
Homines periti non modo ea quae perspicua sunt
vident verum etiam occulta suspicari possunt.
Ludzie doświadczeni nie tylko widzą to, co jest
jasne, lecz również mogą podejrzewać rzeczy skryte.
W małym pokoiku siedział przed biurkiem Damian obłożony książkami, czytając w skupieniu podręcznik historii. Po chwili spojrzał na zegarek i zamknął książkę. Wziął leżący w kącie plecak i wrzucił do niego piórnik i zeszyt. Poklepał się jeszcze po kieszeniach sprawdzając, czy wszystko ma i wyszedł z pokoju.
Tymczasem w domu położonym niecałe sto metrów dalej Martyna szykowała się do wyjścia. Odezwał się dzwonek do drzwi. Stanąwszy przed wielkim lustrem poprawiła tu i tam, odgarnęła grzywkę z czoła, obciągnęła bluzkę i poszła otworzyć.
- witaj Damianie – rzekła radośnie
- witam – odparł z uśmiechem, wchodząc do środka.
Wzięła torebkę, z której wystawało repetytorium, założyła buty i wyszli.
Krocząc wesoło osiedlową ulicą rozmawiali energicznie o wielu różnych rzeczach, których nie sposób zliczyć, a nie przystoi przybliżyć.
Nim zdołali się spostrzec byli już przy placu zabaw. Nie przeszli nawet trzech kroków a już przywitał ich pies – stary odźwierny – choć starość zamgliła mu wzrok, to słuch miał wciąż szczenięcy; a nie mogąc otwierać gościom, tłumaczył im zawzięcie, żeby otworzyli sobie sami. Co też kadeci uczynili posłusznie. Ciągle gawędząc obeszli ładny, poniemiecki domek mijając rzędy kwiatów. Stanęli przed drzwiami i zadzwonili.
- …ona jest niepoważna – rzekła Martyna lekko zdenerwowana - Sama już nie wie czego chce. Strasznie mnie wkurzają ludzie bez zainteresowań. Niech się nawet interesuje serialami, ale będzie wiedziała wszystko o aktorach i reżyserach…
Drzwi się otworzyły i ujrzeli Pana łukasika.
- dzień dobry – powiedzieli niemal jednocześnie.
- witam – odparł Pan łukasik.
Prześlizgnęli się przez mały ganek i przeszli przez niską futrynę; Damian musiał się lekko schylić, by nie zahaczyć głową. Weszli do przedpokoju omiatając całe pomieszczenie spojrzeniem, sprawdzając czy nic się nie zmieniło.
- i skończy jako stara panna – szepnął Damian zdejmując buty i kończąc rozmowę.
Pan łukasik minął ich w milczeniu i wszedł do małego pokoiku. Kadeci spojrzeli w tamtym kierunku i przez ich myśli przebiegły wspomnienia ostatnich miesięcy wspólnej nauki, kiedy to w tym właśnie małym, skromnym pokoiku częstokroć opadała żelazna kurtyna sztywnych faktów odsłaniając nagie dno prawdy.
Wskoczyli w kapcie i pełni historycznego zapału weszli do pokoiku. Pan łukasik czekał na nich cierpliwie, siedząc w fotelu, założywszy nogę na nogę. Usiedli wygodnie na legendarnej już kanapie, którą z całą pewnością będą wspominali z rozmarzonymi oczami swym dzieciom; zaczęli się rozpakowywać spodziewając się ciężkich zagadnień. Oczami wyobraźni widzieli jedno celne pytanie lecącące niczym kula wystrzelona z muszkietu, niby taka mała i niepozorna, lecz mogła trafić w samo sedno sprawy - którego często nie widzieli - pozostawiając je bez odpowiedzi. Ileż to już razy tak się zdarzyło? Lecz zawsze jakoś dawali sobie rade; jeśli nawet po długich podpowiedziach i naprowadzeniach nie dawali dobrej odpowiedzi, to krążyli wokół niej.
Na soczyście zielonej Równinie Wiedzy spotkały się dwie siły. Pan łukasik niczym Napoleon ogarnął myślą pole przyszłej bitwy. Za nim stały murem najlepsze pułki z całego cesarstwa, gotowe na jedno skinienie rzucić się na nową Somosierrę. Przed armią stały cztery baterie dział celujące w kilka setek żołnierzy stojących poniżej.
W małej dolince przed wzgórzem pozycje zajęli Kadeci, zastanawiający się z której strony hukną działa, a z której zaszarżują szwoleżerowie. Za nimi stało kilka batalionów piechoty i szwadron ułanów.
Cesarz spokojnie siedział w fotelu zastanawiając z której strony zaatakować. Kadeci wiercili się z niecierpliwości spoglądając na wzgórze z obawą, lecz i z nadzieją. W powietrzu czuć było wiedzą; gdyby tylko mogła się zmaterializować pokryłaby całą Równinę; na dodatek jeśli okazałaby się smaczna pół miasta najadło by się do syta.
Pan łukasik odchrząknął i poprawił się w fotelu.
- to od czego dziś zaczniemy? – spytał niewinnie.
- dziś mieliśmy powtarzać – odparła Martyna
Kadeci widzieli jak Cesarz wydaje rozkazy. Już mieli wycofać się, z obawy, że zagrzmią działa, lecz z szeregów wyszło tylko dwóch grenadierów. Zeszli kilka kroków w dół wzgórza i przykucnęli gotowi do strzału.
- napiszcie mi w takim razie jakie były skutki wystąpienia Lutra.
Rozległy się strzały, a kule przeleciały z groźnym świstem obok nich i trafiły w ziemie. uśmiechnęli się z takiego prostego zadania.
- żeby na maturze były tylko takie pytania – stwierdziła Martyna.
Po zaledwie dziesięciu minutach odczytali swe wnioski. Znów okazało się, że skupili się na różnych aspektach; Damian opisał sprawy wojenne i gospodarcze, a Martyna artystyczne i filozoficzne. I znów dały o sobie znać ich kompleksy. Martyna sądziła, że Damian zawsze wszystko wie i czuła się przy nim wielkie luki w swej wiedzy. Z kolei Damian zachwycał się sposobem jej mówienia. Zwykle wysławiała się kwieciście dotykając każdego aspektu zagadnienia, on mówił zawsze krótko i prosto.
Podczas tej batalii jeszcze nie raz, nie dwa, rozległy się strzały grenadierów i dział. Raz nawet zaszarżowali szwoleżerowie, kiedy nie potrafili powiedzieć czy Jan Karol Chodkiewicz był hetmanem polnym czy wielkim.
Kiedy zapadał zmrok i potyczka miała się ku końcowi Kadetów przejął strach. Gdzieś na skraju równiny słychać było tętent galopującego konia. Posłaniec pędził z wiadomością dla Napoleona i tylko mogli się domyślać jej treści. Czy to posiłki nadchodzą? Czy gdzieś wybuchł bunt?
Do pokoiku wszedł Kacper
- dzień dobry – rzekł do Kadetów, którzy poczuli się nagle starzy – przepraszam, że przeszkadzam, ale dzwoni ciocia Mariola
- powiedz, że oddzwonię za chwilkę – odparł Pan łukasik
- twierdzi, że to pilne
- przepraszam was na chwilkę – poczym wyszedł.
Kadeci zostali sami na placu boju w głuchej ciszy. Cesarz zamienił kilka słów z posłańcem i podyktował wiadomość.
Po zaledwie godzinnym spotkaniu, które skończyło się zanim się spostrzegli, znów obchodzili domek mijając rzędy kwiatów i budkę odźwiernego.
- znowu masz to wrażenie? – spytała Martyna z uśmiechem
- że wiem, że nic nie wiem? To chyba się nie zmieni do końca.
Historia…mówią, że lubi się powtarzać, że jest nauczycielką życia, lecz nigdy nikogo nic pożytecznego nie nauczyła. Mając niebywałe szczęście do ludzi przez dwa lata (nawet przez wakacje!) mogliśmy spotykać się z człowiekiem, który nauczył nas dużo więcej niż wymagało tego przygotowanie do matury. Ukazał nam spojrzenie na świat osoby doświadczonej, mądrej i sprawiedliwej.
Pokazał nam historie z zupełnie innej strony. To już nie były niezrozumiałe i płytkie wiadomości. To nie były suche informacje recytowane przez nauczyciela. To nie były sztywne fakty, które tak dobrze znamy z podręczników. Pokazał nam historie z ludzką twarzą. [/i]