Awaria (tytuł roboczy)

1
Fragment wycięty ze środka.
Wulgaryzm (jeden)

Spałem do południa i nie zamierzałem na tym poprzestać, ale obudził mnie telefon. Machinalnie odebrałem połączenie, po czym wydusiłem do słuchawki bliżej nieokreślony dźwięk.
– Musimy porozmawiać – odpowiedział głos Łucji.
Ręką przetarłem oczy, co pozwoliło zebrać kilka myśli na początek. Miałem kaca.
– Pewnie, rozmawiajmy, warto rozmawiać - wymamrotałem.
– To nie jest rozmowa na telefon, musimy się spotkać.
Zwykle cieszyła mnie degradacja rozmowy telefonicznej, zawarta w sformułowaniu „to nie jest rozmowa na telefon”. Nie inaczej było tym razem.
Zacząłem bełkotać, że pewnie, że jasne, że ma przecież wieczorem przyjechać, to pogadamy. Ale Łucja nie chciała wieczorem, Łucja chciała teraz, bez zbędnej zwłoki. I tak się przypadkowo złożyło, że właśnie przyjechała do miasta i mogła być u mnie za dziesięć minut. No cóż, skoro się tak przypadkowo złożyło, to czemu bym się miał nie spotkać ze swoją dziewczyną, pomyślałem. Ależ oczywiście, odparłem, wpadaj, nic nie robię; siedzę bez sensu, nudzę się, przychodź, porozmawiamy. To idealny czas na pogawędkę.

Przyszła po kilku minutach: letnie powitanie, ani przesadnie czułe, ani zbyt oziębłe. Zdjęła kurtkę i usiadła na łóżku. Przez chwilę stałem nad nią, aż uświadomiłem sobie, że strasznie suszy mnie w gardle.
– Chcesz coś do picia? - zacząłem zgodnie z konwenansem.
– Lepiej usiądź – odpowiedziała.
Czyżbym aż tak źle wyglądał? Ale miała rację Łucja, siedzenie jest lepsze niż stanie, bezpieczniejsze na kociokwik. Jak się siedzi, to łatwiej jednak wszystko znieść. Usiadłem więc na łóżku, tuż obok niej, ale gdy tylko to zrobiłem, nie potrafiłem myśleć o niczym innym, niż o palącej suchości w gardle. Absolutnie przepełniło mnie marzenie o butelce wody mineralnej, którą mógłbym ostatecznie, w ramach daleko idącego kompromisu, zastąpić szklanką kranówy. Przełknąłem ślinę i już chciałem powiedzieć, że może jednak lepiej będzie, jak przyniosę coś do picia, lecz zanim zdążyłem cokolwiek z siebie wydusić, Łucja powiedziała:
– Chyba jestem w ciąży.
I gdybym trzymał wtedy w dłoni upragnioną butelkę mineralnej, i gdybym brał z tej butelki upragniony łyk, to najprawdopodobniej wyplułbym przed siebie całą wodę z wrażenia. Ale nie miałem żadnej butelki, nie brałem żadnego łyku, więc się tylko wzdrygnąłem.
– Jesteś pewna?
– Okres mi się spóźnia, a mi się nigdy nie spóźnia.
Zrobiłem pauzę na zastanowienie i przełknięcie śliny.
– Ale to żaden dowód przecież, kobieta...
Kolejna pauza.
– Kobieta to skomplikowany mechanizm – powiedziałem jakbym był znawcą kobiecej natury.
– Sam jesteś skomplikowany mechanizm. Robiłam test.
– I wyszedł pozytywny?
– Nie, negatywny, a ja bez sensu panikuję. Oczywiście, że pozytywny, kretynie.
W obliczu tego, że przeszliśmy do sfery oczywistości, zaniechałem dalszych pytań. Byłem pewien, że odpowiedź na każde kolejne będzie identyczna. Czy to moje dziecko? Oczywiście, kretynie. Czy chcesz je urodzić? Oczywiście, kretynie. I tak dalej, i tak dalej.
– O kurwa – powiedziałem, żeby nie pogubić się w niezręczności ciszy.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, Łucja patrzyła tępo w ścianę, ja patrzyłem tępo na Łucję, aż skończyła mi się ślina, którą mógłbym przełykać. Dziecko, dziecko, to nie jest dobry czas na dziecko, pomyślałem, ja i dziecko, ja nie jestem dobrym materiałem na ojca, ja, przynajmniej nie teraz jeszcze, dojrzeć muszę, dorosnąć, napić się wody muszę, ale tak zaraz dziecko?
– Jeżeli okaże się, że naprawdę jestem w ciąży, to chcę urodzić – wyrecytowała, tak jakby przygotowała sobie tę kwestię wcześniej. – Jeżeli myślisz, że mogłabym je wyskrobać, to przestań tak myśleć.
Ona ciągle patrzyła przed siebie, ja ciągle patrzyłem na nią. Dziecko, ale jak dziecko, tabletki przecież brała, mówiła, obiecywała, niepotrzebnie uwierzyłem. To nie jest dobry czas na dziecko, pomyślałem po raz kolejny.
– Nie wiem co myśleć - odparłem.
Kiedy pierwszy raz ze sobą spaliśmy?, zastanawiałem się, trzy tygodnie, może cztery minęły, przecież mówiła, że pigułki, skuteczność dziewięćdziesiąt dziewięć koma osiem, zajść w ciążę po tabletce, to jak trafić cholerną szóstkę w totolotku. Co za złoty strzał się musiał pechowo trafić, co za przekleństwo zasrane.
– Nie wiem co planujesz zrobić, ale wiem na pewno, że je urodzę.
– Ja też nie wiem co planuję - odpowiedziałem.
Łucja urodzi. A ja co mam zrobić? Uciekać? Ożenić się? Alimenty płacić? Przecież to tylko kilkutygodniowa znajomość, to jak żenić. Zresztą po co żenić, może nie urodzi, może uda się ją przekonać do zmiany decyzji. Tylko czego ja bym chciał? Żeby urodziła, czy żeby usunęła? Wody bym chciał. Nie żeby jej odeszły, ale napić się. Najpierw wody.
– Przepraszam na chwilę – powiedziałem.

