Wszyscy ludzie generała [Star Wars:TFA]

1
Napisałam coś takiego. Jest... khem, bardzo specyficzne, mało starłorsowe w starłorsach i ogólnie mocno inspirowane różnymi dziwnymi rzeczami, które wrzucają ludzie na tumblra. Trochę dekonstrukcja, trochę romans, trochę komedia.

*

Była drobną blondynką, mającą najwyżej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, kroczyła jednak z miną sugerującą, że wszyscy w promieniu kilku metrów naruszają jej strefę osobistą i, naprawdę, lepiej aby przestali to robić. Szturmowcy odsuwali się natychmiast - lata ćwiczeń nauczyły każdego, kto przeżył, wyczuwania nastroju ludzi wyżej postawionych. Phasma nie miała tej umiejętności, wyglądały więc razem dość groteskowo - olbrzymia blondynka i mała blondynka, idące ramię w ramię.

Trzy kroki za nimi szła ciemnoskóra kobieta, karmiąca w biegu pulchne, rude niemowlę. Dziecko tłukło piąstką w jej pierś, jakby spodziewało się, że przez to dostanie więcej mleka. Mamka widocznie była przyzwyczajona i do niemowlęcych fochów, i do publicznego karmienia, bo jedynie łagodnym głosem pouczała dziecko, gdy próbowało ją ciągnąć za ciemne, długie loki. Kolejne dziecko, najwyżej sześcioletnie, ciekawsko rozglądało się dookoła wielkimi z podekscytowania, szarymi oczami.

Ktoś na pewno nakazał dziewczynce zachowywać się poważnie, poniósł jednak sromotną porażkę - ledwo wkroczyli na pokład Starkillera, ta zderzyła się centralnie z najbliższym szturmowcem i zaczęła krążyć wokół matki i Phasmy niczym rozekscytowany satelita wokół układu podwójnego.



- Dualla! - zniecierpliwiła się jej matka. - Nie zachowuj się, jakbyś dostała neruwiańskich robaków. Twój ojciec nie będzie zadowolony, jeśli zobaczy, jak obijasz się o ściany…

- Ale ja nie… przepraszam, pani matko - jęknęła dziewczynka. Zwrócenie uwagi poskutkowało - przez następne sto metrów maszerowała spokojnie obok mamki, wysilając krótkie nogi, aby dostosować się do tempa dorosłych, jedynie strzelając oczami na boki, gdy zauważała przechodzących szturmowców i techników. Wytrzymała może trzy minuty.

- Siri, kiedy spotkamy się z panem tatą? - zapytała. Mamka na chwilę przeniosła uwagę z młodszego bachorzęcia (próbującego tym razem wsadzić rękę pod jej stanik).

- Jestem pewna, że gdy tylko generał będzie miał czas…

- Nie będzie miał szybko - odpowiedziała Arana Hux z miną wskazującą na to, że ma szczerą ochotę zabić osobę odpowiedzialną za taki stan rzeczy. Twarz miała bladą, co w połączeniu z bardzo jasnymi brwiami i białym strojem sprawiało, że przypominała bardzo zirytowanego poltergeista.

- Generała Huksa zatrzymały ważne sprawy państwowej wagi - wtrąciła się Phasma. Została oddelegowana do powitania żony generała i zdecydowanie nie przychodziło jej to łatwo. Nie była szkolona do dyplomacji.

- Generała Huksa zatrzymało to, że Lord Ren zniszczył w napadzie szału zbiornik z wodą i zalało część kwater. Kapitanie, wiem, że nie widziałam męża od lat, ale my jednak czasami rozmawiamy. Dualla, nie ciągnij Siri. Siri, zapanuj nad nią, do cholery jasnej… - Arana widywała własne dzieci zazwyczaj dwa razy w tygodniu i nie do końca wiedziała, jak skłonić starszą córkę do współpracy. Korytarz był ciemny - odcięto odwód z powodu zalania, a oświetlenie zastępcze dawało tylko minimalną ilość światła. Wszędzie miotali się ludzie, a oni przybyli zdecydowanie za późno, aby można było przenieść lądowanie do innego doku. Sądząc po zamieszaniu, Kylo Ren postarał się dzisiaj nadzwyczajnie.

- Gdy Bren mówił mi, co się tu wyprawia, nie do końca wierzyłam - zwierzyła się generałowa. - Teraz jednak widzę, że nie tylko nie przesadzał, ale też nie przygotował mnie dostatecznie. Zaprawdę, Dualla zachowuje się lepiej, niż ten cały…

- Naprawdę? - rozpromieniła się Dualla. Podbiegła do przechodzącego akurat szturmowca, aby popukać go w pancerz na udzie.

- Na szczęście jesteś za mała na cotygodniowe niszczenie własnej sypialni. Zupełnie nie wiem co Brendol widzi w tym Renie. - Arana zwróciła się do Phasmy dużo łagodniejszym tonem.

Wyraz twarzy Phasmy ewidentnie ujawniał, że nie była szkolona do dyplomacji - wyrażał głównie zmieszanie. Hux uśmiechnęła się do niej łagodnie. Z uśmiechem na twarzy wyglądała zdecydowanie ładniej.

- Wiem, z kim sypia mój mąż. Sam mi to mówi. W sumie to dość naturalne, ostatni raz widzieliśmy się, gdy spłodziliśmy Karę, a w ten sposób nie dorobi się bękartów… Nie, Dualla, nie powiem ci, co to są bękarty, zapytaj później Siri. No i co jak co, ale ten Ren przynajmniej nie jest Gunganem. Wiesz, starszy brat Brena, Brakin… w każdym razie, teść go wydziedziczył, a ja i tak musiałam tłumaczyć córce, czemu kuzyni mają oczy na szypułkach.

Phasma nagle bardzo zechciała wrócić do swoich szturmowców i uściskać ich. Wszystkich, po kolei.

- W każdym razie, rozumie pani, czemu nie powinnyśmy teraz iść przez to skrzydło…

- O, Lordowi Ren jeszcze nie przeszedł foch po rewelacji, że Brendol ma żonę? Nie szkodzi. Chętnie się z nim spotkam, tylko odstawię córki do kwater.

- To nie jest najlepszy pomysł. - Phasma przełknęła ślinę.

- Oj, to świetny pomysł. Przetrwałam jedenaście lat w Imperialnej Szkole Wojskowej, będąc jedyną kobietą w jednostce. Spotkanie z wkurzonym dzieckiem z mieczem świetlnym przypomni mi słodkie lata szkolne. Na czwartym roku skonstruowałam osłonę antyfotonową, gdy odrzucony amant próbował przypalić mi twarz blasterem… Dualla, nie męcz szturmowca! Siri, skoro generał i tak nas nie zaszczyci, to odprowadź dziewczynki, a ja z panią kapitan spotkam się z Lordem Ren. Może uda mi się przekonać go do zaprzestania niszczenia bazy, którą sama zaprojektowałam.

Phasma spojrzała z powątpiewaniem, Dualla - z zawodem.

- Narysowałam coś dla pana taty - jęknęła.

- Dualla, mówiłam, że…

- Cały dzień rysowałam, jak ta planeta wybucha…

- Dualla, to nie temat do żartów…

- Przecież tam byli sami źli ludzie, prawda?

Narastające dzikie łomotanie uświadomiło ich, że ktoś się zbliża.

- Siri, skręć tutaj z dziewczynkami. Pokaż dowolnemu szturmowcowi przepustkę, mają cię zaprowadzić do dowolnego podoficera, on pokaże wam kwatery. Dziękuję.

Gdy mamka razem z dziećmi zniknęła w odnodze korytarza, Arana Hux poprawiła sukienkę, przypięła osłonę do paska i uniosła ręce. Phasma profilaktycznie założyła hełm.

Łomotanie narastało. Po chwili doszły do niego dzikie wrzaski.

- Witam, Lordzie Ren - powiedziała pani Hux głośno, gdy wyszły zza zakrętu. - Mamy dziś zły humor, prawda?

Arana Hux, oczywiście, widziała już Kylo Rena. W masce. Bez niej Lord Ren przypominał… no, głównie wyrośniętego podrostka, bardziej chłopca niż mężczyznę. Jego twarz miała coś z nieproporcjonalności czasów nastoletnich, policzki miał pokryte ciemnym puchem wyglądającym jak pierwszy zarost.

Poza tym był poczerwieniały ze złości i wywijał mieczem tak, że Arana ledwo widziała ruchy. Po dwóch sekundach jednak coś musiało kliknąć w jego umyśle, bo opuścił - nie wyłączył - broń i zbliżył się do niej.

Sięgała mu do piersi.

Zadarła wysoko głowę. Gdy nie rzucał się z rykiem niczym ranny Wookie, Kylo Ren nie był w sumie taki brzydki.

Szanse na przeżycie, gdy ten duży dzieciak znowu wpadnie w szał: niewielkie. Pierwszą rzeczą, jaką Arana nauczyła się w szkole, było nieangażowanie się w fizyczne burdy - mogła być silna jak na niską, drobną dziewczynę, fizyki jednak nie oszukasz. Gdy masz w planie starcie z dwa razy cięższym przeciwnikiem, najlepiej ustrzelić go ze snajperki z odległości kilometra.

Gdy masz w planie starcie z rycerzem Ren, najlepiej celować z innej planety.

Uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła do niego rękę. Jeśli ją teraz odetnie, prawdopodobnie zdążą dotrzeć do jednostki medycznej...

- Generałowa Arana Hux. Przepraszam za poufałość, lordzie Ren, ale najwyraźniej spędzimy razem trochę czasu.

Przez chwilę nie odpowiadał. Arana, sama wręcz ujemnie wyczulona na Moc, mogła jednak praktycznie zobaczyć ciąg rozważań w jego głowie. Ja wiem, że on wie, pomyślała. Ale czy on wie, że ja wiem?

Powoli, ze sztywną kurtuazją, Ren ujął jej dłoń - niemalże dwa razy mniejszą od jego - i uniósł ją do twarzy. Gdy poczuła jego usta, nawet nie pocałunek, tylko lekkie muśnięcie, zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie wolałaby obcinania. Sithowe patogeny, paskudztwo.

- Witam na pokładzie Starkillera, ma’am - odparł Ren, jakby przed chwilą nie wpadł tu z dzikim wrzaskiem. Przeczesał ręką włosy, przyglądając się jej uważnie. - Niestety, generał jest w tej chwili niedostępny. Kapitanie, możecie odejść.

Phasma, do tej pory biernie obserwująca rozwój sytuacji, szybko się ulotniła, a Arana nie winiła jej za to. Chodzenie ciemnym korytarzem z szaleńcem z bronią raczej nie jest czymś, co większość ludzi uznaje za pożądaną rozrywkę.

- Dopiero się dowiedziałem o pani wizycie - przyznał Ren, a jego nadal aktywny miecz świetlny rzucał czerwoną poświatę na ściany. - To nieodpowiedzialne, powinni uprzedzić mnie wcześniej…

Przynajmniej zdążyłeś się zebrać z łóżka mojego męża, pomyślała Arana z przekąsem. Czy ci magicy od Mocy potrafili czytać w myślach? Jeśli nawet tak, zapewne Ren tego nie robił. Poznała to po tym, że jeszcze nie została przecięta na pół.

- To głównie prywatna wizyta - odpowiedziała. - Znaczy, tak, trochę inżynieryjnych spraw, ale w większości prywatna. Nie widziałam męża od lat.

- To musiało być… niekomfortowe - wycedził Ren. Tak, zdecydowanie przydałaby mu się maska. W jego głosie, jego twarzy, czuć było napięcie i niechęć. Może też rozżalenie. Ten człowiek tak bardzo nie panował nad swoimi emocjami, gdyby do tej pory niczego nie podejrzewała, teraz by zaczęła. Po pięciu minutach od spotkania.

Kolejny raz uśmiechnęła się. Łagodnie. Z sympatią. Jestem tylko niską, niegroźną kobietą, o zerowym pojęciu o Mocy i nic się nie domyślam. Uspokój się, mroczny rycerzyku, wyłącz ten miecz. To, co robisz z moim mężem nie ma znaczenia. Brendol Hux pamięta, jakie ma obowiązki wobec rodziny, a wobec ciebie ma jedynie obowiązek niedopuszczenia, abyś sam sobie poodcinał palce tą fikuśną bronią…

Gdy Ren zaprowadził ją przed samo wejście do kwater generała - oczywiście, bezbłędnie wybrał najkrótszą drogę, bez podglądania mapy - ponownie pocałował ją w dłoń, tym razem ściskając mocno, jakby chciał ją zmiażdżyć, zatrzymać ją przed tymi drzwiami.

Weszli - Ren miał klucz dekodujący. Wcale nie podejrzane.

Arana nigdy nie widziała kwater oficerskich, nawet na planach. To nie należało do jej obowiązków. Były jednak, w przeciwieństwie do korytarzy, przestronne i stylowo urządzone. Spodziewała się czerni i bieli, dominowały jednak pastelowe kolory. Na stole stały nawet kwiaty.

Generał musiał zauważyć sygnał wejścia, wyszedł im bowiem na spotkanie, nadal trzymając w jednej ręce tablet, w drugiej rysik. Jeśli nie spodziewał się Rena, idealnie to ukrył. Arana była z niego dumna, zwłaszcza po tym tłumionym popisie zazdrości, jaki otrzymała.

Podeszła do męża, dobrze wiedząc, że sam nie umiałby jej powitać. Nigdy nie wiedział, jak się wobec niej zachować, od czasu, gdy ich rodziny wtłoczyły im do głowy, że ślub i dzieci to ich obowiązek, to małżeństwo było jednym wielkim brakiem protokołów postępowania. Nikt nie nauczył Brendola Huksa jak zachowywać się wobec żony, tak samo, jak nikt nie nauczył Arany Telcontar, o co chodzi w małżeństwie.

Podeszła do męża, wygładziła nieistniejące fałdy na ramieniu munduru. Projektanci dobrze się spisali, wyglądał w nim na szerszego w barach.

Renowi jakimś cudem udało się trzasnąć zamykanymi automatycznie drzwiami. Gdy odwróciła się, okazało się, ze po prostu wypalił w nich dziurę.

- Dzieci są z mamką. Pewnie będziesz chciał je zobaczyć.

- Tak, oczywiście.

- Nie będę przeszkadzać ci w pracy, muszę coś załatwić z głównym technikiem. Rozumiem, że jesteś zajęty…

- To przez Rena - zirytował się Hux. - Chciałem wyjść po ciebie osobiście, ale jak on się dowiedział, dostał takiego ataku szału…

Arana sama nie wiedziała, czy poczuła jakąkolwiek radość na widok męża. Był jej rodziną. Miała obowiązek służyć rodzinie, tak samo jak służyła Najwyższemu Porządkowi. Do tej pory miała rozstępy po urodzeniu dziecka, jego dziecka. Nie czuła jednak potrzeby objęcia go, jakiegokolwiek fizycznego kontaktu. Ciekawiły go szczegóły jego pracy, jego postępy, nawet była z niego dumna, żałowała jednak, że nie przydzielono jej własnych kwater.

Nie lubiła spać z drugą osobą w łóżku.

Gdy Brendol objął ją sztywno, pomyślała, że w sumie nie dziwi się, że znalazł sobie kochanka, który z zazdrości robi dziury w ścianie.

Zawsze jakaś odmiana.



*



Gdy Hux miał dwadzieścia dwa lata, myślał o żonie w koncepcji dość niesprecyzowanej idei, mającej na celu Najwyższemu Porządkowi przyszłej elity. Z pewnością nie postrzegał małżeństwa jako związku, nie bardziej, niż w przypadku jego relacji z podwładnymi.

Był szczerze urażony, gdy okazało się, że jego przyszła żona ma dokładnie takie samo podejście.

Gdy Arana rozmawiała z niżej postawionymi koleżankami, z jakichś przedziwnych powodów największy problem, jaki miały z zaaranżowanym małżeństwem, opierał się na seksie.

Seks był łatwy, w podstawowy, biologiczny sposób. Brendol był mężczyzną tego samego gatunku co ona, w podobnym wieku, był też jednym z niewielu poznanych przez nią wojskowych, którzy nago wyglądali lepiej niż w mundurze. To wystarczyło, imperatyw rozrodczy zajmował się resztą.

Cała reszta była trudniejsza.

Według wszelkiego doświadczenia w życiu Huksa ludzie dzielili się na trzy kategorie: przełożonych, podwładnych i rywali. Niezależnie od tego, w jaką pozycję wybierzesz, sprawa ociera się dominację jednego nad drugim, o sprawianie wrażenia silniejszego, niż się jest, stałą rywalizację i ciągłą czujność.

Gdy próbował wybadać, jak zakwalifikować swoją żonę, skończyło się to małym piekłem.

Arana kiedyś czytała o Sithach. O ile Moc do niej nie przemawiała - nie tak, jak przemawiały śmiertelne bronie - z historii sithowych stosunków wyciągnęła jeden wniosek: ciągła walka o władzę sprawi tylko, że w końcu się pozabijają. Nie czuła potrzeby dominacji nad mężem, ani też ulegania mu. Z dziwnym pobłażaniem obserwowała, jak Brendol, chory i zmęczony, pakuje w siebie tyle medykamentów, że niedługo zapewne zacząłby świecić, tylko po to, aby przypadkiem nie pokazać przy niej słabości. Jak wstaje dwie godziny przed nią, aby umyć się, ogolić, uczesać i nigdy, przenigdy nie wyglądać na chociaż trochę brudnego czy spoconego.

Życie z tym człowiekiem przypominało Aranie powrót do szkoły, przy czym szkoła przynajmniej nie pakowała jej się do łóżka.

Prawie rok zajęło jej przekazanie mężowi prostego komunikatu: nie mam zamiaru z tobą rywalizować. Nie mam zamiaru ci niczego udowadniać. Jeśli chcesz udawać nadczłowieka, proszę bardzo, ale to nie działa. Szturmowcy mogą cię za takiego brać, Rebelianci nawet powinni, ale mnie do tego nie mieszaj.

Po roku zaszła w ciążę. Był to jej obowiązek, ale nie sprawił żadnej radości. Bolały ją kostki i kręgosłup, musiała też porzucić wyuczony latami tryb porannych ćwiczeń. Jej mąż wyjechał przed porodem i wrócił bogatszy o dwa stopnie, ludobójstwo i z mechaniczną protezą lewej nogi. Dziecko było głównie irytujące i Arana nie umiała się nim zajmować, nie widziała też powodu, aby to robić - z radością oddała pierworodną mamce, wychodząc z założenia, że małe dzieci z natury są głupie i skoro i tak do pewnego wieku dziewczynka nie nauczy się niczego sensownego, nie warto zawracać sobie tym głowy.

Gdy Brendol wrócił, miał jeszcze bardziej lśniące oficerki niż zwykle i bardziej niepokojący błysk w oczach. Arana była pewna, że gdyby przyniosła do sypialni niemowlaka, zawiesiłby się bezradnie, zupełnie niepewny, jak postępować kimś, kto przed nim nie salutuje.

W kontaktach z nią młody generał był kompletnie chaotyczny, jakby już zupełnie brakowało mu pomysłu, jak postępować z żoną i próbował wszystkiego, co mu przyjdzie do głowy. Nawet, gdy leżeli obok siebie w łóżku, był napięty jak struna, która zaraz może pęknąć.

Wtedy już przyzwyczaiła się. Była we własnym domu i spędziła tu więcej czasu niż on. Nie miała zamiaru czuć się skrępowana w swoim łóżku.

Gdy Dualla miała trzy lata i wreszcie zaczynała przejawiać jakiekolwiek objawy przynależności do gatunku rozumnego, jej ojciec przedobrzył z udawaniem, że wszystko jest w porządku w czasie wyjątkowo ciężkiej grypy i padł jak długi przed drzwiami wyjściowymi.

Arana zaciągnęła męża do łóżka, wezwała lekarza z całym personelem dronów medycznych i trzymała go za jego generalski kark, gdy próbował wyrzygać własne jelita.

Nie wierzyła w jakieś ckliwe opowiastki o wartościach rodzinnych, wiedziała jednak, że każda funkcjonująca jednostka potrzebuje zabezpieczenia. Ponieważ, niezależnie od oficjalnej wykładni propagandy, nie da się żyć w sytuacji, gdy każda chwila słabości sprawia, że wszyscy dookoła rzucają się, aby cię dobić. A przynajmniej nie da się żyć długo, bo jak ludzie nie mają oczu na plecach, nie mają też możliwości być silnymi i w pełni sprawnymi cały czas. Być może Snoke ma zamiar radośnie kopnąć ich wszystkich w dupy wraz z pierwszą porażką, ale jej obowiązkiem jest utrzymywać wszystko w kupie, nawet trzęsącego się od gorączki męża i niemowlaka, który próbował zeżreć odebrany jakiemuś rebeliackiemu Jedi miecz.

- Bren, jesteś idiotą - mruknęła, odgarniając mężowi włosy z czoła.

Kilka dni później generała znowu gdzieś wywiało, a gdy wrócił, bez słowa walnął się na łóżko, gniotąc cały mundur i rozwalając fryzurę, przesypiając bite czternaście godzin.

Najwyraźniej wreszcie udało jej się oduczyć go tego, co wtłukł mu do głowy Snoke.

*

Jeśli Arana miała chociaż trochę nadziei, że znajdzie się z mężem na osobności, szybko ją porzuciła. Brendol Hux Młodszy miał specyficzne podejście do prywatności, najwyraźniej obejmujące co najmniej trzy holopady i jeden interkom, przez które ciągle dobijali się podwładni. Sądząc po kolorze i stopniu nasycenia cieni pod oczami, generał nie wysypiał się od wielu dni. Ledwo Ren wyszedł, Arana została zbyta krótkimi przeprosinami.

Te przeprosiny zawsze znaczyły „mam-obowiązki-które-są-ważniejsze-od-ciebie”. Już dawno podejrzewała, że wojskowi biorą śluby tylko po to, żeby gdy padną na zawał z przepracowania, znalazł się ktoś, kto będzie stał nad nimi z miną „a-nie-mówiłam”.

Niemniej jednak nie zamierzała mu przeszkadzać. Sama miała dostatecznie wiele zajęć. Potwierdziła i zaaktualizowała wszystkie prywatne i publiczne klucze dostępu, przejrzała swoje uprawnienia. Gdzieś po drodze przypomniała sobie o posiadaniu dzieci, odpisała więc na wiadomość Siri, według której Duala zabrała kota jakiejś grupie szturmowców i teraz ciąga go po korytarzu. Arana sprawdziła w intranecie, czym jest ten kot i szybko uznała, że wygląda jak doskonały pretekst do niezajmowania się problemami sześciolatki. Kot więc miał zostać. Męża poinformuje o tym później, najwyraźniej zorientowanie się, że kiedyś udało mu się przekazać materiał genetyczny zajmowało mu jeszcze więcej czasu, niż jej.

Jeszcze raz przejrzała wiadomości. Po posegregowaniu ich według algorytmu uwzględniającego priorytet, pozycję nadawcy i prywatne oznaczenia, na pierwszych trzech pozycjach uplasowały się ciekawe informacje. Jako najważniejsza ustawiona była informacja od męża, którą musiał wysłać już, gdy wylądowała – przesyłał holoplan sektorów zamkniętych z powodu nagłego napadu niekompetencji Rena i kilka dodatkowych kluczy deszyfracyjnych. Zsynchronizowała wszystko z prywatnym chipem, przechodząc do noty ministerialnej i oznaczając ją do przeczytania później. Trzecia wiadomość wyglądała najbardziej obiecująco: niejaki pułkownik Mitaka zapraszał ją na sesję podziwiania bazy z orbity.

Podzieliła się z Brendolem tym pomysłem.

- Chyba taki był sens twojej wizyty – zauważył.

Arana skrzywiła się nieznacznie, acz ostentacyjnie. Czerwona szminka na ustach sprawiała, że rozmówcom zwykle dużo trudniej było nie zauważyć, kiedy była niezadowolona. Oglądanie własnych dzieł zwykle wpędzało ją w melancholię. Tak to pięknie wszystko wyglądało na projektach! Tak elegancko działało w szeregach równań i obliczeń, miło błyskało w laboratoriach we wnętrzu N’bahal… A potem dorwała się do jej cudownego dziecka rzesza wojskowych i ekonomistów, pocięła, ponarzekała nad budżetem, chociaż Porządek pakował praktycznie cały w uzbrojenie, pookrajała, poprzycinała i zostawiła bazę Starkiller nie dość, że o połowę mniej wydajną niż na planach, to jeszcze chronioną za pomocą kratki położonej na reaktor. Brendol nazywał to przykrą rzeczywistością. Po tym, jak jego żona zestawiła majątki ministrów, głównych oficerów i potentatów technologicznych, nie mówiąc już o samym fuhrerze Snoke’u, dodał, że to naprawdę przykra rzeczywistość.

Odpisała na wiadomość entuzjastycznie. Przez chwilę generał wyglądał, jakby chciał jej coś powiedzieć, poczekała więc, aż przetrawi wszystkie za i przeciw.

- Mitaka będzie ci nadskakiwał, jakby od tego zależało jego życie. Postaraj się nie gasić jego zapału, był przez trzy lata sierżantem technikiem, nadal to najlepszy oficer techniczny, jakiego mam. Nadal uważasz, że Starkiller to – zmrużył oczy, jakby urażony własnym wspomnieniem – wielka, niebezpieczna kupa śmiecia?

- Im dłużej na niej przebywasz, tym bardziej wydaje mi się niebezpieczna – odpowiedziała niejednoznacznie, stając przed lustrem i poprawiając garsonkę.

- I… prawdopodobnie, gdy wyjdziesz, przyjdzie tu Ren.

- Och, w to nie wątpię. – Arana zbliżyła twarz do lustra, aby upewnić się, czy rzeczywiście lekko rozmazał jej się szary cień nad lewym okiem. – Życzę miłej zabawy.

Brendol wyglądał na zmieszanego.

- Pewnie zastanawiasz się…

- Nie. Jesteś tu sam, w otoczeniu mężczyzn bez nazwisk, bez rodzin i zajmujesz się podbojem Galaktyki. Mój ojciec – przerwała na chwilę, aby poprawić szminkę – miał od tego ordynansa, ale jak widzę, twój nie jest zbytnio urodziwy. Rób z Renem co zechcesz. Na pewno ma jakieś zalety. Ładne oczy, czy coś…

Zostawiła go, gdy zastanawiał się, co powiedzieć.

Już wcześniej zauważyła, że korytarze tutaj robią wyjątkowo ponure wrażenie. Pomijając kompletny brak oznakowania, większość była czarno-szara, z rozsianymi tu i ówdzie czerwonymi migającymi diodami, nasuwającymi myśl o ciągłym alarmie. Przez chwilę rozważała się, co tu robią w czasie prawdziwego zagrożenia, skoro zawsze coś błyska czerwienią. Postanowiła to sprawdzić później i tylko zapisała notatkę na padzie o treści „zabić odpowiedzialnego za ergonomię tego śmiecia”. Nawyk notowania dzieliła z mężem, chociaż jego zapiski nigdy nie były nawet w połowie tak soczyste, jak jej.

Przeszła niecałe trzysta metrów, będąc w tym czasie zatrzymywaną trzy razy. Bardzo widocznie jej cywilny strój wyróżniał się wśród chmary szturmowców, techników w paskudnych pomarańczowych kamizelkach i nielicznych oficerów. Będzie musiała po powrocie poprosić Brendola, aby rozkazał swoim ludziom nie legitymować jej co dwa kroki, na razie jednak przełknęła niedogodność dość gładko, zwłaszcza, że gdy porucznik Mitaka wyszedł jej na spotkanie, nagle przestała interesować kogokolwiek.

Mitaka wyglądał tak podobnie do sporej części młodych oficerów, jakich spotkała w swoim życiu, że zaczęła podejrzewać, iż jednak zachowały się jakieś klony. Pocałował ją w rękę, w to samo miejsce, co Kylo Ren. Przez chwilę czuła palącą potrzebę, aby go o tym uświadomić, w końcu jednak uśmiechnęła się i przyjęła jakiś komplement na temat „pięknej generałowej”.

- Wybaczy pani, ale to nie jest dobry moment, ani miejsce dla kobiety – nadawał porucznik, kompletnie ignorując fakt, że wśród oficerów też były kobiety i najwyraźniej radziły sobie dobrze. – Jesteśmy nie dość, że w trakcie poważnych działań wojennych, to jeszcze ten kwartał powinien zostać wyremontowany tydzień temu, jednak ktoś znalazł zwłoki technika radarowego w magazynie i…

Arana poczuła niezwykłe zainteresowanie tymi upierdliwymi migającymi diodami. Bardzo ostentacyjne zainteresowanie.

- Och. Nie powinienem o tym mówić przy pani. Na pewno nie obchodzą panią takie techniczne sprawy. Chociaż… - Mitaka wyraźnie przypomniał sobie coś. – Pani zajmowała się projektami, prawda?

- Byłam głównym inżynierem astrofizycznych technologii, które wykorzystuje ta baza – odparła zimno.

- Wygląda pani bardzo młodo… - plątał się porucznik. Co kilka lat w szkole wojskowej robi z ludźmi…

Nagle jego oczy rozszerzyły się w przestrachu. Arana odwróciła się gwałtownie, spodziewając się ataku, wypadku, zwarcia w elektronice, Kylo Rena obwieszonego głowami szturmowców... Korytarzem szła jednak tylko jedna osoba, wysoka, czarna sylwetka.

To nie Ren, pomyślała. Ren, ale nie ten, którego poznałam, poprawiła się niemalże natychmiast.

Trudno było powiedzieć, czy mieli do czynienia z mężczyzną, czy kobietą – pod tyloma warstwami materiału mógł się kryć jakikolwiek humanoid. Rycerz Ren nie miał na sobie żadnego hełmu, ale to nie pomagało – usta i nos i tak były zasłonięte czarną maską, większość głowy kapturem. Skóra rycerza również była czarna, nie ciemnobrązowa, jak u niektórych mieszkańców gorących planet, ale wpadająca w zimną szarość. Jedynie białka wyróżniały się z tego natłoku czerni.

Rycerz zwolnił, gdy koło nich przechodził. Porucznik niemalże zakrztusił się, salutując. Arana powoli skinęła głową, ale nie otrzymała żadnej reakcji. Chwilę później zamaskowany przybysz zniknął w głębi korytarza.

- Querti Ren – wyjaśnił Mitaka. – Aż ciarki przechodzą.

Arany nie przechodziły ciarki, ale przytaknęła.

- Wszyscy tu są? – zapytała. – Znaczy, Rycerze Ren.

- To tajne. – Otrzymała odpowiedź. To wyraźnie sugerował, że Mitaka nie ma zielonego pojęcia. – Ale tu widuje się tylko dwoje. Na razie dwoje.

- Na razie?

Cudownie, więcej uzbrojonych furiatów.

Tym razem jednak odpowiedź Mitaki zdołała ją zaskoczyć.

- No… Rycerze Ren podobno awansują poprzez zabicie towarzysza. Nie chcę prorokować, ale… - Porucznik nachylił się konspiracyjnie. – W zakładach postawiłem na Querti.

Och, pomyślała Arana.

*
Generał w tym samym czasie układał przemowę. Jego żona zawsze słuchała tego, co wygłaszał do swoich ludzi, jednocześnie prosząc, aby wersję dla niej streścił w dziesięciu słowach. Dzisiejsza brzmiała więc: zmiażdżymy Rebelię, kontynuując ideały Imperium i wprowadzimy ludzką supremację w Galaktyce. W zadziwiający wręcz sposób każda przemowa Huksa miała taki mniej więcej sens, wiedział jednak, że szturmowcy ogólnie je lubili, głównie dlatego, że apel generała oznaczał poranek bez ćwiczeń.

Wiedział też, że jest ulubionym oficerem w tym rejonie. Inni nie zadawali sobie trudu, aby zwracać się do szturmowców z czymś innym niż krótkimi rozkazami, tak samo, jak nie układa się przemów do droidów i nie rozmawia z klimatyzacją w pokoju. Szturmowcy jednak byli ludźmi, co w oczach Huksa stawiało ich wyżej od sporej części Galaktyki. Lubił też utwierdzać ich w tym przekonaniu, puszczając odpowiednie holofilmy traktujące o niższości innych gatunków. O ile się orientował, na razie ulubionym i najchętniej powielanym był ten z wystąpieniami dawnego gungańskiego senatora nazwiskiem Binks.

Czasami także go oglądał, chociaż nigdy nie przyznałby tego żonie.

Wbrew przewidywaniom, Kylo nadal się u niego nie pojawił, nie było też słychać, aby dręczył kogoś innego. To było podejrzane, z drugiej jednak strony, to był mężczyzna mający w zwyczaju przemawiać do zdeformowanego hełmu własnego dziadka, prosząc o wsparcie moralne. Z tego co Hux wiedział, wszyscy Jedi, Sithowie, Renowie, czy jak ich akurat zwano, byli trochę nawiedzeni. Kylo pochodził z rodziny z wielopokoleniową tradycją w byciu mistycznymi wariatami, więc to pewnie się jakoś kumulowało.

Niemniej jednak jego nieobecność była… podejrzana. Kylo… lubił wyrażać uczucia. Zazwyczaj uczuciami obrywały okoliczne ściany i panele, różnymi uczuciami był jednak także obdarzany generał. Niektóre wymagały interwencji medyka, inne, cóż, były… akceptowalne.

Kylo miał w sobie bardzo dużo sprzecznych uczuć.

Hux po zapisaniu przemowy wyszedł tylko na chwilę, odebrać dokumentację, którą ze względu na szkody spowodowane przez wodę trzeba było drukować na papierze. W podłym nastroju, wszedł do przyległego do salonu gabinetu i usiadł przy biurku.

Coś było nie tak.

Zajrzał pod biurko. Potem zajrzał znowu, dla pewności.

- Kylo, co robisz pod moim biurkiem? – zapytał, nawet nie zdziwiony. Nic, co miało cokolwiek wspólnego z tym człowiekiem, już go nie dziwiło. Po prostu wyłączał się psychicznie i płynął z prądem.

Lord Kylo Ren, Mistrz Zakonu Rycerzy Ren, obecnie z jakiegoś powodu wciśnięty w wolną przestrzeń pod blatem, prychnął niczym urażony kot.

- To jest Ciemna Strona, Hux - odpowiedział, rozpinając mu spodnie. Tu się robi takie rzeczy.

Generał westchnął i wcisnął mu stos teczek z dokumentami do rąk.

- Robi się też takie rzeczy. Zwłaszcza, od kiedy zniszczyłeś serwerownię. Wyłaź, jesteś żałosny.

Druga dziura w ścianie nawet pasowała kompozycyjnie do pierwszej.

Hux pomyślał, że w sumie chciałby znać jakieś magiczne sztuczki. Cofnąłby się w czasie i powiedział trzynastoletniemu sobie:

- Kadecie, będziesz wielkim generałem i zniszczysz wiele planet. Nadejdzie jednak chwila, w której niezrównoważony psychicznie potomek Dartha Vadera będzie ci próbował zrobić dobrze pod twoim generalskim biurkiem i wtedy zwątpisz w całe swoje życie...

Po zastanowieniu uznał, że trzynastoletniemu Brenowi Juniorowi sama koncepcja robienia dobrze przez kogokolwiek wystarczyłaby, aby nie słuchał reszty. Jakim kiedyś był idiotą.

Prawie tak wielkim, jak teraz Ren.

W sumie mógł pozwolić mu na wyrażanie uczuć pod biurkiem.

Te uczucia akurat lubił.
Ostatnio zmieniony sob 19 mar 2016, 09:20 przez irena adlerowa, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Na wstępie chcę powiedzieć, że z uniwersum Gwiezdnych Wojen jestem raczej na bakier i wiem o nim niewiele więcej ponad to, co wynika z filmów. A jeśli chodzi o to, co wprowadził do tego świata Disney, to... w sumie rzecz wygląda podobnie - obejrzałem nowy film, wyszedłem z kina zirytowany, potem nie zagłębiałem się już w temat.

Natomiast odnośnie samego opowiadania - na razie ograniczę się do skomentowania pierwszego fragmentu. Jego przeczytanie i zrozumienie i tak kosztowało mnie sporo trudu, a przez cały ten czas w mojej głowie kłębiło się pytanie "O CO TU, DO DIABŁA, CHODZI?". Na totalny chaos składa się tutaj wiele czynników, ale wszystko to sprowadza się do jednego - nie opisujesz, nie wyjaśniasz, starasz się wszystko wciskać z marszu i w często w sposób, który nie daje się nazwać inaczej, jak losowy.

Widać to już na przykładzie pierwszego akapitu:
Była drobną blondynką, mającą najwyżej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, kroczyła jednak z miną sugerującą, że wszyscy w promieniu kilku metrów naruszają jej strefę osobistą i, naprawdę, lepiej aby przestali to robić. Szturmowcy odsuwali się natychmiast - lata ćwiczeń nauczyły każdego, kto przeżył, wyczuwania nastroju ludzi wyżej postawionych. Phasma nie miała tej umiejętności, wyglądały więc razem dość groteskowo - olbrzymia blondynka i mała blondynka, idące ramię w ramię.
Co...? Kto...? Jak? Piszesz tutaj o sytuacji, w której szturmowcy ustępują z drogi wysoko postawionej kobiecie, ale narrację prowadzisz z punktu widzenia całkiem innej osoby (PO CO?), o której piszesz, że najwyraźniej nie ma takiej charyzmy (chyba że w zdaniu "Phasma nie miała tej umiejętności" chodzi jednak o to wyczuwanie nastroju, a nie o roztaczanie aury władzy... tylko co to ma do rzeczy w tej sytuacji?)... no, ale jeszcze przed chwilą stwierdziłaś, że "kroczyła z miną sugerującą"... to w końcu kogo w tym momencie opisujesz? To w końcu która blondynka jest mała, a która duża? I która z nich to Phasma? Jeśli to ta duża, co to aury władzy nie roztacza, to dlaczego nadajesz imię jej, a nie postaci, z punktu widzenia prowadzisz narrację - i która jest w tej sytuacji o wiele ważniejsza dla fabuły? Na litość Boską... przeczytałem zaledwie kilka zdań, a już nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi!
Trzy kroki za nimi szła ciemnoskóra kobieta, karmiąca w biegu pulchne, rude niemowlę. Dziecko tłukło piąstką w jej pierś, jakby spodziewało się, że przez to dostanie więcej mleka. Mamka widocznie była przyzwyczajona i do niemowlęcych fochów, i do publicznego karmienia, bo jedynie łagodnym głosem pouczała dziecko, gdy próbowało ją ciągnąć za ciemne, długie loki. Kolejne dziecko, najwyżej sześcioletnie, ciekawsko rozglądało się dookoła wielkimi z podekscytowania, szarymi oczami.
Wygląda na to, że dawno temu w odległej galaktyce nie wynaleźli jeszcze urlopu macierzyńskiego. Ja... czy naprawdę muszę komentować, jak to wygląda? Co ona w ogóle tu robi z tym dzieckiem? Czy ona jest aby normalna? Zresztą, dlaczego W OGÓLE są tutaj dzieci? Z dalszej akcji wynika, że panie są tutaj w sprawach oficjalnych - dlaczego, do licha ciężkiego, targają ze sobą dzieciaki? Wydaje ci się, że taki Bill Gates na przykład, kiedy dawno temu chodził na spotkania biznesowe czy zebrania zarządu, to zabierał ze sobą swoje kilkuletnie jeszcze dzieciaki? Ta scena jest tak nierzeczywista i groteskowa, że łapki same się rwą do facepalma. Nie chcę nawet zgadywać, jaki cel ci przyświecał, kiedy uznałaś, że potrzeba tutaj paru dzieciaków. W tym jednego niemowlaka, karmionego piersią.
Już nie wspomnę o tym, że w ostatnim zdaniu z sobie tylko znanych powodów używasz rodzaju nijakiego, przez co w kolejnym zdaniu czytelnik musi się już domyślić, że to "dziecko, najwyżej sześcioletnie", oraz ta dziewczynka, której ktoś kazał zachować się poważnie, to jedna i ta sama osoba.
zaczęła krążyć wokół matki i Phasmy niczym rozekscytowany satelita wokół układu podwójnego.
Że co, proszę? Pomijając fakt, że nie ma takiego słowa, jak "rozekscytowany" (najwyżej "podekscytowany"), dlaczego właściwie w tym zdaniu udziwniasz na siłę? Porównanie powinno być obrazowe - służy przecież do tego, aby czytelnik stworzył sobie w wyobraźni wizerunek tego, co dzieje się w utworze. Co ma nam przekazywać fraza o "satelicie wokół układu podwójnego"? I skąd pomysł przypisywania satelicie ludzkich uczuć?
- Dualla! - zniecierpliwiła się jej matka.
To znaczy kto? Do tej pory nie raczyłaś objaśnić, kto jest kim, a kolejne imiona wyskakują jak diabeł z pudełka i potrzeba niemałego trudu, aby odgadnąć, o kim w danej chwili mówisz.

Na przykład tutaj:
- Nie będzie miał szybko - odpowiedziała Arana Hux
A imię wytatuowane miała na czole najwyraźniej i tak je wszyscy zapoznali byli (by Knight Coleman, ol rajts rizerwd).
Która z nich to Arana Hux? Dlaczego dopiero teraz - tak nagle, bez kontekstu - o tym mówisz? Domniemywam, że chodzi o jedną z tych blondynek, ale zważywszy chaos w pierwszym akapicie sam już nie jestem pewien, która z nich to Phasma, a która Arana.
Twarz miała bladą, co w połączeniu z bardzo jasnymi brwiami i białym strojem sprawiało, że przypominała bardzo zirytowanego poltergeista.
Hm... taaak?
- Generała Huksa zatrzymały ważne sprawy państwowej wagi - wtrąciła się Phasma. Została oddelegowana do powitania żony generała
TERAZ dopiero mi to mówisz? Bo wiesz... jak tak idą ramię w ramię, to przychodzi mi raczej na myśl, że po prostu obie się znają i przychodzą w tej samej sprawie. A teraz nagle się dowiaduję... OPISY. Po prostu. WYJAŚNIJ, co się tutaj dzieje, zamiast wciskać takie informacje za pięć dwunasta w trakcie dialogu. Na razie to ja wciąż nie mam zielonego pojęcia, o co tu chodzi i co to za kobity.

Sprawę tylko pogarsza następny poważny mankament:
Korytarz był ciemny - odcięto odwód z powodu zalania, a oświetlenie zastępcze dawało tylko minimalną ilość światła. Wszędzie miotali się ludzie, a oni przybyli zdecydowanie za późno, aby można było przenieść lądowanie do innego doku. Sądząc po zamieszaniu, Kylo Ren postarał się dzisiaj nadzwyczajnie.
W tym miejscu muszę to wreszcie powiedzieć - ty nie opisujesz nawet, GDZIE toczy się akcja. Jak przeczytałem o dwóch idących przed siebie paniach, w pierwszej chwili pomyślałem sobie o ulicy w jakimś mieście. Zaraz potem czytam jednak, że wchodzą na pokład Starkillera. Czyli są... gdzie? Dlaczego nie robisz tak oczywistej i podstawowej rzeczy, jak opis miejsca, gdzie w ogóle rozgrywa się akcja? I nie chodzi nawet o szczegółowy opis - chodzi o jakikolwiek opis. Brakuje nawet pojedynczej frazy, która dawałaby nam wskazówkę, czyli na przykład stwierdzenia, że "Arana szybkim krokiem przemierzała płytę lądowiska". Czegokolwiek.

Co gorsza, im dalej to czytam, tym bardziej pogłębia się mętlik w mojej głowie. Dialog pomiędzy tymi paniami wygląda tak, jak gdyby wiedziały coś, o czym ja nie wiem... albo po prostu cierpiały na ciężki przypadek ADHD.
- Gdy Bren mówił mi, co się tu wyprawia, nie do końca wierzyłam - zwierzyła się generałowa. - Teraz jednak widzę, że nie tylko nie przesadzał, ale też nie przygotował mnie dostatecznie.
Co znaczy co się wyprawia, na Bogów Górnej Strefy? Do tej pory nie usłyszałem (a raczej nie przeczytałem) niczego, co dawałoby mi jakąkolwiek wskazówkę, w jakim celu bohaterki przyszły na... do... gdziekolwiek są, ani też co się w ogóle wokół nich dzieje. Ja wiem, że AUTORKA wie, bo ona z reguły wie więcej, niż czytelnik... ale może przydałoby się jednak jakoś wyłożyć temu ostatniemu własne myśli, zamiast wprawiać go w nieustanną dezorientację?
- Wiem, z kim sypia mój mąż. Sam mi to mówi. W sumie to dość naturalne, ostatni raz widzieliśmy się, gdy spłodziliśmy Karę, a w ten sposób nie dorobi się bękartów… Nie, Dualla, nie powiem ci, co to są bękarty, zapytaj później Siri. No i co jak co, ale ten Ren przynajmniej nie jest Gunganem. Wiesz, starszy brat Brena, Brakin… w każdym razie, teść go wydziedziczył, a ja i tak musiałam tłumaczyć córce, czemu kuzyni mają oczy na szypułkach.

Phasma nagle bardzo zechciała wrócić do swoich szturmowców i uściskać ich. Wszystkich, po kolei.

- W każdym razie, rozumie pani, czemu nie powinnyśmy teraz iść przez to skrzydło…

- O, Lordowi Ren jeszcze nie przeszedł foch po rewelacji, że Brendol ma żonę? Nie szkodzi. Chętnie się z nim spotkam, tylko odstawię córki do kwater.
Tutaj z kolei problemem są objawy syndromu ADHD u postaci. Konstatacja o ściskaniu szturmowców skonfundowała mnie bardziej, niż wszystko, co do tej pory widziałem w tym tekście (co... co... co to ma wspólnego z czymkolwiek? Z czego to wynika? Co ma nam to mówić?), a wzmianka o żonie Brendola bierze się z przysłowiowego Nikąd. Nie widać tu jakiejkolwiek logicznej ciągłości dialogu, to po prostu jedna kuriozalna wypowiedź po drugiej. Wynika to zapewne z przeświadczenia Autorki, że czytelnik wszystko wie - mimo że w dalszym ciągu nie powiedziała mu ani słowa o tym, co się dzieje. A te dialogi sprawiają wręcz, że wie jeszcze mniej.
Phasma profilaktycznie założyła hełm.
Zaraz, to ona ma hełm? Czyli... pewnie nosi jeszcze kombinezon? W tym momencie tchnęła mnie nagła myśl, zerknąłem na Wookieepedię i...
Ahaaaa... to o tę Phasmę chodzi.
Tylko, że... wiesz, co? Nie każdy, kto zabiera się za lekturę opowiadania, musi takie rzeczy wiedzieć. Ani nie musi kojarzyć postaci z filmu, która pełniła rolę drugoplanową (jeśli nie trzecioplanową), której twarzy nawet nie ujrzeliśmy i która - o ile mnie pamięć nie myli - nie została nawet wprost przedstawiona. Ty z kolei, ponieważ nie przedstawiasz we wstępie postaci, które biorą udział w akcji, nie zawierasz nawet wzmianki na temat tego, kim jest Phasma. A ja - jako czytelnik - morduję się przez nie wiadomo ile akapitów, próbując dociec, kto tu jest kim i co tu w ogóle poszczególne postaci robią. Teraz nagle wiele się wyjaśnia - Phasma to ta kobitka w stroju stormtroopera. Dlaczego z góry zakładasz, że każdy wie, kto to jest Phasma? OPISUJ, do licha ciężkiego, zamiast liczyć, że Wookieepedia zrobi wszystko za ciebie!
Poza tym z filmu pamiętam tyle, że Phasma była zimna, wyprana z emocji, niemal bezduszna - fakt, że nie pokazano nam nawet jej twarzy, tylko pogłębia takie wrażenie. Twoje przedstawienie tej postaci ani trochę do tego nie pasuje.

Skoro już jesteśmy przy odzwierciedlaniu postaci z filmu - parę akapitów dalej pojawia się Kylo Ren i... cóż, jeżeli jego występ w filmie zakrawał na autoparodię, to na to, co zrobiłaś z nim tutaj, brakuje mi już po prostu słów. Mam nadzieję, że wszystko to jest wymuszone wymogami satyrycznymi, bo trudno to wszystko traktować poważnie...
Generał musiał zauważyć sygnał wejścia, wyszedł im bowiem na spotkanie, nadal trzymając w jednej ręce tablet, w drugiej rysik.
Tablety to są w naszym, rzeczywistym świecie. W uniwersum Star Wars używają DATAPADÓW.
- Dzieci są z mamką. Pewnie będziesz chciał je zobaczyć.
Nelson, Halsey, Nimitz czy inni wielcy wodzowie pewnie też zabierali swoje dzieci na pokład okrętów, ech...


Jak by to powiedzieć... nie zachęciłaś mnie do lektury tego opowiadania. Pierwsze, co mnie od niej odwodzi, to poczucie kompletnego chaosu. Nie sądzę, aby było to spowodowane faktem, że nie od razu skojarzyłem, kim jest Phasma - w twoim tekście po prostu brak jakichkolwiek informacji na temat świata przedstawionego, jeśli zaś chodzi o postaci, to zdajesz się robić rzecz totalnie na odczepnego. Zamiast poczęstować czytelnika jakimś sensownym, konkretnym opisem poszczególnych dramatis personae, wciskasz między linie dialogowe jakieś chaotyczne wtręty, które nie zawsze są zrozumiałe, ze względu na brak kontekstu.

Drugi czynnik to fakt, że... nie widzę powodu, bym miał to dalej czytać, że tak powiem. Normalne opowiadanie zaczyna się od zawiązania akcji, określenia realiów, przedstawienia postaci - powinniśmy wiedzieć, kim są główni bohaterowie, co robią, jaki jest ich cel... ogólnie rzecz biorąc, wszystko powinno do czegoś zmierzać. Jak na razie, to nie mam zielonego pojęcia, do czego to zmierza. Nie wiem, co w ogóle główna bohaterka robi na pokładzie Starkillera, po co tam weszła i dlaczego strzeliło jej do głowy, żeby zabrać ze sobą dzieciaki. Nie wiem też, co rzeczony generał w najbliższej przyszłości zamierza zrobić, skoro już przy tym jesteśmy. Nie wiem nic. Czyli nic się nie zmieniło od momentu, kiedy rozpocząłem lekturę pierwszego zdania opowiadania.

Krótko mówiąc - OPISY. Wciągnij odbiorcę w ten świat, pomóż mu stworzyć sobie w wyobraźni obraz tego, co się dzieje. To oczywiste, że ty, jako autorka, wiesz więcej, niż czytelnik, ale wychodząc z takiego założenia... po co w ogóle pisać opowiadanie? Przecież autor zna całą historię z góry - na co mu czytelnik?

Zatwierdzona weryfikacja /łącznie następnymi postami tego autora/ - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony sob 19 mar 2016, 09:20 przez Der_SpeeDer, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Przepraszam, ale mimo wszelkich starań, nie mogę wziąć tego komentarza na serio. Przede wszystkim, czytasz FANFICTION i masz pretensję, że nie rozumiesz rzeczy, które były zawarte w kanonie. Otóż przykro mi - większość fanfików jest przeznaczona dla osób, które dane dzieło zna (nie tylko deklaratywnie). Wobec czego z założenia nie tłumaczy się tych elementów, które były w kanonie, ponieważ, no, były w kanonie i zazwyczaj się ich dodatkowo nie opisuje, bo fani zdecydowanie tego nie potrzebują.
Co...? Kto...? Jak? Piszesz tutaj o sytuacji, w której szturmowcy ustępują z drogi wysoko postawionej kobiecie, ale narrację prowadzisz z punktu widzenia całkiem innej osoby (PO CO?)
Bo to Arana jest główną bohaterką, a Phasma pojawia się drugoplanowo?
To w końcu która blondynka jest mała, a która duża? I która z nich to Phasma?
Cóż... o tym pisałam.
Jeśli to ta duża, co to aury władzy nie roztacza, to dlaczego nadajesz imię jej, a nie postaci, z punktu widzenia prowadzisz narrację
Bo nie ma żadnej reguły nakazującej nazywać postać w pierwszym akapicie. Ba, są postacie, których imię nie jest wymienione przez całą powieść, pomimo narracji z ich punktu.
i która jest w tej sytuacji o wiele ważniejsza dla fabuły
Brawo, odpowiedziałeś sam na pytanie, które zadałeś kilka zdań temu.
Wygląda na to, że dawno temu w odległej galaktyce nie wynaleźli jeszcze urlopu macierzyńskiego. Ja... czy naprawdę muszę komentować, jak to wygląda? Co ona w ogóle tu robi z tym dzieckiem? Czy ona jest aby normalna? Zresztą, dlaczego W OGÓLE są tutaj dzieci? Z dalszej akcji wynika, że panie są tutaj w sprawach oficjalnych - dlaczego, do licha ciężkiego, targają ze sobą dzieciaki? Wydaje ci się, że taki Bill Gates na przykład, kiedy dawno temu chodził na spotkania biznesowe czy zebrania zarządu, to zabierał ze sobą swoje kilkuletnie jeszcze dzieciaki?
Wdech, wydech.
Otóż te dzieciaki są tutaj, ponieważ ich ojciec nie widział ich od lat. Ba, jednego nie widział wcale.
I tak, wydaje mi się, że gdyby Bill Gates wyleciał na spotkanie biznesowe na Księżyc (bo Kambodża za blisko) i nie wracał przez kilka lat, to jego żona odwiedzając go, mogłaby rozważyć zabranie za sobą dzieci, które ten widział jedynie przez Skype'a.
Nie chcę nawet zgadywać, jaki cel ci przyświecał, kiedy uznałaś, że potrzeba tutaj paru dzieciaków. W tym jednego niemowlaka, karmionego piersią.
Tak, wiem, zgadnięcie tego może być trudne, zwłaszcza, że jest to praktycznie wprost napisane.
Porównanie powinno być obrazowe - służy przecież do tego, aby czytelnik stworzył sobie w wyobraźni wizerunek tego, co dzieje się w utworze. Co ma nam przekazywać fraza o "satelicie wokół układu podwójnego"?
Eee... nie rozumiesz słowa satelita, czy układ podwójny? Serio pytam.
I skąd pomysł przypisywania satelicie ludzkich uczuć?
Dżiz, myślałam, że każdy miał w szkole o środkach stylizacji tekstu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Antropomorfizacja
To znaczy kto? Do tej pory nie raczyłaś objaśnić, kto jest kim, a kolejne imiona wyskakują jak diabeł z pudełka i potrzeba niemałego trudu, aby odgadnąć, o kim w danej chwili mówisz.
Albo:
a. obejrzeć film, na podstawie którego jest to opowiadanie
b. użyć cholernego google'a, aby dowiedzieć się, kim była na Phasma i jak wygląda
A imię wytatuowane miała na czole najwyraźniej i tak je wszyscy zapoznali byli (by Knight Coleman, ol rajts rizerwd).
Która z nich to Arana Hux? Dlaczego dopiero teraz - tak nagle, bez kontekstu - o tym mówisz?
Przykro mi, ale z kontekstem. Chwilę wcześniej pada, że jest żoną generała, brawo, twoja zagadka z pierwszego akapitu się rozwiązała, wypadałoby dać jej jakieś imię.
TERAZ dopiero mi to mówisz?
Obowiązku tłumaczenia wszystkiego w pierwszym akapicie też nie ma. Przykro mi, że musiałeś poczekać na wyjaśnienie sytuacji... eee... całe pół strony?
W tym miejscu muszę to wreszcie powiedzieć - ty nie opisujesz nawet, GDZIE toczy się akcja.
(powtarza do znudzenia) Jeśli oglądałeś film, powinieneś wiedzieć. Dalej pada nazwa Starkiller, na pewno nie przeoczyłeś, to było to duże, okrągłe i rozwalające planety. Rzucało się w oczy.
Zaraz potem czytam jednak, że wchodzą na pokład Starkillera. Czyli są... gdzie? Dlaczego nie robisz tak oczywistej i podstawowej rzeczy, jak opis miejsca, gdzie w ogóle rozgrywa się akcja?
Bo piszę dla ludzi, którzy to wiedzą, bo oglądali ten cholerny film.
Co znaczy co się wyprawia, na Bogów Górnej Strefy?
Serio nie wierzę, że oglądałeś ten film. Przeoczenie wariata rozwalającego wszystko dookoła czerwonym świecidłem to jednak już pewien poziom...
Tutaj z kolei problemem są objawy syndromu ADHD u postaci. Konstatacja o ściskaniu szturmowców skonfundowała mnie bardziej, niż wszystko, co do tej pory widziałem w tym tekście (co... co... co to ma wspólnego z czymkolwiek? Z czego to wynika? Co ma nam to mówić?)
Że mamy sześciolatkę, zachowującą się jak sześciolatka? Kiedy ostatnio widziałeś podniecone dziecko w tym wieku?
Wynika to zapewne z przeświadczenia Autorki, że czytelnik wszystko wie
...i zazwyczaj wie, bo oglądał ten cholerny film.
Zaraz, to ona ma hełm? Czyli... pewnie nosi jeszcze kombinezon? W tym momencie tchnęła mnie nagła myśl, zerknąłem na Wookieepedię i...
Ahaaaa... to o tę Phasmę chodzi.
Brawo, posiadłeś tajemną moc używania google'a. Co prawda trzeba było jej użyć, zanim napociłeś pięć akapitów o tym, że njerozumiesz, ale lepiej późno, niż wcale.
Tylko, że... wiesz, co? Nie każdy, kto zabiera się za lekturę opowiadania, musi takie rzeczy wiedzieć.
Fanfiki nie są pisane dla każdego. Są pisane dla fanów. Którzy jednak powinni kojarzyć postaci z tego filmu, srsly.
Poza tym z filmu pamiętam tyle, że Phasma była zimna, wyprana z emocji, niemal bezduszna - fakt, że nie pokazano nam nawet jej twarzy, tylko pogłębia takie wrażenie.
Trzy zdania temu nawet tej postaci nie pamiętałeś, dwa zdania temu, że pojawiła się tylko na chwilę, a nagle potrafisz nakreślić jej cały rys psychologiczny. Nie mówiąc już o tym, że ludzie w półprywatnej rozmowie zachowują się trochę inaczej, niż gdy strzelają do Rebeliantów z pukawek.
Skoro już jesteśmy przy odzwierciedlaniu postaci z filmu - parę akapitów dalej pojawia się Kylo Ren i... cóż, jeżeli jego występ w filmie zakrawał na autoparodię, to na to, co zrobiłaś z nim tutaj, brakuje mi już po prostu słów. Mam nadzieję, że wszystko to jest wymuszone wymogami satyrycznymi, bo trudno to wszystko traktować poważnie...
Okej, czyli nadal nie zauważyłeś, w jakim tonie poprowadzone jest to opowiadanie, i najwyżej "masz nadzieję". Okej.
Jak by to powiedzieć... nie zachęciłaś mnie do lektury tego opowiadania. Pierwsze, co mnie od niej odwodzi, to poczucie kompletnego chaosu. Nie sądzę, aby było to spowodowane faktem, że nie od razu skojarzyłem, kim jest Phasma
Tak, to spowodowane jest tym, że najwyraźniej nic z tego ogólnie nie skojarzyłeś (prócz tego, że w SW używa się datapadów, co jest yup, ichniejszą nazwą na tablety).
Nie wiem, co w ogóle główna bohaterka robi na pokładzie Starkillera, po co tam weszła i dlaczego strzeliło jej do głowy, żeby zabrać ze sobą dzieciaki.
Weź, to już śmieszne, to wszystko jest w tekście...
Krótko mówiąc - OPISY. Wciągnij odbiorcę w ten świat, pomóż mu stworzyć sobie w wyobraźni obraz tego, co się dzieje. To oczywiste, że ty, jako autorka, wiesz więcej, niż czytelnik, ale wychodząc z takiego założenia... po co w ogóle pisać opowiadanie? Przecież autor zna całą historię z góry - na co mu czytelnik?
Bez komentarza, naprawdę. Podsumuję to krótko: absolutnie nikt do tej pory, kto czytał moje wypociny, nie miał problemu ze zrozumieniem, o co mi chodziło. Ma to ewidentny związek z faktem, że robili to ludzie, którzy z ostatniego filmu zapamiętali nie tylko to, że Kylo był żalowy.

4
Spuśćmy trochę z tonu, bo zjawi się moderator ;)

A tak na poważnie. Nie będę robiła szczegółowej łapanki, ale chciałam dorzucić kilka groszy.

Der_SpeeDer, opowiadanie nie jest tak złe, jak piszesz, czytywałam o wiele gorsze. Może to dlatego, że lubię Star Wars, ale zrozumiałam bez problemu, co autor miał na myśli. Tylko miejscami musiałam dłużej pomyśleć, choć to oczywiście niedobrze.
Odniosłam wrażenie, że krytykujesz przede wszystkim autorkę a nie opowiadanie. To różnica. Brakuje opisów, są zgrzyty w stylu i logice, ale czytało się w miarę łatwo. Zwróć uwagę, że jesteśmy w dziale, do którego wrzuca się teksty często zbyt długie, aby mieściły się w całości. Powyższy tekst to też (chyba) fragment większej całości.
Autor nie jest zobowiązany do wyjaśnienia wszystkiego na początku. Czasem lepiej wrzucić czytelnika w niewiadome, ale tak prowadzić wątki, by wszystko powoli się wyjaśniło.

Irena adlerowa, może lepiej by Ci poszło, gdybyś napisała coś swojego zamiast fanfiction? Mój główny zarzut to amputowanie charakteru kanonicznym postaciom i pewne niekonsekwencje w zachowaniu postaci autorskich. Po prostu nie przyjmuję do wiadomości TAKICH kulisów historii Kylo. To już jest złamanie kanonu, którego powinnaś się trzymać, pisząc fanfiction!

Twoje metafory bywają całkiem zabawne, ale wydają się być wciskane na siłę. Popracuj trochę nad stylem, melodyką i rytmem zdań, bo tego Ci brakuje. Znajdziesz te tematy na forum. Oprócz tego Der miał trochę racji, mówiąc, że czasem ciężko zrozumieć, o co Ci chodzi, tak jakbyś zapomniała, że piszesz dla czytelnika. Sprawdzaj tekst również pod tym kątem :)
I faktycznie, przydałoby się trochę więcej opisów. Twoje opowiadanie jest science-fiction niemalże wyłącznie z nazwy. Pamiętaj, że pisanie w istniejącym już kanonie nie zwalnia Cię od tego tworzenia klimatu!


Nie zrażaj się, pisz i wrzucaj teksty. Myślę, że możesz wyjść na dość zgrabną prostą :)
.
“People in their right minds never take pride in their talents.”
― Harper Lee To Kill a Mockingbird

5
irena adlerowa pisze: Przepraszam, ale mimo wszelkich starań, nie mogę wziąć tego komentarza na serio. Przede wszystkim, czytasz FANFICTION i masz pretensję, że nie rozumiesz rzeczy, które były zawarte w kanonie. Otóż przykro mi - większość fanfików jest przeznaczona dla osób, które dane dzieło zna (nie tylko deklaratywnie).
Kiepskie usprawiedliwienie. Innym ludziom jakoś się udawało napisać książki osadzone w uniwersum Gwiezdnych Wojen, które nie były napisane w sposób dezorientujący. Co więcej, jak teraz spoglądam na ten fragment ponownie, odnoszę wrażenie, że znajomość pewnych faktów dot. Star Wars sprawia, że twój tekst dezorientuje mnie jeszcze bardziej. Wkrótce do tego dojdę.
irena adlerowa pisze: Bo to Arana jest główną bohaterką, a Phasma pojawia się drugoplanowo?
Chyba nie zrozumiałaś, o co mi tu chodziło. Napisałaś tamten fragment w taki sposób, jak gdyby tą wysoko postawioną osobą, której ustępują szturmowcy, była właśnie sama Phasma. Tyle że z merytorycznego punktu widzenia to nie ma sensu. Protagonista oraz POV wydaje się jasno określony, ale ty za chwilę piszesz "Phasma to i tamto", jak gdyby to z punktu widzenia Phasmy miał być tak naprawdę ten wstęp.
irena adlerowa pisze: Bo nie ma żadnej reguły nakazującej nazywać postać w pierwszym akapicie. Ba, są postacie, których imię nie jest wymienione przez całą powieść, pomimo narracji z ich punktu.
Możliwe (sam pisałem takie teksty), ale narracja jest prowadzona w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że żadne z imion, które pada po drodze, nie jest imieniem protagonisty. A ty wyskakujesz nagle bez żadnego kontekstu z Phasmą, co każe mi myśleć, że Phasma to właśnie imię tej, której szturmowcy ustępują. Ale treść wstępu jakoś do tego nie pasuje. I już w tym momencie nie jestem pewien, o co chodzi.
irena adlerowa pisze: Otóż te dzieciaki są tutaj, ponieważ ich ojciec nie widział ich od lat. Ba, jednego nie widział wcale.
I tak, wydaje mi się, że gdyby Bill Gates wyleciał na spotkanie biznesowe na Księżyc (bo Kambodża za blisko) i nie wracał przez kilka lat, to jego żona odwiedzając go, mogłaby rozważyć zabranie za sobą dzieci, które ten widział jedynie przez Skype'a.
Jak mniemam, Hux jest dosłownie przykuty do swojego miejsca pracy i nie może zwyczajnie wyjść z biura? Nie wiem - o ile pamiętam, Starkiller był stacją dosłownie wbudowaną w planetę, spodziewałbym się tam zatem również pomieszczeń mieszkalnych i infrastruktury cywilnej.
irena adlerowa pisze: Eee... nie rozumiesz słowa satelita, czy układ podwójny? Serio pytam.
No dobrze, może przesadziłem, stwierdzając, że to porównanie niczego nie przekazuje. Niemniej, wydało mi się lekko wydumane. Naprawdę nie można sięgnąć po prostsze, bardziej pospolite rzeczy, niż układy podwójne? To, że są w odległej galaktyce i podróżują w kosmosie, od razu powinno oznaczać, że wszystko musi się tubylcom (a raczej tambylcom) kojarzyć z zagadnieniami z astronomii? To tak jakbyśmy my - którzy żyjemy w erze, gdzie po świecie z łatwością można podróżować samolotem - wszystko kojarzyli z niebem i z lataniem...
irena adlerowa pisze: Dżiz, myślałam, że każdy miał w szkole o środkach stylizacji tekstu.
Wiesz, nie wystarczy wiedzieć, co to jest antropomorfizacja. Trzeba się jeszcze zastanowić, czy jej użycie w danej sytuacji jest celowe.
irena adlerowa pisze: a. obejrzeć film, na podstawie którego jest to opowiadanie
Obejrzałem. I nie czuję się zobowiązany znać imię postaci, które nie padło w owym filmie ani razu. A sama postać pojawiała się na ekranie raptem kilka razy i nigdy nie pokazała twarzy.
irena adlerowa pisze: Przykro mi, ale z kontekstem. Chwilę wcześniej pada, że jest żoną generała, brawo, twoja zagadka z pierwszego akapitu się rozwiązała, wypadałoby dać jej jakieś imię.
A nie uważasz, że imię postaci powinno się nadać według jakichś określonych reguł - a nie w całkowicie losowym momencie? Przypomina mi się pewno kiepskie opowiadanie z Fahrenheita, zjechane przez Colemana - tam autor też wrzucił imię jednej z postaci w losowym momencie, ot tak.
irena adlerowa pisze: Obowiązku tłumaczenia wszystkiego w pierwszym akapicie też nie ma. Przykro mi, że musiałeś poczekać na wyjaśnienie sytuacji... eee... całe pół strony?
I przez ten czas już zdążyłem nabrać mylnego wyobrażenia całej sytuacji? Bo musiałem gdzieś umieścić w głowie te bohaterki, musiałem je sobie wyobrazić w jakimś konkretnym miejscu - a nie w próżni - no to na chybił trafił wybrałem ulicę miasta? Zresztą, nawet po tym "wyjaśnieniu sytuacji" nadal nie wiem, gdzie w końcu były.
irena adlerowa pisze: (powtarza do znudzenia) Jeśli oglądałeś film, powinieneś wiedzieć. Dalej pada nazwa Starkiller, na pewno nie przeoczyłeś, to było to duże, okrągłe i rozwalające planety. Rzucało się w oczy.
I to mnie właśnie już kompletnie zdezorientowało. Starkiller, co rzekłem powyżej, to stacja dosłownie wbudowana w planetę - skoro weszły na jego pokład, to na dobrą sprawę oznacza, że mogły być gdziekolwiek. Mogły nawet spacerować sobie górską ścieżką i wejść na stację przez ukryty tam właz. Ale wątpię, żebyś ty sama tak to sobie wyobrażała, kiedy to pisałaś.
I - jak już mówiłem - mnie nie chodzi o żadne szczegółowe opisy. Mówiłem chociaż o jednym, dwóch słowach, które dawałyby wskazówkę. O czym-kol-wiek. A ty zamiast tego stwierdzasz, że były gdzieś tam na planecie, z wbudowaną weń bazą, i wkroczyły na tę bazę. Bardzo to szerokie pole dla wyobraźni, ale ja wolałbym jednak wiedzieć, że moje wyobrażenie jest mniej więcej prawidłowe w kontekście opowiadania.
irena adlerowa pisze: Bo piszę dla ludzi, którzy to wiedzą, bo oglądali ten cholerny film.
Patrz powyżej. Oglądałem - i to nawet sprawia, że wiem jeszcze mniej. Gdyby mi się na przykład ubzdurało, że Starkiller to nazwa gwiezdnego niszczyciela, mógłbym sobie przynajmniej wyobrazić, że bohaterki były w porcie kosmicznym czy czymś w ten deseń.
A to jeszcze nie koniec tego zagadnienia... zaraz wyjaśnię.
irena adlerowa pisze: Serio nie wierzę, że oglądałeś ten film. Przeoczenie wariata rozwalającego wszystko dookoła czerwonym świecidłem to jednak już pewien poziom...
Aha, czyli że ta wielka rzecz, o której mówi Arana, to, co się wyprawia, to tak naprawdę fakt, że ta stacja Starkiller... po prostu sobie jest? Wybacz, bo po przeczytaniu tego zdania pomyślałem, że ci panowie szykują coś konkretnego, wylot do innego układu, atak na kolejne planety, operację jakowąś - myślałem, że to ma znaczenie dla fabuły, ale Arana (tudzież autorka) z jakichś względów nie chcę się ze mną podzielić wiedzą na temat szczegółów tego, co zamierzają zrobić. A tu się okazuje, że to "co się wyprawia", to po prostu fakt, że stacja Starkiller... siedzi spokojnie na swoim miejscu.
W tym właśnie momencie masz kolejny przykład tego, że znajomość filmu wręcz mnie dezorientuje. Bo po przeczytaniu tego zdania spodziewam się nie wiadomo czego... a tu się okazuje, że tak naprawdę nic się nie dzieje. Rutyna.
irena adlerowa pisze: Że mamy sześciolatkę, zachowującą się jak sześciolatka? Kiedy ostatnio widziałeś podniecone dziecko w tym wieku?
Konstatacja o ściskaniu szturmowców była przypisana Phasmie, nie Dualli.
irena adlerowa pisze: ...i zazwyczaj wie, bo oglądał ten cholerny film.
Nie przypominam sobie, żeby w filmie występowała żona Huxa, jego dzieci czy też homoseksualny związek z Kylo Renem.
irena adlerowa pisze: Fanfiki nie są pisane dla każdego. Są pisane dla fanów. Którzy jednak powinni kojarzyć postaci z tego filmu, srsly.
Jasne. Nawet takie, których imię nigdy nie padło. Jeszcze trochę i zaczniesz wymagać od wszystkich, którzy widzieli starą trylogię, żeby znali imię każdego z bywalców kantyny w Mos Eisley. Albo imię tego jaszczura sterczącego na mostku superniszczyciela w "Imperium Kontratakuje". Maniacy uniwersum może je znają, ale ci, którzy po prostu oglądali filmy, nie mają o tym pojęcia.
irena adlerowa pisze: Trzy zdania temu nawet tej postaci nie pamiętałeś
Nie-e, powiedziałem tylko, że nie znam jej z imienia. Gdybyś zamiast "Phasma" napisała "ta-kobitka-przebrana-za-stormtroopera" od razu skojarzyłbym, o kogo chodzi.
irena adlerowa pisze: dwa zdania temu, że pojawiła się tylko na chwilę
Nie-e, pojawiła się tylko w kilku scenach. Co nie zmienia faktu, że jej występ w całym filmie był dość krótki.
irena adlerowa pisze: nagle potrafisz nakreślić jej cały rys psychologiczny. Nie mówiąc już o tym, że ludzie w półprywatnej rozmowie zachowują się trochę inaczej, niż gdy strzelają do Rebeliantów z pukawek.
Garść podstawowych cech osobowych to jest "rys psychologiczny"?
Nie mówiąc już o tym, że choć występ Phasmy był krótki, to jednak dostatecznie długi, aby zaprezentowała swoją inkwizytorską, bezwzględną postawę. I to w zasadzie wyklucza takie jej przedstawienie, jakie tutaj zaprezentowałaś - ludzie, którym brak śmiałości w kontaktach osobistych, nie będą mieli na tyle pewności siebie, aby odgrywać rolę, jaką odgrywała Phasma.
irena adlerowa pisze: Okej, czyli nadal nie zauważyłeś, w jakim tonie poprowadzone jest to opowiadanie, i najwyżej "masz nadzieję". Okej.
Myślę, że gdybym nie zauważył, to w ogóle nie wspominałbym o "wymogach satyrycznych".
Problem w tym, że to, co ty uważasz za śmieszne, niekoniecznie musi się wydawać śmieszne innym.
irena adlerowa pisze: Tak, to spowodowane jest tym, że najwyraźniej nic z tego ogólnie nie skojarzyłeś
To znaczy czego?
irena adlerowa pisze: Weź, to już śmieszne, to wszystko jest w tekście...
Eee... znaczy... mam rozumieć, że zrobiła to tylko i wyłącznie po to, żeby wpaść z wizytą do męża?
Naprawdę?
Powiedz, że to nieprawda, że się mylę...
irena adlerowa pisze: Bez komentarza, naprawdę. Podsumuję to krótko: absolutnie nikt do tej pory, kto czytał moje wypociny, nie miał problemu ze zrozumieniem, o co mi chodziło.
Cóż, najwyraźniej są bardziej przekonani co do słuszności swoich wyobrażeń, niż ja. Jeżeli wyobrażają sobie na przykład całkowicie losowe miejsce na planecie (Starkiller to w zasadzie cała planeta) - każdy zapewne wyobraża sobie co innego, ale każdy jest równie przekonany, że poprawnie odgaduje - to w zasadzie mówi samo za siebie.
Ja mam trochę inne wymagania i wolę, aby autor był mi bardziej pomocny w stworzeniu w wyobraźni konkretnego obrazu tego, co się dzieje. Nie urządza mnie konstatacja w stylu "bohater był gdzieś tam na planecie X", chcę dokładnie wiedzieć, gdzie główne bohaterki były, jak dostały się na stację i skąd tam przyszły. Nie wymagam już nikomu niepotrzebnych szczegółów dotyczących wyglądu poszczególnych pomieszczeń czy też układu korytarzy, które główna bohaterka musiała przemierzyć w drodze do kwatery męża, ale jakieś podstawowe dane powinny być.




Mary Ann pisze: opowiadanie nie jest tak złe, jak piszesz, czytywałam o wiele gorsze.
Nie twierdzę, że opowiadanie jest aż tak złe - przeczytałem zresztą na razie za mało, żeby wyciągać takie wnioski - po prostu uważam, że nie jest user friendly. Jest to szczególnie uciążliwe, kiedy autorka wymaga od czytelnika znajomości imion, których nie ma prawa znać ten, kto nie studiował "materiałów dodatkowych" - i jeszcze uparcie twierdzi, że to dla tych, którzy oglądali film. Nieprawda. Z filmu nie można się dowiedzieć, że Phasma to ta pani w kombinezonie stormtroopera, bo jej imię nie pada w filmie (a może i pada? Teraz sam już nie jestem pewien... ale przysiągłbym, że jej imię poznałem dopiero w wyniku grzebania na Wookieepedii po obejrzeniu filmu). Co więcej, autorka oczekuje nawet, że będę nadążał za chaotycznym dialogiem o umizgach Huxa, mimo że te są już po prostu jej własnym wymysłem - i nawet w tej materii ma tupet odsyłać mnie do filmu.

Tak czy inaczej, zasadniczy problem z tym opowiadaniem jest taki, że przez większość czasu musiałem zastanawiać się nad tym, o co chodziło autorce i czytać dany fragment po kilka razy. A przecież nie o to chodzi w lekturze opowiadania.
Mary Ann pisze: Odniosłam wrażenie, że krytykujesz przede wszystkim autorkę a nie opowiadanie.
Ale dlaczego? Nic przecież nie mówię o niej, tylko o sposobie w jaki pisze. I o założeniach, jakie przyjmuje jako autorka.
Mary Ann pisze: Autor nie jest zobowiązany do wyjaśnienia wszystkiego na początku.
Tylko że ja wcale nie wymagam, aby było wszystko wyjaśnione na samym początku - chcę, żeby pojawiły się jakiekolwiek informacje. Choć jedno, dwa słowa. Cokolwiek, po prostu. Tu nie ma nic - bohaterki "wchodzą na pokład Starkillera", co - zważywszy, że Starkiller jest wbudowany w planetę - oznacza w praktyce, że mogą być tak naprawdę gdziekolwiek. A ty czytelniku, sam sobie zgaduj, co ja konkretnie miałam na myśli.

6
Der_SpeeDer pisze:Albo imię tego jaszczura sterczącego na mostku superniszczyciela w "Imperium Kontratakuje". Maniacy uniwersum może je znają, ale ci, którzy po prostu oglądali filmy, nie mają o tym pojęcia.
Bossk (imię pojawia się w napisach) jego statek nazywa się Hound's Tooth. Według "Opowieści łowców nagród" K.J> Andersona (nie uznanej w kanonie przez Lucasa <między innymi bo podaje inna historię Boby Fett-a >) skończy jako płaszcz na żonie jakiegoś dostojnika imperium.

Czy to pozwala mi powiedzieć, że podzielam to co pisze Der_SpeeDer?
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

7
@ Grimzon Chyba nie, bo tożsamość Bosska to znam nawet i ja sam, ale najwyraźniej nie jestem dość dobry dla autorki opowiadania. :P
Grimzon pisze: Według "Opowieści łowców nagród" K.J> Andersona (nie uznanej w kanonie przez Lucasa <między innymi bo podaje inna historię Boby Fett-a >) skończy jako płaszcz na żonie jakiegoś dostojnika imperium.
Ja słyszałem całkiem co innego - że Bossk dożył emerytury (w późnym okresie kariery pokonując nawet Bobę Fetta) i wiele lat później - już po wojnie z Yuuzhan Vongami - spotkał się w barze z Hanem Solo. Dowiedziawszy się o śmierci Chewbacci, wyrażał swoją radość z tego faktu w sposób na tyle bezczelny, że dostał po pysku i ostatecznie wdał się z Hanem w bójkę - co zakończyło się tym, że obydwaj trafili do aresztu. Później cały przybytek - wraz z aresztem - uległ zniszczeniu, ale Bossk najprawdopodobniej zdołał zbiec.



@ irena_adlerowa

No dobra... spiąłem się i doczytałem do końca. Moja opinia na temat tego tekstu niewiele się poprawiła. Jeśli w ogóle.

Czytając ciąg dalszy, wiedziałem już przynajmniej, o co tu kaman, przez co tym razem lektura szła mi zdecydowanie lżej. Co nie zmienia faktu, że czułem się trochę jak na kolejce górskiej - początkowo czytało mi się gładko (nie powiedziałbym, żeby mnie lektura pochłonęła bez reszty, ale... było gładko), ale po chwili zaczęła mi się wkradać nuda. Jak w pierwszym fragmencie opisów praktycznie nie było, tak w ciągu dalszym roi się z kolei od opisów, które są całkowicie zbędne, nieciekawe i nie wnoszące nic do fabuły. Widać to szczególnie na tym przykładzie:
Jeszcze raz przejrzała wiadomości. Po posegregowaniu ich według algorytmu uwzględniającego priorytet, pozycję nadawcy i prywatne oznaczenia, na pierwszych trzech pozycjach uplasowały się ciekawe informacje. Jako najważniejsza ustawiona była informacja od męża, którą musiał wysłać już, gdy wylądowała – przesyłał holoplan sektorów zamkniętych z powodu nagłego napadu niekompetencji Rena i kilka dodatkowych kluczy deszyfracyjnych. Zsynchronizowała wszystko z prywatnym chipem, przechodząc do noty ministerialnej i oznaczając ją do przeczytania później. Trzecia wiadomość wyglądała najbardziej obiecująco: niejaki pułkownik Mitaka zapraszał ją na sesję podziwiania bazy z orbity
Przepraszam bardzo, ale po kiego grzyba nam ten fragment? Dlaczego uznałaś za stosowane opisywać ze szczegółami segregowanie w komputerze wiadomości o sprawach całkowicie pozbawionych znaczenia dla fabuły tego opowiadania? Nawet wzmianka o Mitace - który po chwili pojawia się we własnej osobie (tylko że nagle zdegradowany do porucznika) - okazuje się ostatecznie bez znaczenia, bo i tak nie lecimy na tę sesję podziwiania bazy z orbity (a i sama rozmowa jego i Arany jej nie dotyczy). To nic nie wnosi do tekstu, za to spowalnia narrację i nudzi.

Dalej - czytanie o relacjach Arany i Brendola było ciekawe tylko przez pierwsze parę akapitów. Potem, kiedy zaczęłaś się wdawać w zbędne szczegóły, lektura pomału stawała się uciążliwa. Poza tym, opis tych relacji wydaje się być zbędnym wysiłkiem, bo opowiadanie i tak się kończy, zanim w ogóle zagłębimy się w temat czy też ujrzymy jakąś konkretną puentę (wkrótce do tego dojdziemy). I wcale mi w tym wszystkim nie pomaga fakt, że Arana sprawia wrażenie postaci antypatycznej i odpychającej - nie jest to ktoś, kogo losy by mnie obchodziły lub budziły jakiekolwiek emocje. Szczególnie jeśli te losy naprowadzają mnie na wniosek, iż jest po prostu niedojrzała emocjonalnie.
Przeszkadza też wydźwięk satyryczny - czytając o tych relacjach Arany i Huxa sam nie wiedziałem, czy powinienem się śmiać, czy też zachować powagę (jak już mówiłem - to, co ty uważasz za zabawne, mnie nie musi śmieszyć). Już bardziej jednoznaczne były wzmianki o Dualli i kocie, czy też rzeczywistym powodzie, dla którego szturmowcy lubią apele Huxa.

Jednak mój zasadniczy zarzut pod adresem tego opowiadania to fakt, że... tak naprawdę prowadzi donikąd. Nie widzę w nim żadnej problematyki - całość wygląda tak, jak gdybyś po prostu zapragnęła ponabijać się z Kylo Rena i epitet "ciota" (bez obrazy dla kochających inaczej), często nadawany tego typu postaciom, potraktowała nader dosłownie. Osobiście uważam to za naprawdę kiepski i niesmaczny żart, ale mniejsza z tym. Wróćmy do meritum - normalnie opowiadanie powinno mieć jakąś problematykę, przebieg wydarzeń, konkluzję. Inaczej nie ma sensu, celu i powodu, dla którego miałoby istnieć. Tutaj nie widać żadnej z tych rzeczy. Widzimy, jak Arana wraz z dzieciakami udaje się na spotkanie z mężem, po czym jesteśmy częstowani streszczeniem przebiegu ich relacji i w tym momencie przestajesz prowadzić ten wątek. Spotkali się - i tyle, do niczego to nie doprowadziło. Ani się nie pojednali, ani nie rozstali, ani nie ma przełomu w ich relacjach, ani żadnego na nie wpływu, po prostu nic. A potem scena z Huxem i Kylo Renem robiącym mu dobrze... która też do niczego nie prowadzi. Czyli... o co w końcu chodziło w tym opowiadaniu?
Z tych względów, sam tytuł opowiadania jest tak naprawdę bez sensu - "Wszyscy ludzie generała". Podsumowując, poznaliśmy jeno niedojrzałą emocjonalnie żonę Huxa oraz dowiedzieliśmy się, że łączy go homoseksualny związek z Kylo Renem. Koniec listy. To mają być ci "wszyscy ludzie generała"? Serio... po co w ogóle ten tytuł?

Są też inne drobiazgi, których nie chce mi się już w tej chwili wyłapywać, na przykład:
myślał o żonie w koncepcji dość niesprecyzowanej idei, mającej na celu Najwyższemu Porządkowi przyszłej elity
Eee... co Najwyższemu Porządkowi? "Przysporzenia"? "Dostarczenia"? Odnoszę nieznośne wrażenie, że tu brakuje czasownika.
Kilka dni później generała znowu gdzieś wywiało, a gdy wrócił, bez słowa walnął się na łóżko, gniotąc cały mundur i rozwalając fryzurę, przesypiając bite czternaście godzin.
Najwyraźniej wreszcie udało jej się oduczyć go tego, co wtłukł mu do głowy Snoke
To znaczy czego? Gdzie tu jest logiczny związek?

Wszystko to jest zresztą nieistotne, bo najważniejsze w tym wszystkim jest poczucie, że to opowiadanie powstało tak naprawdę na żywioł, a nie jako efekt dążenia do stworzenia konkretnej opowieści. Ot, nie polubiłaś postaci w nowym epizodzie Gwiezdnych Wojen, no to postanowiłaś napisać krótki tekst, żeby się z nich ponaśmiewać (niekoniecznie poprzez humor wysokich lotów). Oczywiście nie ma w tym nic z gruntu złego, ale... czy naprawdę warto od razu pokazywać coś takiego w Internecie jako konkretne opowiadanie?

8
Dzizas, facet, serio ja rozumiem wszystko, ale że się nie zorientowałeś, że to nie jest całe opowiadanie, tylko fragment, to już wisienka na torcie.
Nie widzę w nim żadnej problematyki - całość wygląda tak, jak gdybyś po prostu zapragnęła ponabijać się z Kylo Rena i epitet "ciota" (bez obrazy dla kochających inaczej), często nadawany tego typu postaciom, potraktowała nader dosłownie. Osobiście uważam to za naprawdę kiepski i niesmaczny żart, ale mniejsza z tym.
Eee... Żartem miało być, że Kylo jest gejem? WTF.

10
irena adlerowa pisze: Dzizas, facet, serio ja rozumiem wszystko, ale że się nie zorientowałeś, że to nie jest całe opowiadanie, tylko fragment, to już wisienka na torcie
Pomyślałem o tym, ale zobaczyłem, że nawet słowem się nie zająknęłaś, iż jest to tylko fragment, więc...
irena adlerowa pisze: Eee... Żartem miało być, że Kylo jest gejem? WTF.
A co, na poważnie to pisałaś? Tym gorzej, w takim razie.

11
Pomyślałem o tym, ale zobaczyłem, że nawet słowem się nie zająknęłaś, iż jest to tylko fragment, więc...
...więc cofnij się i przeczytaj opis tematu.
A co, na poważnie to pisałaś? Tym gorzej, w takim razie.
A czemu miałabym akurat to pisać nie na poważnie? Nigdzie nie było powiedziane, jakiej orientacji jest Kylo, czemu więc nie może być gejem?

13
irena adlerowa pisze: ...więc cofnij się i przeczytaj opis tematu.
No dobrze - zatem popełniłem faux pas, zakładając wbrew wyraźnym wskazówkom, że to jednak całość opowiadania (będzie ciąg dalszy?), ale reszta moich zarzutów pozostaje w mocy. Nadal uważam, że pierwszy fragment jest napisany w sposób nieprzyjazny czytelnikowi i zamiast spokojnie wprowadzać go w świat przedstawiony, zmusza do dogłębnej analizy każdego akapitu z osobna, aby dojść, o co chodzi. Z kolei w dalszych fragmentach przejawiasz tendencje do rozwodzenia się nad rzeczami, które trudno uznać za interesujące czy też (niekiedy) mające jakiekolwiek znaczenie dla fabuły. Na dokładkę akcja skupia się na postaciach, które są po prostu (przynajmniej w moim odczuciu - aczkolwiek jest to odczucie oparte na diablo dobrych powodach) niesympatyczne. Kylo Ren co prawda jest, jaki jest, ale już w przypadku Arany nic cię nie zmuszało do przedstawienia jej w taki sposób, w jaki ją przedstawiłaś.

Jeśli cię to pocieszy, mogę powiedzieć, że styl opowiadania sam w sobie jest zupełnie niezły. Ale dobre wrażenie psuje ta siermiężna narracja.
irena adlerowa pisze: A czemu miałabym akurat to pisać nie na poważnie? Nigdzie nie było powiedziane, jakiej orientacji jest Kylo, czemu więc nie może być gejem?
Nigdzie nie było też powiedziane, jaką Darth Vader nosi bieliznę. To nie powód, by rozwodzić się na ten temat - i to jeszcze z kamienną twarzą.
Skoro Kylo nie został przedstawiony zamierzenie jako homoseksualista, należy przyjąć rozwiązanie domyślne - że jest hetero.

Swoją drogą, czy to opowiadanie nie powinno mieć znaczka "+18" i być zakwalifikowane jako shipfic, skoro pojawiają się tu takie... zagadnienia?


Aq pisze:Gej w SW?, murzyn już był w VII części
Nope. Był już w części piątej, czyli tak naprawdę już drugim filmie z kolei.

I ani słowa o politycznej poprawności i innych takich...

15
Der_SpeeDer pisze:@ Grimzon Chyba nie, bo tożsamość Bosska to znam nawet i ja sam, ale najwyraźniej nie jestem dość dobry dla autorki opowiadania. :P
Bossk wystarczy sprawdzić w napisach końcowych.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron