NOŻE
___Była niedziela. Wszyscy siedzieli po obfitym obiedzie. Wszyscy w tej samej pozie, łokieć na stole, na łokciu podparta głowa. Kwadrans przyzwolenia na bezwładność. Oczy uśpione, na pierwszy rzut oka smutne. Gotowe, żeby zabijać nieuzasadniony brak ciszy. Z miski wyglądały jeszcze letnie kości młodego kurczęcia. Z kawiarki pod ciśnieniem szła para i unosił się gorzki zapach kawy. W kuchennym radiu Wagner.
___Powietrze było ciężkie. Ze ściśniętych ust Kaspra padło słowo gęste jak ołów. Powiedział, że kogoś zabił. Nikt nie odpowiedział, nikt się nie ruszył. Kategoryczność tego bezruchu dawała przekonanie, że rozumieją, że nie dało się inaczej postąpić. Kasper powiedział: „odwiedzę Maksa Światnego”. Wstał z krzesła, ciężkiego drewnem jakiegoś dębu, od lat stojącego w kuchni, przesiąkniętego grubo pięcioma setkami rosołów w niedzielne popołudnia mroźnych zim i pary wodnej pierogów z kapustą. Wyszedł.
___Minął pokój. Młodsza siostrzyczka Zuzia siedziała sama na środku dywanu i zajmowała się lalkami. Kasper popatrzył na nią. Zmrużył oczy i lekko się uśmiechał. Powiedział: idę odwiedzić Maksa Światnego. Spojrzała na niego ze zrozumieniem i wróciła do lalek.
___Maksymilian Światny mieszkał za lasem. Dzień był spokojny, drzewa stały bez żadnego ruchu. Kasper nie zauważał prawie w ogóle mijanej mozaiki kory i gałęzi. Nie czuł rześkości powietrza. Przeszedł w jakimś zagłębieniu w siebie i drętwej bezmyślności. Zapukał mechanicznie i wszedł. Usiedli z Maksem jak zwykle przy kieliszku białej wódki w braterskim milczeniu. Nigdy nie nalewali sobie wódki żeby się upić, tylko dla samego obrzędu siedzenia przy niej. Czysta i mocna. Z ukrytą potencjalnością.
___Kasper zaczął mówić.
___- Poszedłem wtedy do nich. Powiedziały, żebym szybko przyszedł, więc poszedłem. Były już tam. Obie zajęte, obie piękne. Kroiły podgotowane warzywa. Nożami w rękach poruszały z precyzją maszyn. Mówiły, że się wrzuci do piekarnika. Że zrobią z tych prostych warzywek niezwykłe danie. Powiedziały wreszcie w apogeum kuchennego entuzjazmu, że o ich twórczej mocy to zresztą się zaraz sami przekonamy. I natychmiast pochyliły się znów nad czerwoną papryką, nad czarnym bakłażanem.
___- Ach, jak one były piękne! Mówią, żebym na nic nie czekał tylko brał nóż - dały mi nóż. Wziąłem i stoję nad ziemniakami i patrzę jak one dwie nie patrzą na mnie, tylko z głowami pochylonymi w dół spoglądają bacznie, jak pięknymi oczami świdrują czerwoną jak krew paprykę. I wykrawają te małe pesteczki. I te zbielenia, te nic nie warte zbielenia. Bo ponoć nie ma tam żadnych witamin. Anna mówi, że zaraz Esteban przyjdzie i też pomoże. Pełna czarnej lakierkowej kobiecości Anna. Piękna o ustach karminowych. O oczach karmelem rozlanych. Piękna z wylewającą się kwintesencją smukłości w tej czarnej domowej sukni. Tej domowej co sprawiała dreszcz niemal śmiertelny właśnie dlatego, że domowa, że taka do ciętej rany przyłóż. Patrzę na nią, na jej piękno. Patrzę jak kroi bakłażana. Przeszła od papryki do bakłażana i rozkrawa go wzdłuż. Tnie, aż mdło się robi i słabo od syku ostrza o miąższ. Rozkrawa prosto, na wprost tnie, jednym cięciem chirurgicznie rozpoławia bakłażana, aż sok po nożu spływa i nieprzyzwoicie kapie.
___- Wyczekiwałem. Wyczekiwałem, aż Anna skończy. Aż odsunie się od stolika kuchennego przyległego do zlewozmywaka i do ściany. Wyczekiwałem i gotowałem się tym patrzeniem na smukłą Annę, na soki i czerwienie. Nabierałem apetytu bo wiedziałem, że zaraz przyjdzie prawdziwa uczta. Widziałem już pokręcony włos i kolistości migające zza kołyszącej się Anny. W końcu jak tylko Anna przesunęła się w tył, żeby wyrzucić obierki, zobaczyłem Moją Piękną. Zobaczyłem jak stała w pełnym majestacie ostatniego słońca tamtego dnia. Jej białe skronie, jej złote włosy. Moja Piękna kroiła cebulę.
___- Patrzę, że kroi i mocuje się z warzywem. Prowadzi tam zażartą walkę, aby nie uronić łzy. Kroi twardo i mocno. Raz i koniec. Dwa, trzy i koniec. Ale jak była piękna! Jej ubrania soczyście złociste. Biele, żółcie i szarości. Za każdy jeden włosek dałbym sobie żyłę podciąć. Patrzyłbym jak płynie ciepła krew. Tak była mi bliska. Wtedy spojrzała i mówi, żebym pokroił te ziemniaczki. Przemówiła wyprostowana jak kolumna grecka. Spojrzała z jakimś przesyceniem słodkości wypływającym z oczu, może był to cebuli płacz. Zrobiło mi się słabo z rozkoszy i zabrałem się za pracę. Za moją kartoflaną męczarnię.