Poszedłem do kuchni i odkręciłem kran. W rurze zabulgotało, poleciała wątła strużka pożółkłej cieczy, ale zanim zdążyłem przystawić do tej strużki spragnione usta, to już lecieć przestała. Zakląłem z bezsilności i poszedłem do łazienki, by tam też odkręcić kran, ale tam, w tej łazience, nawet nie zabulgotało, najcieńsza strużka nie poleciała, nic, pustynia. Wróciłem do kuchni, podniosłem czajnik. W czajniku pusto. Otworzyłem lodówkę, a tam tylko pasztet drobiowy i majonez. Zakląłem jeszcze raz i wróciłem do pokoju.

Ponownie usiadłem obok Łucji. Widziałem jak wyciera rękawem łzę spod oka, więc z braku lepszego pomysłu objąłem ją ramieniem. Nie wiem czy potrzebowaliśmy w tym momencie takiego przejawu czułości, ale doszedłem do wniosku, że zaszkodzić to w niczym nie może. Łucja wtuliła się we mnie i nastała cisza; cisza podkreślająca kaca i natrętne myśli o dziecku, o obezwładniającym lęku, o pragnieniu, i o przytłaczającej świadomości, że być może niedługo będę musiał stać się człowiekiem poważnym.
– Muszę iść do pracy – powiedziała.
Odsunęła się ode mnie i otarła kolejne łzy. To dobrze, pomyślałem, niech idzie, musimy to przemyśleć, każde oddzielnie, bo myślenie to nie jest praca zespołowa. Przetrawić to, wody się napić. Ale miałem świadomość, że zbyt długie zastanawianie się w samotności może prowadzić do obsesji, dlatego postanowiłem ustalić ramy czasowe, które ograniczą nasze osobne przemyślenia.
– Przyjdziesz wieczorem? - zapytałem.
– Nie, dziś nie dam rady. Jutro przyjdę.
Jutro, dobrze, niech będzie jutro.
– Możemy iść na imprezę – powiedziała.
– Chcesz iść na imprezę? - Ugryzłem się w język i nie dodałem „w takim stanie”.
– Trzeba korzystać, póki się da.

Uśmiechnęła się z takim brakiem przekonania, że dla uzupełnienia grozy całej sytuacji, brakowało jedynie grzmotu pioruna. Spojrzałem w okno - słońce radośnie świeciło na bezchmurnym niebie. Przyroda, z godną siebie dostojną obojętnością, przyglądała się pękającym fundamentom mojego życia.

