Reset [fragment powieści pasta-apo]

1
To niewielki fragment całości [ok. 350 tys.]. Im dłużej w tym grzebię, tym większych nabieram wątpliwości. Dlatego chętnie usłyszę opinię z ust osoby trzeciej, jakkolwiek szczera i bolesna by nie była.

W tekście pojawiają się wulgaryzmy.

Świt przywitał mnie sielsko. Wyszedłem na dwór w samych szortach, przeciągnąłem się i puściłem bąka. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, skąpa dieta i ruch bardzo mi służyły. W porównaniu z tym, co było przed Resetem, niebo a ziemia. I tak z myślą o tej zdrowotności, postanowiłem porobić sobie trochę kalisteniki. Wszak tężyzna fizyczna stała się jedną z podstaw przetrwania. Trochę pompek, przysiadów i podciągnięć. Taki trening pozwalał spożytkować energię z niewielkiej ilości spożywanych dziennie kalorii w sposób, który procentował.

Gdy jednak tylko zabrałem się za swoje sprawy, ujrzałem blond-piękność, która wybrała się na poranny jogging. Zawsze preferowałem brunetki, ale wiadomo, koniec świata to koniec świata, bierze się, co jest, i się nie wybrzydza. Wróciłem do hotelu po żonobijkę i obuwie, a ubrawszy się, zacząłem rozciągać mięśnie. Dziewczę biegało wokół obozu, po wewnętrznej stronie murów, więc zapewne czekało na nią pewnie jeszcze kilka okrążeń. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zdążę jeszcze trochę za nią pobiegać i przyjrzeć się szczegółom anatomicznym.

No więc wdech i pierwsze kroki. Ruszyłem żwawo niczym gazela, dobiegłem do muru i skręciłem przeciwnie do wskazówek zegara, tak jak biegała blondyna. Od czasu do czasu widziałem ją w prześwicie pomiędzy jurtami i budynkami. Miała czarne leginsy, jakiś taki blado-seledynowy top, który czasy świetności miał już dawno za sobą, i czapkę z daszkiem przez którą przepuściła z tyłu warkocz. No cóż, była zbudowana jak należy, wszystko na swoim miejscu, proporcje mieszczące się pomiędzy dolnymi a górnym granicami. Choć wiadomo, że tak naprawdę liczy się tylko wewnętrzne piękno.

Nie miałem żadnych skonkretyzowanych planów. Ot, po prostu chciałem popatrzeć. Jak fotograf, który wybiera się na bezkrwawe łowy. Teoretycznie dopada sarnę, ale nic jej nie robi. Dziewczę jednak miało inne plany, gdyż jakby zwolniło i zrównało się ze mną.

– Cześć.

– Cześć – odparłem, żeby nie wyjść na buca. Choć muszę przyznać, że mocno wyszedłem z wprawy.

– Jesteś jednym z tych, którzy przyjechali wczoraj wieczorem? – zapytała. – Nazywam się Doryfea.

Doryfea? Cóż to za imię jest dziwaczne? Przedstawiłem się, ale przez chwilę jeszcze bezgłośnie mełłem w ustach jej imię.

– Tak, przyjechaliśmy wczoraj.

– Jesteście najemnikami? – brnęła dalej.

– Nie do końca. Mamy zespół muzyczny. Jedziemy do Łodzi na „Danza Extravaganza”. To taka impreza calypso, podobno najlepsza w Polsce.

– Szkoda.

– Szkoda, że jesteśmy przejazdem? No, ale zostaniemy tu może trochę. Musimy podładować akumulatory, zrobić zapasy...

– Szkoda, że nie jesteście najemnikami.

O co jej chodziło? To chyba prawda, że kobiety i mężczyźni są z dwóch, różnych planet. Gadają tak, jakby nie można było wprost.

– O co chodzi młoda damo? – zapytałem, przełamując wstyd żartobliwym tonem.

Tak swoją drogą to wcale nie była już taka młoda. Daleko po dwudziestce. Ale nie chciałem być niemiły. Doryfea zatrzymała się, by złapać oddech i zapewne powiedzieć nieco dłuższą kwestię, której tak na dobrą sprawę wcale nie miałem ochoty słuchać.

