Drewniany uciekinier

1
Napisane w dwa dni, ale co mi tam. :P



_/_/_/



W ciemnym, zakurzonym lochu leżało drzewo. Oparty o kraty konar z pewnością miał już swoje lata, bo żelazna barierka aż wyła pod ciężarem więźnia. Wątłe okienko kierowało ku liściom szczątkowe światło, wysuszając je na wiór. Całą celę wypełniała kwaśna woń i odgłosy ludzi stojących po przeciwnej stronie kratownicy.

- O tak, tak... a jakże. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. – Kapitan Kyells uważnie przypatrywał się swojemu koledze.

- Ale to prawda, sir. To niebezpieczny potwór, trzeba przygotować odpowiednią eskortę.

- Nie wątpię, zaraz każę tu przysłać osiem rosłych podgrzybków. – Mężczyzna wybuchnął donośnym śmiechem.

- Sir, pan nie rozumie. Oskarżony podczas aresztowania unieszkodliwił sześciu chłopa! – Podwładny złapał za wiszącą nieruchomo rękę i odsunął się od więźnia.

- Tak więc następnym razem, chłopcze, radzę ograniczyć gorzałę, zanim zdecydujesz się na aresztowanie tego... tego... – Kyells w porę się opanował, wzniesioną w górze pięść z trudnością rozchylił i chlasnął w ramię strażnika. Westchnął. – Pracuję tu dwadzieścia długich lat, więc oszczędź mi czasu i powiedz wprost: zaatakowała cię obecna tu wierzba?

- Tak, sir.

- Piłeś przed akcją?

- T-tak, sir.

- I utrzymujesz, że rzeczonych sześciu wieśniaków do rzeki zrzucił szarżujący pień, a ty sam doznałeś widocznych uszkodzeń kończyn pod wpływem szalejących gałęzi?

- Mogę przysiąc!

Mężczyzna już zupełnie nie wiedział, jak wyjść z tej sytuacji bez upokorzenia. Przyjrzał się uważnie drzewu... to ci dopiero przygoda. Kopnął wystający z celi korzeń.

- Dobra, idź do naczelnika i powiedz mu, że Kyells prosi o eskortę dla jednego rozbójnika. Ale spróbuj tylko powiedzieć, że to wierzba, to cię...

- T-tak jest! – wydusił strażnik i szybko ulotnił się z lochu z pochodnią w ręku. Atmosfera zagęściła się wraz z brakiem światła.



Kapitan postanowił uciąć sobie krótką drzemkę.



- Siedmiu ich było.

- Hmm?

- Mówię, że siedmiu ich było, a nie sześciu.

Kyells zerwał się jak rażony piorunem. Tyle, że otaczał go mrok. Pomacał twarz... powieki miał otwarte.

- Kim jesteś? Gdzie jesteś?!

- Tylko nikomu nie mów... tego siódmego nie znaleźli.

- Wyłaź, ty szumow... – wyciągnął z rozmachem miecz. Podłużne ostrze brzęknęło o ścianę i rękojeść runęła pod barierkę.

Kyells przewrócił się o korzenie. Jego głowa musiała ugrzęznąć gdzieś w zardzewiałej kracie. O dziwo nie czuł żelaza.

- Co jess... puść mnie potworze!

- No nie, nawet klucza nie ma – westchnęła wierzba.

- Puść, mówię!

- Ciii, nie będzie bolało. – Masywny pień się ruszył, gałęzie miotnęły starym kapitanem o ścianę.



- He he, my tu panu tak eskortniemy, że pan możesz spać spokojnie!

- Jasne, nam to żaden zbój nie straszny. A i tani hyp!... jesteśmy i w ogóle...

Korytarz wypełniło ponownie światło pochodni. Przed feralną celą stało pięciu mundurowych i poprzedni strażnik. Kyells wstał, chwiejąc się przez ból głowy. Ledwo widział na oczy.

- Chłopaki z miejskiej przyszli, sir – zagrzmiał strażnik.

- Widzę, Joshes. – Kapitan szybkim gestem schował za pelerynę flaszkę. Za późno, złocisty płyn już dawno przykuł uwagę podwładnych. Skąd ta cholera się wzięła?

- A nie, nie przejmuj się, panie. U nas to normalka, co nie, chłopaki? – barczysty pachołek wsparł się na maczudze.

- Jasne, Avrell.

- Ale co to za szajs...? Panie ważny, drzewem żeście go zabarykadowali?

- Nie nie! To jest tylko taki... kamuflaż. On jest w środku.

Cisza.

- Emm... tak, racja. Do pracy...

Po chwili jeden z miejskich wziął klucz i zatrzeszczała stalowa poręcz. Czworo mundurowych chwyciło za potężny konar, wyciągając go na zewnątrz. Korzenie zdążyły już zgnić i za nic nie chciały wyjść na zewnątrz.

Na ratunek przyszedł Kyells, który z uśmiechem na ustach poprzecinał je mieczem. Wierzba przez cały czas leżała sztywno. Czuwała. Joshes spiął gałęzie czymś na wzór liny, reszta chwyciła więźnia i powoli przeniosła się w kierunku półkolistego wyjścia.

Drzewo spokojnie poczekało, aż ludzie przeniosą je przez ciasny korytarz. W holu już spokojnie mogło zaatakować. Stopniowo linki poczęły pękać, aż wreszcie gałęzie wystrzeliły jak z procy i poważnie uszkodziły trzech strażników. Pozostali ugięli się pod ciężarem pnia. W chwilę później wierzba zręcznie manewrując beznogim ciałem sturlała się ze schodów i czmychnęła z więzienia.



***



- Jasna cholera! – zakrzyknął kapitan.

Avrell i Joshes soczyście krwawili, reszta leżała nieruchomo mniej lub bardziej martwa.

- O kurwa – wydusił strażnik miejski. – Co się stało?

- Nic się, kurwa, nie stało! – Kyells wyturlał się spod pnia i pomógł wstać podwładnym. – No już, gonić go! A ty, Joshes: znajdź prędko jakiegoś dyskretnego medyka. Tylko migiem!

Maczugier spłoszony widokiem martwych kolegów wybiegł natychmiast. Joshes potrzebował nieco więcej czasu. Biegał jak opętany i sprawdzał, czy któreś z tych poszarpanych trucheł się ruszało. Kapitan Kyells wyszedł po zaufanych ludzi.



***



Wierzba w tylko sobie znany sposób stanęła „na nogi”. Człapiąc odciętymi korzeniami przedostała się do zewnętrznej części twierdzy. Stała teraz pomiędzy sosnami tworzącymi mały lasek i kombinowała, jak niepostrzeżenie wymknąć się przez zewnętrzne mury.

- Wertig, Claws! Zmiana warty! – zagrzmiał głos gońca. – Acha... zawiadomcie Morrisonów po drodze, że teraz ich kolei.

Drzewo uśmiechnęło się niewinnie. Między wartami poszczególnych wartowników jest wąska pięciominutowa przerwa... Z pewnością wystarczy na przebycie trzystu metrów i ukrycie w dziczy.

Zgodnie z założeniami w chwilę później strażnicy zabrali swój sprzęt i marudząc poszli szukać zmienników. Ale goniec... został! Usiadł sobie wygodnie na schodku i zaczął kroić jabłko na drobne kawałeczki.

Czas mijał, jabłka nie ubywało. Bracia Morrison już musieli podążać w stronę posterunku...

Olać posłańca – pomyślała wierzba i skierowała się w stronę bramy.

Człowiek nie od razu zauważył, że jedno z drzew wyszło sobie z lasu i jest już w połowie drogi do opuszczenia dziedzińca.

- Hej, ty! – goniec nie bardzo wiedział, co zrobić. – Stój!

- A psia twoja mać! – odpowiedział łagodnie pień. – Jak tu wszedłem to chyba i wyjść mogę, prawda?

- Ale... ale...

- Uuu, jestem wytworem twojej wyobraźni! – gałęzie niebezpiecznie zadygotały. – Wypowiedz zaklęcie i zjedz szyszak.

Człowiek zarumienił się lekko, zdjął hełm i zemdlał. Z daleka dobiegały już głosy wartowników. Było za późno, aby uciec...

- Ja im dam cholerną wartę. Na dwie zmiany mamy harować? Przec... – W tym momencie młodszy Morrison zauważył stojące na dziedzińcu drzewo. Korzenie trzymały się sztywno betonu, a cała ta dziwaczna konstrukcja zdawała się w jakiś sposób ich obserwować. – Threed, widzisz to, co ja widzę?

- Taa? – Grubszy Morrison podrapał się po głowie.

Wierzba nie czekała dłużej. Długimi krokami przedarła się przez wąski przedsionek i złożyła gałęzie do ataku. Wartownicy się rozstąpili i wyciągnęli szerokie topory.

- Zabić monstrum! Dostaniemy premię!

- Taa! – zgodził się Threed i zrobił szeroki wymach. Posypały się gałęzie, drzewo zawyło jak raniony wilk.

Kilka sekund później było już po sprawie. Wyrąbany wszerz pień (niemal pozbawiony gałęzi) zgniótł na miazgę obu strażników. Zmęczony walką i cieknący żywicą nie miał nawet siły wstać. Przetoczył się do bramy i dalej – ze wzgórza – aż do puszczy kilkaset metrów niżej.

Tocząc się, wierzba straciła orientację. Dopiero gdy kłodę wyhamowało zderzenie z twardym dębem zauważyła, że jest cała we krwi.









Nad miejscem mordu stał niewysoki elf. Miotając szarą peleryną wygłaszał bardzo porywający wywód na temat stanu rozszarpanych zwłok. Słuchali go Kyells, jego podwładny Joshes i czterech strażników ubranych identycznie jak ten ostatni. Wszyscy mieli niepewne miny.

- Czyli nie da się nic zrobić? – zapytał kapitan.

Sanitariusz westchnął.

- Will, znamy się już parę dobrych lat. Powiedz mi wprost: dlaczego kazałeś mi przyjść do zgniecionych, podartych ludzkich trucheł i kazałeś milczeć?!

Kyells nie odpowiedział od razu. Wysłał swoich ludzi na poszukiwania, nakazał Joshes’owi znaleźć maczugiera z miejskiej i zatrzasnął drzwi. Zaklął.

- Po prostu użyj tych swoich magicznych środków i spraw, żeby te martwe bydlaki zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu... cokolwiek! – kapitan kopnął leżącą nieopodal głowę. Pękła na pół, ze środka wylał się przezroczysty płyn.

- Takiego czegoś właśnie się spodziewałem. – Elf z godnością wyciągnął ze skórzanej torby kilka niezbędnych przyborów.

Will Kyells ruszył w stronę drzwi. Sanitariusz odezwał się ponownie.

- Chyba nie zamierzasz mnie tu zamknąć...?

Człowiek się uśmiechnął. „Owszem, zamierzałem”.

- Dzięki, że nie zapytałeś – powiedział i rzucił elfowi pęk stalowych prętów.

Później już tylko wyszedł z lochów i skierował się na dziedziniec, gdzie czekało już na niego spore zgromadzenie.



Wąskie przejście między dziedzińcem a twierdzą wewnętrzną stało się przez krótki moment najbardziej zatłoczonym korytarzem w całym królestwie. Obiektem zainteresowania były zwłoki braci Morrison, a człowiekiem odpowiedzialnym za zamieszanie goniec, niejaki pan Fennt. Aż siedmiu strażników musiało zejść na bok na widok nadchodzącego kapitana, a pozostała czwórka wyszła mu na spotkanie z odpowiednim meldunkiem. Byli to kolejno: Joshes, maczugier Avrell, ów posłaniec i jeden z poprzednich wartowników.

- Co tu się dzieje?! – zakrzyknął z miejsca Kyells.

Głos zabrał goniec.

- Panie, potwór! Najpierw zaatakował mnie, a potem rzucił się na tych biedaków!

- Brednie! – skłamał kapitan. – Dlaczego się obijacie?! Wracać na wartę, migiem! Niech zostanie tylko ta czwórka.

Kilka sekund później zostali sami. Reszta gderając i klnąc wróciła do codziennych czynności.

Kyells zwrócił się do strażnika miejskiego.

- Znalazłeś go?

- Nie, sir.

- A czy poinformowałeś kogoś o zbiegu?

- N-nie, sir. Nie zdążyłem.

Will wyciągnął miecz i pięknym cięciem rozpołowił Avrella od barku po udo. Przerażeni podwładni odsunęli się i wydobyli swoje bronie.

- A ty, wartowniku. Czy od ciebie dowiedzieli się o leżących tutaj zwłokach?

- O-oczywiście, panie! Zrobiłem co do mnie należało! – załgał strażnik. Przyszedł jako ostatni, a do meldujących dołączył z obowiązku.

Kapitan z uśmiechem rzucił się na podwładnego. Młodziak był silniejszy, ale wrodzona niechęć do zabijania własnych szefów okazała się śmiertelna. Kilka ciosów później Kyells rozmawiał już tylko z Joshes’em i gońcem Fenntem.

- Dobra, postawię sprawę jasno. Posłańcze, od teraz do odwołania słuchasz jedynie moich rozkazów. Stój na warcie do tego miejsca i dopilnuj, aby nikt więcej nie dowiedział się o naszym kochanym uciekinierze. Joshes, ty idź do elfa i powiedz mu, że kiedy skończy z tamtymi ma zacząć robotę tutaj.

Potrwało chwilę, nim każdy zorientował się w swojej nowej sytuacji. Will chwycił maczugę Avrella i wyruszył w stronę bramy.

- Kapitanie, dokąd pan emm... – zapytał strażnik, ale przerwał w połowie. Cały drżał.

- Dokąd idę? – Kyells uśmiechnął się. – Sprowadzić zbiega powrotem, oczywiście. Gdyby ktoś o mnie pytał to udałem się szukać strażników, którzy zrobili sobie przerwę w pracy...







Wierzba, pozbawiona większości gałęzi i poważnie ranna, przedzierała się przez puszczę. Już kilka razy krew zdążyła przyciągnąć do niej stado wilków, ale leżący pniak nie należał do najsmaczniejszych pokarmów, więc drapieżcy stanowili bardziej ochronę niż zagrożenie. Największą przeszkodą okazały się – jak na ironię – inne drzewa. Kępy roślin często zmuszały do krążenia, często narażając wierzbę na kontakt z drwalami.

Protekcja wilków się skończyła w momencie, gdy jakiś człowiek zainteresował się, co robi wierzba w sosnowym lesie. Krew z pnia została zlizana, więc cała wataha zgodnie wyjadała co to smaczniejsze części podróżnika. Poraniona roślina przetoczyła się na trakt i wyruszyła w dalszą drogę.



***



- Hej, Ylliec, ja już kończę robotę na dzisiaj! – Głos mężczyzny przedarł się przez walenie toporów.

- Dobra! My tu z chłopakami jeszcze zostaniemy na drugą dniówkę! – Drugi drwal przerwał pracę i pomachał koledze. „Chłopaki” także pomachali.

- Przynieść wam coś? I tak będę tendyk wracał!

Człowiek o imieniu Ylliec uśmiechnął się szyderczo.

- Skoro prosisz... zawieź te bele do tartaku. Acha, bym zapomniał: powiedz im, żeby przygotowali dla nas jadło.

W chwilę później robotnik oddalił się, trzymając za lejce konia jucznego. Stukot zardzewiałych kół słychać było jeszcze przez dobre parę minut.

Na ziemię legło kolejne drzewo. Trzech osiłków zaczęło go rozdrabniać na kłody. Czwarty usunął korę i zrobił sobie przerwę na siódme śniadanie.

- Ermm... towarzysze, nie chcę wam przerywać, ale spójrzcie tam! – Siedzący mężczyzna wskazał zarośla za traktem.

- Wierzba...! – zakrzyknęli radośnie drwale.

- W sosnowym lesie! To dopiero szczęście... – rozczulił się Ylliec. – No, panowie! Zostawcie to chuchro, bierzcie sprzęt i do roboty! Etkins, ile to może być warte?

Wywołany rzemieślnik począł liczyć na palcach.

- To będzie... miedziaka na głowę!

- świetnie! Do roboty...

Ludzie sukcesu rzucili się na nowo przybyłego gościa. Wierzba nie miała wątpliwości: tym razem ją dranie zarżną i zrobią sobie taborecik! Trzeba uciekać...

Na wpół odrąbane korzenie ruszyły z miejsca i najszybciej jak tylko możliwe poczłapały w dół ścieżki. Drwale już nieraz widzieli przeróżne enty, wróżki czy elfy (najczęściej po kilku głębszych), więc tylko zakrzyknęli „ten skurwiel się rusza!” i zaszarżowali.

Pierwszy do celu dobiegł Ylliec, potężnym ciosem wbijając swoją siekierę w sam środek poczwary. Dopiero teraz wierzba się zatrzymała. W powietrze wystrzelił krzyk przerażenia i już jeden drwal leżał nieruchomo pod jedną z sosen. Następni dwaj miotali swym śmiercionośnym orężem tak długo, na ile pozwalały im siły, ale nie potrafili unieruchomić bestii. Padli jednocześnie, kiedy gałęzie grzmotnęły nimi o ziemię. Czwarty, niezbyt skory do walki, rzucił tylko toporkiem i uciekł w stronę tartaku.

Ranny potwór ugiął się pod własnym ciężarem.

Kilka godzin później Ylliec doszedł do siebie. Widząc nieprzytomnego wroga, bez strachu podszedł do ranionych drwali i upewnił się, czy żyją. Potem podszedł do drzewca i napinając muskuły wyjął swoją broń; dla pewności zadał maszkarze kilka kolejnych ciosów. Był już wieczór. Mężczyzna postanowił rozpalić ogień i zaczekać na wsparcie z tartaku.