___- Dzień był zimowy, godzina szesnasta. Z dalekiego okna dobiegały pomarańczowe światła zmierzchu i ostatnie krzyki dzieci. Zamarzyłem o wspólnym domu dla mnie i mojej pięknej. O ścianach, które będą kiedyś nosić echo krzyku naszych własnych dzieci. O ścianach w krajobraz nocnego nieba, w gwiazdozbiory i jakąś daleką supernową. Nie wiedziałem wówczas, że był to obraz jaki podpowiadała mi podświadomość. Symbol mojej nieskończonej miłości do Mojej Pięknej.
___- Tymczasem zrobiłem moją robotę i zaraz wszedł Esteban. Anna wstawiła tacę do piekarnika i siedliśmy w kanapach i fotelach. Esteban przy Annie trzymając jej dłoń, a obok nich Moja Piękna. Ja zaś naprzeciwko lekko z boku na ciemnozielonej skórze fotela. Wtedy się zaczęło. Wtedy zacząłem widzieć.
___- Anna rozsiadła się wygodnie i mówi o jakimś napotkanym człowieku. Mówi do Mojej Pięknej. Nazwała go ignorantem. Mówi, że nie miał żadnej w ogóle maniery, pozbawiony siły. Moja Piękna odpowiedziała w zrozumieniu, że tacy są najgorsi, że jak ją raz mężczyzna w tramwaju napastował, to mu dała po twarzy i krzyknęła. I patrzę jak Anna i Moja Piękna gadają dalej na ten temat, a Esteban pośrodku siedzi i jak patrzy to na jedną to na drugą stronę, i uśmiechem spokojnym i przytaknięciem kwituje poszczególne kwestie z tej wymiany. Widzę, że coś by chciał wtrącić. Język polski poznał dobrze, więc mógłby. Zachęcam dziewczyny, żeby spojrzały na niego. One zaś przelotnym skinieniem mówią mi, że go teraz ignorują, że nie czas na męskie wystąpienia. Anna za to zwraca się do niego: zobacz Bańciu czy panowie ziemniaki już w należytym przypieczeniu. Więc zaraz posłusznie wstał, skarpetkami w romby poszurał i biała jego koszula zniknęła za drzwiami do kuchni. Powiedział symulując krzyk, ale nie za głośno, że jeszcze im trzeba więcej czasu. Anna uważnym uchem przyjęła wiadomość i wróciła do człowieka z tramwaju, że musiał być desperat albo zwykły zboczeniec. Ona by na policję zadzwoniła, bo potem chodzą takie łachudry. Moja Piękna na to, że ona nie będzie afer wszczynać. Anna zaś, że to on sam zaczął i nie należy pobłażać. Moja Piękna chwilę myślała, a ja wiedziałem, że Moja Piękna od razu ludzi na śmierć nie skazuje, ale ku mojemu zaskoczeniu przyznała Annie, że ma rację, że nie było innego wyjścia. Że następnym razem ściągnie funkcjonariuszy z Linowa i nawet z Wiązek, i niech zrobią porządek. Esteban wtedy wrócił, wiec korzystając z poruszenia przemówiłem ja. Że „Estek ty chyba coś mówiłeś". On, że nie, tylko że to mógł być niewinny człowiek, może przypadkiem wpadł na nią. Anna na to, że zupełnie jest to niemożliwe, że ona wiedziała jego brudne przekrwawione oko, kto wie co robił w nocy. Moja Piękna mówi, że z tym się nie dyskutuje i żebym go nie bronił tylko poszedł sprawdzić czy ziemniaczki nie dochodzą. Że może mam lepsze oko. Powiedziała to usta robiąc w kółko, swoje słone usta, kryształowe usta w kółko układając, jak kaczka albo dzikie ptaki. Powiedziała przejdź się Kasperciu zobacz czy może siostry cebulki nie trzeba obrócić na lewą stronę. Ja zaś siedzę. Siedzę i myślę: cóż za brednie z tą cebulką, kto by ją chciał przekręcać teraz i po co.
___- Siedzę więc, a ona we mnie oczy słodkie oczy wlepia, aż ślizgają się moje zmysły od nadmiaru rozpuszczonego gorącego karmelu. Noc się prawie stała od ciemnych jej rzęs, przezroczysta piękna noc od Mojej Pięknej. Siedzę więc i coś mnie pcha jakaś siła, siła Mojej Pięknej. Pcha mnie jej długa suknia, pcha mniej moc jej obojczyków ubrązowionych zeszłego lata toskańskim powietrzem. Pcha mnie jej włos słoneczny, jej szyja sarnia i dłonie, każda z długim palcem pianistki. Pcha mnie jej kształt ust wygiętych w jakieś proszące O, jakieś korzące się U. Nade wszystko pcha mnie jej umysł, który wiem, że się nie cofnie, że nie poprzestanie i pchać mnie będzie, aż tej cebulki nie przełożę na tę, psiakrew, lewą stronę.
