domu, był teraz niemal na wyciągnięcie ręki. Zwolniłam jeszcze bardziej, rozejrzałam się i z zawodem stwierdziłam, że ta okolica nadal jest dość słabo zamieszkana. Mieszkałam tu od dziecka i nadal nic się tu nie zmieniło.
Ponieważ było już późno, postanowiłam wracać. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na otaczający mnie teren. Moją uwagę przyciągnął stojący w oddali, niemal pod samym lasem dość duży dom, do którego prowadziła samotna, boczna droga. Pamiętałam go z dzieciństwa. Niegdyś był ruiną i bardzo długo takim pozostawał, a teraz odremontowany, dumnie wznosił się na niewielkim wzgórzu, olśniewając wręcz swym wyglądem. Nawet nie wiedziałam, że ktoś w końcu się nim zajął. Przed budynkiem stały duże dostawcze samochody, a cały dom był mocno oświetlony, wokół natomiast krążyli jacyś ludzie. Wszystko wskazywało na to, że ktoś się tu wprowadza. Zastanawiałam się, kto chce mieszkać w takiej smutnej i niemal odciętej od ludzi okolicy w dodatku w sąsiedztwie tego okropnego lasu.
Byłam przeszło dwa kilometry od swojego azylu, a późna pora sprawiała, że na pustej już ulicy czułam się nieswojo. Uśmiechnęłam się do siebie i przyspieszyłam kroku, aby skrócić czas powrotu. Nagle drogę przebiegł mi czarny kot, który wyglądał na nieźle wypłoszonego. Wyskoczył prosto pod moje nogi, sprawiając, że zamarłam z przerażenia. Jego ogon był mocno nastroszony, a z gardła wydobywał się okropny syk. Obejrzałam się za siebie z obawy czy zaraz coś na mnie nie wyskoczy, ale nie zauważyłam nic nadzwyczajnego poza eleganckim czarnym samochodem, który jechał za mną dość wolno. Jego kierowca wymijając mnie zwolnił jeszcze bardziej. Nie widziałam go dobrze, choć mogłam stwierdzić, że za kierownicą siedział młody mężczyzna. Niestety nie zdążyłam się mu dobrze przyjrzeć. W świetle latarni tylko mignął mi przed oczami, nie mniej jednak przeszły mnie dreszcze. Czułam na sobie jego złowrogie spojrzenie. Ze zdenerwowania przyśpieszyłam jeszcze bardziej i myślałam już tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Samotne spacery o tak późnej porze mogą być ryzykowne nawet, jeśli mieszkam w dość spokojnej okolicy. Zastanawiałam się też nad tym, co takiego dzieje się z tymi kotami. Najpierw Daisy, teraz kolejny kot, który o mało nie przyprawił mnie o zawał serca.
W domu byłam przed dwudziestą drugą. Zwykle o tej porze leżę już w swoim ciepłym łóżeczku. Wzięłam szybki prysznic, zaparzyłam filiżankę herbaty i udałam się prosto do sypialni. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień, a jak na złość, tej nocy długo nie mogłam zasnąć.

***

Dni mijały. Czas wolny od pracy spędziłam w zaciszu czterech ścian, bez reszty poświęcając się zaległym pracom domowym. Cztery dni wolnego to wystarczająco dużo aby odpocząć od pracy i pozwolić sobie na pozbieranie i uporządkowanie własnych myśli. Dziwny sen nie wrócił choć myślami sama często do niego wracałam. Należałam do osób, które nie śnią. Nigdy nie śniła mi się mama, aż nagle, zupełnie niespodziewanie, pogubiłam się w czasie i miejscu nie odróżniając jawy od snu. Nie jestem zabobonna, nie wierzę w ukryte znaczenia snów, duchy i tym podobne, ale dziś coś mnie podkusiło. Sięgnęłam po laptopa i w wyszukiwarce znalazłam pierwszy lepszy sennik. Kliknęłam na pierwszą lepszą stronę i wpisałam słowo „Las”, po paru sekundach mym oczom ukazała się interpretacja:

„Las - Symbolizuje nieświadomość i wiedzę tajemną. Chroni niczym matka, ma moc regeneracji.
Jeśli na drzewach są liście- obietnica szczęścia i radości.
To, co można zobaczyć w lesie: osoba lub zwierzę informuje o naszych sojusznikach lub nieprzyjaciołach, którzy znaczą nas na zawsze. W myślach często będziemy wracać do tego, co zobaczyliśmy w lesie.
Zabłądzić w lesie: Zapowiedź wewnętrznych refleksji związanych z życiem uczuciowym.”


Ciekawa interpretacja, z której nic kompletnie nie pojmuję. Głupie zabobony, „wiedza tajemna.” Chociaż muszę przyznać, że przeszedł mnie dreszcz, gdy czytałam zdanie „Chroni niczym matka…” Faktycznie jedno zdanie z tych dyrdymałów się sprawdzało, a mianowicie rzeczywiście, często myślami wracam do tego, co tam zobaczyłam i nic w tym chyba dziwnego. Dla osoby, która prawie nigdy nie śni, nagle taki sen z matką, za którą tęskniłam z całego serca, której brakowało mi jak nikogo innego sprawił, że bolesne wspomnienia i tęsknota odezwały się ze zdwojoną siłą. Teraz zostaje mi tylko czekać aż zielone ślepia mnie naznaczą i kiedy zacznę rozmyślać nad swoim życiem uczuciowym, którego nie mam.
- Bzdury. Po co ja to w ogóle przeglądam – wymamrotałam pod nosem i poirytowana wyłączyłam komputer.
Postanowiłam skupić swoją uwagę na nowych kolegach z pracy, którzy właśnie dzisiaj mieli swoje wielkie powitanie. Ciekawiło mnie czy Jane miło mnie rozczaruje. Dotychczas nikt nowy do nas nie dołączył, bynajmniej w ciągu tych trzech lat, które przepracowałam. Brakowało nam świeżości, kogoś nowego, kto rozładowałby napiętą atmosferę. Miałam nieopartą ochotę zadzwonić i zapytać jak wrażenia lecz było przed czternastą, a w tym czasie zwykle jesteśmy w połowie planu operacji. Nie pozostało mi nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na wieści od Jane.
Po godzinie dwudziestej, z filiżanką herbaty siedziałam na kanapie w salonie i bezmyślnie gapiłam się w telefon. Byłam zaniepokojona faktem, że moja przyjaciółka tak długo się do mnie nie odzywa. Miałam nadzieję, że nic złego się nie stało więc po chwili namysłu sięgnęłam po telefon i już miałam wybierać do niej numer, gdy nagle w przedpokoju rozbrzmiał dzwonek do drzwi, krzyżując mi jednocześnie plany. Westchnęłam nerwowo, niechętnie podnosząc się z miejsca.
- Och, kogo licho niesie o tej porze? – Mrucząc w niezadowoleniu skierowałam się do przedpokoju.
- Cześć. - W drzwiach stała Jane. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, gdyż rzadko kiedy, odwiedzał mnie ktoś inny.
- Cześć! Właśnie o tobie myślałam, nawet miałam już do ciebie dzwonić – wyciągnęłam przed siebie dłoń, w której nadal ściskałam telefon.
- Przepraszam, że się nie odzywałam, ale miałyśmy taki młyn, że nawet nie było kiedy podrapać się po tyłku - roześmiała się i weszła do kuchni - zaparz mi kawę proszę, lecę na nos, cały dzień o suchym pysku – westchnęła rozsiadając się na krześle.
- Kawę o tej godzinie? Zwariowałaś? Nie zaśniesz – popatrzyłam na nią lekko zaskoczona.
- Kochana, jeśli mam ci streścić dzisiejszy dzień, a jak się domyślasz właśnie specjalnie po to przyjechałam, to muszę dostarczyć swojemu wycieńczonemu organizmowi kofeiny w przeciwnym razie zasnę tu i teraz… I nic się nie dowiesz – podparła ręką głowę i uśmiechając się zatrzepotała zawadiacko rzęsami.
Cała Jane nawet, gdy jest zmęczona dobry humor nigdy jej nie opuszcza. Nastawiłam wodę na kawę, wyjęłam z szafki paczkę czekoladowych ciasteczek i usiadłam obok niej.
- Opowiadaj. Przyznam, że umieram z ciekawości.
- Ty? Nie wierzę własnym uszom – parsknęła śmiechem i wyjęła z paczki małe czekoladowe ciastko, które w całości wetknęła sobie do ust. – Jestem okrutnie głodna – wymamrotała z pełnymi ustami.
- Wiesz, sama się sobie dziwię, ale tak. Umieram z ciekawości - odparłam po raz kolejny posyłając jej zniecierpliwione spojrzenie.
- No dobrze, od czego by tu zacząć… Hmm… - Zaczęła się ze mną droczyć.
- Jakie zabawne, możesz przestać? Naprawdę jestem ciekawa! Nie zrobię ci kawy i basta!
- To jest szantaż! Nie wstyd ci tak się znęcać nad biedną, zmęczoną koleżanką?!
