Tak z ciekawości, czy w tekście poprawianym przez mnie milion razy znajdziecie jeszcze coś do poprawienia.
No i tak w ogóle, co sądzicie?
To fragment powieści obyczajowej, pierwszej rzeczy jaką tak naprawdę w życiu napisałam. Nigdy wcześniej nie pisałam, nie brałam udziału w konkursach, nie tworzyłam do szuflady... Od razu skoczyłam na głęboką wodę
. Czy utonę? To się okaże 
-Proszę dać mi jeszcze jedną szansę.
Błagalne spojrzenie i lekko przygryzione, krwistoczerwone wargi, najprawdopodobniej miały stanowić alternatywę dla braku wiedzy na temat istoty argumentu ontologicznego.
-Zapraszam we wrześniu. – Leon, niewzruszony, podał indeks dziewczynie o twarzy anioła.
Trzaśnięcie drzwi dosadnie wyraziło niezadowolenie studentki, dla której istotą studiowania najwidoczniej było coś przyjemniejszego niż filozoficzne dogmaty.
-Nareszcie - westchnął i wyginając się w łuk na skórzanym fotelu poczuł, że jest skrajnie zmęczony. Cienie na ścianie właśnie wybiły dwudziestą. Tuż nad kawałkiem drogi widocznej z drugiego piętra, unosiła się symboliczna mgiełka - efekt krótkotrwałej, acz potężnej burzy, która przeszła nad miastem. Leon, nie licząc oczu własnej żony, dawno nie widział takich piorunów.
-Skończyłeś? - Kobiecy głos wyrwał go z zamyślenia. W drzwiach, z założonymi na piersiach rękami, stała Ala, koleżanka z katedry.
-Skończyłem – odparł. Wypuszczając ustami powietrze, zdał sobie sprawę, że na myśl o Marysi wstrzymał oddech. Już od dłuższego czasu był spięty i nerwowy. Kilka dzisiejszych ocen, również ta ostatnia, wynikało z jego frustracji, wiedział to.
-Co powiesz na kawę?
Potworne zmęczenie odebrało mu ochotę na cokolwiek, jednak z jakiegoś powodu skinął głową.
-Czemu nie?
-W takim razie do zobaczenia na dole.
Delektując się zastygłą ciszą, Leon jeszcze przez chwilę nie ruszał się z miejsca. Zmienne nastroje Marii i niechęć, tak jawnie mu dedykowana, sprawiały, że coraz częściej nie miał ochoty wracać do domu. Dzisiaj również. Złożywszy pośpiesznie rozrzucone na biurku papiery, rozejrzał się po gabinecie, po czym chwycił torbę i zatrzasnął za sobą drzwi. Nim dotarł na parking, po drodze - prawie dosłownie - wpadł na Pawła.
-Właśnie miałem do ciebie dzwonić. – Chowając telefon do tylnej kieszeni spodni, kolega uśmiechnął się na jego widok. - Wyskoczymy na piwo? Umieram z pragnienia.
-Sorry, ale padam na pysk. Jadę do domu – skłamał. - Może innym razem.
-Bez łaski. - Mężczyzna wzruszył ramionami, ale Leon tego nie widział. Właśnie przepuszczał w drzwiach grupę studentów, którzy chórem pozdrowili ich obojga. - A tak przy okazji, dzięki za namiar na tego lekarza. W końcu jakiś konkretny facet.
-Byłeś? I co ci powiedział?
-Na razie muszę zrobić wszystkie badania.
-No to zrób.
-Czy ty słyszysz, co ja mówię? Ba-da-nia! Będą mi wbijać igłę, rozumiesz? I-głę!
Leon zaśmiał się głośno. Paweł, choć imponował nie tyle wzrostem, co niedźwiedzią posturą, potwornie bał się zastrzyków. Podczas pobierania krwi najczęściej mdlał, w najlepszym wypadku jego twarz przybierała kolor świeżego śniegu.
-Nie pękaj. Dasz radę.
-Tylko, jeśli będziesz mnie trzymał za rękę.
-Mogę nawet za dwie.
-Byle nie za trzy.
-Spadaj.
-Sam spadaj. - Przekomarzali się, tak jak zwykle.
-To co? Może jednak dasz się namówić? Marysia chyba zrozumie.
-Nie stary, nie dziś. Zdzwonimy się, ok? - Leon klepnął go w ramię. Chciał się jak najszybciej pożegnać. Z daleka widział stojącą przy samochodzie Alicję, wsparta o karoserię czerwonej Lancii, wystukiwała coś na komórce.
-Mhm... już to widzę.
-Obiecuję – zawołał jeszcze za kumplem, który bez słowa obrócił się i ruszył w kierunku przystanku. Jak przystało na zdeklarowanego ekologa, codziennie jeździł rowerem, albo tramwajem, zarzucając Leonowi ignorancję w temacie ochrony środowiska. Często się o to sprzeczali, nigdy jednak nie były to poważne kłótnie. Znali się od ponad dwudziestu lat, tyle samo żyli w przyjaźni.
Nim doszedł do samochodu, popatrzał za nim jeszcze dwa razy.
-Chciał się przyłączyć? - Alicja podążyła za wzrokiem Leona. Paweł właśnie znikał za murem z czerwonej cegły.
-Próbował mnie wyciągnąć na piwo.
-O! To cieszę się, że go ubiegłam.
-Ja również. – Uśmiechnął się szczerze, zdając sobie sprawę, że nie było w tym niczego kurtuazyjnego. Naprawdę się cieszył. - To może Panderoza? - przejął inicjatywę, a Ala, nie czekając na dalsze instrukcje, usiadła za kierownicą.
-Ty tu rządzisz.
Ruch był dość spory, dlatego, nie chcąc jej zgubić, jechał w miarę powoli. Unosząca się nad ulicą para sugerowała, że w piekle rozpalono pod wszystkimi kotłami. Na kolejnych światłach włączył płytę CD i przy dźwiękach VooVoo spojrzał we wsteczne lusterko. Ala uniosła dłoń.
Już we wrześniu zwrócił na nią uwagę. Była bardzo atrakcyjną kobietą, jedną z najatrakcyjniejszych, jakie poznał. Niewysoka, z kobiecymi kształtami, burzą brązowych włosów i zielonymi oczami. Choć pracowali ze sobą od roku, rozmijali się w swoich grafikach, widując się od czasu do czasu między wykładami na korytarzu, lub w dziekanacie z racji kolejnej, nudnej narady. Tak naprawdę to była ich pierwsza, wspólna kawa.
Wybrana przez Leona restauracja znajdowała się niedaleko w kierunku wyjazdu na Rzeszów. Od razu pomyślał o Panderozie. Wiedział, że proponowane tu ceny będą gwarancją spokoju, a przede wszystkim, że nie spotkają tutaj swoich studentów. Wjeżdżając na parking, upewnił się co do trafności wyboru. Stały tu zaledwie trzy samochody.
-Bardzo ładne miejsce – powiedziała Ala już przy kawie, do której wzięła wuzetkę, a Leon podwójny cukier. - Cieszę się, że mnie tutaj zabrałeś.
-Też je lubię. Kiedyś często tu przyjeżdżaliśmy.
-My?
-Ja z żoną – wyjaśnił, żałując że przywołał Marysię. Nie chciał o niej mówić. - Znasz Kraków? - szybko zmienił temat.
-Tyle, o ile. Rynek, Wawel, Kazimierz. Czyli tyle, co przeciętny turysta.
-Skąd jesteś?
-Z Opola. Studiowałam w Katowicach. Ale urodziłam się we Wrocławiu, tam studiowali moi rodzice, tam się poznali.
-Sporo tego - zaśmiał się. - I skoro znasz Kraków tylko po łebkach, to może czas, żebyś poznała to piękne miasto dogłębniej.
-Oferujesz swoje usługi? - Alicja uniosła brew i nie czekając na odpowiedź, dodała: - Dziękuję, na pewno skorzystam.
Rozmowa urwała się i oboje, nieco speszeni, zaczęli szukać czegoś poza swoimi twarzami. Trzy z dwunastu stolików były zajęte i Leon zauważył, że siedzący przy nich mężczyźni co jakiś czas zerkają na Alę.
-Może masz ochotę na coś jeszcze? - zapytała.
-No coś ty. Zaraz pęknę. - Na potwierdzenie słów, poklepał się po brzuchu.
Jak na czterdzieści cztery lata trzymał się całkiem nieźle, mało kto jednak zdawał sobie sprawę z tego, ile go to kosztuje wysiłku. Basen, bieganie, ćwiczenia na siłowni. Do tego dieta, z którą nie zawsze było mu po drodze.
-Miałam na myśli seks.
Musiało upłynąć kilka dobrych sekund nim Leon zdołał przetworzyć to, co usłyszał. Musiał również mieć głupią minę, bo Ala, odchylając głowę do tyłu, roześmiała się głośno. Na szyi, tuż pod brodą, zauważył seksowny pieprzyk.
-No to jak? - ponagliła go, kiedy ten – wciąż milcząc - wpatrywał się w nią zdumiony. Dawno nikt go tak nie zaskoczył. Nie żeby był pruderyjny, lubił flirtować, odnajdywał w tym sporo przyjemności, jednak nigdy nie posunąłby się dalej.
-Żartujesz? - wydukał wreszcie.
-Nie. Nie żartuję. Proponuję ci dobry seks. Co cię tak dziwi?
-Co mnie dziwi? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Przecież ja jestem żonaty.
-No i?
-No i? - Był coraz bardziej skonsternowany. Przez głowę przepływały mu setki myśli, między innymi, że jest uczestnikiem jednego z tych kretyńskich programów, w których nagle ktoś wyskakuje spod stołu, krzycząc mamy cię.
-I co z tego?
-Co z tego? - powtórzył za koleżanką. - Chyba nie sądzisz, żeby moja żona sobie tego życzyła. – Od razu się zorientował, że źle sformułował odpowiedź, ale nim zdołał rozwinąć myśl, Ala nachyliła się nad stolikiem.
-A ty? Czego ty byś sobie życzył, Leon? - Nie spuszczając z niego wzroku, sięgnęła do torebki. Zapaliwszy papierosa, zaciągnęła się głęboko i przez chwilę delektowała się dymkiem.
-Palisz w miejscu publicznym.
-Nie tylko palę. - Dmuchnęła mu prosto w twarz. Kelner już szedł w ich stronę. – Wiem, wiem – uprzedziła go, zgniatając papierosa na talerzyku. Ten skinął głową i wrócił na swoje miejsce. Ciągle się na nich patrzał.
-Czego pragniesz, Leon? - wyszeptała zmysłowo, a on poczuł ten rodzaj ekscytacji, którego dawno już nie doświadczył.
Chcąc zyskać na czasie, sięgnął po filiżankę i dopił resztę kawy. O ile tłumaczenie filozoficznych dogmatów przychodziło mu z wielką łatwością, o tyle teraz czuł się dziwnie bezradny.
-Małżeństwo to ograniczenia, czy ty tego nie widzisz?
-Być może. - Wzruszył ramionami. - Dla mnie to jednak coś więcej.
-Tak? Ciekawe co?
-Małżeństwo to przede wszystkim...
-Pewnie wierność i lojalność – nie pozwoliła mu dokończyć, a on spostrzegł, że niespodziewanie zrobiła się dziwnie nerwowa. Składając serwetkę z zielonym logo w mały, nierówny czworokąt, na chwilę przygryzła wargę. - Czyli ograniczenia.
-Możesz to nazywać jak chcesz. Ja się nie czuję ograniczony. Ożeniłem się, bo chciałem i zrobiłem to w całkowitej zgodzie ze sobą. Wiesz... - Powoli odzyskiwał rezon. Zachowanie koleżanki wzbudziło w nim podejrzenia. Znali się krótko i poza tym, że ma bogatego tatusia, tak naprawdę nic o niej nie wiedział. – Ożenek, nie licząc wiadomych religii, nie jest przymusem.
-I zamierzasz się tego trzymać, tak? Tej wierności i lojalności?
-Oczywiście. Nie wyobrażam sobie inaczej.
-Gdyby to było takie proste.
-Nikt nie mówi, że jest.
Uśmiechnęła się i po raz pierwszy tego wieczoru, nie dodało jej to uroku, lecz upośledziło ponadprzeciętną urodę.
-Chyba jednak zapomniałeś o jednej, dość ważnej rzeczy. - Wbiła w niego wzrok. - Człowiek z natury nie jest monogamiczny. Po prostu. Narzucamy sobie jakieś bzdurne ograniczenia, a potem kisimy się w tych całych małżeństwach, sfrustrowani i nieszczęśliwi.
-Czy ja wyglądam na sfrustrowanego i nieszczęśliwego? – zaśmiał się, rozpaczliwie pragnąc rozładować atmosferę. Czuł się naprawdę nieswojo.
-Chcesz wiedzieć, co myślę? - Ala odchyliła się do tyły. - Obserwuję cię od samego początku. I owszem, starasz się robić dobrą minę do złej gry, ale nie bardzo ci to wychodzi.
-Nie rozumiem.
-Nie wyglądasz na szczęśliwego, Leon.
-Nic o mnie nie wiesz – żachnął się, nagle zaniepokojony. Nie mógł już dłużej udawać, iż siedząca przed nim kobieta, choć irytująca, w jakiś sposób zaczyna go fascynować. - W ogóle, skończmy ten temat. Cała ta rozmowa jest bez sensu.
-To związki na całe życie są bez sensu.
-A ty? - chciał wiedzieć. - Jesteś mężatką?
-Nie.
-A byłaś?
-Nie. Ale byłam z kimś długo.
-I co się stało?
-A co się miało stać? On poznał inną, ja innego… tak to się właśnie dzieje. I to według mnie jest normalne... zdrowe... a nie tkwienie w przyzwyczajeniu, które się nazywa miłością.
-Wiesz co? Ty masz inne zdanie, ja mam inne. I wcale nie musimy się zgadzać.
-Ale możemy iść do mnie.
-Przestań.
-Wiem… - Gromki śmiech przerwał jej w pół słowa. Do restauracji wkroczyło czterech eleganckich staruszków. Spojrzeli w ich stronę, po czym rozważając, które z miejsc będzie najlepsze, wybrali stolik pod oknem. Potem jeszcze długo mościli się na krzesłach równie sztywnych, co ich sztywne ciała. - Wiem, że tego chcesz Leon – dokończyła.
-Przestań – wycedził, zerkając na nowych gości. Wydawało mu się, że wszyscy na nich patrzą. - Jesteś atrakcyjna. Podobasz się mężczyznom, mnie również, ale, na miłość boską, to nie znaczy, że z każdą piękną kobietą poszedłbym do łóżka.
-Nie mówię o każdej, mówię o mnie. Chcesz tego, wiem.
-Nie, Alicjo – powiedział powoli i choć to, co zobaczył w zielonych oczach koleżanki, speszyło go, wytrzymał jej spojrzenie. - Tak się składa, że nie chcę.
Nic nie odpowiedziała. Nawijając na palec pasmo cynamonowych włosów, przyglądała mu się w jakimś nabożnym skupieniu. Nie uśmiechała, lecz kąciki ust, zawsze uniesione ku górze, czyniły ją uśmiechniętą.
-Sam do mnie przyjdziesz.
-Nie sądzę.
-Przyjedziesz – powtórzyła i uniosła się na krześle. Zrobiła to tak szybko, że nie zdążył zareagować. A może nie chciał... Ciepły, opleciony słodko-gorzkim aromatem język sprawił, że Leon jęknął.
-Założymy się? – zapytała, odrywając się od jego ust i wkładając dłoń w szpakowate, gęste włosy, ponownie go pocałowała. Zdążył pomyśleć tylko, że Maria nigdy nie robiła tego w taki sposób. Zaskoczony i podniecony jednocześnie, nie mógł widzieć, że kelner, będący w drodze do ich stolika, wycofał się szybko, a cztery pary oczu uchwycone w sieć zmarszczek, patrzały na nich z nieukrywanym wzruszeniem. Dokładnie tak, jak starzy ludzie patrzą na zakochanych.
No i tak w ogóle, co sądzicie?
To fragment powieści obyczajowej, pierwszej rzeczy jaką tak naprawdę w życiu napisałam. Nigdy wcześniej nie pisałam, nie brałam udziału w konkursach, nie tworzyłam do szuflady... Od razu skoczyłam na głęboką wodę


-Proszę dać mi jeszcze jedną szansę.
Błagalne spojrzenie i lekko przygryzione, krwistoczerwone wargi, najprawdopodobniej miały stanowić alternatywę dla braku wiedzy na temat istoty argumentu ontologicznego.
-Zapraszam we wrześniu. – Leon, niewzruszony, podał indeks dziewczynie o twarzy anioła.
Trzaśnięcie drzwi dosadnie wyraziło niezadowolenie studentki, dla której istotą studiowania najwidoczniej było coś przyjemniejszego niż filozoficzne dogmaty.
-Nareszcie - westchnął i wyginając się w łuk na skórzanym fotelu poczuł, że jest skrajnie zmęczony. Cienie na ścianie właśnie wybiły dwudziestą. Tuż nad kawałkiem drogi widocznej z drugiego piętra, unosiła się symboliczna mgiełka - efekt krótkotrwałej, acz potężnej burzy, która przeszła nad miastem. Leon, nie licząc oczu własnej żony, dawno nie widział takich piorunów.
-Skończyłeś? - Kobiecy głos wyrwał go z zamyślenia. W drzwiach, z założonymi na piersiach rękami, stała Ala, koleżanka z katedry.
-Skończyłem – odparł. Wypuszczając ustami powietrze, zdał sobie sprawę, że na myśl o Marysi wstrzymał oddech. Już od dłuższego czasu był spięty i nerwowy. Kilka dzisiejszych ocen, również ta ostatnia, wynikało z jego frustracji, wiedział to.
-Co powiesz na kawę?
Potworne zmęczenie odebrało mu ochotę na cokolwiek, jednak z jakiegoś powodu skinął głową.
-Czemu nie?
-W takim razie do zobaczenia na dole.
Delektując się zastygłą ciszą, Leon jeszcze przez chwilę nie ruszał się z miejsca. Zmienne nastroje Marii i niechęć, tak jawnie mu dedykowana, sprawiały, że coraz częściej nie miał ochoty wracać do domu. Dzisiaj również. Złożywszy pośpiesznie rozrzucone na biurku papiery, rozejrzał się po gabinecie, po czym chwycił torbę i zatrzasnął za sobą drzwi. Nim dotarł na parking, po drodze - prawie dosłownie - wpadł na Pawła.
-Właśnie miałem do ciebie dzwonić. – Chowając telefon do tylnej kieszeni spodni, kolega uśmiechnął się na jego widok. - Wyskoczymy na piwo? Umieram z pragnienia.
-Sorry, ale padam na pysk. Jadę do domu – skłamał. - Może innym razem.
-Bez łaski. - Mężczyzna wzruszył ramionami, ale Leon tego nie widział. Właśnie przepuszczał w drzwiach grupę studentów, którzy chórem pozdrowili ich obojga. - A tak przy okazji, dzięki za namiar na tego lekarza. W końcu jakiś konkretny facet.
-Byłeś? I co ci powiedział?
-Na razie muszę zrobić wszystkie badania.
-No to zrób.
-Czy ty słyszysz, co ja mówię? Ba-da-nia! Będą mi wbijać igłę, rozumiesz? I-głę!
Leon zaśmiał się głośno. Paweł, choć imponował nie tyle wzrostem, co niedźwiedzią posturą, potwornie bał się zastrzyków. Podczas pobierania krwi najczęściej mdlał, w najlepszym wypadku jego twarz przybierała kolor świeżego śniegu.
-Nie pękaj. Dasz radę.
-Tylko, jeśli będziesz mnie trzymał za rękę.
-Mogę nawet za dwie.
-Byle nie za trzy.
-Spadaj.
-Sam spadaj. - Przekomarzali się, tak jak zwykle.
-To co? Może jednak dasz się namówić? Marysia chyba zrozumie.
-Nie stary, nie dziś. Zdzwonimy się, ok? - Leon klepnął go w ramię. Chciał się jak najszybciej pożegnać. Z daleka widział stojącą przy samochodzie Alicję, wsparta o karoserię czerwonej Lancii, wystukiwała coś na komórce.
-Mhm... już to widzę.
-Obiecuję – zawołał jeszcze za kumplem, który bez słowa obrócił się i ruszył w kierunku przystanku. Jak przystało na zdeklarowanego ekologa, codziennie jeździł rowerem, albo tramwajem, zarzucając Leonowi ignorancję w temacie ochrony środowiska. Często się o to sprzeczali, nigdy jednak nie były to poważne kłótnie. Znali się od ponad dwudziestu lat, tyle samo żyli w przyjaźni.
Nim doszedł do samochodu, popatrzał za nim jeszcze dwa razy.
-Chciał się przyłączyć? - Alicja podążyła za wzrokiem Leona. Paweł właśnie znikał za murem z czerwonej cegły.
-Próbował mnie wyciągnąć na piwo.
-O! To cieszę się, że go ubiegłam.
-Ja również. – Uśmiechnął się szczerze, zdając sobie sprawę, że nie było w tym niczego kurtuazyjnego. Naprawdę się cieszył. - To może Panderoza? - przejął inicjatywę, a Ala, nie czekając na dalsze instrukcje, usiadła za kierownicą.
-Ty tu rządzisz.
Ruch był dość spory, dlatego, nie chcąc jej zgubić, jechał w miarę powoli. Unosząca się nad ulicą para sugerowała, że w piekle rozpalono pod wszystkimi kotłami. Na kolejnych światłach włączył płytę CD i przy dźwiękach VooVoo spojrzał we wsteczne lusterko. Ala uniosła dłoń.
Już we wrześniu zwrócił na nią uwagę. Była bardzo atrakcyjną kobietą, jedną z najatrakcyjniejszych, jakie poznał. Niewysoka, z kobiecymi kształtami, burzą brązowych włosów i zielonymi oczami. Choć pracowali ze sobą od roku, rozmijali się w swoich grafikach, widując się od czasu do czasu między wykładami na korytarzu, lub w dziekanacie z racji kolejnej, nudnej narady. Tak naprawdę to była ich pierwsza, wspólna kawa.
Wybrana przez Leona restauracja znajdowała się niedaleko w kierunku wyjazdu na Rzeszów. Od razu pomyślał o Panderozie. Wiedział, że proponowane tu ceny będą gwarancją spokoju, a przede wszystkim, że nie spotkają tutaj swoich studentów. Wjeżdżając na parking, upewnił się co do trafności wyboru. Stały tu zaledwie trzy samochody.
-Bardzo ładne miejsce – powiedziała Ala już przy kawie, do której wzięła wuzetkę, a Leon podwójny cukier. - Cieszę się, że mnie tutaj zabrałeś.
-Też je lubię. Kiedyś często tu przyjeżdżaliśmy.
-My?
-Ja z żoną – wyjaśnił, żałując że przywołał Marysię. Nie chciał o niej mówić. - Znasz Kraków? - szybko zmienił temat.
-Tyle, o ile. Rynek, Wawel, Kazimierz. Czyli tyle, co przeciętny turysta.
-Skąd jesteś?
-Z Opola. Studiowałam w Katowicach. Ale urodziłam się we Wrocławiu, tam studiowali moi rodzice, tam się poznali.
-Sporo tego - zaśmiał się. - I skoro znasz Kraków tylko po łebkach, to może czas, żebyś poznała to piękne miasto dogłębniej.
-Oferujesz swoje usługi? - Alicja uniosła brew i nie czekając na odpowiedź, dodała: - Dziękuję, na pewno skorzystam.
Rozmowa urwała się i oboje, nieco speszeni, zaczęli szukać czegoś poza swoimi twarzami. Trzy z dwunastu stolików były zajęte i Leon zauważył, że siedzący przy nich mężczyźni co jakiś czas zerkają na Alę.
-Może masz ochotę na coś jeszcze? - zapytała.
-No coś ty. Zaraz pęknę. - Na potwierdzenie słów, poklepał się po brzuchu.
Jak na czterdzieści cztery lata trzymał się całkiem nieźle, mało kto jednak zdawał sobie sprawę z tego, ile go to kosztuje wysiłku. Basen, bieganie, ćwiczenia na siłowni. Do tego dieta, z którą nie zawsze było mu po drodze.
-Miałam na myśli seks.
Musiało upłynąć kilka dobrych sekund nim Leon zdołał przetworzyć to, co usłyszał. Musiał również mieć głupią minę, bo Ala, odchylając głowę do tyłu, roześmiała się głośno. Na szyi, tuż pod brodą, zauważył seksowny pieprzyk.
-No to jak? - ponagliła go, kiedy ten – wciąż milcząc - wpatrywał się w nią zdumiony. Dawno nikt go tak nie zaskoczył. Nie żeby był pruderyjny, lubił flirtować, odnajdywał w tym sporo przyjemności, jednak nigdy nie posunąłby się dalej.
-Żartujesz? - wydukał wreszcie.
-Nie. Nie żartuję. Proponuję ci dobry seks. Co cię tak dziwi?
-Co mnie dziwi? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Przecież ja jestem żonaty.
-No i?
-No i? - Był coraz bardziej skonsternowany. Przez głowę przepływały mu setki myśli, między innymi, że jest uczestnikiem jednego z tych kretyńskich programów, w których nagle ktoś wyskakuje spod stołu, krzycząc mamy cię.
-I co z tego?
-Co z tego? - powtórzył za koleżanką. - Chyba nie sądzisz, żeby moja żona sobie tego życzyła. – Od razu się zorientował, że źle sformułował odpowiedź, ale nim zdołał rozwinąć myśl, Ala nachyliła się nad stolikiem.
-A ty? Czego ty byś sobie życzył, Leon? - Nie spuszczając z niego wzroku, sięgnęła do torebki. Zapaliwszy papierosa, zaciągnęła się głęboko i przez chwilę delektowała się dymkiem.
-Palisz w miejscu publicznym.
-Nie tylko palę. - Dmuchnęła mu prosto w twarz. Kelner już szedł w ich stronę. – Wiem, wiem – uprzedziła go, zgniatając papierosa na talerzyku. Ten skinął głową i wrócił na swoje miejsce. Ciągle się na nich patrzał.
-Czego pragniesz, Leon? - wyszeptała zmysłowo, a on poczuł ten rodzaj ekscytacji, którego dawno już nie doświadczył.
Chcąc zyskać na czasie, sięgnął po filiżankę i dopił resztę kawy. O ile tłumaczenie filozoficznych dogmatów przychodziło mu z wielką łatwością, o tyle teraz czuł się dziwnie bezradny.
-Małżeństwo to ograniczenia, czy ty tego nie widzisz?
-Być może. - Wzruszył ramionami. - Dla mnie to jednak coś więcej.
-Tak? Ciekawe co?
-Małżeństwo to przede wszystkim...
-Pewnie wierność i lojalność – nie pozwoliła mu dokończyć, a on spostrzegł, że niespodziewanie zrobiła się dziwnie nerwowa. Składając serwetkę z zielonym logo w mały, nierówny czworokąt, na chwilę przygryzła wargę. - Czyli ograniczenia.
-Możesz to nazywać jak chcesz. Ja się nie czuję ograniczony. Ożeniłem się, bo chciałem i zrobiłem to w całkowitej zgodzie ze sobą. Wiesz... - Powoli odzyskiwał rezon. Zachowanie koleżanki wzbudziło w nim podejrzenia. Znali się krótko i poza tym, że ma bogatego tatusia, tak naprawdę nic o niej nie wiedział. – Ożenek, nie licząc wiadomych religii, nie jest przymusem.
-I zamierzasz się tego trzymać, tak? Tej wierności i lojalności?
-Oczywiście. Nie wyobrażam sobie inaczej.
-Gdyby to było takie proste.
-Nikt nie mówi, że jest.
Uśmiechnęła się i po raz pierwszy tego wieczoru, nie dodało jej to uroku, lecz upośledziło ponadprzeciętną urodę.
-Chyba jednak zapomniałeś o jednej, dość ważnej rzeczy. - Wbiła w niego wzrok. - Człowiek z natury nie jest monogamiczny. Po prostu. Narzucamy sobie jakieś bzdurne ograniczenia, a potem kisimy się w tych całych małżeństwach, sfrustrowani i nieszczęśliwi.
-Czy ja wyglądam na sfrustrowanego i nieszczęśliwego? – zaśmiał się, rozpaczliwie pragnąc rozładować atmosferę. Czuł się naprawdę nieswojo.
-Chcesz wiedzieć, co myślę? - Ala odchyliła się do tyły. - Obserwuję cię od samego początku. I owszem, starasz się robić dobrą minę do złej gry, ale nie bardzo ci to wychodzi.
-Nie rozumiem.
-Nie wyglądasz na szczęśliwego, Leon.
-Nic o mnie nie wiesz – żachnął się, nagle zaniepokojony. Nie mógł już dłużej udawać, iż siedząca przed nim kobieta, choć irytująca, w jakiś sposób zaczyna go fascynować. - W ogóle, skończmy ten temat. Cała ta rozmowa jest bez sensu.
-To związki na całe życie są bez sensu.
-A ty? - chciał wiedzieć. - Jesteś mężatką?
-Nie.
-A byłaś?
-Nie. Ale byłam z kimś długo.
-I co się stało?
-A co się miało stać? On poznał inną, ja innego… tak to się właśnie dzieje. I to według mnie jest normalne... zdrowe... a nie tkwienie w przyzwyczajeniu, które się nazywa miłością.
-Wiesz co? Ty masz inne zdanie, ja mam inne. I wcale nie musimy się zgadzać.
-Ale możemy iść do mnie.
-Przestań.
-Wiem… - Gromki śmiech przerwał jej w pół słowa. Do restauracji wkroczyło czterech eleganckich staruszków. Spojrzeli w ich stronę, po czym rozważając, które z miejsc będzie najlepsze, wybrali stolik pod oknem. Potem jeszcze długo mościli się na krzesłach równie sztywnych, co ich sztywne ciała. - Wiem, że tego chcesz Leon – dokończyła.
-Przestań – wycedził, zerkając na nowych gości. Wydawało mu się, że wszyscy na nich patrzą. - Jesteś atrakcyjna. Podobasz się mężczyznom, mnie również, ale, na miłość boską, to nie znaczy, że z każdą piękną kobietą poszedłbym do łóżka.
-Nie mówię o każdej, mówię o mnie. Chcesz tego, wiem.
-Nie, Alicjo – powiedział powoli i choć to, co zobaczył w zielonych oczach koleżanki, speszyło go, wytrzymał jej spojrzenie. - Tak się składa, że nie chcę.
Nic nie odpowiedziała. Nawijając na palec pasmo cynamonowych włosów, przyglądała mu się w jakimś nabożnym skupieniu. Nie uśmiechała, lecz kąciki ust, zawsze uniesione ku górze, czyniły ją uśmiechniętą.
-Sam do mnie przyjdziesz.
-Nie sądzę.
-Przyjedziesz – powtórzyła i uniosła się na krześle. Zrobiła to tak szybko, że nie zdążył zareagować. A może nie chciał... Ciepły, opleciony słodko-gorzkim aromatem język sprawił, że Leon jęknął.
-Założymy się? – zapytała, odrywając się od jego ust i wkładając dłoń w szpakowate, gęste włosy, ponownie go pocałowała. Zdążył pomyśleć tylko, że Maria nigdy nie robiła tego w taki sposób. Zaskoczony i podniecony jednocześnie, nie mógł widzieć, że kelner, będący w drodze do ich stolika, wycofał się szybko, a cztery pary oczu uchwycone w sieć zmarszczek, patrzały na nich z nieukrywanym wzruszeniem. Dokładnie tak, jak starzy ludzie patrzą na zakochanych.