"apteka rodzinna" [obyczaj, opowiadanie]

1
Dochodziła północ. Beata siedziała w swoim pokoju przy biurku, które uginało się od ciężaru specjalistycznych książek i podręczników. Dziewczyna trzymała nos w książce, gorączkowo wodząc oczyma po następnej linijce tekstu. Była zmęczona i jednocześnie wściekła. Na co? Na siebie, na rodziców, na nauczycieli, na cały beznadziejny świat. Miała tego dość od dawna. Tego, że rodzice zaplanowali jej życie nie pytając o zdanie. Może gdyby to byli jej prawdziwi rodzice… Może wtedy potrafiłaby stawiać opór i wytłumaczyć, że studia farmaceutyczne nie są jej wymarzonym kierunkiem. Czasami myślała nawet, że lepiej by było, gdyby została w domu dziecka. Tam przecież nikogo nie interesowałoby na jakie studia pójdzie, czy w ogóle pójdzie… Szybko jednak odrzucała te myśli. Kochała swoich staruszków. Starała się być przykładną córką, dobrą uczennicą, zwykłą nastolatką.

Rodzice Beaty byli gośćmi we własnym domu. Matka do nocy przesiadywała w biurze zajmując się księgowaniem stosu papierów, a ojciec często jeździł do hurtowni leków na drugi koniec Polski. Posiadali bowiem sieć dobrze prosperujących aptek.

Beata siedziała półprzytomna nad podręcznikiem do znienawidzonej chemii. Ach, gdyby mogła w tej chwili malować lub rysować, jakżeż by była szczęśliwa. Malować czymkolwiek, farbami olejnymi, kredkami pastelowymi czy chociażby zwykłym ołówkiem…. Byleby mieć przed sobą czystą kartkę papieru i zatracić się w pełni barw i nieregularnych kształtów. Z całą pewnością Beata miała duszę artystki. Z tym większym trudem przychodziło jej zrozumienie decyzji rodziców.

Nie patrzyła już w książki. Położyła głowę na biurku, a po jej bladych policzkach pociekły ogromne łzy. Nie, nie płakała. Miała kamienny wyraz twarzy. Jej prawie przezroczysta twarz wyglądała niczym szyba w oknie, po której spływają strugi deszczu. Nie jest gwałtowny, nie słychać jak wielkie krople uderzają o biurko, a jednak nie przestaje padać.

Oczyma wyobraźni przywołała scenę, której nie zapomni do końca życia. Chociaż bardzo chciała wyrzucić ją z pamięci to nie potrafiła.

Beata była wówczas w klasie trzeciej gimnazjum. Zbliżał się koniec roku szkolnego, a wraz z nim czas podejmowania decyzji o dalszej drodze kształcenia. Pamięta jak dziś, że stanęła przed rodzicami i oznajmiła im, że chciałaby iść do szkoły plastycznej, a później marzy jej się studiowanie malarstwa. Mówiła cicho, głowę miała pochyloną w dół, oczy wbite w perski dywan. Obawiała się reakcji. Nie wiedziała czy ten pomysł spotka się z życzliwym przyjęciem. Była przygotowana na krytyczną ocenę jej wyboru, ale to, co usłyszała sprawiło, że było to dla niej najbardziej traumatycznym przeżyciem jakiego doświadczyła w swoim szesnastoletnim życiu. Rodzice wyraźnie dali jej do zrozumienia, że przyszłość miała zaplanowaną odkąd wzięli ją z domu dziecka. Pójdzie więc do liceum ogólnokształcącego o profilu biologiczno- chemicznym, zda dobrze maturę i podejmie studia farmaceutyczne. Później będzie pracować w jednej z aptek należącej do nich (rodziców), a kiedy ich życie dobiegnie kresu, przejmie kierownictwo nad siecią „Aptek rodzinnych”. Ojciec wyjaśnił ponadto, że kiedy dowiedzieli się, iż nie mogą mieć dzieci, musieli „kogoś” zaadoptować, aby mógł być kontynuowany rodzinny interes zapoczątkowany przez jego ojca. Dodał, że dziewczyna powinna być wdzięczna za to, że przygarnęli właśnie ją, zapewniając dostatnie życie i bezpieczny start w dorosłość. Niejedno dziecko z „bidula” chciałoby być na jej miejscu.

Beata nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Podniosła głowę i spojrzała na rodziców. Uśmiechali się. Wyszła. Położyła się na swojej kanapie. Chciała uporządkować rozbiegane myśli, ale nie potrafiła. Nie mogła i nie chciała myśleć o niczym. Zasnęła. Nazajutrz złożyła papiery do najlepszego liceum w mieście na profil biologiczno- chemiczny.

Za każdym razem, gdy przypominała sobie tamte wydarzenia czuła, że powinna się zbuntować, zawalczyć o swoje prawo do szczęścia. Nie umiała się jednak przeciwstawić osobom, dzięki którym mogła wychowywać się w normalnym rodzinnym domu. Była słaba psychicznie, nie miała zbyt silnej osobowości, by odważyć się na ten krok.

Mijał już czwarty miesiąc nauki w liceum, a Beata czuła, że powoli umiera, że zanika w niej ta część, którą uważała za nieśmiertelną – jej dusza, dusza artystki. Fizycznie także nie wyglądała najlepiej. Schudła, pod oczami rysowały się fioletowe półksiężyce, postura stała się przygarbiona. Były to efekty całonocnej nauki przedmiotów, których nie znosiła, ale miała je na rozszerzeniu. Postanowiła sobie, że musi się do nich przykładać, bo będą towarzyszyć jej przez najbliższych kila lat. Spędzała nad książkami tyle czasu, ile niejeden student medycyny. Nie miała czasu na oddanie się swojej pasji. Kiedy jednak przychodziły dni, w ciągu których Beata była bliska popadnięcia w całkowita depresję, wyciągała swoje „narzędzia” i tworzyła. Tylko to było w stanie wpłynąć na nią pozytywnie, a obrazy powstające w takim stanie ducha były coraz lepsze.

Ocknęła się. Dochodziła druga w nocy. Już nie miała siły się uczyć. Wstała z krzesła, ledwo doszła do łóżka i natychmiast zasnęła. Rankiem obudził ją znajomy odgłos budzika. Była szósta nad ranem. Spała cztery godziny – normalka, bolała ją głowa – normalka, było jej niedobrze – normalka. Poszła do kuchni zrobić sobie śniadanie. Otworzyła lodówkę, popatrzyła przez chwilę na wszystkie artykuły spożywcze i zamknęła ją natychmiast. Pobiegła do ubikacji. Zwymiotowała. Znów. Poranne mdłości towarzyszyły Beacie od kilku tygodni. Bała się. Nie dopuszczała do siebie myśli, że...

Nie czuła nic do Michała. Zresztą nie wiedziała co to prawdziwe uczucie, bo ze strony rodziców nigdy miłości nie zaznała. On kochał ją całym sercem, chociaż była w stosunku do niego zimna jak lód.

Kiedyś zdołał namówić ją na wspólny spacer. Był październikowy wieczór, a na dworze minusowa temperatura. Zaproponował ciepłą herbatę u siebie w domu. Zgodziła się. Nie zdążyli jednak napić się niczego. Usiedli na kanapie. Michał popatrzył Beacie głęboko w oczy. Ona uśmiechnęła się szczerze. Nic nie mówili. Przytulił ją mocno tak, jak się przytula najukochańszą osobę. Zaczął całować ją po szyi, rozpinać bluzkę. Nie protestowała. Położyła się i leżała nieruchomo. Ona w tym nie uczestniczyła. Pozwalała tylko Michałowi błądzić dłońmi po jej ciele i obsypywać pocałunkami. Nie tak wyobrażała sobie swój „pierwszy raz”, ale nie chciała się wycofywać. Było jej przyjemnie.

Klęcząc nad sedesem myślała o tym czy byli zabezpieczeni. Chociaż próbowała sobie przypomnieć szczegóły tego zdarzenia, to nie mogła. Nie mogła, bo nie pytała, nie patrzyła… Ubrała się i wyszła z domu. Swe kroki kierowała w stronę najbliższej „Apteki rodzinnej”. Poprosiła o test ciążowy. Farmaceutka spojrzała na nią kątem oka, ale sprzedała produkt. Wróciła do domu. Rozpakowała małe pudełko, na którym widniała uśmiechnięta kobieta z zaokrąglonym brzuchem. Chciała mieć to już za sobą. Jedna, druga, trzecia kropelka, kilka minut niepewności i już wiadomo. Dziewczyna spojrzała na zabarwienie – niebieskie. Chociaż linia była niewyraźna, to wzrok jej nie mylił. Barwy rozróżniała z ogromną precyzją. Była w ciąży.

Decyzję podjęła natychmiast. Widziała tylko jedno racjonalne wyjście z tej sytuacji. Postanowiła poddać się zabiegowi. Przez krótką chwilę przemknęła jej myśl, że może urodzić to dziecko i zostawić w szpitalu. Nie, nie ,nie. Szybko pozbyła się tego zamiaru. Nie zgotuje swojemu dziecku losu, jaki zapewnili jej biologiczni rodzice. Usunie ciążę i będzie po „kłopocie”. Oczywiście rodzicom nie piśnie ani słówka. Gdyby się dowiedzieli… Beata nawet nie chciała o tym myśleć. Po chwili namysłu wykręciła numer do swojej dobrej koleżanki, dziewiętnastoletniej Asi. W rozmowie telefonicznej nie wyjaśniła o co chodzi. Powiedziała tylko, że potrzebuje pomocy i poprosiła o spotkanie.

Tego dnia nie poszła do szkoły. Wiedziała, że będzie miała zaległości z chemii, ale to nie było teraz najważniejsze. Umówiła się z przyjaciółką w kawiarni na przedmieściu. Wyszła z domu i ruszyła w stronę „ Cafe Late”. Idąc po chodniku rozglądała się dookoła, aby przypadkiem nie spotkać kogoś znajomego. Miała przy tym dziwne wrażenie, że oczy wszystkich przechodniów zwrócone są właśnie na nią, jakby było widać, jakby ci wszyscy ludzie wiedzieli… ścisnęła brzuch mocno obiema rękami i zaczęła biec. Zdyszana, z rozwichrzonymi włosami dotarła na miejsce. Asia już na nią czekała. Beata wytłumaczyła jej o co chodzi. Nie chciała, ale musiała. Potrzebowała bowiem towarzystwa osoby pełnoletniej, aby móc poddać się zabiegowi (tak przynajmniej myślała). Dziewiętnastolatka nie miała zamiaru przystać na prośbę młodszej koleżanki. Próbowała tłumaczyć, że tak nie można, że aborcja to nic innego jak zabójstwo. Do Beaty nie docierały jednak żadne argumenty. Ona już zdecydowała.

- A Michał? Co z Michałem? Powiedziałaś mu? – zapytała po dłuższej chwili milczenia Aśka.

- Nie, nie powiedziałam i nie zamierzam. Nic od niego nie chcę. – odmruknęła Beata.

- Dziewczyno! ślepa jesteś! On cię kocha! Kocha naprawdę! Może gdybyś mu powiedziała… Wspólnie na pewno znaleźlibyście inne wyjście z tej sytuacji. Jest starszy, inteligentny. Jestem przekonana, że nie zostawiłby cię z tym problemem samej. W końcu ta sprawa dotyczy także jego. – przekonywała starsza koleżanka.

- Daj spokój. Nie ma o czym mówić. Zresztą, gdybym mu nawet powiedziała, skąd mogłabym mieć pewność co do jego reakcji. Nie znam go dobrze… -urwała.

- No jasne! Nie trzeba poznawać człowieka, żeby iść z nim do łóżka. – wtrąciła zgryźliwie Asia.

- Proszę cię, przestań. Nie krzycz. Sypiesz mi sól na otwarte rany. Nie rozmawiajmy już o tym. Pójdziesz ze mną? – spytała.

- Beata! Nie rób tego! Jeszcze możesz zmienić decyzję. Nie jest za późno. Będziesz tego żałowała do końca życia. Wyrzuty sumienie nie pozwolą ci spokojnie spać. W twojej pamięci na zawsze pozostanie ślad. – Asia próbowała jeszcze nakłonić Beatę do zmiany decyzji.

- Nic nie rozumiesz! - dziewczyna zaniosła się płaczem. – Nie jesteś w mojej sytuacji. Nie wiesz co by było… - nie mogła wykrztusić ani słowa więcej. Schowała twarz w dłonie.

- Przykro mi. Nie mogę. – powiedziała Asia złamanym głosem i wyszła z kawiarni.

Serce krajało jej się z bólu na widok nieszczęśliwej szesnastolatki, lecz nie mogła postąpić wbrew swojemu sumieniu.

Beata była roztrzęsiona i zdesperowana. Wymyśliła plan. Pójdzie do banku i wybierze ze swojego „Junior konta” wszystkie oszczędności – kilka tysięcy złotych. Na zabieg wystarczy. W razie gdyby odmówiono jej usunięcia ciąży, pójdzie nad Wisłę, stanie na moście i robiąc salto w półobrocie rzuci się w błękitną toń rzeki. śmierć godna prawdziwych artystów.

Wstała od stolika i wyszła z kawiarni. Trzymała się swoich ustaleń. Punkt pierwszy – wykonany. Była teraz w drodze do podmiejskiej przychodni ginekologicznej, w której podziemiach zabitych zostało setki małych ludzkich istnień. Weszła do środka. Dyskretnie oznajmiła recepcjonistce o co chodzi. Ta uśmiechnęła się. Nie zażądała nawet okazania dowodu osobistego. Poprosiła jedynie o gotówkę. Po przeliczeniu pieniędzy zaprowadziła Beatę do małego ciemnego pokoju na końcu korytarza. Dziewczyna wahała się czy wejść. Zapukała. „Doktor” zaprosił ją do środka. Przywitał się i kazał usiąść jej na specjalnym fotelu. W gabinecie nie było okien. Czuła strach kiedy mężczyzna mocował jej nogi w zimnych metalowych oparciach. Podał jej środek znieczulający i lek uspokajający. Tak na wszelki wypadek. Wszystko było gotowe. Beata odwróciła głowę w bok. Wzdrygnęła się na odgłos zakładanych gumowych rękawiczek. Zacisnęła pięści. Chciała to mieć już za sobą. Nagle poczuła dziwne ruchy w brzuchu. Chciała się zwinąć w kłębek, ale nie mogła. W kilka sekund później usłyszała odgłos jakiegoś urządzenia. To był ssak. Zatkała uszy i zaczęła cicho szlochać. Już żałowała swojej decyzji. Aśka miała rację. Co ona robi?! Zabija własne dziecko i to w tak okrutny sposób. Chciała wstać z fotela i uciec z tego miejsca. Może „to” się jeszcze nie stało, może jest jeszcze szansa. Targały nią skrajne uczucia. Już chciała przerwać tę sytuację, gdy wtem „doktor” oznajmił z uśmiechem, iż zabieg dobiegł końca. Nie było już szans odwrócić tego procesu. Choć Beata bardzo chciała, nie była w stanie cofnąć czasu. Wstała z fotela, ubrała się i wyszła. Nic nie powiedziała. Szła prosto przed siebie wzdłuż ciemnego korytarza. W jej głowie ponownie zagościła straszna myśl. Chciała pójść nad Wisłę i skończyć ze sobą. Nogi same prowadziły ją na most. Była już blisko celu, gdy nagle tuż obok niej zatrzymał się jakiś samochód. Usłyszała znajomy głos:

- Wskakuj szybko. Nie mogę tutaj stać. – to była mama. Beata weszła posłusznie do auta. – Co tutaj robisz o tej porze? Dlaczego nie jesteś w szkole? Coś się stało? – pytała matka.

- Tak, ja właśnie…Rozbolała mnie głowa i zwolniłam się z lekcji. – drgającym głosem wyszeptała Beata.

- Hmmm… Faktycznie, marnie wyglądasz. Zatrzymamy się przy jednej z naszych aptek i kupię ci coś na wzmocnienie. – postanowiła mama dziewczyny.

Pojechały. Za kilka minut były już na parkingu przed „Apteką rodzinną”. Tą samą, w której dzisiejszego ranka Beata kupowała test ciążowy. Mama wyszła z auta, ona została. W jej głowie mnożyły się różne myśli, których nie byłą w stanie ogarnąć. Nie chciała o niczym myśleć, nie chciała żyć.

Wróciły do domu. Dziewczyna wzięła specyfik, który miał jej pomóc odzyskać energię i siły witalne. Zamknęła się w swoim pokoju. Odruchowo sięgnęła po książkę do chemii, ale zaraz ją odłożyła. Z kąta wyciągnęła zakurzona sztalugę i farby olejne. Zamknęła drzwi na klucz. Powoli zaczęła kreślić pierwsze kontury i wypełniać je zimnymi barwami. Zatraciła się zupełnie w swej sztuce. Tworzyła dzieło. Pociągnięcia pędzlem były dla niej odruchem tak naturalnym jak ssanie mleka matki przez spragnione niemowlę.

Skończyła. Nie wiedziała co namalowała. Nie zastanawiała się nad tym. Czuła, że to nie ona sama jest autorką tego obrazu. Jej ręką kierowała jakaś siła wyższa. Zrobiła kilka kroków w głąb pokoju, by z daleka przyjrzeć się dziełu. Osłupiała. Na obrazie wyraźnie widoczny był ludzki płód w początkowej fazie rozwoju. Przestraszyła się. Natychmiast schowała sztalugę z powrotem w kąt, a swe dzieło umieściła na dnie szuflady. Usiadła i zaczęła łkać. Nie targały już nią tak silne emocje jak kilka godzin temu, ale wciąż nie mogła dojść do siebie. Wiedziała jedno – będzie żałować swej młodzieńczej decyzji do końca życia.





***



Beata wpadła w wir nauki. Nocami kuła chemię. Bardzo dobrze zdała maturę i dostała się na farmację. Rodzice byli z niej dumni.

Obecnie studiuje trzeci rok i odbywa praktykę w jednej z „Aptek rodzinnych”. Na bocznej ścianie tejże apteki wisi jej obraz, który namalowała tego grudniowego dnia. Czasami na niego spogląda i złe wspomnienia powracają. Wtedy niechętnie sprzedaje testy ciążowe młodym dziewczynom. Obrazów nie maluje wcale.

2
Regulamin się kłania. Przedstaw się w odpowiednim dziale.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Temat jak dla mnie ważny. Spojrzenie... hmm... zgodne z moim światopoglądem, więc nie będę tego oceniał. Całość - bardziej dramat obyczajowy. Zakończenie przynajmniej dla mnie wstrząsające. Według mnie całość miejscami kuleje nieco stylistycznie. Początek - wybacz ale nie zachęca do lektury. Dalej bardziej mi się podobało, ale to tylko moja opinia, więc się nie przejmuj. :D



Pozdrawiam.
"(...)Gdy posoka ta, wsiąkając w glebę,
Tknęła korzeni dębów majestat,
Wtedy zaszumiał bór oburzeniem
I ziemia poczęła mruczeć: „Zemsta”.(...)"

jan.dyrda.org

4
hmm, wątpię, żeby przeprowadzenie aborcji było takie proste, hop-siup. Weszła sobie z ulicy, jak gdyby niegdy nic? Wiedziała, że akurat w tej klinice? Zawsze mi się wydawało, że to robia lekarze prywatnie, poza tym to jest nielegalne i myślę, że lekarze boją się np. dziennikarskich prowokacji...

5
Ech.



Od czego by tu zacząć... Dobra, skorzystam z najklasyczniejszej weryfikatorskiej metryki.



Pomysł: 2+



Tekst odznacza się skrajnym pesymizmem. I to nie takim fajnym, nastrojowym tylko... mdłym? Tak, to chyba dobre słowo. Mdły pesymizm.



Biedna, słaba psychicznie dziewczynka, oczywiście tak bardzo jej źle, oczywiście nie kocha gościa, z którym się przespała i z którym przez jakiś czas byłą w ciąży, oczywiście ciążę usunęła i AKURAT KIEDY NIE BYłO ODWROTU (kiepskie zagranie) uświadomiła sobie swój tragiczny w skutkach błąd, mimo wszelkich ostrzeżeń. Oczywiście artystyczna, delikatna dusza, ale niemal natychmiast postanowiła, że dziecko zabije. Dla mnie to trochę naciągane.



W całej treści fabularnej nie spotkałem nic wartościowego, nic co by mnie zainteresowało. Piszesz jak to jej źle, później piszesz jak to jej niedobrze, następnie dodajesz, że wiedzie paskudne życie, a na koniec podsumowujesz, że jest głupa, nic nie rozumie, jest słaba, poddała się wszystkiemu i zabiła dziecko. że to niby taka przestroga? Cóż, może i bym ją przełknął, gdyby nie fakt, że nieporadnie to to wszystko skonstruowane. Mdle. Bez polotu. Bez jaja.



Sama bohaterka jakoś nie budzi współczucia, może powinnaś bardziej ją uczłowieczyć. Narazie jest jedną z tysiąca innych ofiar losu, których życie ssie do bólu.



Nic oryginalnego, nic odkrywczego, jedynym uczuciem jakie wzbudziło była irytacja.



Wydaje mi się, że powinnaś zluzować trochę z tym mega pesymistycznym tonem. Nie wiem jak innych, ale mnie to strasznie nużyło.



Przydałoby się także ożywić postacie i może jakoś urozmaicić samą akcję, bo narazie naprawdę kompletnie niczym ten tekst się nie wyróżnia.



PS. I mi także jakiś nienaturalny wydaje się cały proces usuwania ciąży, ale nie zdziwiłbym się, gdyby takie "instytucje" naprawdę istniały.



Styl: 3



Miejscami jest nieźle. Zgrabnie opisujesz przeżycia wewnętrzne bohaterki, stosujesz ciekawe metafory, ale...



Miejscami jakby oddalasz się od tekstu. W jednym momencie rozwodzisz się nad potokiem mrocznych myśli bohaterki, a w następnym opisujesz wszystko tak, że mam wrażenie, jakbym czytał krótki artykuł w gazecie. Suchy opis, który przypomina plan wydarzeń. Np.:


Wstała od stolika i wyszła z kawiarni. Trzymała się swoich ustaleń. Punkt pierwszy – wykonany. Była teraz w drodze do podmiejskiej przychodni ginekologicznej, w której podziemiach zabitych zostało setki małych ludzkich istnień. Weszła do środka. Dyskretnie oznajmiła recepcjonistce o co chodzi. Ta uśmiechnęła się. Nie zażądała nawet okazania dowodu osobistego. Poprosiła jedynie o gotówkę. Po przeliczeniu pieniędzy zaprowadziła Beatę do małego ciemnego pokoju na końcu korytarza. Dziewczyna wahała się czy wejść. Zapukała. „Doktor” zaprosił ją do środka. Przywitał się i kazał usiąść jej na specjalnym fotelu. W gabinecie nie było okien.


Zero nastroju, zero wczucia.



Tak samo kulał dialog. Rozmowa między przyjaciółkami była plastikowa, drewniania. Oprócz samej sztywności natknąłem się na dziwne fragmenty:


- Beata! Nie rób tego! Jeszcze możesz zmienić decyzję. Nie jest za późno. Będziesz tego żałowała do końca życia. Wyrzuty sumienie nie pozwolą ci spokojnie spać. W twojej pamięci na zawsze pozostanie ślad. – Asia próbowała jeszcze nakłonić Beatę do zmiany decyzji.


Wydaje mi się, że czytelnik to nie neandertalczyk i doskonale widzi, że "Asia próbuje nakłonić Beatę do zmiany decyzji". Nie musisz o tym pisać.



Podsumowując, miejscami jest całkiem nieźle, ładne metafory i zgrabne opisy przeżyć. Z drugiej strony razi bezpłciowość niektórych fragmentów i sztuczność dialogów. Wczuwaj się w postacie, ich charakterów nie oddawaj tylko tym, że napiszesz "Asia była zirytowana", ale ukazuj to w dialogach. Niech postacie żyją.



Schematyczność: 2



Punkt za ten obraz z płodem, chociaż to nic nadzwyczajnego. Generalnie - jak rzekłem - strasznie pospolite.



Błędy: ?



Czytałem wczoraj, wybacz, ale nie mam siły ponownie wertować opowiadania. Wierzę, że ktoś inny mnie wyręczy. Od siebie mogę powiedzieć tylko, że interpunkcja, literówki (ale niewiele) no i zły zapis dialogów. Zaraz zedytuje posta i poczęstuję Cię linkiem z opisem ich zapisu.



Ocena ogólna: 3=



Jeśli chodzi o ten tekst, powinnaś spędzić nad nim sporo czasu, żeby go udoskonalić. Wg mnie zbyt wiele rzeczy kuleje i ogólne wrażenie jest niestety negatywne. życzę powodzenia w dalszej pracy.



Pozdrawiam.

Dodane po 17 minutach:

Proszę, o to link: http://www.piszmy.pl/regulamin.php?ask=9
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

Re: "apteka rodzinna" [obyczaj, opowiadanie]

6
Chcesz wyłapania błędów? To dostaniesz ^^


Tam przecież nikogo nie interesowałoby na jakie studia pójdzie, czy w ogóle pójdzie…


Pójdzie, pójdzie... Wcześniej były powtórki w rodzaju "i" w każdym zdaniu. Rozumiem, że to może być charakterystyczne dla Twojej narracji, ale nie lubię tego. Przecinek po "interesowałoby".


Rodzice Beaty byli gośćmi we własnym domu. Matka do nocy przesiadywała w biurze zajmując się księgowaniem stosu papierów, a ojciec często jeździł do hurtowni leków na drugi koniec Polski.


Przecinek po "biurze".


Nie jest gwałtowny, nie słychać jak wielkie krople uderzają o biurko, a jednak nie przestaje padać.


Przecinek po "jak".


Oczyma wyobraźni przywołała scenę, której nie zapomni do końca życia. Chociaż bardzo chciała wyrzucić ją z pamięci to nie potrafiła.


Przecinek po "pamięci". Osobiście sugerowałabym również wywalenie "to", wtedy zdanie będzie lepiej brzmiało, bardziej... płynnie?


Pamięta jak dziś, że stanęła przed rodzicami i oznajmiła im, że chciałaby iść do szkoły plastycznej, a później marzy jej się studiowanie malarstwa.


O tym już mówiłam.


Nie wiedziała czy ten pomysł spotka się z życzliwym przyjęciem.


Przecinek po "wiedziała".


Była przygotowana na krytyczną ocenę jej wyboru, ale to, co usłyszała sprawiło, że było to dla niej najbardziej traumatycznym przeżyciem jakiego doświadczyła w swoim szesnastoletnim życiu.


Przecinek po "usłyszała", przecinek po "jakiego". Powtórki.


Rodzice wyraźnie dali jej do zrozumienia, że przyszłość miała zaplanowaną odkąd wzięli ją z domu dziecka.


Przecinek po "zaplanowaną".


Później będzie pracować w jednej z aptek należącej do nich (rodziców), a kiedy ich życie dobiegnie kresu, przejmie kierownictwo nad siecią „Aptek rodzinnych”.


Drugie "aptek" to część nazwy firmy, okej, ale to nadal funkcjonuje dla mnie jako powtórka. Mogłaś sobie darować ten nawias - wiemy, że chodzi o rodziców.


Ojciec wyjaśnił ponadto, że kiedy dowiedzieli się, iż nie mogą mieć dzieci, musieli „kogoś” zaadoptować, aby mógł być kontynuowany rodzinny interes zapoczątkowany przez jego ojca.



Dodał, że dziewczyna powinna być wdzięczna za to, że przygarnęli właśnie ją, zapewniając dostatnie życie i bezpieczny start w dorosłość.

Kiedy jednak przychodziły dni, w ciągu których Beata była bliska popadnięcia w całkowita depresję, wyciągała swoje „narzędzia” i tworzyła.


"Całkowitą".


Zresztą nie wiedziała co to prawdziwe uczucie, bo ze strony rodziców nigdy miłości nie zaznała.




Przecinek po "zresztą" i "wiedziała".


Przytulił ją mocno tak, jak się przytula najukochańszą osobę.




Przecinek po "mocno".


Klęcząc nad sedesem myślała o tym czy byli zabezpieczeni.


Przecinek po "tym".


Chociaż próbowała sobie przypomnieć szczegóły tego zdarzenia, to nie mogła.


Sugerowałabym usunięcie "to".


W rozmowie telefonicznej nie wyjaśniła o co chodzi.




Przecinek po "wyjaśniła".


Beata wytłumaczyła jej o co chodzi.


Przecinek po "jej".


W końcu ta sprawa dotyczy także jego. – przekonywała starsza koleżanka.

- No jasne! Nie trzeba poznawać człowieka, żeby iść z nim do łóżka. – wtrąciła zgryźliwie Asia.


Bez kropek.


-Wyrzuty sumienie nie pozwolą ci spokojnie spać.


"Sumienia".

Dalej nie miałam siły poprawiać (były jeszcze jakieś błędy w dialogu oraz przecinki), ale doczytałam i muszę powiedzieć, że zgadzam się z Patrenem. Chciałabym coś więcej, ale cóż... Może tylko tyle: Patren, istnieją.



Pozdrawiam i czekam na inny tekst.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn

7
Panowie wyżej powiedzieli wszystko, ja tylko podtrzymuje opinie. A ze mam zly humor, powiem dosadnie - jest calkiem do kitu.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”