- Ja się znęcam nad tobą? Nie nazwałabym tego tak. Dobrze wiesz, że nie znoszę czekać, a dziś czekałam cały dzień na wieści od ciebie – nadąsałam się jak małe, skarcone dziecko.
Jane uśmiechnęła się i po chwili namysłu w końcu zaczęła mówić.
- Przed samymi zabiegami, Jefferson przyszedł z nimi i oficjalnie przedstawił ich jako nowych członków ekipy. Nazywają się Harry i William Brichard, Harry jest ojcem Williama. No i teraz najważniejsze. – Jane zrobiła uroczystą minę. - Obaj będą pracować na chirurgii ogólnej razem z nami.
- Czyli rodzinka? Ciekawie. Będziemy mieli na sali iście rodzinną atmosferę.
- Tak, ale najdziwniejsze jest to, że nie wyglądają jak ojciec z synem tylko raczej jak bracia. Harry wygląda na faceta hmm… Tak po czterdziestce, a William tak na trzydzieści parę? Niby widać tę różnicę wieku między nimi, nie mniej jednak oboje wyglądają bardziej jak bracia.
- A jak w stosunku do nas? Bufony, czy będą z nich ludzie? Bo interesuje mnie głównie to. Jeśli są tak opryskliwi i nerwowi jak nasz szef, to zrobi się jeszcze bardziej nieprzyjemnie.
- Wiesz, co? Za wcześnie, abym mogła to ocenić. Na pewno są dobrzy w tym co robią. Mają wiedzę, umiejętności i doświadczenie to widać od razu. Telis mówi, że jeśli o doświadczenie i wiedzę chodzi to mógłby ich pozazdrościć nawet Jefferson. Podobno nie jest zadowolony, że dołączyli do załogi. Chyba czuje się zagrożony. Na razie są bardzo oficjalni, Harry nawet coś zażartował, ale ten William jest jakiś taki dziwny, strasznie poważny w ogóle się nie uśmiechał, nawet się za wiele nie odzywał. Może z czasem się rozrusza, bo zapowiada się ciekawie. – Na twarzy Jane pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Dlaczego?
- Ponieważ młodszy pan Brichard jest hmm… Jak by ci to powiedzieć, matka natura nie oszczędzała jak go tworzyła.
- Co masz na myśli? – Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie rzeczy, do których wstyd się przyznać. Oczywiście moja przyjaciółka w sekundzie przejrzała moje myśli.
- Ty świntucho! Jak możesz? – zaczęła zachodzić się śmiechem. - W ogóle, o czym ty myślisz?
- No, co!? Znając ciebie wszystko możliwe, masz rentgena w oczach. – Zawstydzona spuściłam wzrok, chociaż z moich ust nie zstępował uśmiech.
- Głupia – postukała mi palcem do głowy. - Ale tak na poważnie, to przystojny jest… Dziewczynki już wzdychają i nie mówią o nikim innym.
- Czyli bufoniasty narcyz, z bufoniastym ojcem i ręka, rękę myje. Zapowiada się cudownie – odparłam z ironią w głosie, wygodnie opierając się o oparcie krzesła.
- Tego nie powiedziałam. Emily… Oni są jacyś inni, wyróżniają się nie tylko wzrostem i wyglądem, ale i temperamentem. Trudno to opisać. Sama musisz zobaczyć.
- Znając ciebie i twój gust, są przeciętni. Jak zwykle idealizujesz każdego. - Jane uśmiechnęła się, po czym na chwilę zamyśliła. - O co chodzi? – zapytałam, zaskoczona jej nietypowym zachowaniem.
- O nic tak, sobie myślę.
- No widzę, że myślisz. Tylko o czym?
- Jaka będzie twoja reakcja.
- A jaka ma być? Czemu tak się ekscytujesz? – spytałam stawiając przed nią filiżankę z kawą.
- Po prostu on jest taki inny, trudno go rozgryźć, a ty wystarczy, że popatrzysz na człowieka i już wiesz, rzadko się mylisz. Chociaż w jego oczy będzie ci trudno popatrzeć – dodała, wtykając kolejne ciastko do ust.
- Dlaczego? Ma zamiast oczu szparki, czy nosi ciemne okulary?
Jane znów zaczęła chichotać, pokręciła przecząco głową i upiła łyk kawy.
- Nie, nie nosi okularów, ale jest duuuży.
- Gruby? – zapytałam rozbawiona.
- Nie! Miałam na myśli, że jest wysoki, ma chyba z metr dziewięćdziesiąt albo i lepiej, ledwie mieści się pod lampami operacyjnymi.
- Nasz Jefferson będzie znów marudził, że za wysoko narzędzia podajemy.
Roześmiałam się, bo nasz szef jest dość wymagającym człowiekiem, który wyłapuje każdy najdrobniejszy błąd i często czepia się szczegółów: za głęboko maczak zapięty, źle tupferek założony, źle założona igła na imadło i tak w kółko, ciągle mu coś nie pasuje. Do tego potrafi być niemiły i arogancki zwłaszcza gdy podczas zabiegu coś idzie nie tak. Generalnie jest osobą nielubianą, która często wprowadza niemiłą atmosferę na sali operacyjnej. Dlatego przed zabiegiem operacyjnym z nim w roli operatora, większość dziewczyn woli zająć pozycję instrumentariuszki pomagającej i nie narażać się na dodatkowy stres.
- Cóż, jednym słowem, trzeba będzie jakoś dostosować „poziom” zabiegów do państwa Brichard.
- A co? Tatuś też taki wielki?
- Jak nie wyższy. I równie przystojny – westchnęła w rozmarzeniu. – Ale Telis i tak podoba mi się bardziej.
Jane zmrużyła oczy i wsadziła do ust kolejne ciastko popijając je dużym łykiem aromatycznej kawy. Na jej twarzy malowało się zadowolenie, chociaż wspomnienie o Jacku, usunęło z jej twarzy subtelny uśmieszek. Nie chciałam by znów zadręczała się rozmyślaniem o niespełnionej miłości, więc szybko zmieniłam temat.
- Zapowiada się ciekawie. Ale jak Sophia będzie wiązać im fartuchy?
- O tym samym pomyślałam - Jane po raz kolejny zaczęła skręcać się ze śmiechu.
Sophia jest naszą koleżanką, której największym kompleksem życiowym jest jej wzrost, bo mierzy niecały metr sześćdziesiąt i często się zdarza, że biedna Sophia właśnie z tego powodu jest obiektem niewinnych żartów.
- Zapewne już jutro się przekonam. Jestem z nią na sali i chcę to zobaczyć. Najwyżej podstawimy jej schodek.
- Nie przekonasz się moja droga. – W głosie Jane dało się wyczuć wielki entuzjazm - Jutro kochana będziemy pracować razem, a że jest już późno… – zerknęła na zegar wiszący tuż nad drzwiami. - Cholera jasna! – krzyknęła. - Dochodzi dwudziesta pierwsza! A my jutro wcześnie wstajemy! Na domiar tego wszystkiego muszę jeszcze zajechać do marketu. Pora do domu. W każdym bądź razie po dzisiejszym dniu nie myję się jutro do zabiegów, więc lepiej się wyśpij, bo jutro będziesz na nogach cały dzień.
Zerwała się z krzesła jak oparzona i szybkim krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
- Jane poczekaj, możesz przecież zostać u mnie – próbowałam ją dogonić. – A tak w ogóle to, jakim cudem jutro jesteś w pracy? Miałaś mieć wolne.
- Już ci mówiłam, że jestem ciekawa twojej reakcji. - W końcu przestała biec i odwróciła się w moją stronę. - A jeśli chodzi o nocleg, to nie dzięki za propozycję, wiesz przecież, że źle sypiam w obcych miejscach.
Jane uściskała mnie na dowidzenia i znikła za drzwiami, zza których dobiegł mnie jeszcze jej głos.
- Do jutra!
- Do zobaczenia – pomachałam jej na dowidzenia.
Po wizycie Jane długo nie mogłam zasnąć. Obawiałam się nowych kolegów, zastanawiałam się jak będzie się nam pracowało. Nie lubiłam zmian, gdyż one zawsze wnosiły w moje życie coś nowego. Lepszego lub gorszego. Dlatego i tym razem zastanawiałam się, co się zmieni i jak będzie układać się nasza współpraca. Szereg obaw i wątpliwości spędzał mi sen z powiek, a ja czułam coraz większy niepokój. Jedno było pewne, nic nie dzieje się bez powodu. Nadszedł czas zmian, a wraz z nimi czas podejmowania nowych decyzji, które bez wątpienia, po raz kolejny zmienią coś w moim dotychczasowym życiu. Z jakichś niewiadomych powodów przeczuwałam, że tym razem nie będzie kolorowo. Targały mną trudne do wytłumaczenia obawy i emocje, pomimo, iż jeszcze ich nie znałam.
Ostatnio zmieniony wt 22 wrz 2015, 10:05 przez Moon, łącznie zmieniany 1 raz.
" Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas."
Niccolò Machiavelli

2
Moon, na początek takie pytanie: czy umieściłaś akcję powieści w jakimś konkretnym kraju anglojęzycznym, czy miasto/kraj są kompletnie wymyślone? Pytam o to, gdyż w książkach z pogranicza współczesnego realizmu i fantastyki wiele można ugrać, wykorzystując kontrast pomiędzy realiami rzeczywiście istniejących, konkretnych miejsc, a tą drugą stroną rzeczywistości.

Z innych kwestii:

Prowadzisz narrację pierwszoosobową, czyli spersonalizowaną, tymczasem Twoja bohaterka używa wyłącznie zdań wygładzonych (jest trochę błędów, ale o tym później), mało emocjonalnych i cokolwiek referatowych albo urzędniczych. Jej opowieść o własnym życiu wydaje się przez to beznamiętna, żeby nie powiedzieć - trochę nudna, właśnie ze względu na formę, w jakiej jest podawana. Spróbuj może upraszczać zdania i wprowadzać kolokwializmy, które dobrze wypadają w narracji w pierwszej osobie.
Moon pisze:Początki mojej kariery zawodowej nie należały do najłatwiejszych. Jako młoda i niedoświadczona pielęgniarka, zaczynałam w domu spokojnej starości, gdzie przeżyłam najgorsze trzy lata swojego życia. Pozbawiona uczuć wyższych szefowa, wiecznie niezadowolona i spragniona władzy absolutnej, nieustanne kłótnie i nieporozumienia pomiędzy koleżankami, plotki i donosicielstwo były tam na porządku dziennym.
A czy Emily nie mogłaby powiedzieć, na przykład, że początki jej kariery były po prostu trudne, szefowa domu opieki okazała się megierą, która pomiatała personelem i czerpała z tego satysfakcję, a dziewczyny z obsługi bezustannie plotkowały i donosiły na siebie nawzajem? Byłoby zwięźlej, żywiej i bardziej emocjonalnie.
Moon pisze:Codzienne czynności wykonywane rutynowo, ciągle te same twarze, problemy i zabiegi pielęgnacyjne przyczyniały się do szybkiego rozwoju zespołu wypalenia zawodowego
To jest język artykułu prasowego. W powieści całkowicie by wystarczyło, gdyby Emily powiedziała: Nie minęły trzy lata, a ja już wiedziałam, jak smakuje wypalenie zawodowe albo podobnie. Nie musisz szczegółowo wyliczać, co się na nie złożyło, gdyż zjawisko jest powszechne i dobrze znane, a poprzednie zdania o domu spokojnej starości całkowicie uzasadniają ten stan.

I tu pojawia się kwestia nadmiaru informacji, które podajesz.

Teoretycznie, nie ogranicza Cię limit znaków, jednak nie warto wgłębiać się w rozmaite detale, gdyż one nic nie wnoszą ani do charakterystyki Twojej bohaterki, ani nie rozwijają akcji, lecz jedynie rozpychają tekst.
Moon pisze:Nie mogłam tam tkwić, musiałam odejść i ponownie zacząć wierzyć, iż droga, którą wybrałam ma sens.
Decyzja o zmianie pracy zapadła szybko.
Napisałam CV i złożyłam je w dwóch najbliższych placówkach służby zdrowia. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać gdyż po trzech dniach byłam już po rozmowie kwalifikacyjnej i wstępnych formalnościach. Pozostało mi tylko uregulować sprawy w poprzednim zakładzie pracy i po upływie miesiąca mogłam otwierać kolejny rozdział w swoim życiu. Nigdy nie zapomnę, jaki stres przeżywałam, kiedy szłam do swojej nowej pracy po raz pierwszy,]
Po usunięciu podkreślonych fragmentów treść zasadniczo pozostaje nie zmieniona. Jeszcze zamiast urzędniczego określenia "placówki służby zdrowia" wprowadziłabym szpitale albo centra medyczne.
Uregulowanie spraw w poprzednim zakładzie pracy, miesiąc oczekiwania na nową to są w gruncie rzeczy kwestie bez znaczenia, nie warto ich serwować czytelnikowi, i tak nie zapamięta.

Spore cięcia przydałyby się też w didaskaliach dialogowych.
Moon pisze:- Wiesz, co? Mam jeszcze jedną propozycję.
Głos Jane zabrzmiał dość niepewnie, a ja niemal natychmiast obdarowałam ją nieufnym spojrzeniem.
Moon pisze:- Proszę… Daj się namówić, mogłabyś coś zmienić, poza tym potrzebuję porady i nie przyjmuję odmowy. Idzie wiosna, co ci szkodzi raz zaryzykować i coś zmienić? - Uśmiechnęła się i obdarowała mnie błagalnym spojrzeniem.
To spojrzenie działało na mnie jak żadne inne, a stanowczość w tonie jej głosu była tak wymowna, że przestałam się opierać, gdyż z góry wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji.
Moon pisze:- Jack patrzy na ciebie z takim uwielbieniem, że naprawdę dziwię się, że tego nie widzisz – spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła.
Moon pisze:- Zapomniałaś, że w przyszłym tygodniu będziemy witać nowych członków naszej ekipy? Nie wiem jak ty, ale ja umieram z ciekawości. - W jej oczach pojawił się błysk, a na twarzy znów zawitał pogodny uśmiech.
Moon pisze:- Kawę o tej godzinie? Zwariowałaś? Nie zaśniesz – popatrzyłam na nią lekko zaskoczona.
Moon pisze:- Szkoda. Miniemy się. Ja mam w poniedziałek, ale nie szkodzi wszystko ci opowiem – odparła z tajemniczym uśmiechem.
- Ale, o czym? Ma się coś wydarzyć? – zapytałam zaskoczona.
Moon pisze:- Znając ciebie i twój gust, są przeciętni. Jak zwykle idealizujesz każdego. - Jane uśmiechnęła się, po czym na chwilę zamyśliła. - O co chodzi? – zapytałam, zaskoczona jej nietypowym zachowaniem.
Za dużo tych uśmiechów, spojrzeń, zaskoczeń, a ja naprawdę wypisałam tyko część. Większość takich dopełnień dialogów zupełnie spokojnie mogłabyś pominąć, gdyż przy dużej ich liczbie nie sposób uniknąć powtórzeń (co widać), a do tego czasem pojawiają się niekonsekwencje. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić osobę, która patrzy błagalnym wzrokiem i równocześnie ma stanowczy, nie znoszący sprzeciwu ton głosu.

C.d.n.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
Rubia dziękuję za poświęcony czas i poprawki.
Akcja powieści rozpoczyna się w Olympi. Niemniej jednak w dalszej części rozgrywa się też w innym miejscu.
Co do narracji żałuję ogromnie że wybrałam tę właśnie formę, ale już raczej tego nie zmienię.
Spodziewałam się opinii, że będzie nudno, szczerze mówiąc mnie samą pierwszy rozdział nudzi, chociaż mnie jest łatwiej bo wiem, co będzie dalej. Wiem, że nie musi tak być, wiem że mogłabym powalczyć o ciekawszy klimat i na pewno jeszcze do tego przysiądę.
Teraz może o języku jaki używa Emily. Jest "pigułą", więc wyraża swoje myśli językiem "pigułowatym" jak zwał tak zwał. Może właśnie dlatego tak wyszło w tekście :?
Dialogi: Moja pięta Achillesowa niestety wiem i zdaję sobie sprawę, że muszę nad nimi jeszcze popracować - sporo popracować.
Dziękuję Ci raz jeszcze za cenne rady i podpowiedzi, na pewno je wykorzystam :mrgreen:
Pozdrawiam.
" Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas."
Niccolò Machiavelli

4
Moon,wcale nie potrzebujesz zmieniać formy narracji na trzecioosobową, wystarczy, jeśli tę, którą wybrałaś, będziesz prowadziła w sposób bardziej naturalny, zbliżony do języka mówionego. Spróbuj np. ten fragment, w którym Emily mówi o swojej pierwszej pracy, nie przeczytać na głos, ale opowiedzieć - tak, jakbyś miała przed sobą rzeczywistego słuchacza. Na pewno łatwo wychwycisz różnicę.

Didaskalia dialogowe - jaką kto miał minę, kiedy coś powiedział, jaki ton głosu - warto zredukować do minimum. Tak naprawdę, one mają znaczenie głównie wówczas, kiedy wypowiadane słowa stoją w sprzeczności z zachowaniami albo nagle wzrasta temperatura rozmowy, najczęściej są jedynie zbędnym obciążeniem. Z samych dialogów naprawdę dużo wynika dla zrozumienia nastroju oraz temperamentu rozmówców, a to przecież tylko o to chodzi - wszystkie te opisy nie pełnią żadnej innej funkcji.

Emily jest "pigułą", i bardzo dobrze - to wypada naturalnie, kiedy w rozmowach dziewczyn pojawiają się różne detale związane z ich pracą: "za głęboko maczak zapięty, źle tupferek założony, źle założona igła na imadło i tak w kółko". Pojęcia nie mam, co to są maczak albo tupferek, a imadło też mi się z czymś innym kojarzy, ale one wiedzą, o czym mówią i to mi wystarcza. To całe plotkowanie o lekarzach też ma walor autentyczności i dobrze zarysowany jest kontrast pomiędzy obiema bohaterkami: powściągliwa, trochę wycofaną Emily i bardziej żywiołową Jane.

Tak więc, problem widzę głównie w tej nadmiernej drobiazgowości, z jaką rejestrujesz wiele detali najzupełniej zbędnych, oraz w "wygładzaniu" języka, który przez to traci naturalność i spontaniczność. Ale nad tym można pracować.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
Nawet nie wiesz jak BARDZO jestem Ci wdzięczna Rubia. Właśnie takiej pomocy potrzebowałam i i takiego zarysowania sprawy. Bałam się, że zostanę połknięta i nie dźwignę się z krytyki a tymczasem, pomimo mej nieudolności słyszę słowo motywacji i to mi bardzo pomaga.
Tak szczerze to zaczynałam to pisać 3 lata temu, pierwszy rozdział to mój "pierwszy raz" można powiedzieć i pierwsza styczność z ubieraniem myśli w słowa. Nigdy wcześniej niczego innego nie napisałam :oops: Miało to być krótkie opowiadanie a wyszło, co wyszło. Dlatego potrzebowałam kogoś kto potarga mnie za uszy i pokaże gdzie tkwi problem.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie chociaż ciut lepszy.
Dziękuję Ci za poświęcony czas, jestem bardzo wdzięczna.
Co do detali związanych z pracą powinnam była zamieścić pod spodem jakieś tłumaczenie bo faktycznie nie wiadomo o co chodzi. Maczak - to gaza zwinięta i zapięta na długim narzędziu, którą operator (chirurg który operuje) wyciera krew z pola operacyjnego. Tupfer - to coś w rodzaju tzw "groszka" mała kulka z gazy, upięta na narzędziu i służąca do preparowania tkanek lub też do wycierania krwi z miejsc bardziej delikatnych i wymagających precyzji. Imadło - to narzędzie, które służy do szycia. W jego szczękach zapina się igłę z nitką, dzięki temu igła trzyma się sztywno i ułatwia to szycie rany pooperacyjnej. Mam nadzieję, że troszkę udało mi się rozjaśnić obraz.
" Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas."
Niccolò Machiavelli
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”