___- Znaliśmy się już wtedy z Moją Piękną rok czasu. Okrągłe dwanaście miesięcy. Ona snuła wizje podróży poślubnych po dalekich krajach. Mówiła o tubylcach o karnacji pustyni i ciemnych włosach wymoczonych w słonej wodzie. Rysowała nieskończone tarasy z czerwonym winem. Mieliśmy tam przesiadywać i w towarzystwie brodatych rybaków jeść świeże ryby oraz srebrne ostrygi. Mieliśmy słuchać ich rybackich opowieści. Ona miała się śmiać i żyć naprawdę. Mówiła: żyjmy naprawdę! Mówiła: tańczmy! I romantycznie patrzyła w dal. Potem puszczała moje ręce i oglądała zdjęcia z dalekich krajów. Czarne zakamarki krajów północnej Afryki, kolory kanaryjskich raf, rozrzucone archipelagi Indonezji. Mieliśmy wędrować uliczkami i chłonąć kwieciste balkoniki. Mówiła, że będziemy zaczepiać praczki na brzegach rzek, a kiedy zaczną na nas fukać, uciekniemy za rękę w gąszcz miasta aby medytować razem z zaklinaczami jadowitej kobry. W końcu będziemy wracać do surowych pasterskich chat zagubionych w dzikich górach Bałkanów. Do Gruzińskiego powietrza rozedrganego od transowego jazgotu smyczków i dźwięcznych gawęd panduri. Mówiła, że jej trzeba niekiedy spocząć w mocnych ramionach rybaka i choć na chwilę poczuć siłę słonych fal. Mi zaś (mówiła) było przeznaczone spotkać człowieka, który urodził się na morzu i nie wiedział co to stały ląd. Mówiła w chwilach uniesienia, że muszę nauczyć się lekceważyć śmierć i zobaczyć horyzont w czerni marynarskiej twarzy, która nigdy nie ginie pod ostrzem brzytwy. Ja zaś słuchałem tego wszystkiego i marzyłem razem z nią. A w moich marzeniach zawsze było to samo. Zawsze jeden jedyny ten sam tron. Tron Mojej Pięknej. Marzyłem w tych wszystkich miejscach być z nią. Żeby słuchać opowieści marynarzy z nią, żeby penetrować jaskinie Kaukazu na rękach niosąc ją. Żeby wypasać biblijne owce na zboczach i wieczorami wracać właśnie do niej. Żeby w końcu zagłębić się w nią na zawsze, żeby być na zawsze z nią, najpiękniejszą nią, z prawdziwym pięknem, z Moją Piękną.
___- Tamtego zmierzchu w mieszkaniu Anny pasja z jaką zawsze obserwowałem piękno Mojej Pięknej stało się przyczyną objawienia. Kiedy odchodziłem do przeklętej kuchni odłączającej mnie od mojej najbliższej i patrzyłem wciąż w jej błagalne oczy, zobaczyłem przez ostatni ułamek sekundy, jak przestaje mnie błagać. Wiedziałem, jak tuż przed moim zniknięciem za bukową framugą odwraca się do Anny, jak jej oczy tracą błysk jaki był przeznaczony dla mnie, nadnaturalnie szybko tracą cały proszący wyraz, jak schodzi z nich iskra. Widziałem spojrzeniem o szybkości mrugnięcia, jak jej usta się prostują w wyraz obrzydliwej neutralnej rzeczowości i jak patrzy znów na Annę powierniczkę jej doli, współobywatela nagle powstałego świata kategorycznych zasad. Patrzyłem jak obojętnie znów omijają modnie wygniecioną (pomysł Anny) koszulę Estebana. Jak ich słowa znów dotykają tamtego człowieka z tramwaju. Widziałem jak jej oczy gasną, jak znajdują odbicie w zgasłych oczach pięknej Anny, jak te pajęczynowate odbicia wędrują pomiędzy Anną, a Moją Piękną, jak przelatują lodowato nad grzecznie splecionymi ramionami Estebana. Zimno i bez entuzjastycznego szoku spłynęło na mnie olśnienie. Zrozumiałem, że w tamtej chwili należało natychmiast uratować ich wszystkich. Uratować Annę, uratować Moją Piękną i wreszcie uratować biednego Estebana, który jest ofiarą ich obojętności. Postanowiłem złapać nóż i przeciąć te spojrzenia, te straszne nici.
___- Otworzyłem kuchenkę. Otworzyłem dynamicznie, aby wyraźnie to usłyszały. Wrzuciłem mój nóż do środka robiąc brzęk, pozór pracy przy naszej niedoszłej kolacji. Wykonałem akustyczne przedstawienie dla ich uszu, żeby nie myślały, że właśnie wychodzę w zimowy wieczór. Żeby myślały, że mój akt tego symbolicznego hałasu metalem, tego porzucenia stalowego przedmiotu do przewracania cebuli na teflonowej tacy, że ten akt jest dalszym ciągiem ich życia, a nie podpisanym paktem opiewającym na moje kategoryczne zniknięcie. Zimno i bez emocji wziąłem swoją kurtkę z dodatkową membraną (żeby była też na wyjazdy w góry - pomysł Mojej Pięknej), zarzuciłem ją w marszu i przemierzając wąski korytarz opuściłem mieszkanie. Zostawiłem za sobą zamknięte drzwi i głęboką ciszę.
___- Ty, Maksymilianie Światny, rozumiesz mnie dobrze. Ty domyślasz się, jak było dalej. Po tamtych wydarzeniach wróciłem do moich domowników. Był wczesny wieczór. Po obiedzie. Wtedy, tak jak dziś zanim tu przyszedłem, z talerzy sterczały golenie młodego kurczęcia. Siadłem przy stole i nic nie mówiłem. Byłem silny i obojętny. Siedzieliśmy i każdy podpierał się ręką obojętnie patrząc przed siebie. Siedzieliśmy i panowała konstelacja ciszy. Oni słuchali jak ja siedzę, a ja kontemplowałem pusty talerz i nabierałem spokoju.
2
Specyficzny tekst. Jeden z tych, nielicznych zresztą, które mogą wywołać skrajne oceny. Pisany wyróżniającym się, niestandardowym stylem, który na początku zaskakuje, później intryguje, ale szybko nuży. Dojechałem do połowy i przerwałem, wiedząc, że jednak wrócę, gdyż jest do czego. Rzecz jasna, są to jednostkowe, subiektywne wrażenia.
Występuje sporo powtórzeń, nie wszystkie rażą, niektóre harmonijnie wpisują się w treść, mając uzasadnienie. Zaproponowałbym kilka poprawek, w sensie innej budowy zdań, fraz, innego ich zredagowania, zgrzytają czasem, ale posługując się analogią do muzyki Wagnera (którego przywołałeś, co prawda w kuchennym radio – jednak nie chciałbym tego słuchać, uwzględniając możliwości przenoszenia dźwięku przez taki sprzęt), wiadomo, że są u niego dysonanse, ale świadome, pełniące swoją rolę, wyrafinowaną zresztą i nikt nie ośmieliłby się ich poprawiać, gdyż bez nich nie byłoby Wagnera. Powstrzymam się więc, wiesz co piszesz, mam wrażenie, że niekiedy eksperymentujesz, poszukując odpowiadających Ci środków wyrazu - choć tu i ówdzie należałoby wygładzić, ale trudno sugerować co i jak; z czasem samo przyjdzie.
Przy drugim podejściu ogólne wrażenie jest pozytywne. Zestawienie miłosnych uczuć, piękna kobiety i prostych czynności kuchennych, oryginalne, dość plastyczne i dobrze wykonane. Sporo błyskotliwych sformułowań. Aczkolwiek sens całości pozostaje dla mnie nieuchwytny, odejście bohatera trochę niezrozumiałe i niewyjaśnione. Nie wiem też w końcu, czy zrobił on morderczy użytek z noża, czy też nie. Może należałoby to doprecyzować.
Można napisać na przykład: Oczy uśpione, smutne. Fraza „na pierwszy rzut oka” i tak wydaje się zbędną nadbudową. A początek opka jest zawsze bardzo ważny.
Rozumiem, że „jej” pełni tutaj określoną rolę, ale może lepiej byłoby drastycznie je ograniczyć. A motyw z cebulką – bardzo dobry.
Może zamiast "gasną" - "matowieją".
Występuje sporo powtórzeń, nie wszystkie rażą, niektóre harmonijnie wpisują się w treść, mając uzasadnienie. Zaproponowałbym kilka poprawek, w sensie innej budowy zdań, fraz, innego ich zredagowania, zgrzytają czasem, ale posługując się analogią do muzyki Wagnera (którego przywołałeś, co prawda w kuchennym radio – jednak nie chciałbym tego słuchać, uwzględniając możliwości przenoszenia dźwięku przez taki sprzęt), wiadomo, że są u niego dysonanse, ale świadome, pełniące swoją rolę, wyrafinowaną zresztą i nikt nie ośmieliłby się ich poprawiać, gdyż bez nich nie byłoby Wagnera. Powstrzymam się więc, wiesz co piszesz, mam wrażenie, że niekiedy eksperymentujesz, poszukując odpowiadających Ci środków wyrazu - choć tu i ówdzie należałoby wygładzić, ale trudno sugerować co i jak; z czasem samo przyjdzie.
Przy drugim podejściu ogólne wrażenie jest pozytywne. Zestawienie miłosnych uczuć, piękna kobiety i prostych czynności kuchennych, oryginalne, dość plastyczne i dobrze wykonane. Sporo błyskotliwych sformułowań. Aczkolwiek sens całości pozostaje dla mnie nieuchwytny, odejście bohatera trochę niezrozumiałe i niewyjaśnione. Nie wiem też w końcu, czy zrobił on morderczy użytek z noża, czy też nie. Może należałoby to doprecyzować.
W tym krótkim fragmencie mamy cztery powtórzenia: wszyscy, łokieć, na, oczy. Dwa pierwsze się tłumaczą, stwarzają określony rytm, trzecie jakoś nie jest mocno zauważalne ale czwarte mocno zgrzyta.Była niedziela. Wszyscy siedzieli po obfitym obiedzie. Wszyscy w tej samej pozie, łokieć na stole, na łokciu podparta głowa. Kwadrans przyzwolenia na bezwładność. Oczy uśpione, na pierwszy rzut oka smutne.
Można napisać na przykład: Oczy uśpione, smutne. Fraza „na pierwszy rzut oka” i tak wydaje się zbędną nadbudową. A początek opka jest zawsze bardzo ważny.
Z miski wyglądały jeszcze letnie kości młodego kurczęcia.
W tych zdaniach przejawia się już charakterystyczna specyfika Twojego tylu; trochę surrealizmu, trochę groteski, wręcz absurdu. Ale z umiarem i taktem. W sumie – na plus.W kuchennym radiu Wagner
„Powiedział” - „odpowiedział”: powtórzenie. Można napisać: Nikt nie skomentował,...Powiedział, że kogoś zabił. Nikt nie odpowiedział, nikt się nie ruszył.
„dawała” - „dała się”: powtórzenie. Może tak: ...że nie można było... . Albo: Kategoryczność tego bezruchu dawała sprawiała,...Kategoryczność tego bezruchu dawała przekonanie, że rozumieją, że nie dało się inaczej postąpić.
„stojącego – przesiąkniętego”: wewnętrzny rym; lepiej takowego unikać.od lat stojącego w kuchni, przesiąkniętego grubo pięcioma setkami rosołów
„Przeszedł” - „wszedł”: powtórzenie.Przeszedł w jakimś zagłębieniu w siebie i drętwej bezmyślności. Zapukał mechanicznie i wszedł.
Powtórzona „wódka”.Usiedli z Maksem jak zwykle przy kieliszku białej wódki w braterskim milczeniu. Nigdy nie nalewali sobie wódki żeby się upić, tylko dla samego obrzędu siedzenia przy niej
„niewarte”I te zbielenia, te nic nie warte zbielenia.
Takie zestawienia piękna z krojoną cebulą, mogą się podobać.Zobaczyłem jak stała w pełnym majestacie ostatniego słońca tamtego dnia. Jej białe skronie, jej złote włosy. Moja Piękna kroiła cebulę.
„zrobiłem” to derywat „roboty”. Powtórzenie. Może:skończyłem moją robotę.- Tymczasem zrobiłem moją robotę i zaraz wszedł Esteban.
Teoretycznie powinno być „na kanapach”.Anna wstawiła tacę do piekarnika i siedliśmy w kanapach i fotelach.
Dałbym przecinki, bo tak źle się czyta: Ja zaś naprzeciwko, lekko z boku, na ciemnozielonej skórze fotela.Ja zaś naprzeciwko lekko z boku na ciemnozielonej skórze fotela.
Powtórzone „niego”.żeby spojrzały na niego. One zaś przelotnym skinieniem mówią mi, że go teraz ignorują, że nie czas na męskie wystąpienia. Anna za to zwraca się do niego:
Esteban wtedy wrócił, wiec korzystając z poruszenia, przemówiłem ja.Esteban wtedy wrócił, wiec korzystając z poruszenia przemówiłem ja.
Raczej „widziała”.Anna na to, że zupełnie jest to niemożliwe, że ona wiedziała jego brudne przekrwawione oko, kto wie co robił w nocy.
Moja Piękna mówi, że z tym się nie dyskutuje i żebym go nie bronił tylko poszedł sprawdzić, czy ziemniaczki nie dochodzą.Moja Piękna mówi, że z tym się nie dyskutuje i żebym go nie bronił tylko poszedł sprawdzić czy ziemniaczki nie dochodzą.
Brakuje tu przecinków, może: Powiedziała, przejdź się Kasperciu, zobacz, czy może siostry cebulki nie trzeba obrócić na lewą stronę.Powiedziała przejdź się Kasperciu zobacz czy może siostry cebulki nie trzeba obrócić na lewą stronę.
Powtórzone oczy – za dużo ich.- Siedzę więc, a ona we mnie oczy słodkie oczy wlepia, aż ślizgają się moje zmysły od nadmiaru rozpuszczonego gorącego karmelu.
Pcha mnie jej długa suknia, pcha mniej moc jej obojczyków ubrązowionych zeszłego lata toskańskim powietrzem. Pcha mnie jej włos słoneczny, jej szyja sarnia i dłonie, każda z długim palcem pianistki. Pcha mnie jej kształt ust wygiętych w jakieś proszące O, jakieś korzące się U. Nade wszystko pcha mnie jej umysł, który wiem, że się nie cofnie, że nie poprzestanie i pchać mnie będzie, aż tej cebulki nie przełożę na tę, psiakrew, lewą stronę.
Rozumiem, że „jej” pełni tutaj określoną rolę, ale może lepiej byłoby drastycznie je ograniczyć. A motyw z cebulką – bardzo dobry.
Podróż poślubna to raczej jest jedna; zwłaszcza po jednym ślubie.Ona snuła wizje podróży poślubnych po dalekich krajach.
Powtórzone „krajów”. Może: ...z dalekich lądów.I romantycznie patrzyła w dal. Potem puszczała moje ręce i oglądała zdjęcia z dalekich krajów. Czarne zakamarki krajów północnej Afryki,
Przecinek po „miasta” i chyba: trzymając się za rękę (raczej za ręce).Mówiła, że będziemy zaczepiać praczki na brzegach rzek, a kiedy zaczną na nas fukać, uciekniemy za rękę w gąszcz miasta aby medytować razem z zaklinaczami jadowitej kobry.
Na początku zdania „Mnie”.Mi zaś (mówiła) było przeznaczone spotkać człowieka, który urodził się na morzu i nie wiedział co to stały ląd.
Tutaj coś jest nie tak. Może: Marzyłem, aby w tych wszystkich...Marzyłem w tych wszystkich miejscach być z nią.
„stała się” (odnosi się do pasji). I przecinek przed tym.- Tamtego zmierzchu w mieszkaniu Anny pasja z jaką zawsze obserwowałem piękno Mojej Pięknej stało się przyczyną objawienia.
Lepiej: który był przeznaczone dla mnie,Wiedziałem, jak tuż przed moim zniknięciem za bukową framugą odwraca się do Anny, jak jej oczy tracą błysk jaki był przeznaczony dla mnie,
Widziałem spojrzeniem o szybkości mrugnięcia, jak jej usta się prostują w wyraz obrzydliwej, neutralnej rzeczowości i jak patrzy znów na Annę powierniczkę jej doli,Widziałem spojrzeniem o szybkości mrugnięcia, jak jej usta się prostują w wyraz obrzydliwej neutralnej rzeczowości i jak patrzy znów na Annę powierniczkę jej doli,
„gasną” - „zgasłych”: powtórzenie.Widziałem jak jej oczy gasną, jak znajdują odbicie w zgasłych oczach pięknej Anny,
Może zamiast "gasną" - "matowieją".
3
Tylko bez takich jaj proszę... Przebrnąłem przez tekst, czytając po kilka razy jedno zdanie, żeby nie zgubić wątku. W połowie dowiedziałem się jak wygląda walka z cebulą, o której o wiele przystępniej pisał Grass, który używał słów, żeby czytelnikom pomagać w zrozumieniu przekazu, a nie wysyłać ich hurtem na linę z powodu poczucia totalnego zagubienia w świecie składanych do kupy literek. Mam zresztą swoją teorię dotyczącą tej publikacji: W jednej z części Madagaskaru jest scena, w której małpy dokonują transakcji chyba w kasynie, udając "madame", bo tak było w scenariuszu. Podejrzewam, że autor sam za bardzo nie rozumie swojego dzieła, udając "wysublimowany filozoficzny wątek", mieszając wegetarianina Wagnera, kurczaka, cebulę, dodając piekarnik i nie tylko, spowodował, że mam wrażenie zapoznania się ze scenariuszem do kolejnego odcinka Hells Kitchen i tej wersji będę się trzymał, bo w przeciwnym wypadku pozostaje mi lina. Dlatego na przyszłość proszę podobne dzieła poprzedzać uwagą " Tylko dla osób wybitnych". Z góry dziękuję.
4
Gorgiasz, dzięki za sugestie i wnikliwą weryfikację.
MAREL dzięki za Twoją ekspresję! (ha, pasują Ci wielkie litery w pseudonimie;) )
Gorgiasz, zainteresowało mnie to co napisałeś o nużeniu. Czy da się wyodrębnić jakiś element stylu, który to powoduje? Czy mógłbyś to jakoś doprecyzować?
Co do jasności i sensu poszczególnych kroków fabuły, jak i całego opowiadania, to przyznaję, że czytając swoją pracę zwykle bardzo ciężko jest mi odsunąć się od zakorzenionego gdzieś głęboko poczucia, że "przecież ktoś inny, kto to będzie czytał, musi mieć w głowie to samo odczucie, co ja". Wiem oczywiście, że tak nie jest, ale ciężko mi zdobyć się na subiektywny odbiór, nawet jak opowiadanie wyjmę po czasie z szuflady. Zgaduję, że jest to uczucie powszechne u piszących i żadne tam znów odkrycie.
MAREL dzięki za Twoją ekspresję! (ha, pasują Ci wielkie litery w pseudonimie;) )
Gorgiasz, zainteresowało mnie to co napisałeś o nużeniu. Czy da się wyodrębnić jakiś element stylu, który to powoduje? Czy mógłbyś to jakoś doprecyzować?
Co do jasności i sensu poszczególnych kroków fabuły, jak i całego opowiadania, to przyznaję, że czytając swoją pracę zwykle bardzo ciężko jest mi odsunąć się od zakorzenionego gdzieś głęboko poczucia, że "przecież ktoś inny, kto to będzie czytał, musi mieć w głowie to samo odczucie, co ja". Wiem oczywiście, że tak nie jest, ale ciężko mi zdobyć się na subiektywny odbiór, nawet jak opowiadanie wyjmę po czasie z szuflady. Zgaduję, że jest to uczucie powszechne u piszących i żadne tam znów odkrycie.
5
Dosyć trudne. Wydaje się, że spowodowała to specyfika i oryginalność języka, stylu, a może i temat, do których nie jest się przyzwyczajonym. Za drugim podejściem, było już w porządku. Nie przejmuj się specjalnie tą uwagą, zapewne było to tylko subiektywne odczucie.Gorgiasz, zainteresowało mnie to co napisałeś o nużeniu. Czy da się wyodrębnić jakiś element stylu, który to powoduje? Czy mógłbyś to jakoś doprecyzować?
6
Polemizowałbym z odczuciem Gorgiasza, że tekst nie tylko zaskakuje i intryguje ale i z czasem nuży. Z zaprezentowaną w niniejszym wątku "kuszyzną" (syndrom mojego umiłowania "tworów" słownych wiecznie żywy) może być przecież tak jak z dukajczyzną. Niektórzy uwielbiają sposób w jaki Jacek Dukaj tworzy swoje dziełka, innych ciekawi ale z czasem nudzi. Serio, nie miałbym nic przeciwko pojawieniu się w Weryfikatorium Kuszowych "WIDELCÓW", "ŁYŻEK" i "CHOCHLI" o ile każde opko byłoby czymś co jest godziwe do czytania. To już kwestia gustu, niektórzy odbiorcy mogliby być może godzinami czytać tego typu konstrukcje literackie. Napisać o tym o czym napisał Kusz, to też sztuka i Autor akurat umiejętnie ją zrealizował. Oczywiście, zgadzam sie z Gorgiaszem w kwestii słownych zamienników, którymi Kusz mógł się posłużyć, ale jakoś specjalnie nie wpłynęło to na mój odbiór opowiadania. MAREL, z twojej końcowej uwagi można by wręcz odnieśc wrażenie, że z Kusza zrobił sie w tym opku "kuchenny Coelho" (z góry przepraszam fanów takowego Autora, ale dla mnie Coelho to właśnie pisarz którego dzieła faktycznie należałoby poprzedzać uwagą "tylko dla osób wybitnych" :wink: ). A jednak, na szczęście tak nie jest. Przynajmniej według mnie.
Das Ewig-Weibliche zieht uns hinan.
7
Postaram się krótko, bo sporo rzeczowych uwag już zostało powiedzianych.
Tekst faktycznie specyficzny i dziwnym trafem, też czytałem go dwa razy. Opisy kuchennych czynności w niektórych momentach (jak dla mnie), można by rzec – prawie poetyckie. I choć całość obrazuje dziwny styl oraz fabułę, niektóre zdania czy określenia są wręcz „bajkowe” – dlatego też po(d)kusiłem się o wyrażenie swojej opinii.
Zanim zacznę:
P.S. 1 - Kusz - miejscami zaiste świetne słowotwórstwo! Pytanie mam: Ty to tak z głowy? Samodzielnie? SAM?
Ale po jakiemu, skąd i po kim to?
Ja nie wiem, ale chyba obcuję z jakąś zbyt pospolitą literaturą, że spotkać takie zdania w historiach, mam najczęściej rzadkości...
P.S. 2 - (do innej publiki niniejszej publikacji): Wybaczcie mą nadmierną "egzaltację", ale - musiałem.
Ten opis przykuł moją szczególną uwagę:
"Szedł w jakimś zagłębieniu w siebie i drętwej bezmyślności." - ?
Pominę wspomnianą przeze mnie "kuchenną poezję", bo musiałbym wymieniać zbyt dużo. Ale wspomnę o kilku innych zdaniowych perełkach, które po prostu wymienić muszę:
i dalej:
Resztę pominę, choć jeszcze kilka perełek zasługuje na "(re)cytację", a na braki interpunkcji w niektórych miejscach - opuszczam ciężką zasłonę milczenia.
Według mojej opinii, tam nic nie zaszło. Nie doszło do żadnego morderstwa, co obrazuje przedostatni akapit:
Tylko przy nim.
Taka moja opinia.
Piękny tekst.
G.P.
[ Dodano: Pon 04 Kwi, 2016 ]
Sprostowanie:
Teraz to widzę. Styl jest odpowiedni do kontekstu powyższego opowiadania, choć wymaga on pewnej wrażliwości od Autora i sporych umiejętności. Ta "prawie poetyckość", która buduje narrację, idealnie współgra z emocjami głównego bohatera. Jednak tego rodzaju sposób pisania, może czasem powodować błędne i pochopne odczucie; owej "dziwności" stylu i fabuły.
Tekst faktycznie specyficzny i dziwnym trafem, też czytałem go dwa razy. Opisy kuchennych czynności w niektórych momentach (jak dla mnie), można by rzec – prawie poetyckie. I choć całość obrazuje dziwny styl oraz fabułę, niektóre zdania czy określenia są wręcz „bajkowe” – dlatego też po(d)kusiłem się o wyrażenie swojej opinii.
Zanim zacznę:
P.S. 1 - Kusz - miejscami zaiste świetne słowotwórstwo! Pytanie mam: Ty to tak z głowy? Samodzielnie? SAM?
Ale po jakiemu, skąd i po kim to?
Ja nie wiem, ale chyba obcuję z jakąś zbyt pospolitą literaturą, że spotkać takie zdania w historiach, mam najczęściej rzadkości...
P.S. 2 - (do innej publiki niniejszej publikacji): Wybaczcie mą nadmierną "egzaltację", ale - musiałem.
Ten opis przykuł moją szczególną uwagę:
Świetne! Od razu mi się spodobało. Lubię takie nietuzinkowe określenia.Wstał z krzesła, ciężkiego drewnem jakiegoś dębu (...)
Hmm, wtrącę się w to stwierdzenie – jeżeli mogę. Nie, aby się wymądrzać, jednak sądzę, że ów dostrzeżony rym brzmi tylko w odpowiednich warunkach. Tutaj gubi się on w całości zdania, dzięki odpowiedniemu rozmieszczeniu rymujących się wyrazów. Dodatkowo uważam, że pauza stworzona przez przecinek potęguje ten efekt.Gorgiasz pisze:„stojącego – przesiąkniętego”: wewnętrzny rym; lepiej takowego unikać.Cytat:
od lat stojącego w kuchni, przesiąkniętego grubo pięcioma setkami rosołów
To zdanie jest dla mnie dziwne. Wydaje mi się, że rozumiem o co chodzi, jednak szyk wyrazów w takiej postaci powoduje, że widzę "zdaniową abstrakcję". Może powinno być:Przeszedł w jakimś zagłębieniu w siebie i drętwej bezmyślności.
"Szedł w jakimś zagłębieniu w siebie i drętwej bezmyślności." - ?
Pominę wspomnianą przeze mnie "kuchenną poezję", bo musiałbym wymieniać zbyt dużo. Ale wspomnę o kilku innych zdaniowych perełkach, które po prostu wymienić muszę:
Super!Anna za to zwraca się do niego: zobacz Bańciu czy panowie ziemniaki już w należytym przypieczeniu.
Możecie się ze mnie śmiać, że się tak "rozpływam", ale to jest świetne!Więc zaraz posłusznie wstał, skarpetkami w romby poszurał i biała jego koszula zniknęła za drzwiami do kuchni.
i dalej:
"Powiedział symulując krzyk, ale nie za głośno (...)" - świetna kombinacja!Powiedział symulując krzyk, ale nie za głośno, że jeszcze im trzeba więcej czasu.
To też super!Anna uważnym uchem przyjęła wiadomość (...)
Resztę pominę, choć jeszcze kilka perełek zasługuje na "(re)cytację", a na braki interpunkcji w niektórych miejscach - opuszczam ciężką zasłonę milczenia.
Dobrnąwszy do zakończenia, mam wrażenie, że tytułowe "Noże" to metafora.Gorgiasz pisze:Aczkolwiek sens całości pozostaje dla mnie nieuchwytny, odejście bohatera trochę niezrozumiałe i niewyjaśnione. Nie wiem też w końcu, czy zrobił on morderczy użytek z noża, czy też nie. Może należałoby to doprecyzować.
Wydaje mi się, że ten fragment ma to obrazować właśnie. Bo ON - chciał (Uratować Annę, uratować Moją Piękną) mieć Piękną po prostu tylko dla siebie.Zrozumiałem, że w tamtej chwili należało natychmiast uratować ich wszystkich. Uratować Annę, uratować Moją Piękną i wreszcie uratować biednego Estebana, który jest ofiarą ich obojętności. Postanowiłem złapać nóż i przeciąć te spojrzenia, te straszne nici.
Według mojej opinii, tam nic nie zaszło. Nie doszło do żadnego morderstwa, co obrazuje przedostatni akapit:
Człowiek się po prostu zdenerwował, że jego Piękna ciągle uwagą była przy innych, tylko nie przy nim.- Otworzyłem kuchenkę. Otworzyłem dynamicznie, aby wyraźnie to usłyszały. Wrzuciłem mój nóż do środka robiąc brzęk, pozór pracy przy naszej niedoszłej kolacji. Wykonałem akustyczne przedstawienie dla ich uszu, żeby nie myślały, że właśnie wychodzę w zimowy wieczór. Żeby myślały, że mój akt tego symbolicznego hałasu metalem, tego porzucenia stalowego przedmiotu do przewracania cebuli na teflonowej tacy, że ten akt jest dalszym ciągiem ich życia (...)
Tylko przy nim.
Taka moja opinia.
Piękny tekst.
G.P.
[ Dodano: Pon 04 Kwi, 2016 ]
Sprostowanie:
Po dłuższym i bardziej wnikliwym przemyśleniu, użyte powyżej określenie uważam za niewłaściwe, w związku z tym – odwołuję to.G.P. pisze:I choć całość obrazuje dziwny styl oraz fabułę
Teraz to widzę. Styl jest odpowiedni do kontekstu powyższego opowiadania, choć wymaga on pewnej wrażliwości od Autora i sporych umiejętności. Ta "prawie poetyckość", która buduje narrację, idealnie współgra z emocjami głównego bohatera. Jednak tego rodzaju sposób pisania, może czasem powodować błędne i pochopne odczucie; owej "dziwności" stylu i fabuły.
Ja w tym dostrzegam krótką historię o miłości.Gorgiasz pisze:Aczkolwiek sens całości pozostaje dla mnie nieuchwytny
Noże
9Piękne! Przeczytałam nie raz. Za pierwszym razem miałam wypieki :oops: i przyznam, nie dotrwałam w napięciu, doczytując najpierw koniec. I właśnie. Tekst jest eteryczny, niezwykle plastyczny, miejscami ekscytujący,ale nie potrafię zinterpretować zakończenia. Najbliższa jestem wariantowi, że bohater się po prostu zbuntował, przeciwko władzy, jaką jego piękna nad nim roztoczyła.Zobaczył ją w innym świetle.Zobaczył ją oczami Anny.Pobawioną blasku i eteryczności.A impulsem staje się wydane polecenie.Być może samouświadomienie sobie przez bohatera, że jest narzędziem w jej rękach, jak ten nóż, powoduje, że pojawia się instynkt samozachowawczy. On zabił Swoją Piękną, poprzez unicestwienie wizji jej idealności. Ale nadal nie jestem pewna.Ona kazała mu okiełznać śmierć, nie bać się jej. Myślę, że chodzi tutaj o uwolnienie się bohatera z sidła, a morderstwo jest metaforą.Nie ukrywam, że chciałabym poznać faktyczną wizję zakończenia.
Noże
11Anno Nazabi, Justyna_C - dzięki za komentarze!
Anno Nazabi – wypieki wg mnie są z kategorii najlepszych odbiorów opowiadań przez czytających:) Oficjalnie i nieskromnie uznaję to za swój sukces:)
Myślę, że z zakończeniem jest właśnie niewielki problem, co potwierdzają też wcześniejsze komentarze. Kiedy czytałem opowiadanie jak już sporo sobie poleżało, doszedłem do wniosku, że spróbowałbym napisać końcówkę jeszcze raz tak by zdarzenie końcowe z nożem bardziej wskazywało na zabicie-metaforyczne, a mniej na dosłowne. Obecne zakończenie niedoskonale wpasowuje się w moją koncepcję. Nie zmienia to faktu, że odebrałaś moją historię zgodnie z zamysłem. Akt użycia noża przez bohatera na końcu miał nasuwać zabicie Pięknej dla niego. Dla niego ona odtąd miała nie istnieć. Można też powiedzieć, że ich związek został przecięty.
W ogóle podoba mi się Twoje zdanie o zabiciu przez unicestwienie ideału Pięknej, jaki istniał w oczach bohatera. Nie przyszłoby mi to do głowy, a jednak kiedy myślę o sytuacji z opowiadania, to takie zdanie pasuje. Jest dla mnie interesujące w takim sensie, że mówi mi, co się tam jeszcze faktycznie stało, a o czym ja nie pomyślałem.
Jeśli chodzi o nóż w ręce Pięknej, to ona odnosząc się lekceważąco do bohatera, też w jakiś sposób go zabija (i ich związek). Nóż miał nasuwać takie skojarzenie. Tu znów Twoje określenie „narzędzia w jego rękach” jest świetnym uzupełnieniem opisu tamtej sytuacji, które nie przyszło mi do głowy.
Anno Nazabi – wypieki wg mnie są z kategorii najlepszych odbiorów opowiadań przez czytających:) Oficjalnie i nieskromnie uznaję to za swój sukces:)
Myślę, że z zakończeniem jest właśnie niewielki problem, co potwierdzają też wcześniejsze komentarze. Kiedy czytałem opowiadanie jak już sporo sobie poleżało, doszedłem do wniosku, że spróbowałbym napisać końcówkę jeszcze raz tak by zdarzenie końcowe z nożem bardziej wskazywało na zabicie-metaforyczne, a mniej na dosłowne. Obecne zakończenie niedoskonale wpasowuje się w moją koncepcję. Nie zmienia to faktu, że odebrałaś moją historię zgodnie z zamysłem. Akt użycia noża przez bohatera na końcu miał nasuwać zabicie Pięknej dla niego. Dla niego ona odtąd miała nie istnieć. Można też powiedzieć, że ich związek został przecięty.
W ogóle podoba mi się Twoje zdanie o zabiciu przez unicestwienie ideału Pięknej, jaki istniał w oczach bohatera. Nie przyszłoby mi to do głowy, a jednak kiedy myślę o sytuacji z opowiadania, to takie zdanie pasuje. Jest dla mnie interesujące w takim sensie, że mówi mi, co się tam jeszcze faktycznie stało, a o czym ja nie pomyślałem.
Jeśli chodzi o nóż w ręce Pięknej, to ona odnosząc się lekceważąco do bohatera, też w jakiś sposób go zabija (i ich związek). Nóż miał nasuwać takie skojarzenie. Tu znów Twoje określenie „narzędzia w jego rękach” jest świetnym uzupełnieniem opisu tamtej sytuacji, które nie przyszło mi do głowy.
Noże
12Właśnie. Zawsze wszyscy myślimy o tym, by odbiorca czytając tekst czuł to samo, gdy my piszemy. Na początku odniosłam wrażenie jakbym oglądała gotującą Ewę Wachowicz:d, która opowiada po kolei co zrobić, by ugotować jakąś egzotyczną zupę. Lecz później zaczęłam się zastanawiać co czułeś, gdy pisałeś ten tekst. Jest ciekawy, a zarazem odciągający.