Leniwie połyskujące, słabe refleksy światła odbijały się w białym klejnocie. Ostatki nafty właśnie wypalały się w knocie lampy pozostawionej w biegu przez karczmarza. Mimo panującej w małym pokoju ciemności, Reyn zdołał zauważyć drżenie zakrwawionych rąk panny Henrietty.
- Weź go - powiedziała pewnym i stanowczym głosem, kontrastującym ze strachem w jej oczach. - Powierzam ci misję.
Kolejne sekundy mijały nieubłaganie, zamieniając się w tysiąclecia. Reyn i Henrietta stali naprzeciw siebie nieruchomo od dłuższej chwili. Oboje czuli, jak pochłania ich ciemność, która wdzierała się przez maleńkie okienko pokoju. Księżyc w pełni skrył się za chmurami i jedynie małe źródło światła, które stało na stoliku w kącie pomieszczenia, pozwalało im widzieć cokolwiek.
Strony zniszczonych woluminów i dokumentów walały się po podłodze. Czerwona, wciąż ciepła maź, powolnie wsiąkała w suchy pergamin. Przy ścianie, obok drzwi, leżały sterty pozostałości drewnianych półek, krzesła i małego biurka, których nogi zostały powyrywane. Nawet widniejące na ściennym płótnie twarze Świętej Matki i jej syna były teraz bardziej przygnębione, jakby wiedziały, że żadne desperackie czyny nie uratują mieszkańców miasteczka.
- Nie patrz się tak na mnie. - Henrietta wciąż stała z wyciągniętą w kierunku mężczyzny dłonią. - Tylko ty możesz to zrobić, błagam cię.
Reyn zdawał się nie rozumieć swojej sytuacji. Jeszcze kilka dni temu pławił się luksusach, zdobytych dzięki ostatnim zleceniom. Szczególnie dla niego, zwykłego Łowcy, było to niecodzienne zjawisko. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie wyruszy na polowanie, osiądzie w małej miejscowości i w spokoju dożyje starości. Niestety wybrał nieodpowiednie miejsce.
- Dlaczego ja? - odezwał się w końcu, a zaraz potem zaśmiał się w duchu z żałosnego dźwięku swojego głosu.
- Ja muszę zostać, ona też - kobieta wskazała na osobę kulącą się pod oknem. - To jest nasz obowiązek. Ty musisz wziąć ten klejnot i jak najszybciej dotrzeć do biskupa Esalboltha. To sprawa życia i śmierci.
Wciąż nic z tego nie rozumiał i nie był pewny, czy nawet chciał cokolwiek zrozumieć. To wszystko działo się zbyt szybko. Zbyt wiele sprzecznych i niezrozumiałych faktów kołatało się w jego umyśle. Widział jednak łzy napływające do oczu Henrietty. Do pięknych, dużych, słodko orzechowych oczu wspaniałej panny Henrietty napływały najszczersze łzy, jakie w życiu widział. Zrozpaczone spojrzenie kobiety łamało mu serce i nawet gdyby poznał ją przed sekundą, byłby w stanie zrobić dla niej wszystko. Strach jednak paraliżował wszystkie jego zmysły, stał w bezruchu, jakby zamrożony. To nie mogło dziać się naprawdę.
Henrietta zniecierpliwiona bezczynnością, wcisnęła siłą klejnot do jego dłoni. Reyn, postawny i dobrze zbudowany mężczyzna, w tej chwili skurczył się do rozmiaru kościelnej myszy. Stał bezradnie z otwartymi ustami, z malującą się żałośnie na jego twarzy maską oszołomienia.
- Reyn! - Ujęła jego twarz w dłonie. - Obudź się! To nie jest czas na zdziwienie. Musisz działać, błagam cię. Jeśli tego nie zrobisz, będziemy zgubieni!
Wyrwany z transu mężczyzna poczuł wzmożoną ochotę pocałowania Henrietty. Zupełnie bezsensowną i niepasującą do chwili. Henrietta była urodziwą kobietą i nawet zbroja, którą nosiła nie odejmowała jej uroku. Gdy tylko ją ujrzał, wiedział, że to kobieta, z którą mógłby spędzić resztę życia. W lśniącym, srebrnym pancerzu i krwistoczerwonej pelerynie nie wyglądała jak rycerz, lecz jak księżniczka. Zazwyczaj upięte włosy, teraz roztargane przez wiatr i walkę, sprawiały, że z żalu i szczęścia pękało mu serce. Była jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Jedynie z nią chciał opuścić to miejsce.
Ubiegła go. Poczuł ciepły dotyk cienkich warg, jakby muśnięcie pierwszego wiatru wiosny. Nie słyszał już krzyków wieśniaków zza okna, jedynie rozszalałe bicie swojego serca.
- Błagam cię, Reyn - Jej głos tym razem załamał się. - Zrób to.
Oszołomiony jeszcze bardziej, cofnął się o kilka kroków i mimowolnie dotknął palcami swoich ust. Potworny ból wręcz zmaterializował się w jego piersi, wyrywał się i szarpał ciało.
Nie odezwał się ani słowem. Przy drzwiach odwrócił się jeszcze, chcąc coś powiedzieć, jednak spojrzenie Henrietty upewniło go w przekonaniu, że ona już o tym wie. Gdy zniknął w ciemności korytarza, Henrietta zamknęła wejście do pokoju. Z całej siły kopnęła stertę zniszczonych mebli.
- Cóż za inscenizacja - odezwała się dotąd milcząca, skulona postać pod oknem.
Światło lampy było coraz bledsze. W pokoju panowała już prawie całkowita ciemność.
- To nie była inscenizacja.
Henrietta osunęła się na podłogę. Dotknęła dłonią swojej stopy, w którą przed chwilą wbił się kawałek ułamanej półki. Czuła jak materiał pod butem pochłania ciepłą ciecz.
- Przecież go nie kochasz - stwierdziła ze śmiechem druga kobieta.
- Może i nie - przytaknęła Henrietta. - Nie dowie się.
- Bo umrze. Tak jak ty, jeśli zaraz stąd nie uciekniesz.
- Jak mogłabym cię zostawić? - Tym razem kobieta w zbroi poczuła spływające po policzkach łzy.
Nie mogła dłużej ich powstrzymywać. Były to łzy rozpaczy, żalu i świadomości rychłej śmierci.
- Czuję twoją krew, Hen. Jesteś wspaniałą wojowniczką, ale jesteś ranna i zmęczona. Nawet nie dotrwasz do...
- Przestań - przerwała jej czarnowłosa. - Może nie wyglądam, ale jestem twarda. Dotrwam. Złożyłam przysięgę.
- Nikt nie musi dowiedzieć się, że jej nie dotrzymałaś.
Henrietta zaśmiała się w głos, z którego emanowała niepewność.
- Bóg będzie wiedział - szepnęła.
- Bóg to kutas - ucięła kobieta pod oknem. - Trzeba zabrać się do roboty, dosyć tego dramatu.
Podniosła się wolno, lampa słabo oświeciła zarys jej sylwetki i twarz. Szare włosy, mieniące się pomarańczową barwą światła, przylgnęły do szyi i twarzy, mokre od krwi i potu. Ucięte zaraz nad szyją, odsłaniały bladą skórę karku. Kobieta miała na sobie brudną, białą koszulę i porwane skórzane spodnie. Jej posoką naznaczony był praktycznie cały pokój. Zwykły człowiek straciwszy takie ilości krwi, dawno zszedłby z tego świata.
- Inga... - jęknęła Henrietta. - Ja...
- Wiem - odpowiedziała ranna kobieta, odwróciwszy się do okna.
Inga również była piękna. Nawet piękniejsza od Henrietty, jednak nikt tego nie zauważył. Chroniło ją zaklęcie. Nikt nie zapamiętał jej twarzy, jedynie zarys pospolitej, nic nieznaczącej osoby. Tak było bezpieczniej. To Henrietta zwracała na siebie całą uwagę i zainteresowanie. Inga na pierwszy rzut oka była tylko tłem do działań. Zwykłą nieistotną uczennicą. Jednak rzeczywistość była zupełnie inna.
- Zabij mnie już teraz – odezwała się Hen po kilku chwilach ciszy. - Proszę. Nie chcę tego widzieć.
Powietrze stało się ciężkie. Zdawało się wibrować od przesycenia negatywnymi emocjami. W małym pokoju z tyłu karczmy nagromadziły się gniew, smutek i żal całego miasteczka. Ciemność w sercu Ingi upajała się tym wszystkim. Kobieta mogła tylko z obrzydzeniem czekać na jej uwolnienie. Kobieta wiedziała, że zguba dla tego miejsca nadejdzie niedługo. Z obrzydzeniem czekała na jej przyjście.
Odwróciła się i spojrzała na Hen. Było już ciemno, lampa przestała się palić, ale Inga widziała. Widziała drżące ze strachu ciało oraz bojące się spojrzeć w oblicze śmierci, zamknięte oczy.
Miło byłoby zobaczyć je kiedyś jeszcze raz, pomyślała Inga. Szkoda.
Arcybiskup [fantasy] część 1
1"Natchnienie przychodzi, kiedy człowiek przyklei łokcie do biurka, tyłek do krzesła i zacznie się pocić. Wybierz jakiś temat, jakąś ideę i zacznij wyżymać mózg, aż Cię rozboli. Na tym polega natchnienie."
David Martin
Dr Bąbelek
David Martin
Dr Bąbelek