Potwory zza światów [suspens]

1
Piotr Michalik



Potwory zza światów.



Trwało przyjęcie z okazji piątych urodzin naszego Pawełka. W pokoju gościnnym panował rozgardiasz. Wujkowie, ciocie, dziadkowie i chrzestni przekrzykiwali się w komplementach i życzeniach. Przyjechał także mój brat Robert z dwójką dzieci; jedenastoletnią Kasią i trzyletnim Markiem. Zastanawiałem się, kiedy ten tygiel rozmaitych osobowości eksploduje karczemną awanturą. Zawsze tak było, więc czemu teraz ma być inaczej.

Solenizant był w siódmym niebie. Dostał tyle prezentów, prezencików i podarków, że spokojnie można by nimi obdzielić porządnie szóste i siódme urodziny, a może nawet i ósme. Najkosztowniejszy był niewątpliwie zestaw komputerowy od matki chrzestnej. Tłumaczyliśmy jej wiele razy, że Pawełek jest za mały na komputer, ale ona postawiła na swoim. Równie mocno szarpnęli się dziadkowie. Przytargali mały żółty rower górski. Paweł nie chciał się od niego oderwać do tego stopnia, że musiałem schować dwukołowca do łazienki, by inni ofiarodawcy mieli także swoje pięć minut chwały.

Ciotka Aga jak zwykle poszła na łatwiznę i przyniosła jakieś drewniane paskudztwo. Każdy z nas na urodziny, imieniny czy przy innej okazji otrzymywał od niej podobny prezent. Tym razem była to figurkę boga deszczu Chaca – jak twierdziła. Trudno było się z nią sprzeczać, bo była antropologiem i miała hopla na punkcie Majów. Figurkę wykonano współcześnie, lecz i tak miała swoją wartość, niezauważalną oczywiście dla pięciolatka. Moim zdaniem bożek wyglądał jak tropikalny potwór. Miał jęzor wywalony na wierzch jak u psa, którego nikt nie poił od tygodni i ostro postrzępione krawędzie, wprost idealne do cięcia glazury, a co dopiero mówić o delikatnym ciele dziecka. Nie zdążyliśmy się mu jednak dokładniej przyjrzeć, czy wszcząć dyskusji rodzinnej na temat: „czyś ty ocipiała?”, bo musiałem go szybko wynieść, z powodu małego Mareczka, który, gdy go tylko zobaczył, tak się przestraszył, iż zaczął wyć jak syrena okrętowa.

Krzysiek Piątkowski, chrzestny Pawła, musiał koniecznie pokazać, jaki on to jest oryginalny. Gdy przyszła jego kolej, wniósł z przedpokoju ostentacyjnie wielką pakę owiniętą szarym papierem i przewiązaną grubym sznurkiem. Gustowne opakowanie skrywało równie ciekawą zawartość, to jest drewnianego konika na biegunach. Znaczy w założeniu, to miał być konik, lecz w rzeczywistości, ktoś skrzyżował drewniany stołek z sankami, a potem dla odpowiedniego efektu zrzucił parę razy z czwartego piętra. Prawdę mówiąc, były minister szkolnictwa był bardziej podobny do konia, niż to coś. Kiczowatą całość wykańczała grzywa ze sznurka i takiż ogon, nie mówiąc już o odpryskującej tu i ówdzie farbie.

- To narzędzie tortur jakieś? – zapytał wujek Zdzisiek, największy zgrywus rodzinny i mistrz ciętej riposty w jednej osobie.

- Kupiłem go sklepie ze starociami. To oryginalny konik na biegunach z początku dziewiętnastego wieku. – bronił się Krzysiek.

- śliczny - zaszczebiotała Katarzyna, prywatnie moja żona.

- A z której strony śliczny? – nie dawał za wygraną Zdzicho. Ciotka Rozalia, jego żona, szarpnęła go za rękę i zamilkł. Szkoda, bo temu truchłu należała się szczera recenzja. Ja zwykłem mawiać w takich wypadkach, że chińczyk, który to wykonywał, miał po prostu zły dzień i wyszedł bubel.

Pawełek, któremu pomagałem właśnie otwierać kolejkę od mojego brata, spojrzał przelotnie na konika, lecz chyba bardziej ze zdziwieniem, niż z jakimkolwiek zainteresowaniem.

- No posadźmy go, niech się pobuja – zaproponował Krzysztof.

- Jasne – zawtórowała Kaśka z typowym dla niej entuzjazmem, jeśli mowa było o pomysłach jej kochanego Krzysia. Podeszła do naszego syna, lecz, gdy zaczęła go podnosić rozwrzeszczał się, machając energicznie rączkami w kierunku oddalającej się paczki z kolejką.

- Może później? – zaoponowałem nieśmiało – widzisz, że chce popatrzeć na kolejkę. Daj mu decydować, czym chce się bawić.

Oczywiście był to głos na puszczy. Nie byłaby sobą, gdyby nie posadziła ryczącego malca na drewnianej maszynerii i nie próbowała pobujać. Okazało się jednak, że prezent tak samo świetnie działał, jak wyglądał, czyli wcale. Równie dobrze mogłaby próbować rozkołysać szafę trzydrzwiową.

- Może hamulca nie zwolniłaś? – zapytał Zdzicho, obserwując dramatycznie próby mojej żony, która chciała koniecznie wykazać, że prezent jest świetny.

- Przenieśmy konika do przedpokoju, tam jest twardsza podłoga, a tu dywan przeszkadza. – Z miną fachowca orzekł Piątkowski. Zawsze zastanawiałem się, co Kaśka widziała w tym albinosowatym pozerze? Na studiach byli parą, lecz o coś tam się posprzeczali i zostali tak zwanymi przyjaciółmi. Ja jednak zdawałem sobie sprawę, że nie darował sobie tak łatwo i ciągłe ryje pode mną dołki. Niestety byłem skazany na Piątkowskiego, bo Kaśka uparła się zrobić z niego ojca chrzestnego.

- Kaśka daj spokój, sprawdzimy później - zawołałem i nie czekając na odpowiedź, zdjąłem Pawła z bujanego, przynajmniej w teorii, krzesła bólu. Ucichł momentalnie, co było argumentem nie do pobicia i nie mogła wnieść protestu.

Kolejka zdobyła tegorocznego Oskara, w kategorii prezent roku, tuż przed wyśmienicie finiszującym pluszowym smokiem wielkości fotela, oraz dziecinnym akordeonem od wujka Zdzicha, który wygrałby w przedbiegach, gdyby Kaśka nie wykazała się refleksem i nie zabrała go w nieznane miejsce, zaraz po tym jak rozbrzmiał, pierwszą, jazgotliwa nutą.

Wszystkie prezenty zostały wręczone i wróciliśmy do stołu. Rozpoczęła się biesiada. Niestety siedziałem naprzeciwko Piątkowskiego i byłem zmuszony, oglądać jak jadł mielonego kotleta nożem i widelcem. Nieustannie okazywał reszcie towarzystwa przepaść, jaka w jego mniemaniu dzieliła go od nich. Zanudziłby nas opowieściami o tym jakim to jest znawca win i co jego studenci ostatnio zmalowali, gdyby Zdzicho nie zaczął opowiadać świńskich dowcipów.

Przyjęcie skończyło się około dwudziestej. Położyliśmy Pawła spać i zostaliśmy wreszcie sami. Ja, Kasia i Piątkowski. Siedział na kanapie obok niej i flirtował, jakby mnie nie było. Przez następne pół godziny musiałem się głośno i znacząco się naziewać, by do jego napuszonej świadomości dotarło, że powinien już pójść w cholerę.

- Niech konik dobrze służy małemu – rzucił ponurym żartem w progu, obcałowując Kaśkę po policzkach na pożegnanie.

- Kaśka zamknij drzwi, bo zimno ciągnie – przerwałem tą czuła scenkę. Spojrzał na mnie wzrokiem Emo na chwile przed podziarganiem. Dałbym mu żyletkę, gdybym wiedział, że ją spożytkuje, ale to była tylko poza.

Była prawie jedenasta w nocy i postanowiliśmy posprzątać cały ten bajzel tylko z grubsza, a jutro dokończyć. Tym bardziej, że brzdąc już spał i nie chcieliśmy go zbudzić. Poznosiliśmy wszystkie nietrafione lub za bardzo trafione prezenty powrotem do dużego pokoju. Rower, boga deszczu, a nawet harmonię od Zdziśka. Byliśmy zgodnie, iż tym razem przegiął, równie dobrze mógłby kupić perkusję, lub wielkie pudło kapiszonów.

Gdy zacząłem mówić o tym czymś na płozach, Kaśka obruszyła się i stwierdziła, że konik jest słodki, co uczyniło dalszą dyskusję jałową. Z prezentem od Agnieszki był spory problem. Brzydki i niebezpieczny, czyli kwalifikował się tylko do kosza, ale trudny do wyrzucenia, bo zwariowana ciotunia przyłaziła do nas systematycznie. Nie chcieliśmy słuchać jej marudzenia, jacy to z nas wandale, co dzieło sztuki wywalają na śmietnik. Chwilowo postawiliśmy ten niezbędnik szamana na regale obok kryształowego flakonu z kwiatami, a raczej tuż za nim.

Konik na biegunach wylądował pod oknem, zasłonięty firanką. Obiecałem sobie, że to jego ostatni przystanek przed wypuszczeniem na wolność. Wiedziałem, że będę miał przeprawę z Kaśką, gdy tylko zniknie. Ale jak to mówią: „no pain, no gain”. Poszliśmy spać około północy.

śnił mi się Krzysztof Piątkowski siedzący w pokoju gościnnym na swoim koniku. Uparł się, że nie pójdzie, dopóki się z nim nie pobujamy, ewentualnie może z nami zamieszkać, jeśli zechcemy. Mebel, na którym siedział, nie nadawał się do bujania, tkwiąc nieruchomo jakby zapuścił korzenie, a on o tym wiedział.

- Zabiję tego łysiejącego konusa! – Rzuciłem się na niego i strąciłem na ziemię. Chwyciłem go dłońmi za gardło, jakbym chciał wycisnąć wszystkie soki. Kaśka zaczęła piszczeć i okładać mnie pięściami. Zrezygnowałem, a ona, jak gdyby nigdy nic usiadła na koniku i zaczęła udawać, że się huśta. Sytuacja robiła się coraz gorsza.

Obudziłem się zlany potem. Spojrzałem na zegarek. Była druga w nocy. Z westchnieniem ulgi przyłożyłem ponownie głowę do poduszki, lecz to, co usłyszałem, skutecznie mnie rozbudziło.

W pierwszym momencie pomyślałem, że to okno skrzypi, ale przecież niedawno wymieniliśmy wszystkie. Potem przyszło mi do głowy, że ktoś się włamał. Skrzypienie było jednak zbyt rytmiczne i takie przejmująco mechaniczne, że aż ciarki chodziły po plecach. Jaki rabuś hałasowałby w tak idiotyczny sposób? Piłuje meble, czy co?

Usiadłem na łóżku. Skrzypienie ucichło. Postanowiłem jednak dla świętego spokoju sprawdzić całe mieszkanie. Ubrałem kapcie i wyszedłem do przedpokoju. Przystanąłem w bezruchu i nasłuchiwałem. W całym domu panowała cisza. Poczekałem parę sekund i otworzyłem drzwi do pokoju Pawełka. Spał mocno na brzuszku, rozkosznie pomrukując. W następnej kolejności sprawdziłem salon. Na ponury posążek azteckiego boga deszczu padało światło księżyca. Sprawiał wrażenie, jakby drwiąco spoglądał na mnie zza wazonu.

Okna były zamknięte, brak śladów czyjejś obecności i zero jakichkolwiek dźwięków. Zamknąłem drzwi z mocnym postanowieniem, że jutro wywalę tego kurzozbieracza, choćby Agnieszka miała się zabić. A co do tego hałasu, to prawdopodobnie mi się zdawało – uspokajałem sam siebie. Czas wracać do łóżka, bo jutro idę z Pawłem na rower i muszę mieć przytomny umysł. Jednak, gdy byłem w połowie drogi do kuchni, coś nagle poczułem. Na początku była to tylko wibracja, niemal na krawędzi progu słyszalności, a potem coraz wyraźniejsza, wzmagająca się rozpaczliwie. Po chwili przeszła w znany, aczkolwiek niespodziewany odgłos wiatru. Chwilę potem dołączył do niego szum liści, pohukiwanie sowy i rzęsisty deszcz. Poczułem się bardzo nieswojo, bo te wszystkie odgłosy dobiegały zza moich pleców, to znaczy z salonu. Teraz, już nie miałem wątpliwości, iż coś naprawdę dziwnego działo się w naszym mieszkaniu, lecz nie byłem pewny, czy zależy mi, by się z tym spotkać oko w oko. Bądź mężczyzną – powiedziałem sobie i odwróciłem się na pięcie. Szybkim krokiem wróciłem pod drzwi pokoju gościnnego. Dotknąłem nieśmiało żelaznej klamki. Zawahałem się. Na opuszkach palców czułem wibracje nawałnicy, od której oddzielało mnie tylko parę centymetrów drewna. Nacisnąłem klamkę i szybkich ruchem pchnąłem.

Czekało na mnie kolejne zaskoczenie, kolejna zagadka. żaden odgłos, czy poruszenie nie mąciło błogiej ciszy, pomimo iż przed chwilą można było ulec wrażeniu, że tornado przetaczało się przez tą część mieszkania. Do tego ten cholerny bożek gapiący się na mnie, jakby chciał mi mnie zapytać ”Co słychać doktorku? Miałeś dziś jakieś przewidzenia albo inne omamy?”. Zaczynałem się na serio martwić o moje zdrowie psychiczne.

I nagle olśniło mnie. Znalazłem jedyne racjonalne wytłumaczenie tego wszystkiego. Ja dalej śpię i śnię koszmar. Uff. Jestem zdrowy, na szczęście. Tylko jak to sprawdzić? Jak się obudzić? Po krótkim namyśle wybrałem najmniej hałaśliwy sposób i jak najbardziej pewny. Podniosłem rękę do ust i zacisnąłem z całej siły zęby na kciuku.

- O kurwa – wysapałem, machając ręką, by złagodzić piekący ból. Pobiegłem do łazienki. Na szczęście rana była niezbyt głęboka. Z apteczki wyciągnąłem jakiś bandaż i zrobiłem prowizoryczny opatrunek.

Co się ze mną dzieje? Najpierw omamy, potem o mało sobie palca nie odgryzłem. Powróciłem do salonu i usiadłem w głębokim fotelu. Postanowiłem się uspokoić i wszystko przemyśleć. Powtarzałem tabliczkę mnożenia, paragrafy z ustawy, które musiałem znać na blachę, daty z historii Polski. Wszystko przemawiało za faktem, że z mój mózg pracował normalnie. Więc, dlaczego, pomimo, iż byłem głęboko przekonany, że duchy nie istnieją, telepałem się, jakbym przed momentem ujrzał babcie nieboszczkę?

Musiałem złapać odrobinę tlenu, wyjść na powietrze, bo mózg mi się powoli lasował, daremnie przetrawiając sieć chybionych domysłów i dziwnych zagadek.

Nim odtworzyłem balkon, musiałem przestawić gdzieś tego tandetnego kuca na płozach. Jednocześnie wpadł mi do głowy pomysł, by go po prostu wyrzucić z balkonu. Byłem w trakcie realizacji, to jest uniosłem go w powietrze, gdy wydał przeraźliwy pisk. Z wrażenia poluźniłem chwyt i z łoskotem runął na podłogę. Zamarłem i zacząłem prosić figurkę stojącego obok boga deszczu, z braku innych bóstw pod ręką, żeby tylko Kaśka się nie zbudziła. Nasłuchiwałem. Po parędziesięciu sekundach odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na podłogę. I pierwszy raz dzisiejszego wieczora uśmiechnąłem się. Płozy, tułów i głowa. Proszę państwa oto konik na biegunach dla ubogich gustem, do samodzielnego montażu. Totalnie zmasakrowałem tę szkaradę. Będę mógł zgodnie z prawda powiedzieć żonie: Kochanie to był wypadek, no wypadł mi z rąk. Pochyliłem się i podniosłem to coś, co w zamierzeniu twórcy mało być grzywiastym łbem końskim. Może, gdyby miał jakiś model, podobieństwo byłoby ciut większe? Dziwne. W miejscu odłamania dyndały jakieś sztywny sznurki. Próbowałem je wyciągnąć, ale stawiały opór. Udałem się z głową konia do kuchni, by przy świetle zobaczyć dokładniej, co to jest.

Gdy już tam byłem, przypomniałem sobie o pisku, który mnie przestraszył. Od pozostałych denerwujących dźwięków, których dziś doświadczyłem, ten miał swoje konkretne źródło, a ja ukułem hipotezę na jego temat. Położyłem głowę konia na stole. To, co wziąłem za sznurek, było wiązką kabelków w kolorowych izolacjach. Zwisały z podłużnych wydrążonych otworów niczym małe żyłki i ściegna z odrąbanej ręki. To zdecydowanie nie była robota dziewiętnastowiecznego twórcy. Zacząłem wyciągać kable. Szło opornie, ale się w końcu udało. Na ich drugim końcu znajdował się mały podłużny metalowy walec zakończony drucianym sitkiem. Krew zaczęła się we mnie burzyć. A to pieprzony palant. Przyniósł mi do domu konia trojańskiego z pluskwą. Ten pisk był sprzężeniem, czyli gdzieś blisko musi znajdować się głośnik. Obejrzałem dokładnie powierzchnię drewna, a potem papierem ściernym starłem farbę z obiecująco wyglądających brzegów. Odsłoniłem zamaskowane farbą miejsce sklejenia. Cienkim śrubokrętem podważyłem je, a ono odpadło z trzaskiem, odsłaniając membranę głośnika, oraz urządzenie odbiorcze z migającą diodą.

Nie zastanawiając się, przyłożyłem mikrofon z kolorowymi antenami do ust i zacząłem doń mówić głosem ostrym, ale w miarę cichym.



- Słuchaj kretynie, bo nie będę powtarzał. Jeśli jeszcze raz wtrącisz mi się do małżeństwa, to obiecuję, że ci osobiście wpierdolę. –

Delektowałem się każdym słowem, czekałem przez całe lata na tę chwilę – Masz zniknąć z życia naszej rodziny. Wyjedź, zabij się, co wolisz, mi obojętne Przeżyjemy jakoś brak tych twoich gównianych prezentów, napuszonych min i kretyńskich tekstów. Pawełek bez takiego ojca chrzestnego jak ty będzie o wiele zdrowszy psychicznie. Zrozumiałeś, czy mam zadzwonić na policję? Zaręczam ci, że szybko ustalą, odnajdą zakompleksioną Dorotkę kryjącą się po twojej stronie lustra. Myślisz, że Kaśce spodoba się ten twój żarcik? Jeśli mnie słyszysz, zaskrzyp, zaszum, czy co tam uważasz – Przystanąłem, by zaczerpnąć oddechu.

- Słyszysz mnie Piątkowski?

Głośniczek ożył. Rozległo się znajome skrzypnięcie. Nie przerażało już tak jak uprzednio, lec nadal było nieprzyjemne.

- Cieszę się. A teraz potwierdź, że zgadzasz się na moje warunki.

- Posłuchaj, przepraszam. Ja… – usłyszałem głos Krzysztofa dobiegający z głośnika, lecz nie pozwoliłem mu dokończyć.

- Zamknij ryj, nie chcę cię słuchać. Jeśli poddajesz się i akceptujesz moje warunki, zaskrzyp. Jeśli nie, to dzwonię na policję. To nie są negocjację, to ultimatum, albo skończysz z dostawianiem się do mojej Kaśki, albo ja skończę twoją karierę na uniwersytecie. Prasa, radio i telewizja będzie trąbiła, że pan doktor prawa Krzysztof Piątkowski założył podsłuch w domu byłej dziewczyny i jak smarkacz bawił się w duchy. Więc jak będzie, znikniesz z naszego życia?

Po kilku sekundach ciszy, rozległo się rzewne skrzypnięcie. Powitałem je z radością.

- Trzymam cię za słowo Piątkowski.

Poranek był słoneczny. Kaśka zrobiła jajecznicę. Pawełek nie mógł się już doczekać obiecanej przejażdżki nowym rowerem.

- Kochanie wyniesiemy tego konika od Krzysia do piwnicy. Zostanie na pamiątkę, w końcu to antyk. Tu nie może zostać, bo sama widziałaś, że do zabawy się nie nadaje. – zakomunikowałem słodkim głosem.

- Skąd w tobie taka odmiana? Wczoraj chciałeś go wyrzucić, a dziś zachować.

- Wiesz to pamiątka, coś po Krzysiu nam zostanie chociaż.

- Co masz na myśli?

- Nic, tak sobie powiedziałem, bez powodu. – odparłem nie całkiem szczerze. Nie mogłem przecież jej wytłumaczyć, że nie po to sklejałem prawie do czwartej w nocy to truchło na biegunach, wkładając do niego z powrotem zestaw małego szpiega, by teraz wyrzucać swoje dzieło. Trofea wojenne, warto zachowywać, choćby po to by napawać się wielokrotnie zwycięskimi chwilami.

- Zgoda, niech będzie – odparła – Ale, co powiemy, gdy nas Krzyś nas odwiedzi? Jeszcze się obrazi, gdy nie zauważy konika.

- Pozwól, że ja się będę o to martwił – powiedziałem z uśmiechem, podchodząc do konika stojącego pod ścianą. Wziąłem go pod pachę. Spojrzałem na bożka deszczu, niemego świadka mojego triumfu.

- Upiekło ci się. Zostajesz. Tylko mnie nie sypnij – powiedziałem do niego szeptem - A ty będziesz mógł sobie podsłuchiwać i straszyć koty w piwnicy – warknąłem w ucho drewnianego konia.
[img]http://qfant.pl/images/qfant-da.png[/img]

[img]http://jacekskowronski.com.pl/jacekuser.jpg[/img]

2
Dobre.



Co tu gadać. Płynniutka narracja, świetny rytm. Jak wycięte z książki, stojącej na półce w księgarni.



Niezła wolta, jeśli chodzi o stronę fabularną. Ech, gdyby życie było takie ciekawe, jak takie teksty... Nie musiałbym czytać i pisać fantastyki. No, ale do rzeczy.



Piszesz świetnie. Co prawda nie wiem gdzie i kto mógłby chcieć wydać podobny tekst, no ale skoro je piszesz, to pewnie wiesz. Naprawdę, rzeczywistość przedstawiona przez Ciebie ma się nijak do realiów. Fantastyka to nie jest, horror, ani suspens też nie.



Próbuję dojść, co to właściwie za rodzaj tekstu i nie wiem. Tym bardziej mi się podoba. To mógłby być największy atut, gdybyś stworzył taką powieść, albo zbiorek, i próbował to wydać.



Choć muszę przyznać, że osobiście poszedłbym w którąś z ustalonych stron, a potem szukał własnych dróg. Kryminał, obyczajówka, suspens... A że najbardziej brakuje mi polskiego Koontza czy Kinga, wybrałbym oczywiście suspens.



Ale się rozpisałem. Dobre teksty tak na mnie działają.



Pozdrawiam.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

Re: Potwory zza światów [suspens]

3
Ach, ponownie tekst. Już ostrzę sobie zęby. A Ty bardzo się cieszysz na litanię interpunkcyjną, prawda, Alkami?


Potwory zza światów.


Hm. "Potwory zza światów." Trochę mi się to automatycznie kojarzy z zaświatami. Sprawdzę w dalszym toku czytania, co i jak. Może bezpieczniej byłoby napisać "Potwory spoza światów" czy coś w tym guście?...


Wujkowie, ciocie, dziadkowie i chrzestni przekrzykiwali się w komplementach i życzeniach.

Miał jęzor wywalony na wierzch jak u psa, którego nikt nie poił od tygodni i ostro postrzępione krawędzie, wprost idealne do cięcia glazury, a co dopiero mówić o delikatnym ciele dziecka.


Przecinek po "tygodni".


Nie zdążyliśmy się mu jednak dokładniej przyjrzeć, czy wszcząć dyskusji


Wywal przecinek.


Znaczy w założeniu, to miał być konik, lecz w rzeczywistości, ktoś skrzyżował drewniany stołek z sankami, a potem dla odpowiedniego efektu zrzucił parę razy z czwartego piętra.


"Znaczy, w założeniu, to miał być konik, lecz w rzeczywistości ktoś skrzyżował drewniany stołek z sankami...".


Prawdę mówiąc, były minister szkolnictwa był bardziej podobny do konia, niż to coś.


Wywal przecinek sprzed "niż".


Ja zwykłem mawiać w takich wypadkach, że chińczyk, który to wykonywał, miał po prostu zły dzień i wyszedł bubel.


Chińczyk.


- No posadźmy go, niech się pobuja – zaproponował Krzysztof.


Przecinek po "no".


Podeszła do naszego syna, lecz, gdy zaczęła go podnosić, rozwrzeszczał się, machając energicznie rączkami w kierunku oddalającej się paczki z kolejką.


- Przenieśmy konika do przedpokoju, tam jest twardsza podłoga, a tu dywan przeszkadza. – Z miną fachowca orzekł Piątkowski.



"...tam jest twardsza podłoga, a tu dywan przeszkadza - z miną fachowca orzekł Piątkowski."


Niestety byłem skazany na Piątkowskiego, bo Kaśka uparła się zrobić z niego ojca chrzestnego.


Przecinek po "niestety".


- Kaśka daj spokój, sprawdzimy później - zawołałem i nie czekając na odpowiedź, zdjąłem Pawła z bujanego, przynajmniej w teorii, krzesła bólu.


Przecinek po imieniu, przecinek po "i".


Kolejka zdobyła tegorocznego Oskara, w kategorii prezent roku, tuż przed wyśmienicie finiszującym pluszowym smokiem wielkości fotela, oraz dziecinnym akordeonem od wujka Zdzicha, który wygrałby w przedbiegach, gdyby Kaśka nie wykazała się refleksem i nie zabrała go w nieznane miejsce, zaraz po tym jak rozbrzmiał, pierwszą, jazgotliwa nutą.


"Kolejka zdobyła tegorocznego Oskara w kategorii prezent roku, tuż przed wyśmienicie finiszującym pluszowym smokiem wielkości fotela oraz dziecinnym akordeonem od wujka Zdzicha, który wygrałby w przedbiegach, gdyby Kaśka nie wykazała się refleksem i nie zabrała go w nieznane miejsce zaraz po tym, jak rozbrzmiał pierwszą, jazgotliwą nutą."


Niestety siedziałem naprzeciwko Piątkowskiego i byłem zmuszony, oglądać jak jadł mielonego kotleta nożem i widelcem.


"Niestety, siedziałem naprzeciwko Piątkowskiego i byłem zmuszony oglądać, jak jadł mielonego kotleta nożem i widelcem."


Zanudziłby nas opowieściami o tym jakim to jest znawca win i co jego studenci ostatnio zmalowali, gdyby Zdzicho nie zaczął opowiadać świńskich dowcipów.


Przecinek po "tym".


- Kaśka zamknij drzwi, bo zimno ciągnie – przerwałem tą czuła scenkę. Spojrzał na mnie wzrokiem Emo na chwile przed podziarganiem. Dałbym mu żyletkę, gdybym wiedział, że ją spożytkuje, ale to była tylko poza.




Przecinek po "Kaśka", "przerwałem Tę czułą scenkę", "chwilę".



Na więcej nie bardzo mam czas, ale przeczytałam i Nine ma rację.



Pozdrawiam.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

4
A ja naiwny myślałem, że już interpunkcje opanowałem na jakimś znośnym poziome. Na szczęście na Eitai Coro można zawsze liczyć.



Kiedyż ja sie nauczę, do jasnej ciasnej? I najważniejsze w jaki sposób? Wkuwać słownik interpunkcyjny? Nudne niestety. Miejmy nadzieję, ze samo jakoś przyjdzie z czasem. A jak nie to będę wiecznie skazany na pomoc dobrych ludzi.



Bardzo się ciesze, że opowiadanie Wam się podoba. To bardzo budujące wiedzieć, ze robi sie jakieś postępy warsztatowe, oraz, że potrafi się napisać coś co przykuwa uwagę. Obiecuje utrzymać poziom.



Skorzystam z rady Ninetonguesa i napisze coś wiekszego, może zbiorek opowiadań suspensowych, absurdalnych i dowcipnych.



Myślę, że za 2 tygodnie należy spodziewać sie pierwszego tekstu. Mam już pomysł na całość opowiadania, ale niestety nie mam czasu na pisanie w tempie w jakim bym chciał. Praca :(





Pozdrawiam serdecznie.
[img]http://qfant.pl/images/qfant-da.png[/img]

[img]http://jacekskowronski.com.pl/jacekuser.jpg[/img]

6
Nie, nie. źle mnie zrozumiałeś to nie będzie cykl o potworach, tylko całkiem nowy tematycznie.



Z tego utworu zaczerpnę jedynie konwencję i sposób narracji.



Z opowiadania o potworach jestem zadowolony, ale na razie nie zamierzam go kontynuować, może kiedyś.



Staram sie, podnosić sobie coraz wyżej poprzeczkę. Z potworów nie da sie wiele więcej w moim mniemaniu wydobyć.



Staram sie ciągle iść do przodu. Potwory pisane były na konkurs i wyszły lepiej, niż sie spodziewałem. Teraz muszę wykorzystać to doświadczenie, do napisania czegoś nowego.
[img]http://qfant.pl/images/qfant-da.png[/img]

[img]http://jacekskowronski.com.pl/jacekuser.jpg[/img]

7
Do tego ten cholerny bożek gapiący się na mnie, jakby chciał mi mnie zapytać

Wszystko przemawiało za faktem, że z mój mózg pracował normalnie.

jakbym przed momentem ujrzałbabcie nieboszczkę?
babcię


Będę mógł zgodnie z prawda powiedzieć żonie:
prawdą


W miejscu odłamania dyndały jakieś sztywny sznurki.
sztywne


ten miał swoje konkretne źródło, a ja ukułem hipotezę na jego temat.
uknułem


niczym małe żyłki i ściegna z odrąbanej ręki.
ścięgna


odsłaniając membranę głośnika, oraz urządzenie odbiorcze z migającą diodą.
Bez przecinka przed „oraz”


Słuchaj kretynie, bo nie będę powtarzał.
Przecinek przed „kretynie”


Wyjedź, zabij się, co wolisz, mi obojętne Przeżyjemy jakoś
Zjadłeś kropkę.


zakompleksioną Dorotkę kryjącą się po twojej stronie lustra.
Dorotkę? A to nie była Alicja po drugiej stronie lustra? ^^


Nie przerażało już tak jak uprzednio, lec
lecz


To nie są negocjację, to ultimatum
negocjacje


odparłem nie całkiem szczerze
niecałkiem


Ale, co powiemy, gdy nas Krzyś nas odwiedzi?
Dubel. Poza tym bez przecinka po „ale”.





Ja nie powiedziałabym, że narracja na całej linii płynniutka, czasami coś mi zgrzytało, lecz wrażenie z całokształtu pozytywne.

Ale i tak za największy plus uważam fabułę. Zupełnie się nie spodziewałam takiego jej rozwoju i zakończenia :D świetnie udało Ci się wyprowadzić mnie w pole tym azteckim bożkiem i odgłosami deszczu ;)

8
alkami pisze:Wkuwać słownik interpunkcyjny?
Bardzo polecam "Praktyczny słownik interpunkcyjny" - www.zielonasowa.pl. Podaje w porządku alfabetycznym słowa, zwroty i pojedyncze litery, przed którymi należy postawić przecinek albo darować sobie. Rzecz nieoceniona, prędko nabiera się praktyki.



Pomysł opowiadania świetny! Niestety, narracja przegadana, co czyni ją męczącą. Wiele opisów przeżyć wewnętrznych można zastąpić pokazaniem sytuacji, jakiejś czynności, co pozwoli czytelnikowi na samodzielne wyciąganie wniosków. To nie jest przypowieść psychologiczna, tylko suspens.

Zamiast pisać, że ktoś jest zdenerwowany, można pokazać jakiś osobliwy, nerwowy tik.

Jeśli ktoś jest smutny, wystarczy opisać sytuację, która to spowodowała.



Całość robi dobre wrażenie, ale za pomocą nożyczek można uczynić ją znacznie zgrabniejszą.

To tak, jak z opowiadaniem dowcipów - należy mówić zwięźle i nie zostawiać czytelnikowi czasu na domyślanie się puenty! :wink:

9
Panie Jacku. Przemyślenia. Chyba faktycznie to kolejna zła maniera mojego pisania. Kolejna rzecz do szlifowania i nabrania nawyku. Spróbuje w najbliższym opowiadaniu zmniejszyć liczbę przemyśleń do rozsądnej ilości.



Co do przecinków i literówek, to już nie mam zdrowia. Staram sie jak mogę. Ja na serio nie widzę literówek (nie mam dysleksji, dysgrafii, choć wiem że to nic złego ale wiem że tego nie mam) jak czytam tekst drugi lub trzeci raz po napisaniu. Masakra. Nie wiem jak to w sobie zmienić? Wiem przecież, że wyraz więc nie pisze sie WIEC, ale tego nie dostrzegam gdy już napiszę.



Co gorsza, teksty czyta żona i ona też nie wyłapuje wszystkiego, potem czytała to moja koleżanka i paru ludzi z ikara i weryfikatorium. Każdy coś nowego zauważą. Masakra. Czy to sie da opanować i nie robić literówek? W jakim stopniu?



Na pewno będę z tym walczył, lecz gdy mam tak zwaną wenę (nastrój pisarski) to średnio mnie obchodzi czy alt przed e się wcisnął, czy też nie. Chyba za szybko pisze na klawiaturze?



Dziękuję za opinie i za cierpliwość w wyłapywaniu błędów.



Wyczekujcie za 2-3 tygodnie nowego tekstu w tym samym (suspesnowym) stylu.



Pozdrawiam.
[img]http://qfant.pl/images/qfant-da.png[/img]

[img]http://jacekskowronski.com.pl/jacekuser.jpg[/img]

10
Zastrzelę Cię za PANA Jacka :evil:



Nie myśl tak katastroficznie o błędach. Coś Ci powiem po cichu - sam robię mnóstwo literówek...

Ale nie ma też taryfy ulgowej, profesjonalizm wymaga ciężkiej tyrki. Krótkie teksty są wbrew pozorom trudniejszą formą, bo czytelnik wyłapie każdą niedoróbkę.

Mówisz - czytam tekst drugi, trzeci raz. Więc czytaj, drukuj sobie, i dziesiąty i dwudziesty. Redaktorzy nie zastanawiają się, czy warto poprawiać słabe warsztatowo teksty, to dla nich sygnał, że mają do czynienia z amatorszczyzną.



Dasz radę!

11
Wiesz (trafiłeś mnie, sora, to jakiś głupi nawyk pracuje 8 godzin z klientem i mówię im na pan pani masakra, rozumiesz, widzę kogoś nawet młodszego od siebie, ale pełnoletniego i odruchowo wale na pan) ja stawiam sobie duża perspektywę szlifierską, ale czasem sie niecierpliwie. Na pewno dam rade. Jakie mam alternatywy, poddać sie? Nigdy. Za dużo pomysłów przelewa sie przez moją głowę.



Strasznie głupio jak dobry tekst odpada przed literówki. Ciekawe gdzie jest cienka linia odgradzająca, przyjmą opowiadanie pomimo literowek, a odrzucą pomimo krystalicznego styli i bez błedów? Proporcja styl poprawność, a oryginalność pomysłu i wykonanie?



Zdaje sobie sprawę, ze opowiadania to tylko eliminacje, ze prawdziwie pisarstwo tkwi w powieściach. Do tego zabiorę sie jak będę zadowolony ze swojego stylu i mniej więcej opanuje literówki.
[img]http://qfant.pl/images/qfant-da.png[/img]

[img]http://jacekskowronski.com.pl/jacekuser.jpg[/img]

12
Dopiero wczoaj tekst przeczytałem. Szukałem w "Zweryfikowane" czegoś co mnie zainteresuje. Zobaczyłem twój tekst, w nawiasie "suspens" i myślę sobię, że warto przeczytać. Zobacyłem pozytywną wypowiedź Nine i juz wiedzialem, ze trzeba to wydrukować i przed snem przeczytać.



Kroku nie żaluję. Tekst świetny. W sumie nie wiem co ten pomysł ma w ogóle wnosić, ale podoba mi się twój styl. Podoba mi się także charakter głownego bohatera. Jest to cos świeżego, popracuj nad tym, jak mówił Nine, tomik to nie głupi pomysł.



Pozdrawiam,

Hansu
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”