ODBICIE

1
Praca pisana na konkurs. Limit znaków wykorzystałem do granic możliwości. Miało dotyczyć młodzieży i jej problemów oraz dziać się w najbliższym otoczeniu bohatera (w rzeczywistości). Tyle mianem wstępu.







Wschodzące słońce nadało stoczniowym żurawiom iście mistyczny wygląd. Niestety, w twarzach ludzi stojących ze mną na przystanku, tajemniczości zdecydowanie brakowało. Młody mężczyzna opierający się o wiatę był z całą pewnością typem marzyciela-nieudacznika. Bez dziewczyny, bez wykształcenia, bez prawa jazdy, ogólnie bez. Pewnie pracował w jakimś spożywczaku i liczył na to, że pewnego dnia w karocy przyjedzie księżniczka z bajki i zabierze go do lepszego świata. Jeśli chce, to niech czeka. życzę mu powodzenia. O! A ta kobieta, która zmierza w moją stronę, to typowa przystankowa gawędziarka. Za chwilę spyta jakąś panią gdzie kupiła to czy owo albo zacznie głośno myśleć o sytuacji politycznej w kraju. Jest jeszcze starszy pan siedzący na ławce. Siedemdziesięcioletni buntownik. Kiedy inni staruszkowie kłócą się w przychodni, kto był pierwszy w kolejce, a kto ostatni, czy Jan Paweł II powinien zostać świętym czy nie lub skarżą się na życie, on tylko siedzi i uśmiecha się pod nosem.

A kim jestem ja? To całkiem ciekawe pytanie, niestety odpowiedź nieco mniej. Jestem z gatunku licealistów, którzy wciąż szukają formy, w którą mogliby wejść na całe życie. Jestem tym, który nie okazuje uczuć ludziom, mimo że chce. Jestem człowiekiem, którego całe życie rozegrało się już tysiące razy w wyobraźni, na tysiące niesamowitych sposobów a które w rzeczywistości snuje się obrzydliwie powolnie.

I wsiadam do autobusu, który nadjechał, w ten sam sposób w jaki wsiadam do niego każdego dnia od poniedziałku do piątku. Czekam, aż wszyscy wyjdą, wejdą i zrobią, co tam jeszcze chcą i dopiero wtedy wkraczam do środka. Nie lubię się przepychać, nie lubię jak ludzie mnie dotykają i szturchają. Z tego powodu nigdy nie mam miejsca siedzącego, więc staję przy drzwiach i zaczynam się rozglądać. Szukam wzrokiem ładnych dziewczyn. Jest! Naprawdę śliczna. Dość krótko ostrzyżona brunetka z delikatną twarzą ale jednocześnie jakąś zadziornością w spojrzeniu. Ciekawe, czy ma chłopaka... i czy lubi grać w piłkarzyki, bo ja uwielbiam. Spojrzała się na mnie. świetnie. Zaczęło się. Odwracam wzrok, udając, że patrzę na niezaciekawy krajobraz za szybą, ale tak naprawdę obserwuję jej odbicie. Ona robi dokładnie to samo co ja. To wspaniałe. Zakochałem się w niej tak, jak każdego ranka zakochuję się w jakiejś autobusowej piękności. Jestem pewny, że teraz też ocenia to co zostało ze mnie w szybie. Oj! Dlaczego ona wstaje. Daj spokój dziewczyno, to jeszcze nie mój przystanek. Podeszła do drzwi. I co tu robić? Muszę wysiąść za miłością mojego życia, przecież szkoła nie ucieknie. Zerkam na nią, a ona na mnie. Drzwi się otwierają. Ja wysiadam przednimi, ona tylnymi. Idziemy w swoją stronę. Uśmiecha się do mnie. Może pocałuje mnie, zanim cokolwiek powie? To byłoby całkiem przyjemne. Chwila, chwila! Dziewczyno! Dlaczego mnie minęłaś? Tutaj jestem! Nie widzisz mnie?

- Cześć. Czy nie jesteś przypadkiem bratem Piotrka? - pyta się chłopaka, który stoi tuż za mną.

- Tak. Cześć. A ty pewnie jesteś Sylwia – odpowiada.

Cholera! Znowu jestem przegranym. Dlaczego ona nie zna mojego brata?! No tak. W sumie nie mam brata. Cholera! Wszystko przez moich rodziców... albo przeze mnie.



* * * *



- Mówię Ci! Istny anioł. Połączenie Amelii z Milą Jovovich.

- Po pierwsze: z Milą Jovovich z jakiego filmu? A po drugie, nie wierzę.

Nie do wytrzymania. Znam tego człowieka od dziesięciu lat i przez cały ten czas wciąż powtarza się jeden schemat. Nie wierzę, nie kłam, nie fantazjuj. Cokolwiek powiem musi zostać zanegowane. Michał wie wszystko najlepiej. I co z tego, że nie dostał się do żadnego przyzwoitego liceum i trafił do samochodówki. Przecież tam jest „bardzo fajnie”. On jest jednym z tych, którzy sądzą, że cokolwiek by się nie działo, zawsze są parę poziomów wyżej niż ty. Choćby skończył jako żul, będzie ze mną rozmawiał, jakby był moim dyrektorem.

- Po pierwsze: z Milą Jovovich z Resident Evil a po drugie... Czekaj. Niech pomyślę... WAL SIę! - tak, czasami przeklinam, ale rzadko... tylko jak rozmawiam z Michałem.

- Oooooo. Dostrzegam pewną wrogość w twojej wypowiedzi, ale będę obstawał przy swoim. Opisałeś ideał, a ideały nie istnieją.

- Wkurzasz mnie, ale tak poważnie. Mówię przecież, że była zarazem delikatna i drapieżna, dziewczęca i seksowna...

- Taaaaa, pewnie jeszcze niska i wysoka. Daj spokój stary. śniłeś na jawie.

[Zaraz go zniszczę! Co za człowiek? Co za człowiek!]

- Jesteś debilem! Skończonym idiotą! Dlaczego ja się z Tobą w ogóle przyjaźnię?!

- Bo nikt inny nie chce się z Tobą przyjaźnić – oczywiście „tobą” musiało zostać podkreślone – Spójrz prawdzie w oczy. Co w Tobie jest ciekawego? Twoja obciachowa czapka z pomponem? Czy może to, że kolekcjonujesz w głowie wspomnienia o swoich życiowych porażkach? A może to, że jesteś egoistą?!

Musiał to powiedzieć. Ma rację. Jestem egoistą. Wciąż myślę o tym, jak MI jest źle, o tym czego to JA nie zmienię i kogo to JA pokocham. Nigdy nie pomyślę, dlaczego ktoś miałby mnie pokochać.

- Trudno. Ja będę taki już zawsze. Rozumiesz?! - powiedziałem podniesionym tonem – Jestem spisany na straty. Tak ma być a ja jestem właśnie taki: nudny i egoistyczny... a do tego obciachowy! - po tej przemowie odwróciłem się od niego i poszedłem w stronę mojego domu, kończąc tym samym naszą rozmowę.

- A może nie jesteś taki? Może jest jeszcze... - wołał za mną.

- Odwal się. - krzyknąłem, nawet nie odwracając się. To był już na pewno koniec rozmowy.



* * * *



Leżę na łóżku. Rozmyślam nad tym, jak schematycznym nastolatkiem jestem. „Ja będę taki już zawsze. Rozumiesz?”. Cholera. Jakby to co mówię, było żywcem wzięte z brazylijskiej telenoweli. Chyba nie jestem aż tak denny... nie, to niemożliwe. Chociaż... Ryyy, ryry, ryrrrrrr! Dzwonek do drzwi. Trzeba się podnieść, bo chyba nikogo nie ma w domu.

- Ktoś dzwoni! - wrzeszczę, żeby się upewnić, czy jestem sam. Odpowiada mi cisza.

Powoli zwlekam się z łóżka i idę w stronę drzwi. Zerkam przez judasza. Listonoszka. Trzeba otworzyć.

- Dzień dobry. - mówię.

- A, dzień dobry Jacuś. - musi zdrabniać, żebym mając prawie osiemnaście lat i w pełni wykształcone jądra, czuł się jak paroletni gówniarz – Rodziców nie ma?

- Nie, w pracy są.

- To złóż swój podpisik tu i tutaj. - jak trzeba to trzeba. Bazgrzę swoje nazwisko niewyraźnie, że niby taki podpis mam wypracowany i oddaję jej kartkę.

- Dziękuję i proszę liściki dla Ciebie – uś, sik, ki, chyba zaraz się porzygam.

- Dziękuję. I do widzenia. - mówię, chociaż chciałbym trzasnąć jej „drzwiczkami” przed „noskiem”.

- Do widzenia.

Zamykam drzwi i zaczynam przeglądać listy. Biuro wycieczkowe, rachunki, coś do taty, rachunki, nuda, nuda, nuda. A to kto? Edmund Rychły. Kto to jest? Adres niby się zgadza... Chwila, chwila. Już wiem! Pięć lat temu, kiedy wprowadzaliśmy się do tej kamienicy na drzwiach wejściowych była tabliczka z tym nazwiskiem. A więc to poprzedni lokator. Ciekawe. Chyba nie obrazi się jeżeli otworzę ten list? Nie, na pewno nie. Rozrywam kopertę i wyjmuję z niej list. Krótki, napisany na kawałku zeszytowej kartki w kratkę.

„Proszę wróć. Dłużej nie wytrzymam. Wiem, że umawialiśmy się inaczej, ale jestem na skraju wytrzymałości. Nie mam siły dłużej tłumić w sobie miłość do Ciebie. Miałam już nigdy nie pisać i nie dzwonić, i nie przychodzić, ale nie mogę. Przez piętnaście lat nic nie robiłam bo mnie poprosiłeś, ale... Jesteś skurwielem! Przepraszam, nie zapanowałam nad ręką. Przeprowadziłam się. Mój nowy adres – ul. Obrońców Wybrzeża 67 D/5. Przyjdź.”

Na kartce były ślady łez i czuć było od niej silną papierosową woń. Kim był człowiek, który mieszkał tutaj przede mną? Don Juanem? Chciałbym się dowiedzieć.



* * * *



Tynk odrywał się płatami od turkusowych ścian. Klatka schodowa bloku przy ulicy Obrońców Wybrzeża zdecydowanie nie była miejscem, które wprawia człowieka w dobry nastrój, gdy schodzi rano schodami do pracy lub szkoły. Wszedłem na drugie piętro, mijając po drodze kobietę, która patrzyła na mnie, jakbym wdarł się na teren pilnie strzeżonej amerykańskiej bazy badań nad UFO.

Jest! Mieszkanie numer pięć. Naciskam mały czarny przycisk znajdujący się przy drzwiach. Po drugiej stronie rozbrzmiewa dobrze znana mi melodia „Jingle Bells”. Słyszę kroki. Trzask! To dźwięk otwieranego zamka. W progu staje około czterdziestoletnia kobieta. Jest ubrana w czarne legginsy, które, co jak co, ale jakiś czas temu wyszły z mody i do tego w mocno przydługi fioletowy sweter. W ręku trzyma palącego się papierosa.

- Tak? - mówi, marszcząc lekko brwi.

A ja nie wiem, co powiedzieć. Jedyne, o czym nie pomyślałem, idąc do niej, to to co powiem, więc sięgam do kieszeni kurtki i pokazuję jej list.

- Skąd go masz?

- Edmund to mój ojciec. - wypalam.

- Wejdź.

Wchodzę za kobietą do jej mieszkania. Dość dziwaczne miejsce. ściany pochlapane są różnokolorowymi farbami, jakby ktoś malował je w przypływie złości. Każdy mebel jest inny i każdy równie kiczowaty, chociaż zestawione razem wyglądają całkiem ciekawie. Wchodzimy do pokoju dziennego. Panuje tutaj spory nieporządek. Kobieta zdejmuje z fotela parę swoich majtek.

- Proszę. Usiądź. - mówi wskazując fotel na którym przed chwilą znajdowała się jej bielizna. A więc siadam, a ona siada na krześle naprzeciwko mnie. - Powiedz, co słychać u taty i dlaczego sam tu nie przyszedł? Bał się?

- No, bo widzi pani – próbuję udawać, że chcę płakać – ja nie widziałem nigdy taty. Uciekł, kiedy miałem rok i od wtedy mieszkam tylko z mamą.

- Skurczybyk! A więc dla dziecka był taki sam jak dla swoich kochanek. Kawał świni!

- Pewnie tak, ale mimo wszystko chyba troszkę go kocham. I chciałem prosić panią, żeby... żeby opowiedziała mi pani o nim. - powiedziałem niby tłumiąc łzy, żeby zlitowała się nad „biednym dzieckiem”.

- Opowiedzieć o nim – powtórzyła, jakby się wahała – no dobrze, niech Ci będzie. Twój tata był dziwnym człowiekiem. Poznałam go, kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, on miał wtedy dwadzieścia cztery. Był bardzo przystojny. Zawsze ubierał się elegancko, to znaczy marynarka, koszula, czarne spodnie, czarny płaszcz, czarne skórzane buty. Trochę tak jakby każdego dnia był pogrzeb. Ogólnie był dosyć smutny... i małomówny. Lakoniczne odpowiedzi. Kiedy tylko się dało, odpowiadał „tak” lub „nie”. Mimo że nie mówił dużo, był bardzo intrygujący, szczególnie dla kobiet. Mogę ci powiedzieć jako ciekawostkę – mówiąc to, przypomniała sobie chyba o papierosie, którego trzymała w ręce, więc zaciągnęła się porządnie, po czym razem z wypuszczanym dymem wypuściła parę słów – że kiedy mnie zostawił i kiedy rzuciłam mu się z płaczem na szyję, szepnął mi do ucha „To co łatwe jest przyjemne, a to co trudne jest piękne” i poszedł, zostawiając mnie na środku chodnika. Taka to historia – mówiła, zaciągając się po raz kolejny. W jej oczach pojawiły się łzy. Ona w odróżnieniu ode mnie nie udawała.

- Jeśli nie chce pani mówić więcej, to niech pani już nie mówi.

- Tak, chyba masz rację. Nie chcę. Mam tu jego zdjęcie, weź je. - podała mi zdjęcie przedstawiające młodego bruneta z zaczesanymi na prawo włosami i z twarzą jakby z kamienia. - Jeśli chciałbyś go spotkać, a raczej poznać, to możesz poszukać w „Killis Pubie”. Zawsze tam przesiadywał rankami. Puszczał z szafy grającej Luisa Armstronga i pisał te swoje dowcipy... Acha, bo chyba nie wspomniałam, że pisał marne dowcipy do bulwarówek. To była jego praca.

[Dziwny człowiek.]

- Przepraszam, że spytam jeszcze, ale dlaczego pani go nie odwiedziła tam, tylko napisała list?

- żeby się kompletnie nie zeszmacić dziecko, żeby się nie zeszmacić. Idź już. - zaczęła płakać. - No idź.

Poszedłem. I myślałem wciąż o tym człowieku. O Edmundzie Rychłym. Dziwne to nazwisko... i człowiek też. Dziwny i niesamowity. Dlaczego ja nie jestem niesamowity? Dlaczego ja nie jestem taki jak on? Przecież mógłbym...



* * * *



Idę ulicą, ubrany cały na czarno, a przy mnie kroczy Michał. Latarnie oświetlają nam drogę. Już się pogodziliśmy, ale nie jest tak, jak było przedtem. Jest inaczej.

- Mógłbyś coś powiedzieć! Nie chcę po raz setny opowiadać Ci o tej dziewczynie, która mnie podrywała, bo już sam się znudziłem tą historią. Stary! Powiedz coś!

- Nie. Nie chce mi się.- odpowiadam.

- Kompletnie Ci odbiło, od kiedy wymyśliłeś sobie te durne przebieranki. Stary, przebieraj się chociażby za dziewczynkę jeśli chcesz, ale bądź normalny!

- Jestem normalny.

- Nie no. Stój Jacek! Musimy sobie coś wytłumaczyć!

Michał zatrzymał się, jednocześnie łapiąc mnie za kurtkę. Mimowolnie stanąłem w miejscu. Chciałem mu powiedzieć coś w stylu: „Nie dotykaj mnie ty marna imitacjo człowieka!”, ale wtedy zachowałbym się jak stary, gorszy Jacek. Nowy, lepszy Jacek nie robił nic, stał tylko i patrzył na swojego przyjaciela, nie okazując żadnych emocji.

- O co chodzi? Co się z Tobą dzieje stary? Masz depresje?

I na usta ciśnie mi się odpowiedź „Daj spokój. Chodźmy na piłkarzyki. Po prostu mam gorszy dzień.”, ale mówię:

- Nie mam. Do czego zmierzają te pytania?

- Do odpowiedzi! Nie da się z Tobą żyć. Nie wiem, co sobie wymyśliłeś w tej twojej małej główce, ale nie jesteś tym Jackiem, którego znam od pierwszej klasy podstawówki. Stałeś się cholernie trudnym człowiekiem.

- Powiadają, że to co łatwe jest przyjemne, ale to co trudne jest piękne.

- Zapewniam Cie, że za piękny nie jesteś, ale problematyczny niesamowicie! Mów do mnie jak do człowieka, a nie rzucaj jakiś górnolotnych haseł.

Milczę.

- Dobra, daję Ci ostatnią szansę – kontynuuje Michał, a na jego twrazy pojawia się lekki uśmiech – Idziesz ze mną na piłkarzyki?

- Nie.



* * * *



Wchodzę szybkim krokiem do domu. Chcę tylko położyć się na łóżko i być. Nie pragnę niczego bardziej w tej chwili.

- A ty nawet się już nie przywitasz z mamą?

- Cześć mamo – dostrzegam mamę, stojącą w drzwiach kuchni, ale nie wzbudza to we mnie szczególnych emocji.

- Jak tam w szkole?

- Jak w szkole.

- Może powiesz coś więcej?

- Może.

- Chyba należy mi się trochę więcej szacunku?

[Czy nie widzisz kobieto, że nie mam ochoty rozmawiać?! Nie zadawaj mi więcej pytań!]

- Chyba tak.

- Coś z tobą nie tak. Zaprowadzę Cię do psychologa.

I uderzam głową w ścianę. Z całej siły, bo nie mam już siły. Upadam na ziemię.

- Jezu Chryste! Jacuś!

Chciałem tylko położyć się na łóżku... tylko położyć. Wstaję. Szybkim krokiem wychodzę z domu.



* * * *



W momencie, kiedy forma przejmuje kontrolę na człowiekiem, jedynym sposobem na uwolnienie się, jest konfrontacja z jej twórcą. Stoję więc przed „Killis Pubem” i zbieram w sobie odwagę, żeby wejść do środka. Wiążę buta. Poprawiam włosy. Rozpinam i zapinam płaszcz. Tak, teraz jestem gotowy.

Otwieram drzwi. Moim oczom ukazują się schody prowadzące w dół. Schodzę. Cisza. Nagle ze środka daje się słyszeć „What a wonderful world”. Adrenalina. Wchodzę do głównego pomieszczenia. Niezła speluna. Patrzę na prawo – grupa podpitych panów gra w lotki. Patrzę na lewo – jest! Szafa grająca... Ale nie stoi przy niej poważny, elegancko ubrany facet tylko śmiejący się, łysiejący czterdziestolatek, mający brzuszek i podwójny podbródek. Jest ubrany w kraciastą koszulę, śmieszną kamizelkę, chyba wędkarską i jeansy. Krzyczy do kolegów:

- Posłuchajcie tego! świeżutko wymyślony. Idzie brunetka z blondynką. Blondynka po przejściu każdych trzech kroków podskakuje i krzyczy: Jestem tarzanem! Po pewnym czasie brunetka miała tego dość, więc mówi: Sprawdź, czy nie ma Cię w domu! Na to blondynka: Ha! Aż taka głupia nie jestem! Wolę zadzwonić!

Koledzy będący pod mocnym wpływem alkoholu śmieją się do nieprzytomności, a ja tylko patrzę na tą scenę wciąż nie wierząc swoim oczom. Wyjmuję z kieszeni zdjęcie. Zgadza się, to on. Trochę utył i trochę się postarzał, ale to nadal te same rysy twarzy.

Chciałem być taki jak człowiek, który nie istnieje. Naśladowałem nikogo. Jestem nikim, a co gorsze, nie mogę się od tego uwolnić. Wychodzę szybko z pubu. Słyszę jak Armstrong śpiewa „I see trees of green, red roses too”. Otwieram drzwi i widzę przed sobą tylko szarą ścianę.
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

2
A kim jestem ja? To całkiem ciekawe pytanie, niestety odpowiedź nieco mniej. Jestem z gatunku licealistów, którzy wciąż szukają formy, w którą mogliby wejść na całe życie. Jestem tym, który nie okazuje uczuć ludziom, mimo że chce. Jestem człowiekiem, którego całe życie rozegrało się już tysiące razy w wyobraźni, na tysiące niesamowitych sposobów a które w rzeczywistości snuje się obrzydliwie powolnie.
Który, który, który... Ble.


- Taaaaa, pewnie jeszcze niska i wysoka. Daj spokój stary. śniłeś na jawie.
Taaaaa? Dwa "a" nie wystarczą?


Ryyy, ryry, ryrrrrrr!
UHM?!


- A, dzień dobry, Jacuś. - musi zdrabniać, żebym mając prawie osiemnaście lat i w pełni

Acha, bo chyba nie wspomniałam, że pisał marne dowcipy do bulwarówek. To była jego praca.
Aha.


- O co chodzi? Co się z Tobą dzieje stary? Masz depresje?
Depresję.





Dobra. Błędów dużo. Głównie interpunkcyjne i powtórzenia. No i ten nieszczęsny zapis dialogów.

Styl całkiem w porządku, pomysł niezły. Co by tu jeszcze...
Are you man enough to hold the gun?

Re: ODBICIE

3
Może jeszcze i to:


Bez dziewczyny, bez wykształcenia, bez prawa jazdy, ogólnie bez.


Bez? Ale że co? Bez kwiatka, bzu? A może: "bez czegokolwiek"?



Popieram Testudosa. Uważam też, że w niektórych momentach lepiej byłoby dodać akapity, gdyż narrator niejako rozpoczyna nową myśl, zaś wcięcia ani widu, ani słychu... Nine napisał kiedyś coś w rodzaju: "Dobry akapit nie jest zły" i miał, kurcze, facet rację.



Pomysł mnie nie porwał - biedny nastolatek, obserwuje tłum, tak, tak... Ale to już było, co nie oznacza, że czytało się źle. Mogło być lepiej, mogło być gorzej. Tak... średnio. Niższa średnica.



Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

4
Przepraszam za oprawę. Problem wklejania z edytora. Tam było wszystko ok. I dzięki za opinie.

Dodane po 2 minutach:
Dobra. Błędów dużo. Głównie interpunkcyjne i powtórzenia. No i ten nieszczęsny zapis dialogów.


Sprawdzane przez polonistkę, bo jestem świadomy, że mam problemy z przecinkami. Więc nawet jeżeli są jakieś błędy, to ja więcej nie mogłem razcej zrobić.
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

5
Sprawdzane przez polonistkę, bo jestem świadomy, że mam problemy z przecinkami. Więc nawet jeżeli są jakieś błędy, to ja więcej nie mogłem razcej zrobić.
źle sprawdziła. Czekaj, wytknę parę.


Kiedy inni staruszkowie kłócą się w przychodni, kto był pierwszy w kolejce, a kto ostatni, czy Jan Paweł II powinien zostać świętym, czy nie, lub skarżą się na życie, on tylko siedzi i uśmiecha się pod nosem.

którego całe życie rozegrało się już tysiące razy w wyobraźni, na tysiące niesamowitych sposobów, a które w rzeczywistości snuje się obrzydliwie powolnie.

I wsiadam do autobusu, który nadjechał, w ten sam sposób, w jaki wsiadam do niego każdego dnia od poniedziałku do piątku.



Jest! Naprawdę śliczna. Dość krótko ostrzyżona brunetka z delikatną twarzą, ale jednocześnie jakąś zadziornością w spojrzeniu.


Tak lekką ręką, w pierwszym akapicie.

Polonistka musiała zrobić to na odwal, skoro są tu błędy, które odnalazł uczeń z pierwszej gimnazjum :wink:
Are you man enough to hold the gun?

6
Spoko. Ja nie ujmuję Tobie, tylko raczej staram się usprawiedliwić :) Po prostu to musi być jakaś wada wrodzona, ale z przecinkami sobie nie radzę. No i to na tyle. Aha, i już nie wytykajcie mi więcej błędów związanych z przecinkami w tym temacie, proszę :)
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

7
Spoko. Ja nie ujmuję Tobie,
No przecież wiem :D


tylko raczej staram się usprawiedliwić
Ktoś kiedyś powiedział, że tekst powinien bronić się sam :P

Zresztą, kto będzie bronił opowiadania przed jurami (wszak to na konkurs)?



Zresztą

<rozpływa się we mgle, słuchać uderzenie czegoś o ziemię, trzask i okrzyk: "Kto otworzył studzienkę kanalizacyjną?!">
Are you man enough to hold the gun?

8
Sądzę, że jury nie będzie rozwodzić się nad przecinkami, gdyż konkurs nie jest stricte literacki. Opowiadanie ma być zaczątkiem scenriusza. Zresztą napisałem o tym konkursie (DEKALOG89) w odpowiednim dziale.
„Wszyscy siedzimy

w rynsztokach, ale niektórzy

z nas patrzą w gwiazdy.”

Oscar Wilde

9
cóż, jak zauważyła Eitai tekst jest średni. Prawdę mówiąc nie wzbudził we mnie żadnych emocji. Końcówka jakaś taka nie przemawiająca do mnie.

Nie wiem, co mogę powiedzieć więcej. Styl całkiem spoko, pomysł również, ale w rezultacie nic ciekawego ci nie wyszło - i nie pytaj dlaczego. Sama nie wiem. Takie dziwne po prostu odczucie mam. Nic we mnie nie pozostawiłeś, nie nakłoniłeś do refleksji itd. itp.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron