Ajrun - powieść. Fragment II

1
Jeden z moich ulubionych fragmentów z drugiej części powieści.

...nagle świst przeciął powietrze, a w pniu drzewa, pod którym stali, utknęła strzała. Mieli tylko tyle czasu, by spojrzeć na siebie, tymczasem spomiędzy otaczających ich gęstych zarośli wyszli dwaj mężczyźni i kobieta. Byli niscy, ich skóra w kolorze ciemnego brązu lśniła od potu, a w uszach tkwiły ozdoby wykonane prawdopodobnie z kości. Mieli na sobie tylko biodrowe opaski, a kobieta dodatkowo naszyjnik częściowo zasłaniający sterczące piersi. Musieli być bardzo młodzi i gdy tak przyglądali się sobie, Keltan dostrzegł, że są wyjątkowo podobni do Ferke.
Kobieta wysunęła się do przodu i dotknęła szarfy wysadzanej zielonymi kamieniami, którą towarzyszka Remu niedbale przerzuciła przez ramię. Teraz stała się ona przedmiotem zainteresowania kogoś, kto wynurzył się z najgłębszych pokładów jaźni Keltana. Mężczyzna rozumiał już, że wszystko, co widzi, tkwi w nim samym i jest jego projekcją. Przyglądał się mężczyznom czy też chłopcom, starając się określić ich wiek, uświadomił sobie jednak, że są dojrzali, nosili się bowiem jak dorośli i niezależnie od tego, ile mieli lat, byli absolutnie odpowiedzialni za siebie i swoje życie. Jeden z nich trzymał łuk, drugi zaś włócznię i obaj spoglądali badawczo na kobiety najwidoczniej uprawiające właśnie wymienny handel.
Nigdy nie wyjaśniono, jaką rolę odegrała tkwiąca w drzewie strzała. Czy było to ostrzeżenie, powitanie czy może po prostu żart. W tej chwili pochłaniała ich transakcja dokonywana przez przedstawicielki obydwu grup. Miały podobne rysy: lekko skośne oczy, czarne włosy i delikatne dłonie, które dotykały noszonych przez siebie ozdób. Wszystko odbywało się w milczeniu.
Przekazane sobie przedmioty trafiły do nowych właścicielek. Obie podeszły do towarzyszy i pokazywały im zdobyte dobra. Ferke miała na szyi utkany z drobniutkich muszelek wisior, który w dużej mierze zasłaniał jej ramiona i dekolt. Spomiędzy warg dziewczyny wydobyło się westchnięcie oznaczające podziw: każda muszelka została delikatnie przewiercona i nanizana na nić, a wszystkie tworzyły delikatną pelerynkę, kształtnie układającą się na nagim ciele.
– Cudne – utkwiła wzrok w Keltanie, oczekując na opinię. Wziął w palce materiał i starał się pojąć, w jaki sposób został wykonany, doszedł jednak jedynie do wniosku, że pochłonęło to masę czasu i wymagało dużej wprawy. Pokiwał głową.
– Dobra wymiana – uśmiechnął się i spojrzał na obcych, którzy odwzajemnili jego uśmiech. Błękitna szarfa przypadła im do gustu. Teraz to mężczyźni podeszli bliżej i stanęli przed Remu, najwidoczniej przyglądając się naszyjnikowi, który nosił. Wskazywali palcami wysuszone ptasie łapki i wymieniali zdawkowe uwagi. Język, którym się posługiwali, brzmiał znajomo, jednak Keltan rozumiał tylko pojedyncze wyrazy. Musiał to być jakiś poprzednik staroborskiego, pojmował bowiem sens niektórych słów, jedno natomiast szczególnie mocno trafiało do jego serca: baszan. Brzmiało ono raczej jak ba-szan z akcentem na obie sylaby, doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że mężczyźni zastanawiali się, jakie moce zapewnia noszone przez niego akcesorium należące najwyraźniej do zestawu właściwego dla człowieka mocy.
Keltan wyciągnął dłoń. Dotknął swoich ust, po czym kucnął i poklepał ręką ziemię. Następnie powstał i wskazał palcami w górę, jednocześnie spoglądając w korony drzew. Jego ruchy dyktował instynkt, w jakiś cudowny sposób trafiły one jednak do mężczyzn, którzy popatrzyli na siebie i kiwnęli na Ferke i Remu. Mieli iść za nimi.
Las otwierał przed ludźmi swoje ukryte tajemnice. Poruszali się gęsiego w ciszy; kobiety w środku, przed nimi Keltan, jeden miejscowy z przodu i jeden z tyłu. Pierwszy niósł łuk i, mimo iż gęstwina wydawała się nieprzebyta, doskonale orientował się, jak odnaleźć w niej drogę. Prawdopodobnie przemieszczali się ścieżką, jednak ani Remu, ani Ferke nie byli w stanie stwierdzić, którędy przebiegał szlak. Pochód posuwał się bez zakłóceń, lecz bardzo wolno, ich stopy były bowiem gołe, tak więc z namysłem stawiali każdy krok. Skupienie stawało się ich nieodłącznym towarzyszem. Otoczenie wysyłało tyle sygnałów, że przebywanie w świecie marzeń właściwe cywilizowanemu człowiekowi było wręcz niemożliwe.
Ponad nimi panował harmider wywoływany przez panujące w górnych warstwach lasu ptaki. Keltan przestał się już zastanawiać, jak wysokie mogły być drzewa. Czuł się jak karzełek spacerujący pomiędzy olbrzymami: z jednej strony bezbronny, z drugiej silny jak nigdy dotąd. Coraz mocniej zdawał sobie sprawę, że tutaj jego życie należy tylko i wyłącznie do niego. Gdy mieszkał z Keltami, doświadczał podobnych wrażeń, jednak wtedy grupa rozpadała się już i dominującym uczuciem był smutek towarzyszący opuszczaniu plemienia przez kolejnych członków. Teraz dopiero rozumiał, jak ogromną rolę odgrywał w cywilizowanym świecie pieniądz, nadając sens istnienia rzeszom zaprzęgniętym do niewolniczej pracy. Tutaj znaczenie miał każdy krok, każdy dźwięk, każda wyciągnięta w górę dłoń. Dokładnie jak w tej chwili, gdy przewodnik zatrzymał grupę, wskazując coś ponad głowami ludzi.
Zatrzymali się, oczekując na rozwój wydarzeń. Dwaj tubylcy zbliżyli się, patrząc w tym samym kierunku; gdzieś w zieloną ścianę liści przesłaniających niebo tak dokładnie, że można było o nim zupełnie zapomnieć. Napięty łuk w rękach przewodnika świadczył, iż brali udział w polowaniu, natomiast jego cel był dla Remu zagadką. Także Ferke stała z zadartą głową, starając się odnaleźć znaczenie zachodzących zdarzeń, wystarczył jednak tylko nikły ruch jej towarzyszki i wyciągnięty w górę palec, by pojęła, że stawką jest obiad. Uśmiechnęła się na samą myśl o ciepłym posiłku, a stojąca obok dziewczyna pomasowała dłonią brzuch, spoglądając na koleżankę z błyskiem w oczach. Miało być smacznie.
Cięciwa zagrała wysoką nutą, stając się znakiem ludzkiej obecności w tej dziewiczej scenerii. Spadający kształt szamotał się jeszcze, obijając skrzydłami o gałęzie, jednak jego chwile zostały już policzone. Dwaj mężczyźni dopadli ciało ptaka i jeden z nich wprawnym ruchem skręcił mu kark. Drugi uklęknął i wyszeptał kilka słów tuż przy głowie ofiary. Keltan odnosił wrażenie, iż tylko przez przypadek wyłapuje kolejne czynności mężczyzn, jednak zapadły one głęboko w jego pamięć. Mógł potem ze wszystkimi szczegółami przywołać przebieg polowania, a zwłaszcza moment gdy bijący skrzydłami korpus wydawał swoje ostatnie tchnienie. Działania tubylców odbierał niemal jak przysługę oddawaną cierpiącemu, podczas gdy posłanie w jego kierunku strzały jako tylko i wyłącznie element zabawy, której stawkę stanowił przecież pełny żołądek.
Wszystko, co w jego świecie podlegało ocenie, tutaj działo się jakby oddzielone od sfery dobra i zła. Smakował wolności, jakiej nigdy nie doświadczył, nawet wtedy, gdy pod pełnymi żaglami przemierzał otwarty ocean. Czuł, że jest na swoim miejscu oraz że każdy inny czyni to, co do niego należy, bez intencji krzywdzenia czy manipulacji. Podbiegł do brązowoskórych towarzyszy i serdecznie poklepał ich po ramionach. Ich oczy wyrażały radość i zadowolenie, a chwila skupienia nad odchodzącym życiem ustąpiła miejsca euforii wywołanej przez rodzącą się wspólnotę nadchodzącej uczty.
Podążali lasem niesieni uczuciem satysfakcji, jakby przyszły posiłek zesłała im niematerialna siła, która czuwając nad wszystkimi istotami, jednym darowała kolejny dzień życia, innym zaś jego koniec. Także Remu czuł jedność panującej wokół energii. Widział zieleń, ale jego zmysły odbierały ruch zaczynający się gdzieś w czubkach drzew, a kończący w ich korzeniach i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że jest tylko i wyłącznie ruchomym punktem, podczas gdy ostoją życia są otaczające go kolosy, którym zapragnął złożyć teraz hołd.
Zatrzymał się przy wyjątkowo grubym pniu i położył na nim dłoń. Przywarł policzkami do chropowatej powierzchni i wypowiedział słowa najstarszego języka, jaki znał. Jego towarzysze również przystanęli, szanując odruch baszana, za co z wdzięcznością wyszeptał kolejne słowa w intencji plemienia. Prosił drzewo o szczęśliwe życie dla wszystkich towarzyszy oraz o wybaczenie, że zakłócili spokój lasu. Tłumaczył, iż są głodni i z resztek pożywienia złożą ofiarę ziemi. Ukląkł i pocałował korzenie, po czym odwrócił się do reszty rozpromieniony. Oni również wiedzieli, że wszystko, co robią, jest częścią stałego porządku. Pochód ruszył dalej.
Keltan uczuł klepnięcie w pośladek. Odwrócił się i w tym momencie usłyszał śmiech obu jego towarzyszek. Nie wiedział, która wymierzyła mu klaps, spostrzegł jednak, że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Ich wzrok omiatał jego uda i krocze, one zaś chichotały, nie starając się nawet ukryć swoich myśli.
– Podobasz się jej – tym razem Ferke poklepała Remu po plecach, a dziewczyna powtórzyła gest i mruknęła z zadowoleniem. Przystanął i wskazał na siebie:
– Remu – jego imię nie miało najmniejszego sensu w miejscu, gdzie cały rok panowała ta sama pora roku, dlatego poprawił się. – Keltan Remu.
Dziewczyna spoglądała spod czarnych rzęs. Jej usta były pełne, a twarz łagodna niczym tafla leśnego jeziora.
– Tar – miała piękne białe zęby i gesty miękkie jak ruchy podwodnego kwiatu. Dwaj tubylcy również zatrzymali się, obserwując scenę, nie zamierzali jednak najwyraźniej dołączać do ceremonii. Gdy uznali, że prezentacja została zakończona, pierwszy z nich odwrócił się na pięcie, a z jego ust dobiegło jedynie ciche miauknięcie. Zamykający pochód zachichotał, po czym stąpając ostrożnie po butwiejących liściach, podszedł do Tar i jakby przypadkiem wpadł na nią, ocierając podbrzuszem o jej pośladki. O mały włos, a przewróciliby się oboje, towarzysz przytrzymał jednak dziewczynę silnym uchwytem, ona zaś śmiała się na cały głos.
– Lubię ich obyczaje – Remu spojrzał na Ferke, która mrugnęła porozumiewawczo.
– Jesteś taki sam...
https://www.instagram.com/przeczytaj.ajrun/

Ajrun - powieść. Fragment II

2
sunsandra pisze: Kobieta wysunęła się do przodu i dotknęła szarfy wysadzanej zielonymi kamieniami, którą towarzyszka Remu niedbale przerzuciła przez ramię. Teraz stała się ona przedmiotem zainteresowania kogoś, kto wynurzył się z najgłębszych pokładów jaźni Keltana. Mężczyzna rozumiał już, że wszystko, co widzi, tkwi w nim samym i jest jego projekcją.
Niestety, z dalszego ciągu wcale nie wynika, że spotkani ludzie i wszystko, co się potem zdarzyło, są tylko projekcją "najgłębszych pokładów jaźni" kogokolwiek. Narracja jest prowadzona w taki sposób, jakby osoby i zdarzenia istniały w sposób całkowicie niezależny od obserwatora.
Podkreślone - niejasne. Towarzyszka stała się przedmiotem zainteresowania, czy szarfa?
sunsandra pisze: Miały podobne rysy: lekko skośne oczy, czarne włosy i delikatne dłonie, które dotykały noszonych przez siebie ozdób.
Dłonie nosiły te ozdoby i równocześnie ich dotykały?
sunsandra pisze: W tej chwili pochłaniała ich transakcja dokonywana przez przedstawicielki obydwu grup.
To jest język publicystyki, nie literatury. Opisujesz nie "przedstawicielki obydwu grup", lecz dwie dziewczyny, które wymieniają się błyskotkami.
sunsandra pisze: Przekazane sobie przedmioty trafiły do nowych właścicielek.
To brzmi tak, jakby tam znajdowały się jeszcze inne kobiety.
sunsandra pisze: Spomiędzy warg dziewczyny wydobyło się westchnięcie oznaczające podziw: każda muszelka została delikatnie przewiercona
A nie można prościej: dziewczyna westchnęła z podziwem? Takie pompatyczne określenia są zdecydowanie na wyrost, kiedy opisujesz reakcję prostą, banalną i całkowicie jednoznaczną.
sunsandra pisze: Ferke miała na szyi utkany z drobniutkich muszelek wisior, który w dużej mierze zasłaniał jej ramiona i dekolt. Spomiędzy warg dziewczyny wydobyło się westchnięcie oznaczające podziw: każda muszelka została delikatnie przewiercona i nanizana na nić, a wszystkie tworzyły delikatną pelerynkę, kształtnie układającą się na nagim ciele.
Niestety, nie. Wisior i pelerynka to dwa odmienne przedmioty. Pelerynka może być ewentualnie podobna do kołnierza.
sunsandra pisze: Wziął w palce materiał i starał się pojąć, w jaki sposób został wykonany, doszedł jednak jedynie do wniosku, że pochłonęło to masę czasu i wymagało dużej wprawy.
Został wykonany z przewierconych muszelek nanizanych na nić, przecież to napisałaś. Trochę mało rozgarnięty wydaje się ów Keltan.
sunsandra pisze: doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że mężczyźni zastanawiali się, jakie moce zapewnia noszone przez niego akcesorium należące najwyraźniej do zestawu właściwego dla człowieka mocy.
Podkreślone - zbędne. Opisujesz sytuację z puntu widzenia osoby noszącej owo "akcesorium".
sunsandra pisze: Ponad nimi panował harmider wywoływany przez panujące w górnych warstwach lasu ptaki.
Co to są "górne warstwy lasu"? Może po prostu słyszeli harmider ptaków w koronach drzew?
sunsandra pisze: Teraz dopiero rozumiał, jak ogromną rolę odgrywał w cywilizowanym świecie pieniądz, nadając sens istnienia rzeszom zaprzęgniętym do niewolniczej pracy. Tutaj znaczenie miał każdy krok, każdy dźwięk, każda wyciągnięta w górę dłoń.
Unikaj takich banalnych uogólnień. Tym bardziej, że nie współgrają one z sytuacją: wędrowiec, który idzie przez nieznany sobie las, w towarzystwie nieznajomych ludzi, których spotkał przed chwilą, nie będzie zastanawiał się nad rolą pieniądza w cywilizowanym świecie. Myślę, że bardziej prawdopodobne byłyby rozmyślania, jak długo będą jeszcze szli i co go czeka u celu tej wędrówki.
sunsandra pisze: Napięty łuk w rękach przewodnika świadczył, iż brali udział w polowaniu, natomiast jego cel był dla Remu zagadką. Także Ferke stała z zadartą głową, starając się odnaleźć znaczenie zachodzących zdarzeń, wystarczył jednak tylko nikły ruch jej towarzyszki i wyciągnięty w górę palec, by pojęła, że stawką jest obiad. Uśmiechnęła się na samą myśl o ciepłym posiłku, a stojąca obok dziewczyna pomasowała dłonią brzuch, spoglądając na koleżankę z błyskiem w oczach. Miało być smacznie.
Zlituj się... Remu i Ferke są zdecydowanie mało rozgarnięci. Ich przewodnik chce upolować jakieś zwierzę w koronie drzewa, a oni oboje "starają się odnaleźć znaczenie zachodzących zdarzeń"? I dlaczego wyciągnięty w górę palec oznacza, że stawką jest obiad?
sunsandra pisze: Spadający kształt szamotał się jeszcze, obijając skrzydłami o gałęzie, jednak jego chwile zostały już policzone. Dwaj mężczyźni dopadli ciało ptaka i jeden z nich wprawnym ruchem skręcił mu kark.
To nie "kształt" się szamotał, lecz ptak.
sunsandra pisze: Podbiegł do brązowoskórych towarzyszy i serdecznie poklepał ich po ramionach. Ich oczy wyrażały radość i zadowolenie, a chwila skupienia nad odchodzącym życiem ustąpiła miejsca euforii wywołanej przez rodzącą się wspólnotę nadchodzącej uczty.
Jeden ptak na pięć osób (nie wiemy nawet, czy duży) - i aż euforia z powodu uczty?
sunsandra pisze: Mógł potem ze wszystkimi szczegółami przywołać przebieg polowania, a zwłaszcza moment gdy bijący skrzydłami korpus wydawał swoje ostatnie tchnienie. Działania tubylców odbierał niemal jak przysługę oddawaną cierpiącemu, podczas gdy posłanie w jego kierunku strzały jako tylko i wyłącznie element zabawy, której stawkę stanowił przecież pełny żołądek.
Wszystko, co w jego świecie podlegało ocenie, tutaj działo się jakby oddzielone od sfery dobra i zła.
Ja wiem, że trzeba jakoś zamaskować brzydki fakt, że zabija się żywe, czujące istoty po to, by samemu się najeść. I że najczęściej zawiesza się osąd moralny tych działań. I że można z polowania czerpać radość i satysfakcję. Ale "posłanie w jego kierunku strzały jako tylko i wyłącznie element zabawy, której stawkę stanowił przecież pełny żołądek" to stanowczo zbyt mętne sformułowanie, a "oddawanie przysługi cierpiącemu" w tym kontekście to zwykła hipokryzja.

Dużo patosu jest w tym, co piszesz, wiele górnolotnych określeń, za to zbyt mało prawdy psychologicznej. Zwłaszcza na samym początku: Keltan i Ferke idą przez las, ktoś do nich strzela z łuku, potem z gęstwiny wychodzą obcy - a oni oboje nic. Zero zaskoczenia, niepewności, strachu. Nawet jeśli wiedzą, że ludzie żyjący w tym lesie nie są wojowniczo nastawieni do przybyszów, to jednak nie jest to zdarzenie obojętne. Dziewczyny wymieniają się ozdobami. W porządku. Ale to za mało i zdecydowanie za wcześnie. A gdzie jakieś symboliczne zawarcie znajomości? Podanie imion? Gesty, które by wskazywały, że żadna ze stron nie ma złych zamiarów? Dopiero potem można przejść do jakiejś wymiany, która jest zamknięciem tej ceremonii, a nie jej początkiem.

To już drugi fragment Twojej powieści tu wrzucony, ja zaś nadal nie wiem, o czym ona jest. Szkoda, że nie znalazł się wśród nich epizod, który stanowiłby zawiązanie akcji, gdyż wtedy można byłoby coś powiedzieć o zamyśle fabularnym. Wędrowców podążających przez las mamy w tekstach na Wery całe tłumy; rzadziej pojawia się opozycja natura - cywilizacja (jak rozumiem, jest to dla Ciebie dość istotne rozróżnienie), lecz nie jest to rozróżnienie, które automatycznie dałoby się zapisać po stronie plusów.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Ajrun - powieść. Fragment II

3
Sprawdź, jak się zapisuje poprawnie dialogi. Szczególnie tło dialogowe. Na szybko sklecony przykład:

– Fajnie – spojrzała przez ramię – ale co z naszym spotkaniem?
Tutaj masz do czynienia z tłem wkomponowanym w zdanie.

– Jesteś fajnym gościem. – Spojrzała przez ramię. – Cześć, Janek – przywitała się z moim kumplem.
Tu z tłem, ale nie jest ono wkomponowanym w zdanie, nie zamyka go drugi człon, który byłby dodany po przecinku. "Przywitał się" – analogicznie do np "powiedział" i dlatego nie poprzedza go kropka.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”