Widoczne z setek metrów światło ściągnęło uwagę kapitana Kyellsa, błąkającego się w pobliżu. Nie jadł od porannej warty, do tego był przemoczony i zziębnięty – postanowił więc skorzystać z dobroci miejscowych i wypocząć do rana.

Dzikusy – pomyślał Will na widok odzianych w skórę drwali. Wyciągnął miecz.

Rabusie – stwierdził Ylliec słysząc w półmroku zgrzyty miecza.

Kapitan wyszedł na trakt i pomaszerował wprost na potencjalnych wrogów. Drwal wstał, zupełnie nie wiedząc, co robić. Wszak nie miał nic wartego zrabowania, ale po co ryzykować...? Podniósł z ziemi topór i wyjął drugi, rzucony wcześniej przez uciekiniera. Wierzba natychmiast się ocknęła. Trochę zajęło, zanim całkowicie zorientowała się w sytuacji.

- Spal mnie! – zakrzyknęła do osiłka.

Ylliec spanikował.

- T...ty mówisz?

- Spal mnie! – nalegała nadal.

Drwal spoglądał kolejno na uzbrojonego mężczyznę i gadające drzewo. To było dla niego zbyt szalone... postanowił czekać.

- Spal mnie!

- Spal ją! – odkrzyknął Will. Na jego twarzy malowało się szczęście.

Robotnik uznał to za rozkaz. Odłożył broń (uznał, że w walce i tak nie ma szans), podpalił sosnową kłodę i rzucił ją wprost na wierzbę. Ta natychmiast zajęła się ogniem.

- Widocznie biedaczka wolała zginąć niż pójść siedzieć... – Kapitan w skowronkach podszedł do drwala i przystawił mu ostrze do gardła. – Widziałeś tego potwora?

- Tak, panie.

- Jesteś gotów o tym zaświadczyć?

- T-tak.

Will sprowadził go kopniakiem do gruntu. Ylliec zrozumiał, że popełnił błąd.

- Czy ktoś jeszcze widział poczwarę? – spytał miecznik.

- Nie, panie! Przysięgam. Ale ja...

Nie dokończył zdania, pierwszorzędne cięcie zaparło mu dech w piersiach i urwało głowę.

Kyells nie mógł usiąść przy ogniu; tlące się szczątki wierzby wytwarzały stanowczo za dużo dymu. Postanowił więc udać się w drogę powrotną... i wtedy to zobaczył.

Za plecami kapitana stało czterometrowe drzewo, z korzeniami stojącymi na trakcie. Buchała z niego para, niczym z huty żelaza. Gałęzie składały się w kępy włóczni, każda wycelowana w jego serce.

- Dzięki za pomoc, mój mały – powiedziała wierzba (a właściwie dąb).

Kapitana Kyellsa odnaleziono dwa dni później, błąkającego się po dziczy. Kolejne egzekucje trwały tygodniami, a stracono czterech strażników, więziennego sanitariusza i dwóch drwali. O zbiegu wiedzieli już tylko Will, Joshes i drwal, który pamiętnego dnia uciekł do tartaku (czyli również: kilka pobrzeżnych wiosek, trzydziestu barmanów i dwie kelnerki).

2
Oparty o kraty konar z pewnością miał już swoje lata, bo żelazna barierka aż wyła pod ciężarem więźnia.
Konar - gruba gałąź drzewa wyrastająca bezpośrednio z pnia.

Na pewno o to chodzi...?


Wątłe okienko kierowało ku liściom szczątkowe światło, wysuszając je na wiór.
Wątłe okienko? O.o


O dziwo nie czuł żelaza.
Przecinek po "o dziwo".


- Ale co to za szajs...? Panie ważny, drzewem żeście go zabarykadowali?
Szajs? Wyjątkowo nie pasuje.


Po chwili jeden z miejskich wziął klucz i zatrzeszczała stalowa poręcz. Czworo mundurowych
1. Ta krata jest z żelaza. Sam napisałeś.

2. Krata to raczej nie poręcz...


więźnia i powoli przeniosła się w kierunku półkolistego wyjścia.

Drzewo spokojnie poczekało, aż ludzie przeniosą je przez ciasny korytarz.
Przeniosła się, przeniosą...


- Nic się, k***a, nie stało! – Kyells wyturlał się spod pnia i pomógł wstać podwładnym. – No już,
Err... Jakiego pnia?


Maczugier, spłoszony widokiem martwych kolegów, wybiegł natychmiast. Joshes potrzebował nieco




Wierzba, w tylko sobie znany sposób, stanęła „na nogi”.

- Wertig, Claws! Zmiana warty! – zagrzmiał głos gońca. – Acha... zawiadomcie Morrisonów po drodze, że teraz ich kolei.
Aha.

I Kolej, nie kolei.


Korzenie trzymały się sztywno betonu, a cała ta dziwaczna konstrukcja zdawała się w jakiś sposób ich obserwować.
Betonu? O_o

A słowo "konstrukcja" mi tu nie pasuje.


Posypały się gałęzie, drzewo zawyło jak raniony wilk.

Kilka sekund później było już po sprawie. Wyrąbany wszerz pień (niemal pozbawiony gałęzi)
Galęzie, gałęzi...


Protekcja wilków się skończyła w momencie, gdy jakiś człowiek zainteresował się, co robi wierzba

kapitan kopnął leżącą nieopodal głowę. Pękła na pół, ze środka wylał się przezroczysty płyn.
To się nazywa krzepa. Powiedz mi, co on ma za buty...? Stalowe chodaki?


Później już tylko wyszedł z lochów i skierował się na dziedziniec, gdzie czekało już na niego spore zgromadzenie.
Już, już...



Will wyciągnął miecz i pięknym cięciem rozpołowił Avrella od barku po udo. Przerażeni podwładni odsunęli się i wydobyli swoje bronie.
No, krzepę ma ^^

Nie: "wydobyli swoją broń"?




Kępy roślin często zmuszały do krążenia, często narażając wierzbę na kontakt z drwalami.

Protekcja wilków się skończyła w momencie, gdy jakiś człowiek zainteresował się, co robi wierzba w sosnowym lesie.
Często, często, wierzba, wierzba... I skończyła się, nie się skończyła.


Na ziemię legło kolejne drzewo. Trzech osiłków zaczęło go rozdrabniać na kłody. Czwarty usunął
Je. Nie go.



Pierwszy do celu dobiegł Ylliec, potężnym ciosem wbijając swoją siekierę w sam środek poczwary.
"swoją" niepotrzebne.


W powietrze wystrzelił krzyk przerażenia i już jeden drwal
Wystrzelił krzyk? Oo


bez strachu podszedł do ranionych drwali i upewnił się, czy żyją.
To żyją czy nie?


Rabusie – stwierdził Ylliec, słysząc w półmroku zgrzyty miecza.




No świetnie. Dziwne toto. Trochę się pogubiłem pomiędzy postaciami. A ostatniej sceny kompletnie nie rozumiem.

Nie, nie wiem jak się o tym wypowiedzieć. Naprawdę. Może kto inny...?
Are you man enough to hold the gun?

3
Odpowiem na bieżąco...
Konar - gruba gałąź drzewa wyrastająca bezpośrednio z pnia.

Na pewno o to chodzi...?
Coś się nie zgadza? Dlaczego pytasz? :f
Wątłe okienko? O.o
Nieduże, dające mało światła.
Przecinek po "o dziwo".
Czego to się człowiek nie dowie xD
Szajs? Wyjątkowo nie pasuje.
Dialogi postaci. Prosimy nie przeszkadzać.
1. Ta krata jest z żelaza. Sam napisałeś.

2. Krata to raczej nie poręcz...
Mhm, poręcz (ta od zawiasów). Trudno, żeby cała krata trzeszczała, co?

No i owszem, jest z żelaza. Zawiasy i kraty robiono osobno (nie, nie korzystano ze stali. Tak mi jakoś wyszło ;P).
Err... Jakiego pnia?
Tu miało być konaru xD

Małe przemieszanie, w każdym razie konar został a drzewo sobie poszło.
Aha
Upieram się przy "acha".
Betonu? O_o

A słowo "konstrukcja" mi tu nie pasuje.
Dlaczego?
To się nazywa krzepa. Powiedz mi, co on ma za buty...? Stalowe chodaki?
Prawdopodobnie była już naderwana. Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Ale mogą być setki powodów.
I skończyła się, nie się skończyła.
Czy to duża różnica?
"swoją" niepotrzebne.
Hmph... później było rozróżnienie siekier. Nie zaszkodzi dodać...
Wystrzelił krzyk? Oo
A i owszem! Jak z procy!
To żyją czy nie?
Na końcu już nie.





Dobra: mógłbyś dać namiar, co było niezrozumiałe? Bo mam zamiar zacząć pisać c.d. ;)



Pozdrawiam i dzięki.

4

Nieduże, dające mało światła.
Dziwnie brzmi ;)


Mhm, poręcz (ta od zawiasów). Trudno, żeby cała krata trzeszczała, co?
Zawiasy mają poręcz? Od kiedy?


Upieram się przy "acha".
Ale to błąd ortograficzny. Upieraj się. Powodzenia.


Dlaczego?
Bo konstrukcję najczęściej się konstruuje.

I konstrukcja to raczej coś skomplikowanego.



Prawdopodobnie była już naderwana. Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Ale mogą być setki powodów.
Naderwana? A niech będzie. Ale ona pękła jak ją kopnął! XD

I nie, nie może XD



Czy to duża różnica?
Wiesz, między "ktury", a "który" różnica tez jest niewielka...



Hmph... później było rozróżnienie siekier. Nie zaszkodzi dodać...
Miał siekierę w łapach. No czyją miał uderzyć?! XD


A i owszem! Jak z procy! [/quopte]

niach-naich...




Dialogi postaci. Prosimy nie przeszkadzać.
Tak, ale słowo "szajs" wywodzi się chyba od niemieckiego "Sheisse".

Przepraszam, mają tam Niemców? ^^
Are you man enough to hold the gun?

5
Na początek krótkie definicje:

aha pot. «wykrzyknik wyrażający potwierdzenie, zrozumienie, przypomnienie, ironię itp.»

achać pot. «zachwycać się czymś w sposób afektowany»

Teraz odpowiedz sobie, co bardziej pasuje.



Jeśli chodzi o opowiadanie to dużo nie będę potrafił powiedzieć. Wpływ na to mają dwie rzeczy:

- pierwsza: nie lubię takich opowiadań,

- druga: uważam, że takie op. pisze się bardzo łatwo i łatwo w nich ukryć braki warsztatowe (co Tobie się nie udało).



Ze względu na powyższe ograniczę swoją opinię do minimum i pominę oceny, bo nie chcę Cię skrzywdzić przez swoje uprzedzenia.



Ogólnie opowiadanie chyba miało być śmieszne jak się domyślam? Mnie raczej drażniły, a szczególnie wstawki typu - powiedziała wierzba (a właściwie dąb).



Wolę herbatę. Sory, taki już mam gust.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
Najwyraźniej mam gust Weberowy.



Próbowałam przeczytać i z przykrością muszę Ci powiedzieć, że to nic specjalnego. Drzewo, elf... Teksty humorystyczne, według niektórych dostałbyś nawet plakietkę "groteska" są, moim zdaniem, trudne. Początkującemu pisarzowi łatwo popaść w powielanie wzroców.



Trochę w takim duchu jest, jak dla mnie, Twoje opowiadanie. Nic bardzo koszmarnego, ale również nie i majstersztyk.



Też wolę herbatę. Tetley akurat mam, to sobie zaparzę.



Pozdro.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

7
Zawiasy mają poręcz? Od kiedy?
Już nie mają. Kiedyś miały.
Ale to błąd ortograficzny. Upieraj się. Powodzenia.
Erm...

"Co się stało?" też jest niepoprawne?

Prosiłbym o odpowiedź, nie jestem mocny w teorii.
Bo konstrukcję najczęściej się konstruuje.

I konstrukcja to raczej coś skomplikowanego.
Inaczej na to patrzę, ale niech ci będzie.
A niech będzie. Ale ona pękła jak ją kopnął!
Nie szyja tylko czaszka. A to przezroczyste to płyn mózgowo-rdzeniowy...
Tak, ale słowo "szajs" wywodzi się chyba od niemieckiego "Sheisse".

Przepraszam, mają tam Niemców?
Czy chcesz o tym porozmawiać? xD
aha pot. «wykrzyknik wyrażający potwierdzenie, zrozumienie, przypomnienie, ironię itp.»

achać pot. «zachwycać się czymś w sposób afektowany»
Nareszcie pojąłem...

Chodziło o "wykrzyknik wyrażający potwierdzenie w sposób afektowany", ale racja. Powinno być "aha" <spuszcza głowę>.
- pierwsza: nie lubię takich opowiadań
Ale to wcale nie jest groteska, humoreska etc. Jakoś tam mam czasem odchyły i postanawiam coś takiego zamieścić. Ale nie sądzę, aby to wpływało na cały obraz.

Tak więc... jakich konkretnie opowiadań nie lubisz?
Ogólnie opowiadanie chyba miało być śmieszne jak się domyślam? Mnie raczej drażniły, a szczególnie wstawki typu - powiedziała wierzba (a właściwie dąb).
Rozumiem, że chciałeś być miły? xD

Gdyby takie miało być, to byś o tym wiedział.



Nie mam pojęcia, jakim cudem ktoś "powiedziałą wierzba (a właściwie dąb)" mógłby uznać za próbę żartu.
Drzewo, elf... Teksty humorystyczne, według niektórych dostałbyś nawet plakietkę "groteska" są, moim zdaniem, trudne.
Serdecznie przepraszam za drzewo i elfa (?)

To nie ma nic wspólnego z groteską.
Trochę w takim duchu jest, jak dla mnie, Twoje opowiadanie. Nic bardzo koszmarnego, ale również nie i majstersztyk.
Dzięki, to dla mnie miłe słowa.
Też wolę herbatę. Tetley akurat mam, to sobie zaparzę.
Erm... sorry, tego nie skomentuję ;P





Dzięki wam i proszę jeszcze o poprzednie:

- Co jest w tekście niezrozumiałego?

8
Ale to wcale nie jest groteska, humoreska etc.


To co to, w takim razie, jest? Dla mnie stylizacja tekstu w zestawieniu z Twoim wytłumaczeniem może stanowić największą niezrozumiałość^^
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

9
Podwładny złapał za wiszącą nieruchomo rękę i odsunął się od więźnia.
Eee, o co cho? Czyją rękę?


puść mnie potworze!
Przecinek przed „potworze”


powoli przeniosła się w kierunku półkolistego wyjścia.

Drzewo spokojnie poczekało, aż ludzie przeniosą je
Powtórzenie


Między wartami poszczególnych wartowników jest wąska pięciominutowa przerwa
Wąska? No jakoś kiepsko to brzmi jako określenie czasu.


Później już tylko wyszedł z lochów i skierował się na dziedziniec, gdzie czekało już na niego
Powtórzenie


a człowiekiem odpowiedzialnym za zamieszanie goniec, niejaki pan Fennt
Przed „goniec” przecinek lub myślnik


Niech zostanie tylko ta czwórka.

Kilka sekund później zostali sami.
Powtórzenie


Sprowadzić zbiega powrotem
Z powrotem


Gdyby ktoś o mnie pytał to udałem się szukać strażników
Przecinek po „pytał”


Kępy roślin często zmuszały do krążenia, często narażając wierzbę na kontakt z drwalami.
powtórzenie


Protekcja wilków się skończyła w momencie
Wiesz, wykłócaj się o to, jeśli chcesz, ale „się skończyła” w tym zdaniu brzmi po prostu WIEśNIACKO. I tak, zamiana miejscami tych dwóch wyrazów MA znaczenie.




Na ziemię legło kolejne drzewo. Trzech osiłków zaczęło go rozdrabniać na kłody
Je. Przecież TO drzewo, a nie TEN drzewo.




Joshes’owi
Chyba raczej na pewno bez apostrofu





Ciągnęło się to, jak flaki z olejem. Szczególnie momenty przedstawiające kapitana i jego podwładnych. Były nudne, bo ciągle opisywały ten sam proceder, kapitan pytał kogoś, czy ten widział potwora, a potem go zabijał. I z następnym to samo. Zresztą ogólnie mało porywająca historia.



I wiesz co? Ja też nie zrozumiałam zakończenia. A jeśli już któryś z kolei czytelnik czegoś nie zrozumiał, to chyba się warto zastanowić nad jakimś przejrzystszym opisaniem tejże sceny.



A styl? Ot taki normalny, bez większych zgrzytów czy zachwytów.



PS: Hm, dlaczego mam wrażenie, że zanegujesz przynajmniej część tego, co napisałam?

10
Ja też nie rozumiem zakończenia, czy mógłbyś wytłumaczyć? Jak dla mnie nie jest tragicznie, błędy, owszem są, ale już parę gorszych rzeczy tu czytałam. To jak z tym zakończeniem? Hm?

11
Dobra, dzięki wszystkim sprawdzającym.
Ja też nie rozumiem zakończenia, czy mógłbyś wytłumaczyć? Jak dla mnie nie jest tragicznie, błędy, owszem są, ale już parę gorszych rzeczy tu czytałam. To jak z tym zakończeniem? Hm?
Tak, właśnie tu mi brakowało. ;)
I wiesz co? Ja też nie zrozumiałam zakończenia. A jeśli już któryś z kolei czytelnik czegoś nie zrozumiał, to chyba się warto zastanowić nad jakimś przejrzystszym opisaniem tejże sceny.
Słusznie, niestety nie mogłem tego wiedzieć przed wstawieniem. Teraz to zmienię.
PS: Hm, dlaczego mam wrażenie, że zanegujesz przynajmniej część tego, co napisałam?
Cóż, wykłócając się o poszczególne elementy zdobyłem sporo nowej wiedzy. Oto mi chodziło ;F



Pozdrawiam,
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”