"Zombimber" [gore, splatter] zombie

1
Ostrze tasaka z mlaskiem zagłębiło się w różowe ciało, a kiedy dotarło do kości, rozległ się nieprzyjemny chrupot. Krew wytrysnęła z rany obryzgując wszystko dookoła, łącznie z twarzą Mateuszka. Chłopak otarł ją rękawem, wyszarpnął tasak za rączkę po czym ze skupieniem wytarł zakrwawiony metal o pieniek. Jadzia przyglądała się jego poczynaniom z ponurą miną.

-Znowu wyżywasz się na prosiaku. Ojciec nie będzie zadowolony.

-Walić ojca! Mam gorsze problemy na głowie! Lepiej wykombinuj skąd mam wziąć to cholerne piwo. Dobrze wiesz, że bez piwa nie ma zabawy!

Dziewczyna zrobiła mądrą minę okręcając przy tym warkocze wokół palców. To był jej stały rytuał wprawiania umysłu w dziwny stan, w którym czuła się prawie jak po trawce- stan Myślenia.

-A gdyby tak po prostu...– zaczęła wywody.

-Za późno- dokończył za nią brat- Pani Hania pracuje tylko do dwudziestej. Potem zastępuje ją ta nowa, a ona nam, psia jej mać, nie sprzeda.

-No to może...

-Pogrzało cię?- znowu nie dał jej rozwinąć myśli- Jak tylko spróbujemy kupić od pana Miecia, to ten od razu poleci z jęzorem do ojca, tak jak ostatnio. Do dziś mnie dupa boli- skrzywił się obrazowo- Poza tym myślę, że jeszcze nie zapomniał o naszej ostatniej wyprawie na jego pole.

Przed oczami rodzeństwa pojawiło się mgliste wspomnienie tamtej nocy. Rozjuszony pan Miecio przegonił ich wtedy ciągnikiem przez calutką wieś, tak żeby każdy jej mieszkaniec mógł zobaczyć na własne oczy co się dzieje. Przypadek sprawił że był on najlepszym bimbrownikiem w okolicy i nie dało się drzeć z nim kotów dłużej niż kilka godzin. A to flaszeczka po sąsiedzku, a to bimberek na imieniny- takie argumenty pomagały nawet na najbardziej zacięte spory. Ale jak nieletni, to nieletni.

Jadzia rozchyliła lekko usta, co miało znaczyć, że w proces Myślenia wkłada wszystkie swoje siły. Co i tak nie dało oczekiwanego rezultatu- na prawdziwie dobry pomysł wpadł Mateuszek.

-Wiem!- zakrzyknął tryumfalnie- Najwyższa pora na odpieczętowanie tajnej piwniczki ojca! On się nigdy nie domyśli, że to my. Przecież uważa nas za skończonych debili, nie?

-Rzeczywiście!- jego siostra palnęła się otwartą dłonią w czoło- Ty to jak coś wymyślisz...

-Prawda?- odrzekł skromnie chłopak- Lepiej nie traćmy czasu, Sylwek już za trzy godziny- zamachnął się jeszcze raz tasakiem do mięsa i wbił go między łopatkę a kręgosłup zwisającego spod sufitu świniaka. Krew ponownie pociekła strumieniem tworząc na kafelkach podłogi czerwone kałuże.



Pan Miecio łyknął tęgo bimbru domowej roboty i owinął się szczelniej płaszczem. Mimo że od początku zimy nie spadł śnieg, lodowaty wicher mógł dać mu się we znaki.

Przyłożył lornetkę do oczu, obserwował przez chwilę z widocznym zadowoleniem.

-Ha! Dokładnie tak jak myślałem, gówniarze nie mogą się powstrzymać! Ale mój nowy samogon już je nauczy... o ile zdąży- usadowił się wygodniej na przytarganym tu z domu bujanym fotelu i pociągnął jeszcze łyk.



Jadzia odrzuciła kilka związanych pakunków słomy odsłaniając klapę ze zbutwiałego drewna. Szarpnęła za metalowy uchwyt a ich oczom ukazała się sporych wymiarów skrzynia z wymalowaną na biało trupią czachą.

-Ojca jak zwykle trzymają się głupie kawały- zamruczał pod nosem Mateuszek wyciągając skrzynię na powierzchnię. Błyskawicznie odrzucił wieko i kilka zamokłych tekturowych płatów, a potem łapczywie chwycił jedną z ukrytych pod spodem flaszek. Wyćwiczonym przez lata praktyki ruchem zerwał kapsel uderzając szyjką butelki o kant podpierającego szopę słupa.

Pił długo, a wąska strużka piwa spływała mu po szyi za koszulę.

-Mi też daj!- upomniała się jego siostra.

-Ty smarkata jeszcze jesteś, gdzie tobie do alkoholu- pouczył ją Mateuszek, gdy wreszcie się odessał- Poza tym jakiś nieudany ten trunek. Trąci stęchlizną.

-Ej, nie rób se jaj! Ja chcę piwaaa!!!

-Dobra, tylko żartowałem, masz- podał jej flaszkę widząc, że gotowa rozpłakać się nie na żarty. Jadzia chciwie obróciła denko ku górze i wychyliła do dna gulgocząc przy tym głośno.

Brat zmierzył ją karcącym spojrzeniem.

-Dać takiej, kur*a, kilka łyków a jeno ci pustą butelkę zostawi... No to co, bierzemy się za kolejne?- spojrzał na skrzynię tak, jakby widział ją pierwszy raz, i oblizał się obleśnie.

-Wiesz co? Nie czuję się zbyt dobrze- wyjąkała lekko pozieleniała na twarzy dziewczyna- To chyba po tym piwie.

-Patrzcie ją, już się urżnęła!

-Nie, to nie to... Po prostu mi niedobrze...

-No trudno, odpadasz. Ale piwko nie będzie czekać, gotowe się jeszcze obrazić. W takiej sytuacji hm, hm... Sama rozumiesz...

Zamiast odpowiedzi jego siostra zgięła się tylko w odruchu wymiotnym po czym ubarwiła betonową podłogę na liczne kolory.

-Co jest, kur*a mać? Nie na buty!- wrzasnął z nieukrywaną złością Mateuszek- Masz, wytrzyj się!- warknął rzucając jej kawał brudnej szmaty- I więcej z tobą nie piję, zapamiętaj sobie!

Jadzia nie zareagowała. Nie podniosła z podłogi szmaty, nawet nie próbowała otrzeć zwisających jej z ust wielobarwnych frędzli. Patrzyła tylko pustym wzrokiem wprost przed siebie ale wyraz jej twarzy wskazywał jednoznacznie, że nie ma pojęcia na co spogląda.

-Do... dobrze się czujesz?- spytał głupio chłopak przyglądając się jej niepewnie. Jadzia zwróciła na niego swój otępiały wzrok a on poczuł dreszcz, strużką zimna spływający z karku pomiędzy łopatki. Całe jej oczy były teraz szare i całkiem bez źrenic. Jęknęła głucho, jakby boleśnie, i rzuciła się na brata z wyciągniętymi pazurami.



Pan Miecio obserwował przez lornetkę, jak dwoje młodych ludzi opuszcza chyłkiem stodołę i udaje się do rzeźni. Chwilę później znowu przecięli podwórko, tym razem jednak uzbrojeni w długie, zakrwawione noże i tasaki do mięsa. Mateuszek chyba targał nawet siekierę.

Bimbrownik zatarł ręce z zadowolenia. „Doskonale, doskonale”- pomyślał z uciechą. Gwint flaszki znów wsunął się między jego zaschnięte wargi.



Mateuszek wyważył drzwi silnym kopniakiem i wpadł do środka chałupy wymachując dziko siekierą. Tuż za nim ostrożnie sunęła Jadzia z ubabranym krwią tasakiem w ręku.

Mężczyzna siedzący przy stole w głębi brudnego, zadymionego pomieszczenia gwałtownie wstał obalając swoje siedzisko na ziemię. Krzesło rąbnęło oparciem łamiąc je pod swoim ciężarem.

-Mateusz! Jadźka! Co jest do kur*y nędzy?! Co wy mi tu u hu*a przynosicie, he? Zabierajcie się kur*a z powrotem do roboty, bo tak wam dupy złoję...- nie zdążył dokończyć trafiony Mateuszkową siekierą pod żebro. Ostrze weszło prawie na dziesięć centymetrów. Ojciec wydał kilka dziwnych dźwięków brzmiących, jakby mimo ściśniętego gardła, próbował za wszelką cenę zaczerpnąć powietrza, potem wierzgnął jeszcze kilka razy aż wreszcie zamarł.

Mateuszek upewnił się, że mężczyzna nie żyje, po czym najspokojniej w świecie skierował się na schody prowadzące na górne pięterko. Idąca za nim siostra kopnęła po drodze kineskop grającego cicho telewizora. Odbiornik zleciał ze stolika i trzasnął o podłogę wydając serię krótkich trzasków. Stojący już na półpiętrze chłopak obrócił się tępo i powolnie, przekrzywił głowę zastanawiając się co też mogło spowodować ów hałas, wreszcie nie znajdując odpowiedzi ruszył dalej, na piętro.

Na górze czekało go kolejne zdumienie- matka, która zapewne usłyszała z dołu niepokojące odgłosy zdążyła się ufortyfikować. W poprzek korytarzyka leżały długie szafy wykonane z ciężkiego drewna przez które niełatwo było przebić się siekierą. Za barykadą stała podstarzała kobieta o ostrych rysach trzymająca oburącz strzelbę.

-A tylko się zbliżysz, czarci pomiocie!- darła się do Mateuszka- łeb ci odstrzelę, słyszysz? Synu belzebuba!- wymownie dźgnęła powietrze końcem lufy.

Chłopak nie zwrócił większej uwagi na okrzyki. Odsunął najbliższą szafę silnym ciosem siekiery i już podchodził do matki, kiedy ta wcieliła swoją groźbę w życie. Rozległ się huk wystrzału, w tym samym momencie głowa syna odskoczyła dziwnie, ciągnąc za sobą resztę ciała. Mateuszek upadł na ziemię, broń wysunęła mu się z ręki i stuknęła o drewnianą podłogę kawałek dalej.

-A masz! Sukinsynu!- bluznęła matka po czym szybko zamilkła, gdy zrozumiała sens swojej obelgi. Sztywnym z przerażenia krokiem zbliżyła się do ciała syna, trąciła strzelbą między żebra. Chłopak ani drgnął.

Wtem, zupełnie niespodziewanie na piętro wyskoczyła Jadzia. W dłoni trzymała gotowy do ciosu ostry tasak. Rzuciła się na matkę, ta wycelowała swoją broń prosto w pierś córki.

Tasak był szybszy. Ostrze świsnęło w powietrzu tnąc gładko tętnicę na szyi kobiety. Z otworu buchnęła czerwień plamiąc obficie twarz i ręce dziewczyny. Ta nie przejęła się zbytnio tym faktem. Podeszła do leżącego brata i pomogła mu wstać.

Twarz Mateuszka była w opłakanym stanie: liczne rany po odłamkach pocisku krwawiły, a dolna część żuchwy była... właściwie wcale jej nie było. Jedynie ochłap skóry zwisał smętnie z miejsca, w którym powinna się znajdować. Z pewnością mózg również został uszkodzony. Na szczęście w obecnym stanie chłopaka nie był on organem niezbędnym do życia i właściwego funkcjonowania.

Rodzeństwo szparkim krokiem opuściło domostwo w poszukiwaniu dalszych ofiar.



Pan Miecio zerknął jeszcze raz niecierpliwie, jakby nie dowierzając lub nie chcąc uwierzyć w to, co zobaczył. Zbliżali się. I to wprost w jego stronę.

„Ja pie*dolę!- pomyślał- Mieli załatwić tylko starych, a nie, do ciężkiej cholery, mnie, swego stwórcę! To ja powołałem ich do życia! To ma być wdzięczność?!”

Przed jego oczami ukazały się obrazy wczorajszego dnia. Dnia, w którym wynalazł zombimber. Podczas jednego z prostych eksperymentów zmieszał kilka przypadkowych składników: bodajże dodatkową dawkę czystego alkoholu, nieco domowych przypraw, jeszcze trochę alkoholu, jakieś grzyby znalezione za szafą, dodatkowo parę kropel alkoholu i obgryzione paznokcie. Tego ostatniego akurat nigdy nie brakowało odkąd pan Miecio popsuł cążki, więc jako oszczędny gospodarz dodawał je do wszystkiego.

Kilka testów na swoim kilkunastomiesięcznym siostrzeńcu upewniło go co do szczególnych właściwości nowego specjału. Bachor dotychczas siedział w klatce.

Wtedy trybiki pod czaszką gorzelnika zaczęły pracować szybciej. Dzięki temu wynalazkowi mógł zemścić się za wszystkie stare lata! Na początek idealne wydawały się dzieciaki jego sąsiada- mieszkały blisko, wystarczyło podrzucić kilka flaszek w miejsce, do którego na pewno zajrzą.

Teraz siedział na niskim wzgórzu nieopodal własnego domu. Był to idealny punkt do obserwacji całej okolicy. W chwili obecnej jego wzrok przykuwały dwie pędzące ku niemu sylwetki.

Pan Miecio, nie zwlekając ani na moment, zerwał się do biegu. Wiedział, że na dłuższą metę nie ma szans w wyścigach ze swoimi oprawcami. Skierował się więc do rozpadającej się szopy na własnym podwórku- w środku miał schowanego Ursusa, którym nie raz przeganiał dzieciaki z pola.

Biegł napędzany strachem. Gdzieś za jego plecami rozlegały się coraz wyraźniejsze odgłosy szybkich kroków i sapania.

Wreszcie dopadł do drzwi. Szarpnął za uchwyt raz i drugi wiedząc, że nie uda mu się ich utworzyć. Przed wyruszeniem na obserwacje zabezpieczył je grubym łańcuchem. Obrócił się plecami do szopy mając nadzieję na jakiś dobry pomysł. Przeliczył się.

Długi nóż do mięsa rozciął z sykiem powietrze i władował się prosto w jego gardło. Pan Miecio charknął boleśnie, splunął krwią, wreszcie osunął się bezwładnie na kolana.

Rodzeństwo podeszło do trupa. Mateuszek wyciągnął nóż, włożył go sobie za pas. Popatrzyli po sobie i ruszyli w wieś.

Na niebie pojawiły się tęczowe rozbłyski, kaskady jasnych barw polały się gęsto po czerni nocy. Huk wybuchających fajerwerków. I dalekie okrzyki radości.

Właśnie nadszedł Nowy Rok.



Pan Miecio powoli zamrugał powiekami, ciężko podniósł się na nogi. Gdy wstał, natychmiast złapał się za pękającą na wskroś głowę.

-O kur*a, nie trzeba było pić tej szóstej flaszki- wymamrotał niewyraźnie- Tak pojeban*go snu nie miałem chyba od...- podrapał się po głowie- Kur*a, nigdy takiego nie miałem!

I na wszelki wypadek, na otrzeźwienie, pociągnął zdrowo z gwinta.

2
Zaczyna się ciekawie, później niestety robi się hmm jakby to określić... kicz? Zombi atakują! Ile to już tego było. Co prawda na końcu okazało się, że to tylko sen, ale no ...ogólnie nic ciekawego. A sam początek dawał nadzieje na coś ciekawszego. Może spróbuj na bazie tego wstępu wymyślić inne opowiadanko?

Pozdrawiam.

3
Zombi atakują! Ile to już tego było.
Owszem wiem. Tekst z założenia miał być kiczowaty (z lenistwa wykręcam się sianem :wink: )

4
Podoba mi się jak zarysowałes postać chłopca i dziewczynki i myślę, że można to wykorzystać w innym opowiadanku, z założenia humorystycznym, niekoniecznie zahaczając o kicz, bądź zahaczając lekko. Spróbuj, może wyjdzie coś fajniejszego. :)

5
Krew wytrysnęła z rany obryzgując wszystko dookoła, łącznie z twarzą Mateuszka
łoho, powiało grozą ;)



Więc... Z interpunckją masz problemy. Głównie brakuje przecinków w zdaniach złożonych i gdzieś nie było przed "ale"...

Belzebub wielką literą, a "ch*j" przez CH. Nie, nie tak jak na murach piszą.



Do tego dochodzi zapis dialogów.



http://piszmy.pl/regulamin.php?ask=9

Tu sobie poczytaj o tym.



Tekst sztampowy. Wiejski klimat nasycony masą przekleństw. Cóż...
Are you man enough to hold the gun?

6
Krew wytrysnęła z rany, obryzgując

Dziewczyna zrobiła mądrą minę, okręcając


właśnie w takich miejscach zapominasz przecinków.



Rzeczywiście może zapowiadało się ciekawie - choć, jak dla mnie może zbyt krwawo - jednak zrobiłeś z tego kicz, nie wiem czy było to zabierzone czy nie, ale wyszło słabo. Jeśli zaś chodzi o styl, to nie jest źle, czytało się całkiem "przyjemnie" i szybko.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

7
Popieram kolegów i koleżanki wyżej i jeszcze jedna uwaga.


Popatrzyli po sobie i ruszyli w wieś.


Chyba bardziej pasowało by "do wsi", ewentualnie "a wieś".
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

8
Lan pisze:Jeśli zaś chodzi o styl, to nie jest źle, czytało się całkiem "przyjemnie" i szybko.
No wreszcie to na co czekałem ;P Na razie skupiałem się na szlifowaniu stylu więc o jego ocenę mi głównie chodziło. Ale ok, teraz wezmę się za wszystko naraz :wink: Wiem, jestem niepoprawny. Przepraszam, już nie będę :P

9
a mi się podobało.



ewidentnie pisane w klimacie wedrowyczowskim (wieś, bimbrownik, podejście bohaterów do życia, etc.) z nieźle zawiązaną fabuła i lekko przewrotnym zakończeniem (i nie, nie mówię o dwóch ostatnich zdaniach), gdzie sprawiedliwość niemal hammurabiowska (?) dosięga sprawcę zamieszania.



dobry text, głupot sie czepiac nie bede.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”