2
Tekst ujmuje dojrzałością w podejściu do tematu. Nie ma tu puszonego dramatyzmu czy schodzenia do nie wiadomo jakich otchłani ludzkiej natury. Prosto, rzeczowo, po męsku. Większość czytelników usłyszała kiedyś owo: chyba jestem w ciąży, a większość czytelniczek coś podobnego wypowiedziała, nie ma więc najmniejszego sensu dobudowywać głębię obrazu walącego się właśnie dotychczasowego życia.
Podoba mi się podkreślenie nieistotności tej znajomości w oczach bohatera, sprzężonego z narratorem mową pozornie zależną, gdy mówi o "swojej dziewczynie" i uzasadnieniu możliwości z nią spotkania (w końcu to środek powieści).
Równoległy bieg doniosłego wydarzenia ze skacowaną prozą życia potęguje krytyczną sytuację bohatera i pozwala wejść w jego skórę, czując katastrofę, której biedak sam jeszcze do końca sobie nie uświadomił.
Z kwestii warsztatowych rzuca się w oczy konsekwentne stosowanie jednego tylko wariantu temporalnych grup nominalnych, którego jednak wybór świadczy o chęci podkreślenia dynamiki zdarzeń w tekście.

3
Przeczytałam :-)
Czytało się lekko. Bohaterzy byli wiarygodni, a narracja płynna. Gdzieniegdzie był tylko problem z paroma brakującymi przecinkami
łapserdak pisze: powiedziałem jakbym był znawcą kobiecej natury.
przecinek po "powiedziałem"
łapserdak pisze: Ja też nie wiem co planuję - odpowiedziałem.
po "wiem"
łapserdak pisze:Czyżbym aż tak źle wyglądał? Ale miała rację Łucja, siedzenie jest lepsze niż stanie, bezpieczniejsze na kociokwik.
To zdanie przy pierwszym czytaniu trochę wybiło mnie z rytmu. Myślałam, że szyk zdania jest poprzestawiany, albo że słowo "Łucja" jest jakoś na siłę wciśnięte, jednak przy kolejnym i jeszcze jednym czytaniu stawało się już coraz bardziej naturalne. Tylko że oprócz niego i Łucjo nikogo już tam nie ma, więc w sumie pokusiłabym się o wywalenie z tego miejsca jej imienia. Ale to moje odczucie.

Co do fabuły to za dużo nie można powiedzieć. Wpadka jak wpadka, wiadomo jakie niesie emocje. W kontekście różnych perypetii pewnie wygląda nieco inaczej.

4
łapserdak pisze:degradacja rozmowy telefonicznej,
Deprecjonowanie? Dezawuacja? "Degradacja" ma jednak inne znaczenie.
łapserdak pisze:No cóż, skoro się tak przypadkowo złożyło, to czemu bym się miał nie spotkać ze swoją dziewczyną, pomyślałem.
Ten bohater jest cyborgiem. Budzi się skacowany i nic nie ma przeciwko natychmiastowej wizycie? I nawet do łazienki nie poszedł (inaczej by odkrył wcześniej brak wody).
łapserdak pisze:aż uświadomiłem sobie, że strasznie suszy mnie w gardle.
Dopiero po kilku minutach? Na kacu? Naprawdę cyborg. Daj mu może czegoś się napić w międzyczasie, bodaj mało i niedobrego (np. ciepłej, zwietrzałej coli), i niech nadal go suszy.
łapserdak pisze:I gdybym trzymał wtedy w dłoni upragnioną butelkę mineralnej, i gdybym brał z tej butelki upragniony łyk, to najprawdopodobniej wyplułbym przed siebie całą wodę z wrażenia. Ale nie miałem żadnej butelki, nie brałem żadnego łyku, więc się tylko wzdrygnąłem.
Powtórzenie jest tu na pewno świadomym środkiem stylistycznym, ale jednak to drugie zdanie jest przyciężkie.
łapserdak pisze:mi się nigdy nie spóźnia
Ja rozumiem, mowa potoczna, ale w tekście to "mi" na początku razi. Jednak "mnie".
łapserdak pisze:wyskrobać
Czy kobieta poniżej sześćdzieciątki powiedziałaby "wyskrobać", szczególnie o parotygodniowej ciąży? (Aborcja farmaceutyczna, jeśli już.)
łapserdak pisze:W rurze zabulgotało, poleciała wątła strużka pożółkłej cieczy, ale zanim zdążyłem przystawić do tej strużki spragnione usta, to już lecieć przestała.
Gdzie ten nieszczęśnik mieszka i kiedy sie akcja dzieje? Może ja jakaś rozpuszczona jestem, ale u mnie na osiedlu brak wody to jest wielkie halo, a ten przechodzi do porządku dziennego. Przydałoby się jakieś pogotowie hydrauliczne hałasujące za oknem, wspomnienie o kartce o wymianie wodociągów, czy coś...
łapserdak pisze:Otworzyłem lodówkę, a tam tylko pasztet drobiowy i majonez.
To nie wytkniecie błędu, tylko komentarz: bohater jest porządny. W lodówce trzyma tylko dwa produkty, i tekst sugeruje, że oba w stanie jadalnym. Żadnych spleśniałych jogurtów, serków... Szacun.
łapserdak pisze: - Możemy iść na imprezę - powiedziała.
To mi zgrzytnęło. Nikt tak nie mówi. Niech sprecyzuje, gdzie iść "do klubu, do Stefana", a nie jakąś nieokreśloną, abstrakcyjną "imprezę".

A w ogóle to jest fajne. Lekka, dowcipna, dynamiczna narracja, zwłaszcza monolog wewnętrzny (ładne użycie mowy pozornie zależnej). Dialog trochę słabszy, co nie znaczy słaby. Podoba mi sie.

5
Dziękuję za wszystkie komentarze.
konsekwentne stosowanie jednego tylko wariantu temporalnych grup nominalnych
Kyrie eleison, da się to jakoś na chłopski przetłumaczyć?

6
Andreth pisze:łapserdak napisał/a:
mi się nigdy nie spóźnia


Ja rozumiem, mowa potoczna, ale w tekście to "mi" na początku razi. Jednak "mnie".
MI. Dobrze było :)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

7
Fajnie! Dobrze poprowadzona narracja. W tempie. B. dobra kreacja bohatera. Np. taki pasztecik z majonezem idealnie do faceta pasuje.
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.

8
Podobał mi się sposób zbudowania napięcia w tym fragmencie. Z życia wzięty i nie ziewa się przy nim. Chciałabym się dowiedzieć, co było dalej.
Ale ciągłe przypominanie czytelnikowi, że nie ma wody i autorowi chce się pić wydaje mi się trochę nudne. Zapamiętałam, że awaria i przydałaby mu się "wody miarka".

PS Czy ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi w tym "stosowaniu jednego tylko wariantu temporalnych grup nominalnych"? ;D
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda

9
Piszę to tutaj po raz kolejny: nie lubię czytać fragmentów, bo albo nic nie wnoszą, albo zostawiają niedosyt. Nie wiem tylko, który z powodów drażni mnie bardziej.
Tu zdecydowanie pozostał niedosyt i w zasadzie nawet nie czuję potrzeby czytania dalej tego tekstu w cokolwiek (jeśli) się rozwinie. Mam ogromną ochotę czytać Twoje teksty. Świetnie napisane! Skłamałbym twierdząc, że wciągające. Ale za to styl - jak dla mnie stworzony. Prosty, łatwy w odbiorze, lekko ironiczny i niesamowicie realistyczny. Któraś z wypowiedzi po przeczytaniu nie do końca mi pasowała. Powiedziałem ją na głos, by to usłyszeć i wyszło, że dokładnie bohaterka powinna tak powiedzieć.
Napiszę raz jeszcze - świetny styl, który pozostawił mi niedosyt. I co najważniejsze - temat oklepany (sam go przerabiałem, nawet na Weryfikatorium), ale po tym krótkim fragmencie mam wrażenie, że piszesz tak, że mógłbym czytać nawet napisaną przez Ciebie instrukcję obsługi mikrofalówki (akurat spojrzałem na to urządzenie). Dzięki!

Aha - znalazłem, widzę, że nie tylko mnie to "mi się nigdy nie spóźnia" nie pasowało, a jednak jest idealne!
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”