– Mój mąż... – zaczęła, a ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie – służy w zielonym plutonie. Zajmują się uprawami na zewnątrz – wyjaśniła zupełnie niepotrzebnie. – Dwa tygodnie temu uczestniczył w patrolu na pole komosy. Zostali zaatakowani przez bandytów. Do obozu wrócili wszyscy oprócz niego. Sądzę, że zwyczajnie zostawili go tam samego. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Być może jest ranny. Odnajdź go. Dam ci wszystko, czego zażądasz. Wszystko.

Oferta zabrzmiała więcej niż interesująco, ale... Dwa tygodnie? Musiało jej chyba siąść na głowę z tej rozpaczy. Nikt nie przeżyłby dwóch tygodni poza obozem, w sąsiedztwie dzików i bandytów. Facet jest martwy, wzięty do niewoli lub po prostu prysnął. Takie rzeczy też się zdarzały i nie można było wykluczyć takiego scenariusza. Może babeczka była ciężka w obyciu. Czort wie!

Mimo wszystko nie miałem sumienia odbierać jej nadziei. Chciałem to ująć na tyle dyplomatycznie, aby nie odebrała tego jako zdecydowanej odmowy.

– Słuchaj... no... e... Gdzie dokładnie jest to pole?

– Jakieś trzy kilometry na południowy wschód od fortu. Wątpię żebyś zbłądził, ale na wszelki wypadek narysuję ci mapę. Przyjdź do mnie przed obiadem. Mieszkam w jurcie 4C. – Wskazała obiekt, który znajdował się mniej więcej pośrodku obozu. – Czuję, że on żyje, ale jego koledzy nie chcą mi powiedzieć, co naprawdę się stało. Dla mnie to wystarczający dowód na to, że coś jest nie tak.

No tak, dowód jak w mordę strzelił. W najlepszym wypadku facet dał nogę, w najgorszym kumple dali mu w czaban, żeby dobrać się do wdówki. Wiadomo: izolacja, samotność, długie, smutne wieczory i zmniejszona podaż płci pięknej.

– Spoko. Zrobię co w mojej mocy.

Co ja wygaduję? Po śniadaniu wsiądziemy w samochody i pojedziemy sobie w cholerę.

– Dziękuję ci. Naprawdę to doceniam. Wokół tej sprawy panuje zmowa milczenia. – Łzy pociekły po policzkach. – Długo czekałam, na jakiegoś najemnika.

I wtedy na białym rumaku przyjechałem ja.

– Spokojnie... Za wcześnie, by dzielić skórę na niedźwiedziu – powiedziałem. – Nie wiadomo jeszcze, jak się to wszystko skończy. Czy masz może jakieś zdjęcie męża? Muszę wiedzieć, jak on wygląda.

– Jasne. Oczywiście, że mam. – Wyjęła z pitery fotografię przedstawiającą gościa o dość głupkowatym wyglądzie i jeszcze durniejszym uczesaniu. – Ma na imię Aleksander.

Imię też niczego sobie. Wziąłem zdjęcie i schowałem... no nie miałem jak inaczej, schowałem je do gaci.

– Dobra, posłuchaj... Moi jeszcze śpią, więc wezmę broń z depozytu i spróbuję się tam przespacerować. To nie jest zbyt daleko. Sprawdzę to poletko, spróbuję wybadać co i jak. Jeżeli rzeczywiście jest tu jakaś afera, to może uda mi się znaleźć ślady, poszlaki czy może nawet twarde dowody.

Dziewczę rozpromieniło się i rzuciło mi się do szyi. Tak, tak... jestem dobry. Albo mięknę. Tak czy siak jest to etap przejściowy pomiędzy homo post-resetum a trupem. Zastanawiałem się czy nie zostawić jakiejś wiadomości dla Gibona i Violet. W końcu są teraz moją jedyną rodziną i będą się cholernie zamartwiać. Postanowiłem przed wyjściem odnaleźć tego chłopaka, Gawrona i zostawić mu wiadomość. Jak bym nie wrócił, to mieli męczyć Doryfeę. Tyle. Co to w ogóle za imię jest?
***
Piękny dzień. Słoneczko. Cieplutko. Aż szkoda umierać, myślałem sobie. Życie jest, jakie jest, ale jest. I nie wolno go postradać ot tak, lekką ręką. Szedłem więc sobie po ugorze z odbezpieczonym Steyrem na piersi, nigdzie wokół żywej duszy, jedynie na murach wolno spacerujący wartownicy, od czasu do czasu łypiący z ciekawością. Pewnie nie często zdarzało się, by ktoś z własnej woli wychodził sam na zewnątrz, więc w ruch musiały już pójść zakłady bukmacherskie.

– Hazard to okropna i zgrubna sprawa, frajerzy – mruknąłem pod ich adresem.

Co jakiś czas napotykałem na polu ślady rozrycia przez dziki lub opony wozów terenowych. W kilku miejscach leżały łuski, znacząc stanowiska, z których ostrzeliwano nocami fort. Swoją drogą trzeba mieć nerwy ze stali, żeby mieszkać w takiej lichej konstrukcji, pośrodku pustkowia, i jeszcze mieć za sąsiadów ludzi, dla których jedynym celem egzystencji jest zabijanie. Z bojówkarzami nie szło się dogadać. Nie można im było zapłacić, żeby odeszli. To była wojna totalna, do ostatniego człowieka.

Aż mnie ciarki przeszły, gdy o tym pomyślałem. I o tym, że właśnie spaceruję sobie pośrodku wielkiego pola, a w oddali rosną sobie kępki drzew, z których każda mogłaby skrywać jeepa i kilku psycholi z bronią. Mój AUG wcale nie sprawiał, że czułem się bezpieczniej. Może zdołałbym zabić jednego czy dwóch, ale sam na pewno nie uszedłbym z życiem.

W końcu idąc tak i rozmyślając o życiu i o tym, jak łatwo mógłbym je teraz stracić, dotarłem do rzeczonej uprawy komosy, która wyglądała tak, jakby się w niej dzik wytarzał. Wszystko było połamane, wszędzie było pełno skołtunionej szczeciny, przypominającej czarno-srebrne igły. Przykucnąłem i rozejrzałem się dookoła. Teraz stało się dla mnie wysoce prawdopodobne, że Aleksander podzielił los tamtego człowieka ze wsi. Może pozostali członkowie plutonu nie przyznali się jak było naprawdę, bo zwyczajnie stchórzyli i uciekli, zostawiając rannego, wrzeszczącego i pożeranego żywcem człowieka? Było to wielce prawdopodobne.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Doryfea obiecała dać mi wszystko czego zażądam, w zamian za przyprowadzenie jej męża, ale nie doprecyzowaliśmy, czy będzie się liczyło jeśli przyniosę... nie wiem... kość udową i kawałek krocza. Widziałem już, co te cholerne dziki potrafiły zrobić z człowiekiem.

No i o... Znalazłem zakrwawione majty. Wszystko jasne. Tylko czy majty będą wystarczającym dowodem? Czy Doryfea wyhaftowała na nich inicjały męża? Zacząłem patykiem obracać bieliznę w poszukiwaniu... Sam nie wiem czego. Spokoju nie dawał mi fakt, że poza gaciami nie było nic więcej. Co z butami? Co ze spodniami, zegarkiem, kurtką i bronią? Bo na pewno musiał mieć jakiś karabin czy chociażby pistolet, nóż... Nie wiem! Mam niby uwierzyć, że z tego wszystkiego pozostały tylko majty?

Aż mi się niedobrze zrobiło.

– Ręce do góry!

No i doigrałem się. Puściłem karabin, który smętnie zawisł na tasiemce, i powoli uniosłem dłonie ku niebiosom, jak sobie tego życzył człowiek za moimi plecami. Masz babo placek. Z ruchania nici. Z „Danza Extravaganza” nici. Tylko kulka w potylicę i płytki grób. O ile w ogóle jakiś grób.

– Ale o co chodzi? – próbowałem wymacać grunt, znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia.

– Kim jesteś i czego się tu szwendasz?

Powiedzieć prawdę? A może nie zamykać się w pytaniu? Mógł to być ktoś z Arki, ale równie dobrze nie. Sporo tu bandziorów grasowało, a każdy liczył na łatwy łup i anihilację.

– Przyszedłem z fortu. – Postanowiłem zagrać va banque. Zbóje chyba nie robią wywiadu środowiskowego tylko od razu biorą życie. – Szukam kogoś. Właściwie chyba znalazłem. – Kiwnąłem głową na majty.

– Odwróć się. Ale powoli i bez sztuczek. Bo zrobię ci drugą dziurę w dupie.

Odwróciłem się powoli i bez sztuczek. Tak, jak sobie życzył. Moim oczom ukazał się Aleksander we własnej osobie. W porwanych, brudnych ciuchach. Wychudzony jak siedem nieszczęść. Ale Aleksander. Jednak.

– No dobra... Prawie się zesrałem ze strachu, ale chyba czas już wracać do żony, co? – zapytałem opuszczając ręce.

– Nie pozwoliłem opuścić rąk! – krzyknął i zamachał lufą pistoletu Heckler & Koch USP, takiego, o jakim zawsze marzyłem. – Więc przysłała cie moja żoneczka, tak?

Oho... sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niżby mogło się z początku wydawać. Zdaje się, że wpierdzieliłem się w środek awantury rodzinnej i być może oberwę jakimś rykoszetem, jeżeli nie zdołam się w porę wykręcić.

– Słuchaj, no taaak... Poprosiła mnie, żebym sprawdził, co z tobą. Nikt jej nie chciał udzielić żadnej informacji. Rozumiem, że twoi koledzy o wszystkim wiedzą i kryją cię. Nie widzę w tym żadnego problemu, to nie jest moja sprawa. Wrócę do fortu, powiem, że cię nie widziałem i jeszcze dziś wyruszę w dalszą drogę, w porządku?

Aleksander przez chwilę się wahał, a do mnie docierało pomału, że to czubek. Słyszałem o takich przypadkach. Gorączka kabinowa. Gdy ludzie siedzą zamknięci na małej przestrzeni, to czasami niektórym odwala. Zaczynają nacierać się swoimi odchodami albo po prostu je zjadać.

Pomyślałem sobie, że byłoby strasznie niezręcznie ginąć z rąk świra i to jeszcze w takich wspaniałych okolicznościach przyrody. Otaczały mnie łąki i pola, ćwierkały ptaki, słoneczko grzało. I na pewno zaraz pacan wymyśli coś głupiego, na przykład palnie mi w łeb. Popaprany dzień. Totalna spierdolina.

– No dobra... Co musi się stać, żebyś mnie puścił wolno? – spytałem najbardziej dyplomatycznie, jak umiałem. – Mogę ci oddać karabin.

– Nie chcę twojej broni – odparł szybko.

Uff... Chyba bym się zesrał, gdybym miał drałować po tym polu, mając za plecami szaleńca uzbrojonego w Steyra.
Swoją drogą moja broń była odbezpieczona. Gdybym w jakikolwiek sposób uzyskał przewagę jednej sekundy, mógłbym rozwalić mu łeb, nim zdążyłby ściągnąć spust. A nawet gdyby zdążył, to za chuja by nie wycelował. Poszłoby gdzieś bokiem może. No, ale pewnie czubek nie był aż tak głupi, żeby dać odwrócić swoją uwagę jakąś pierdołą.

– A czego chcesz?

Postanowiłem pociągnąć nieco temat, by zyskać na czasie. Może sam się namyśli i dojdzie do jakiegoś konstruktywnego wniosku.

– Pogadajmy otwarcie. Czego potrzebujesz? Mogę ci pomóc w wielu sprawach. Prochy? Dziwki?

Na jego czole pojawiły się krople potu. Ewidentnie bił się z myślami. I chyba przegrywał. Łapy mu się trzęsły. Cały czas z tyłu głowy miałem powiedzenie, że każda broń, raz do roku strzela sama. Miałem nadzieję, że dla tego gnata nie był to właśnie ten dzień.

– Chcę, żeby ten cały cholerny koszmar wreszcie się skończył! Chcę żyć normalnie jak człowiek! Chcę móc chodzić do sklepu i kupować jedzenie, zamiast hodować je, jak jakieś pierdolone zwierzę!
Nie zamierzałem wdawać się z nim w zbędną polemikę. Potakiwałem jak jeden z tych śmiesznych piesków, które stawia się w aucie na tylnej półce.

– Wiem, że nie jest łatwo. Nie uwierzysz, ale codziennie rano mam podobne myśli...

– Akurat! Co ty tam wiesz? Jesteś pewnie jednym z tych kolesi, którzy jeżdżą od osady do osady! Codziennie inne miejsce, inne twarze... Żyjesz. Oddychasz! Nie masz pojęcia jak to jest być zamkniętym w tej puszce! Dusimy się w swoim smrodzie! – Jego głos stawał się coraz bardziej płaczliwy i drżący. – Gówno wiesz!

Widziałem jako lufa niebezpiecznie tańczy w powietrzu.

– Słuchaj, a może pojechałbyś z nami? Doryfea nigdy się nie dowie...

– Kurwa!

I wtedy problem rozwiązał się sam. Choć oczywiście nie w sposób, który by mi jakoś szczególnie pomógł. Aleksander po prostu włożył lufę do ust i pociągnął za spust. Z utrwalonym na twarzy wyrazem rozpaczy padł na na kolana, a z dymiącej dziury na szczycie głowy wypływała wartka struga krwi. Zwiotczałe ciało osunęło się ku ziemi najprostszą, możliwą trajektorią, do tyłu, ze zgiętymi kolanami, przybierając groteskowy układ.

– Ty chuju – mruknąłem pod nosem.

Byłem trochę wstrząśnięty, ale szybko okazało się, że nie ma czasu na żal czy chociażby ewakuację ciała. W krzakach, jakiś kilometr dalej, rozbrzmiał ryk silnika wysokoprężnego, a chwilę potem w niebo wzleciała sina chmura spalin.

Cudem przemogłem ciekawość i rzuciłem się w stronę Arki. Przede mną były trzy kilometry nierównego pola, co dawało mi pewną nadzieję. Nierówne pole ma to do siebie, że jest niezbyt komfortowym podłożem dla wszelkiego rodzaju pojazdów mechanicznych. Liczyłem, że kiedy zbliżę się do murów, strażnicy otworzą ogień do ścigającego mnie pojazdu, a bandyci odpuszczą. Bardzo na to liczyłem. Gotów byłem pójść na poranne nabożeństwo, gdybym tylko dostał taką szansę od losu.

Zanim jednak to nastąpiło, musiałem biec, a szybki bieg po nierównym polu jest męczący i niebezpieczny. Szczęśliwie miałem wyższe, wojskowe buty, które dobrze trzymały kostkę. W przeciwnym razie pewnie zaraz bym ją skręcił, a ryczący potwór przerobiłby mnie na smoothie z buraka. Rzuciłem szybkie spojrzenie przez ramię. To był jakiś wóz bojowy. Kołowy. Strasznie skakał na wertepach. Kierowca zmuszony był nieco zwolnić i w końcu zatrzymał się całkowicie, burtą do mnie, a ja rozpoznałem w nim Skota. Musieli go wydobyć z jakiegoś muzeum. Ale skąd cholerni bandyci brali wachę do tego ustrojstwa? Musiało spalać hektolitry!

Przystanąłem, by złapać oddech i pogroziłem im palcem. Po chwili znów rzuciłem się do biegu, gdy wieżyczka z działkiem zaczęła odwracać się w moją stronę. Nie otworzyli ognia. Pewnie nie mieli amunicji i chcieli mnie tylko postraszyć. A przynajmniej taką wersję przyjąłem dla własnego spokoju, bo potem jeszcze przez kilka minut drałowałem szybkim marszem, z atakiem kolki, mając za plecami stalową bestię. Niezła beka.

– Grzybów chyba nie nazbierałeś, co? – zaśmiał się jakiś fiut z murów, gdy w końcu dotarłem do Arki.

Pokazałem mu środkowy palec, ale szybko zluzowałem, bo czekała mnie jeszcze jedna trudna misja: przekazania newsa o zgonie Aleksandra współplemieńcom. Takie sprawy zawsze są przykre. I zawsze są jakieś płaczące kobiety.

– Miałeś szczęście. – Przywitał mnie w bramie dowódca straży. – Więcej szczęścia niż rozumu. Po coś się tam pchał? Życie ci niemiłe?

– Po waszego kolesia Aleksandra.

Niezbyt dobrze to rozegrałem. Powiedziałem od razu wszystko na bramie i informację o śmierci męża przekazał dziewczynie szef jakiegoś wydziału czy czegoś. Zapewne to właśnie jemu przypadła w udziale trudna misja udzielenia wsparcia moralnego i duchowego świeżo owdowiałej kobiecie.

W okolicach południa dwa dżipy zwiozły z pola ciało. Choć dla mnie sprawa była całkowicie jasna, znalazł się oczywiście dupek, który musiał dopatrzeć się w tym wszystkim zamachu. Balistyk od siedmiu boleści obejrzał trupa i stwierdził, że to nie możliwe, by Aleksander strzelił sobie w ryj pod takim kątem, i że raczej konieczny był w tym wszystkim udział osób trzecich. Osoba trzecia była w tej sytuacji tylko jedna, mianowicie ja, w związku z czym zabrano mnie na posterunek lokalnej milicji, bym złożył wyjaśnienia. Wylądowałem w areszcie, który na moje nieszczęście był chyba jedynym, naprawdę solidnym budynkiem w całej Arce.
http://bartoszadamiak.com/reset

Reset [fragment powieści pasta-apo]

3
zdecydowanie az tak pijana nie jestem.
może nav, on szybko czyta...
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

4
Fabuła w Twoim opowiadaniu jest. Akcja też. Humor - koszarowy, ale nie będę się czepiać. Problemem podstawowym jest niechlujstwo językowe.
Ponieważ wybrałeś narrację pierwszoosobową, dużo z tych potknięć można zrzucić na bohatera: że to on mówi niepoprawnie, nieskładnie i byle jak. Ale sytuacja nie jest tak różowa.
bulgor pisze: postanowiłem porobić sobie trochę kalisteniki.
"Porobić sobie" można trochę papierosów czy innych drobiazgów liczonych na sztuki.
bulgor pisze: Gdy jednak tylko zabrałem się za swoje sprawy,
Za ćwiczenia on się zabrał. "Swoje sprawy" to jest ogólnik, a tu bardziej pasuje konkret.
bulgor pisze: Dziewczę biegało wokół obozu, po wewnętrznej stronie murów, więc zapewne czekało na nią pewnie jeszcze kilka okrążeń.
Dziewczę biegało, na nie (nie na nią!) czekało... A może dziewczę po prostu nie miało przed sobą jeszcze kilka okrążeń?
bulgor pisze: Cześć – odparłem, żeby nie wyjść na buca. Choć muszę przyznać, że mocno wyszedłem z wprawy.
Jeśli to gra słów, to kiepska. I dlaczego wyszedł z wprawy? Nie miał do kogo powiedzieć "cześć"? Przecież jakieś kontakty z ludźmi utrzymuje.
bulgor pisze: Jesteś jednym z tych, którzy przyjechali wczoraj wieczorem?
Podkreślone - zbędne.
bulgor pisze:
Doryfea? Cóż to za imię jest dziwaczne?
Jak wyżej.
bulgor pisze: – Jesteście najemnikami? – brnęła dalej.
Brnąć można w kłamstwa, w sprzeczne wyjaśnienia, w żenujące pytania... Tu nic z tego nie ma.
bulgor pisze: wcale nie była już taka młoda. Daleko po dwudziestce.
Lepiej byłoby, że koło trzydziestki.
bulgor pisze: – Mój mąż... – zaczęła, a ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie
bulgor pisze: Takie rzeczy też się zdarzały i nie można było wykluczyć takiego scenariusza.
bulgor pisze: Chciałem to ująć na tyle dyplomatycznie, aby nie odebrała tego jako zdecydowanej odmowy.
Używasz zdecydowanie zbyt dużo zaimków wskazujących. Część można bez problemu zastąpić: wiedziałem, że nic między nami nie będzie; chciałem zachować się na tyle dyplomatycznie... albo podobnie. To samo dotyczy dalszej części.

CDN.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

6
bulgor pisze: Source of the post wcale nie była już taka młoda. Daleko po dwudziestce.

Lepiej byłoby, że koło trzydziestki.
a moim zdaniem, to ma sens
główny bohater to taki koszarowo rubaszny koleżka, co to sam Adonisa nie przypomina, ale kobieta "daleko po dwudziestce" to już za stara
tzn. ja to tak odebrałam, autor mnie poprawi jeśli nie to było jego zamiarem :)

brat_ruina pisze: I wtedy na białym rumaku przyjechałem ja.
brat_ruina pisze: Piękny dzień. Słoneczko. Cieplutko. Aż szkoda umierać, myślałem sobie.
brat_ruina pisze: Uff... Chyba bym się zesrał, gdybym miał drałować po tym polu, mając za plecami szaleńca uzbrojonego w Steyra
świetne teksty :D

nie przepadam za bohaterami tego typu, w sensie takimi rubasznymi buhajami, co w kobiecie widzi kawałek mięsa i dalej niż czubek własnego nosa nie patrzy
jednak
tego tutaj, w pewnym sensie, odbieram jako produkt czasów w jakich żyje
poza tym, koleś jest "jakiś", miewa dobre teksty, może niekoniecznie będę mu życzyć wszystkiego najlepszego, ale oglądanie świata jego oczami, może być zabawne i wciągające

Reset [fragment powieści pasta-apo]

8
KasiekNav pisze: bulgor pisze:
Source of the post Source of the post wcale nie była już taka młoda. Daleko po dwudziestce.

Lepiej byłoby, że koło trzydziestki.

a moim zdaniem, to ma sens
główny bohater to taki koszarowo rubaszny koleżka, co to sam Adonisa nie przypomina, ale kobieta "daleko po dwudziestce" to już za stara
Pisząc o tym, że "lepiej byłoby, że koło trzydziestki" miałam na myśli wyłącznie sposób podawania wieku, a nie to, kto jest stary i dla kogo. Posługując się wartościami przybliżonymi, trzymamy się najbliższego punktu odniesienia. Daleko po dwudziestce, to jednak jest bliżej trzydziestki, bo tu innych możliwości raczej nie ma.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

9
Przeczytałem bez bólu. Fabuła-jest, mocno nakreślony główny bohater- jest, akcja i humor-również są i to w nieśladowych ilościach. Wprawdzie do każdego z elementów mam zastrzeżenia, to bez wątpienia są działającymi trybami mechanizmu. Muszę, także przyznać, że choć ten samczo-żołnierki sposób prowadzenia historii trochę mnie odtrącił, to właśnie dzięki niemu ocierająca się o parodię fabuła (punktem wyjście jest przecież trucht za kształtną, pstrokato odzianą blondyną w parku, która zauważając faceta gapiącego się na jej tyłek napierw zleca mu zaginionego męża, a potem odsłania przed nieznajomym swoje wszystkie emocje wybuchając płaczem. Głowny bohater napędzany perspektywą kopulacji z rozpaczoną kobietą przystaje na propozycje.) i humor latający bardzo blisko ziemi jest do strawienia. Zważając na ten fakt sugerowałbym kolejne kroki w kierunku junackiej opowieści. Narracja bohatera mogłaby przebiegać zza szklanki w barze, i kolejne opowiadania mogłyby być kolejnymi historiami starego, lekko fantazjującego, aczkolwiek mającego masę doświadczeń rubasznego pijaczyny. W tedy do całości mógłbyś dorzucić dużo humoru opierającego się na absurdzie, który mocno kontrastowałby z powszechnie występuącą śmiercią, brutalnością i zezwierzęceniem. Ponadto, forma kolejnych anegdot sprawiłaby, ze w jedne historie mógłbyś wsadzać kolejne i kolejne tworząc jedyną w swoim rodzaju junacką postapokliptyczną alkoholową powieść szkatułkową ; ) Przemyśl to.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

11
Szymandero pisze: Ponadto, forma kolejnych anegdot sprawiłaby, ze w jedne historie mógłbyś wsadzać kolejne i kolejne tworząc jedyną w swoim rodzaju junacką postapokliptyczną alkoholową powieść szkatułkową ; ) Przemyśl to.
Za późno na przemyślenia. I na szkatułkowość. Zacząłem to wypuszczać po jednym rozdziale w sieć. Jak się spodoba to fajnie, jak nie to trudno :) Link w mojej stopce.
http://bartoszadamiak.com/reset

Reset [fragment powieści pasta-apo]

12
Post-apo nigdy jakoś za bardzo nie leżało w mojej strefie klimatycznej, ale fragment przeczytałem bez zbędnego kręcenia noskiem i stwierdzam, że z mojej strony leci w jego kierunku props. Bohater (nie bójmy się do tego przyznać) wydaje się być chamem, lecz przynajmniej jest w tym chamstwie sam ze sobą szczery, a właśnie to lubię w postaciach. Nie rozumiem tylko dlaczego kobita zleca od kopa takiego questa całkowicie nieznajomemu kolesiowi. Czyżby desperacja?
Gdzie dwóch się bije tam pod wozem kózka dołki kopie, a kto ślimakiem wojuje ten od sera ginie.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

13
Długo mieliłem owy tekst i nie wiedziałem co do końca mi nie pasowało :) I przedmówca naprowadził mnie na właściwy trop.

Trochę za bardzo przypomina to sfabularyzowany opis gry (np. Fallout ;)), a za mało tekst literacki. Akcja zawiązywana jest w pewnej konwencji, ale przy tym nie oczekujemy chyba, aby ludzie proponowali nam na ulicy czy ścieżce biegowej sposobu na rozwiązanie ich życiowych problemów. Ktoś na grach wychowany łyka to z automatu... kogoś starszego odepchnie na kilometr narracja i sposób zawiązania akcji.

Sprawa druga... bohaterka, jogging etc... z drugiej mąż na skraju samobójstwa "bo nie może wytrzymać". Jak dla mnie za bardzo rozstrzelone to na boki. To albo świat pogrążony w beznadziei - wspomniana osada - albo pani reprezentująca klasę średnią, przeniesiona wybuchem bombki do post-apokalipsy. Mi się to nie klei. Może w obrazie całości jest w tym sens, ale ja zaczątków tego nie dostrzegłem.

Na plus na pewno humor, kilka soczystych fragmentów no i główny bohater zdegradowanego świata ;)

Reset [fragment powieści pasta-apo]

14
Swobodnie, dziarsko, wesoło napisany tekst, uważam, że może zaciekawić na dłuższą metę (choć to nie moje klimaty).
Niektóre teksty są nadzwyczaj dobre, m.in. wstęp (dwa pierwsze zdania).
Te fragmenty faworyzuję.

1. "Aleksander przez chwilę się wahał, a do mnie docierało pomału, że to czubek. Słyszałem o takich przypadkach. Gorączka kabinowa. Gdy ludzie siedzą zamknięci na małej przestrzeni, to czasami niektórym odwala. Zaczynają nacierać się swoimi odchodami albo po prostu je zjadać.

Pomyślałem sobie, że byłoby strasznie niezręcznie ginąć z rąk świra i to jeszcze w takich wspaniałych okolicznościach przyrody. Otaczały mnie łąki i pola, ćwierkały ptaki, słoneczko grzało. I na pewno zaraz pacan wymyśli coś głupiego, na przykład palnie mi w łeb. Popaprany dzień. Totalna spierdolina.
"

Skradłeś tym moje serce, bezwzględnie.

2. "Szukam kogoś. Właściwie chyba znalazłem. – Kiwnąłem głową na majty."

Cztery słowa. CZTERY SŁOWA. Świetnie je wpasowałeś. Wywołały u mnie niestandardowe parsknięcie śmiechem, które poskutkowało opluciem monitora. Podoba mi się Twoja nietuzinkowa estetyka.

3. "– Ty chuju – mruknąłem pod nosem."

Trafne skwitowanie. :mrgreen:

Mam tylko jedną, małą uwagę:
bulgor pisze:Dziewczę biegało wokół obozu, po wewnętrznej stronie murów, więc zapewne czekało na nią pewnie jeszcze kilka okrążeń.
Opinię uważam za zamkniętą, dobra to rzecz, chętnie przeczytam całość.
Pozdrawiam z podłogi.

Reset [fragment powieści pasta-apo]

15
To jest początek powieści?
Od razu quest?
To wszystko jest zbyt ubogie. Żadnych opisów, a przecież ciekawe jest jak sobie radzą ludzie po resecie. Zupełnie nie wiem jak wygląda ta Arka.
I wtedy na białym rumaku przyjechałem ja.
dobre
Piękny dzień. Słoneczko. Cieplutko. Aż szkoda umierać, myślałem sobie. Życie jest, jakie jest, ale jest. I nie wolno go postradać ot tak, lekką ręką.
Fajne
– Chcę, żeby ten cały cholerny koszmar wreszcie się skończył! Chcę żyć normalnie jak człowiek! Chcę móc chodzić do sklepu i kupować jedzenie, zamiast hodować je, jak jakieś pierdolone zwierzę!
To tez dobre
Choć dla mnie sprawa była całkowicie jasna, znalazł się oczywiście dupek, który musiał dopatrzeć się w tym wszystkim zamachu.

i to tez
i dziki były dobre.

Znasz Sztejera Forysia? Pisze w twoim stylu. Tez postapo i tez taki klimat.
A poza tym czy mi się podoba? Chyba tak nie za bardzo. Jestem za grzeczny:p

BTW znam ciebie. Czytam twojego bloga.
Hunde, wollt ihr ewig leben
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron