Z pamiętnika szlachica (fragment)

1
Ćwiczę sobie ze stylem, a że nie mam pojęcia czy tekst kontynuować, czy dać sobie z nim spokój, więc poddaje pod ocenę.


Z pamiętnika kresowego szlachcica

U kresu żywota, gdy włos okadziła siwizna, a zdrowie, niegdyś tak niezawodne, niedomaga i staje się źródłem kolejnych frasunków, kreślę na kartach dziennika wspomnienia, stanowiące obecnie jedyną przyjemność, jaka mi na tym łez padole pozostała. Ciało doczesne, co ze wstydem przyznać jestem zmuszony, w coraz mniejszych stopniu podlega mej woli, tak, że nawet elementarne potrzeby fizjologiczne zdarza mi się załatwiać w łożu, albo w innych przybytkach, zupełnie doń nieprzeznaczonych. Nie raz i nie dwa, siostry brygidki, zmieniając pościel w mej izdebce musiały wietrzyć pomieszczenie, a pierzynę prać w ługu. Jedyną wówczas konsolacją był powrót w myślach do lat mej młodości - w wypadki, przygody i liczne awantury obfitujące. Do czasu, gdy nie wiedziałem co to lumbago, albo też inne starcze dolegliwości, doskwierające mi teraz, niby tatarskie zagony, które jako słyszę coraz śmielej zapuszczają się w głąb Rzeczypospolitej.
Hej, nie byłoby tych podjazdów i jasyrów, gdyby zdrowia mi stało, a miłościwy Pan Bóg nie wezwał do siebie kilku hardych kawalerów, w towarzystwie których mnogich przygód zaznałem. Popsował się nasz kraj, widać pokolenia jakie po mnie przyszły, mniej głowę zaprząta res publica , a bardziej geszefty, zbytki i figle.
Nie czas jednak, aby o tym rozprawiać.
Kiedy już chwyciłem za pióro, rylec muszę dzierżyć mocno, a myśl kierować prostymi ścieżkami, tak abym do celu, który sobie obrałem, mógł trafić, nie wdawać się zaś w niepotrzebne dygresje, bowiem nawet światłe umysły na manowce zboczyć mogą.
Kiedy przychodzi czas różańca, a mniszki zwołują wszystkich potrzebujących z przytułku do kaplicy, nie proszę Najświętszej Panienki, o zdrowie, ani nawet - co niech wybaczy mi przeorysza Genowefa – nie modlę się w intencji naszego dobroczyńcy, pana Boczyły, (który jak wieść gminna niesie, kupił szlachectwo za pieniądze zbite na handlu zbożem) fundatora reperacji kościelnego dachu. Sklepienie nad ołtarzem nie tak dawno jeszcze przeciekało, tak, że w deszczową aurę, woda kapała na łysinę odprawiającego mszę, wielebnego Parkana, co nijak nie licowało z powagą świętego obrządku. Szczęśliwe po dokonanych naprawach cała nasza owczarnia kontempluje teraz w należytym skupieniu, a ja, grzesznik, wybaczenia niegodzien, proszę Orędowniczkę, o to, aby mej pamięci nie doskwierały dolegliwości wieku starczego, abym w należytym ordynku i z pełną klarownością spisał wszelkie przygody jakowych doświadczyłem.
Nieraz też zanoszę modły do patrona wszystkich myśliwych, biskupa z Liege, który nim w poczet świętych został wliczon, jako hulaka, ale też rycerz odważny światu dał się poznać. Tak sobie myślę, że właśnie święty Hubert obejmie starego grzesznika swym wstawiennictwem i nie dopuści, aby brygidki znalazły rzeczony rękopis. Manuskrypt ów trzymam w sekretnym ukryciu, nieraz bowiem na kartach wspomnieć będę musiał o białogłowach, oraz innych bałamuctwach, o jakie bogobojne siostrzyczki mogłyby się złobić, szczególnie przeorysza Genowefa, znana wszak w całym powiecie z surowości i cnót wszelakich.
Tak tedy powracam myślą ku Zadnieprzu, ku stepom szerokim, jak morze, aż po horyzont rozlanym; powracam myślą do gonitw szaleńczych, gdy koń szedł w cwale, wiatr świszczał w uszach, a dusza z radości wyła. Do dziewek czarnobrewych, urodą tak nad innymi przedstawicielkami płci nadobnej górujących, że sam sułtan łasy był na ich wdzięki i kusił szlachciców klejnotami, arabami pełnej krwi, belami adamaszku, albo innym dobrem, by zechcieli tylko córy swe do haremu oddać i aby nad Bosforem chuć lubieżną owego popaprańca zaspokajały.
Przywołuję w swej pamięci panów braci z fantazji junackiej słynących, owe dusze rogate, których nawet potężna magnateria ujarzmić nie potrafiła. Co tym bardziej winno wzbudzać admirację u potomnych, iż fortuny Potockich, Koniecpolskich, czy Zasławskich równych sobie nie miały w całym chrześcijańskim świecie i nawet królowie sami mogli zawidzić majątku i potencji, jakie w swych rękach dzierżyły najświetniejsze rody Rzplitej.
Pośród innych rzeczy wspominam też miód czehryński, krzepki, jak karczemna dziewka, złocisty jak jej warkocz, a niczym uśmiech słodki, tak, że jeśliś w gospodzie grosza nie poskąpił, sameś człeku nie wiedział co bardziej uderzało do głowy, napitek czy białogłowy . A może bajam tylko, jak dziad wędrowny? A pan Chowański, który swego czasu na Ukrainie, jako ekonom szmat życia przepędził, a teraz, tak samo jak i ja, w przytułku ostatnich dni wygląda, prawy jest, kiedy mówi, że ani te panny, wcale takie wdałe nie były, ani owy trunek taki zacny, jeno, że gdy człowiek grzeszy nieumiarkowaniem w piciu, zrazu każda poćpiega zda mu się Heleną Trojańską, a byle cienkusz, małmazją.
Nic to. Nie czas tu i miejsce roztrząsać kwestie pomniejszego wagomiaru, niechże kto chętny razem z panem Chowańskim nad owymi rzeczami głowę sobie łamie. Nie wiem, ile jeszcze dni na tym świecie mi pozostało, jużci nie myślę trwonić go na podobne deliberacje, ani co na bluźnierstwo na pierwszy rzut oka patrzy, nawet na modlitwy w kruchcie, jakie co dzień ordynuje nam przeorysza.
Choć godnym najwyższego szacunku jest oddać swe życie Jezusowi, Panu naszemu, choć kochany ociec rózgi łamał, aby różne mądrości do łba mi wpoić, matula zaś bogobojnosści uczyła, mnie zawsze bliżej było do szabli, konia i szklanicy. I patrząc wstecz na mego życia koleje, nie żałuję, Boże, wybacz, nie żałuję…




Koń leciał w cwale, wzbijał tumany pyłu, rył kopytami ziemię, że dudniło w uszach. Jeździec uniósł się nad czaprakiem, przywarł do szyi wierzchowca, ścisnął nogami spocone boki siwka tak mocno, iż rzekłbyś, że człowiek i zwierzę, stali się jednym ciałem. Młodzieniec zdzielił bachmacika arkanem po zadzie, zmusił do jeszcze szybszego biegu.
Świat zamigotał nagle, eksplodował tysiącem kolorów, i nie było już złocistego słońca, ani błękitnego nieba, tylko jakaś wielobarwna, nieskończona smuga, która mami wzrok i mąci umysł, tak, że człek mało zmysłów nie postrada i nie wie już gdzie jest, ani co ma przed oczyma.
Koń szedł jak wicher.
Pan Andrzej Zięba zapamiętał się w gonitwie, stracił orientację i poczucie czasu. Wiedział, że niebezpiecznie zapuszczać się na Dzikie Pola, ale tylko tu, gdzie step był płaski, jak brzuch sułtańskiej niewolnicy, mógł się przekonać, czy jego rumak jest zaiste tak rączy jak prawił Czumaga. Od dobrej chwili walił na południe, ku przeklętemu pustkowiu, na którym spotkać można było już tylko prastarych słowiańskich bogów, albo bielejące szczątki bliźnich.
Kraina cieszyła się złą sławą, i jak urok przyciągała niespokojne duchy w poszukiwaniu przygód i majątku. Większości śmiałków najczęściej przynosiła śmierć, nie brakowało bowiem na rubieżach ani czambułów, ani Kozaków, ani też banitów, na których ciążyły nieliche kondemnaty. Bywało, że pohańcy prowadzili przez Dzikie Pola jasyr, a że szlak ten był nader rzadko uczęszczany, tedy zagony często gubiły pogoń i tylko niepośledni statysta umiał pośród morza traw na ich ślad natrafić. Zaiste, różnych ludzi można było napotkać na stepie i często owe znajomości kończyły się ślubem, szczególnie, że jeden drugiego z własną szablą żenił.
To jednak nie odstraszało zapalczywych waszmościów z najdalszych zakątków Rzplitej nad Dniepr ciągnących, wiadomo było, że właśnie tam można najszybciej zbić fortunę i los swój odmienić. Jeśli tylko komu na odwadze nie zbywało, a zastałe cyrkumstancje na własną korzyść potrafił obrócić, to nieraz i w niecały rok zgromadził majątek na jaki pokolenia gdańskich liczykrup całe dekady trawiły.
Młodzian nic sobie jednak nie robił z zagonów, zaporożców i hultajów, wiedział, że ma pod sobą wierzchowca, jakiego pozazdrościłby i sam wezyr. Gnał na śmigłym koniku, jak opętany, a choć przebieżał już dobrych kilka staj, bachmacik nie puścił z pyska nawet kropli piany.
Jeździec, jako się rzekło, walił na południe, gdy wtem zobaczył na horyzoncie biały punkt, który z każdą chwilą jął się powiększać, przybierać ludzkie kształty. Szlachcic pociągnął za cugle, zwolnił i wstrzymał siwka. Bacznie rozglądnął się dokoła, choć młody wiekiem wiedział, że w podobnych okolicznościach należy zachować ostrożność. Po gospodach i karczmach nieraz dało się słyszeć o różnych przemyślnych zasadzkach, jakie urządzali naddnieprzańscy hultaje. Kawaler niczego jednak nie dostrzegł, wyciągnął z olstra bandolecik i podjechał stępa do spoczywającej w szczerym polu postaci.
Rzeczywiście pośród traw leżał trup, ale akurat na Dzikich Polach, był to obraz dość częsty, żadną miarą na miano ewenementu nie zasługujący. Zwłoki zwrócone obliczem ku ziemi nie pozwalały rozpoznać kondycji, wieku czy autoramentu nieboszczyka. Młodzian zeskoczył z konia, z bronią w ręku pochylił się nad kadawerem, obrócił umrzyka ku sobie i wtedy… zmarły ożył. Szlachetka klapnął na ziemię z wrażenia, wybałuszył oczy. Wzrok go jednak nie mylił, nieszczęśnik z rozwaloną głową oddychał, ledwo bo ledwo, świszcząc przy tym cichutko, jakby każdy wdech i wydech kosztował wiele wysiłku.
- Spasi pane! Spasi – wystękał.
Młodzian odtroczył bukłaczek, obmył podgolony łeb z krwi, zdarł pas z własnej koszuliny, związał prowizoryczny opatrunek.
- Kim jesteś? Co tutaj robisz? – indagował.
Nieznajomy nie odpowiedział, półprzytomny, bredził tylko coś pod nosem i kaszlał juszką.
Wielce nieobyczajnie byłoby ostawić bliźniego w potrzebie, myślał pan Andrzej. Z drugiej strony, jeno hajdamak, albo hultaj mógł leżeć półżyw w stepie. Nikt inny. Cała rzecz patrzyła na zatarg zbójecki, jakich wszak pełno po gościńcach. Godzi się człekowi najpewniej bez czci i spod prawa wyjętemu pomocy udzielać? Na dodatek, co wielce prawdopodobne, osobie niskiego stanu? Szlachcic dumał tak dłuższą chwilę, wreszcie powziął decyzję.
Choć pospolitej postury, był silny. Wprawnie przerzucił nad barkiem rannego, posadził przed sobą na koniu i ruszył w kierunku Czehrynia. Szybko jednak zmiarkował, że cała impreza w łeb weźmie i na dobrą sprawę zratowanego mógłby w trawach porzucić. Chłop słabował, leciał przez ręce, kilka razy mało nie spadł z wierzchowca. Jasnym się stało, że wycieczki nie zdzierży. Cóż należało czynić? Samemu kopnąć się do osady i pomoc sprowadzić? Do tego czasu słonko zajdzie. A wtedy co? W ciemnicy, w stepie szerokim nieszczęsnego szukać? Do jutra mężczyzna pewnikiem skapieje, albo rozwłóczy go po równinach dziki zwierz. Pan Zięba przejechał jeszcze jedną staje, ale wówczas z poturbowanym było już całkiem źle. Plwał krwią i mdlał na przemian, to dziękował za ratunek, to znowu bełkotał modlitwy do Świętej Przeczystej. Szlachcic patrzył już za stosownym miejscem, żeby mogiłę wykopać, gdy wtenczas kątem oka ułowił kontur jakiś, kształt na horyzoncie się rysujący. Podkłusował w owym kierunku, jego oczom ukazał się ni to szałas, ni to chatka. Pośród stepu czasem można było trafić na podobne klecie, w których bytowali pustelnicy, pasterze, albo Kozacy, którzy pędzili swe tabuny na pastwiska. Gospodarza nie zastał, ale w środku znalazł wojłok, pęki ziół, naczynia. Ułożył na derce rannego, rozpalił ognisko, przygotował wywar i modlił się. Tak naprawdę nie wierzył, że nieznajomy dożyje następnego dnia.
Szlachetka patrzył jak noc, niby czarny kir przykryła połacie ziemi, tak, że człekowi zdawało się, że ma przed sobą czeluść, albo otchłań piekielną, i jeśli postąpi krok naprzód, to zleci do Tartaru, straci się i przepadnie na wieki. Tylko wycie wilków oznajmiało, że tam w głębi jakieś życie pulsuje. Trawy szumiały kołysząc do snu. Pan Andrzej dumał, czy do jutra śmierć też nie zasłoni żałobnym całunem oblicza nieznajomego.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

2
Chapeau bas! Ten styl pisania jest genialny. Szlacheckie klimaty nie należą do moich ulubionych, ale zajrzałam z ciekawości i... doczytałam do końca :) Bardzo wprawnie naśladujesz archaiczny styl literacki - anachronizmy, budowa zdań, a nawet sposób myślenia głównego bohatera nie pozostawiają wątpliwości co do wiarygodności tekstu. Całość doskonale buduje klimat epoki szlacheckiej. Jak dla mnie - świetny fragment. Gratuluję :)
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.


W. Szymborska

Z pamiętnika szlachica (fragment)

3
Razem z twoim tekstem podróżowałam w odległe czasy. Tekst bardzo mi się podobał, a żeby nie psuć sobie przyjemności z czytania nie skupiałam się na niedociągnięciach i nie wypunktuję ci błędów.

Mam tylko jedno pytanie - czy czytałeś może "Pamiętniki Casanovy"? Początek ten pisany jako pamiętnik jest dość podobny - starszy facet wiedząc, że jest u schyłku życia zaczyna spisywać pamiętnik o czasach swej młodości, to jest podobnie napisane, aczkolwiek jakbym miała wskazać wpływy w twoim tekście to szukałabym ich w Sienkiewiczu.

Styl cudowny, uwielbiam teksty pisane w staromodny sposób :)
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

Z pamiętnika szlachica (fragment)

4
Czarna Nina pisze: czy czytałeś może "Pamiętniki Casanovy"?
Nie, ale czytałem "Imię róży", tam również, Adso, dobrze już w leciech posunięty, spisuje wypadki, jakich był świadkiem w pewnym klasztorze :)
Myślę, że jest to motyw dość często w literaturze spotykany.

Dzięki za komentarz.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

5
slavec2723 pisze: U kresu żywota, gdy włos okadziła siwizna, a zdrowie, niegdyś tak niezawodne, niedomaga i staje się źródłem kolejnych frasunków, kreślę na kartach dziennika wspomnienia i starczy!, stanowiące obecnie jedyną przyjemność, jaka mi na tym łez padole pozostała. Ciało doczesne, co ze wstydem przyznać jestem zmuszony, w coraz mniejszych stopniu podlega mej woli, tak, że nawet elementarne potrzeby fizjologiczne zdarza mi się załatwiać w łożu, albo w innych przybytkach, zupełnie doń nieprzeznaczonych. Nie raz i nie dwa, siostry brygidki, zmieniając pościel w mej izdebce musiały wietrzyć pomieszczenie, a pierzynę prać w ługu. ->zbedne, poza tym, jaki szklachcic sie przyzna do takich terminów?? Jedyną wówczas konsolacją był powrót w myślach do lat mej młodości - w wypadki, przygody i liczne awantury obfitujące. Do czasu, gdy nie wiedziałem co to lumbago, albo też inne starcze dolegliwości, doskwierające mi teraz, niby tatarskie zagony, które jako słyszę coraz śmielej zapuszczają się w głąb Rzeczypospolitej. ->zbędne.
Hej, nie byłoby tych podjazdów i jasyrów, gdyby zdrowia mi stało, a miłościwy Pan Bóg nie wezwał do siebie kilku hardych kawalerów, w towarzystwie których mnogich przygód zaznałem. Popsował się nasz kraj, widać pokolenia jakie po mnie przyszły, mniej głowę zaprząta res publica , a bardziej geszefty, zbytki i figle.
Nie czas jednak, aby o tym rozprawiać.
Kiedy już chwyciłem za pióro, rylec :-P muszę dzierżyć mocno, a myśl kierować prostymi ścieżkami, tak abym do celu, który sobie obrałem, mógł trafić, nie wdawać się zaś w niepotrzebne dygresje, bowiem nawet światłe umysły na manowce zboczyć mogą.
Kiedy przychodzi czas różańca, a mniszki zwołują wszystkich potrzebujących z przytułku do kaplicy, nie proszę Najświętszej Panienki, o zdrowie, ani nawet - co niech wybaczy mi przeorysza Genowefa – nie modlę się w intencji naszego dobroczyńcy, pana Boczyły, (który jak wieść gminna niesie, kupił szlachectwo za pieniądze zbite na handlu zbożem) fundatora reperacji kościelnego dachu. Sklepienie nad ołtarzem nie tak dawno jeszcze przeciekało, tak, że w deszczową aurę, woda kapała na łysinę odprawiającego mszę, wielebnego Parkana, co nijak nie licowało z powagą świętego obrządku. Szczęśliwe po dokonanych naprawach cała nasza owczarnia kontempluje teraz w należytym skupieniu, a ja, grzesznik, wybaczenia niegodzien, proszę Orędowniczkę, o to, aby mej pamięci nie doskwierały dolegliwości wieku starczego, abym w należytym ordynku i z pełną klarownością spisał wszelkie przygody jakowych doświadczyłem.
Nieraz też zanoszę modły do patrona wszystkich myśliwych, biskupa z Liege, który nim w poczet świętych został wliczon, jako hulaka, ale też rycerz odważny światu dał się poznać. Tak sobie myślę, że właśnie święty Hubert obejmie starego grzesznika swym wstawiennictwem i nie dopuści, aby brygidki znalazły rzeczony rękopis. Manuskrypt ów trzymam w sekretnym ukryciu, nieraz bowiem na kartach wspomnieć będę musiał o białogłowach, oraz innych bałamuctwach, o jakie bogobojne siostrzyczki mogłyby się złobić, szczególnie przeorysza Genowefa, znana wszak w całym powiecie z surowości i cnót wszelakich.
fascynujący opis cieknącego dachu i moralności brygidek psu na buty. wywal, bo nic nie wnosi. proszę :-)
Tak tedy powracam myślą ku Zadnieprzu, ku stepom szerokim, jak morze, aż po horyzont rozlanym; powracam myślą do gonitw szaleńczych, gdy koń szedł w cwale, wiatr świszczał w uszach, a dusza z radości wyła. Do dziewek czarnobrewych, urodą tak nad innymi przedstawicielkami płci nadobnej górujących, że sam sułtan łasy był na ich wdzięki i kusił szlachciców klejnotami, arabami pełnej krwi, belami adamaszku, albo innym dobrem, by zechcieli tylko córy swe do haremu oddać i aby nad Bosforem chuć lubieżną owego popaprańca zaspokajały.
Przywołuję w swej pamięci panów braci z fantazji junackiej słynących, owe dusze rogate, których nawet potężna magnateria ujarzmić nie potrafiła. Co tym bardziej winno wzbudzać admirację u potomnych, iż fortuny Potockich, Koniecpolskich, czy Zasławskich równych sobie nie miały w całym chrześcijańskim świecie i nawet królowie sami mogli zawidzić majątku i potencji, jakie w swych rękach dzierżyły najświetniejsze rody Rzplitej.
Pośród innych rzeczy wspominam też miód czehryński, krzepki, jak karczemna dziewka, złocisty jak jej warkocz, a niczym uśmiech słodki, tak, że jeśliś w gospodzie grosza nie poskąpił, sameś człeku nie wiedział co bardziej uderzało do głowy, napitek czy białogłowy . A może bajam tylko, jak dziad wędrowny? A pan Chowański, który swego czasu na Ukrainie, jako ekonom szmat życia przepędził, a teraz, tak samo jak i ja, w przytułku ostatnich dni wygląda, prawy jest, kiedy mówi, że ani te panny, wcale takie wdałe nie były, ani owy trunek taki zacny, jeno, że gdy człowiek grzeszy nieumiarkowaniem w piciu, zrazu każda poćpiega zda mu się Heleną Trojańską, a byle cienkusz, małmazją. miało być bez dygresji :-D też zbędne, co mnie jego rozważania o wpływie miodu na percepcję ;-)
Nic to. Nie czas tu i miejsce roztrząsać kwestie pomniejszego wagomiaru, niechże kto chętny razem z panem Chowańskim nad owymi rzeczami głowę sobie łamie. Nie wiem, ile jeszcze dni na tym świecie mi pozostało, jużci nie myślę trwonić go na podobne deliberacje, ani co na bluźnierstwo na pierwszy rzut oka patrzy, nawet na modlitwy w kruchcie, jakie co dzień ordynuje nam przeorysza.
Choć godnym najwyższego szacunku jest oddać swe życie Jezusowi, Panu naszemu, choć kochany ociec rózgi łamał, aby różne mądrości do łba mi wpoić, matula zaś bogobojnosści uczyła, mnie zawsze bliżej było do szabli, konia i szklanicy. I patrząc wstecz na mego życia koleje, nie żałuję, Boże, wybacz, nie żałuję…




Koń leciał w cwale, wzbijał tumany pyłu, rył kopytami ziemię, że dudniło w uszach. Jeździec uniósł się nad czaprakiem (czy na czapraku czasem siodła się nie kładzie? bo on w tym cwale by na ryj zleciał, przeciez to nawet nie jest przywiązane), przywarł do szyi wierzchowca, ścisnął nogami spocone ? dalej leci, ze koń nawet jakos się nie zmęczył, więc...? boki siwka tak mocno, iż rzekłbyś, że człowiek i zwierzę, zbedne stali się jednym ciałem. Młodzieniec zdzielił bachmacika arkanem po zadzie, zmusił do jeszcze szybszego biegu.
Świat zamigotał nagle, eksplodował tysiącem kolorów, i nie było już złocistego słońca, ani błękitnego nieba, tylko jakaś wielobarwna, nieskończona smuga, która mami wzrok i mąci umysł, tak, że człek mało zmysłów nie postrada i nie wie już gdzie jest, ani co ma przed oczyma.
Koń szedł jak wicher.
Pan Andrzej Zięba zapamiętał się w gonitwie, stracił orientację i poczucie czasu. Wiedział, że niebezpiecznie zapuszczać się na Dzikie Pola, ale tylko tu, gdzie step był płaski, jak brzuch sułtańskiej niewolnicy, mógł się przekonać, czy jego rumak jest zaiste tak rączy jak prawił Czumaga. Od dobrej chwili walił na południe, ku przeklętemu pustkowiu, na którym spotkać można było już tylko prastarych słowiańskich bogów, albo bielejące szczątki bliźnich.
Kraina cieszyła się złą sławą, i jak urok przyciągała niespokojne duchy w poszukiwaniu przygód i majątku. Większości śmiałków najczęściej przynosiła śmierć, nie brakowało bowiem na rubieżach ani czambułów, ani Kozaków, ani też banitów, na których ciążyły nieliche kondemnaty. Bywało, że pohańcy prowadzili przez Dzikie Pola jasyr, a że szlak ten był nader rzadko uczęszczany, tedy zagony często gubiły pogoń i tylko niepośledni statysta umiał pośród morza traw na ich ślad natrafić. Zaiste, różnych ludzi można było napotkać na stepie i często owe znajomości kończyły się ślubem, szczególnie, że jeden drugiego z własną szablą żenił. to w końcu pustkowie czy niepustkowie, skoro tam ruch jak na marszłkowskiej?
To jednak nie odstraszało zapalczywych waszmościów z najdalszych zakątków Rzplitej nad Dniepr ciągnących, wiadomo było, że właśnie tam można najszybciej zbić fortunę i los swój odmienić. Jeśli tylko komu na odwadze nie zbywało, a zastałe cyrkumstancje na własną korzyść potrafił obrócić, to nieraz i w niecały rok zgromadził majątek na jaki pokolenia gdańskich liczykrup całe dekady trawiły.
Młodzian nic sobie jednak nie robił z zagonów, zaporożców i hultajów, wiedział, że ma pod sobą wierzchowca, jakiego pozazdrościłby i sam wezyr. Gnał na śmigłym koniku, jak opętany, a choć przebieżał już dobrych kilka staj, bachmacik nie puścił z pyska nawet kropli piany.
Jeździec, jako się rzekło, walił na południe, gdy wtem zobaczył na horyzoncie biały punkt, który z każdą chwilą jął się powiększać, przybierać ludzkie kształty. Szlachcic pociągnął za cugle, zwolnił i wstrzymał siwka. Bacznie rozglądnął się dokoła, myslnik tu choć młody wiekiem wiedział, że w podobnych okolicznościach należy zachować ostrożność. Po gospodach i karczmach nieraz dało się słyszeć o różnych przemyślnych zasadzkach, jakie urządzali naddnieprzańscy hultaje. Kawaler niczego jednak nie dostrzegł, wyciągnął z olstra bandolecik i podjechał stępa do spoczywającej w szczerym polu postaci.
Rzeczywiście pośród traw leżał trup znowu to robisz! nie rób! prościej, oblec go podmiotem domyślnym, bo mi od tych synonimów się flaki wywracaja!, ale akurat na Dzikich Polach, był to obraz dość częsty, żadną miarą na miano ewenementu nie zasługujący. Zwłoki zwrócone obliczem ku ziemi nie pozwalały rozpoznać kondycji, wieku czy autoramentu nieboszczyka. Młodzian zeskoczył z konia, z bronią w ręku pochylił się nad kadawerem, obrócił umrzyka ku sobie i wtedy… zmarły ożył. Szlachetka klapnął na ziemię z wrażenia, wybałuszył oczy. -> czy on nie powinien być nieco bardziej ogarnięty? skoro podchodził z pistoletem, podejrzewał żywego, więc skąd to zdumienie? poza tym przeciez ranny nie padł na wznak ;-) Wzrok go jednak nie mylił, nieszczęśnik z rozwaloną głową oddychał, ledwo bo ledwo, świszcząc przy tym cichutko, jakby każdy wdech i wydech kosztował wiele wysiłku.
- Spasi pane! Spasi – wystękał.
Młodzian odtroczył bukłaczek, obmył podgolony łeb z krwi, zdarł pas z własnej koszuliny koszuli. nie kombinuj, jak nie musisz, trzymaj sie na granicy stylizacji, bedzie łatwiej, związał prowizoryczny opatrunek.
- Kim jesteś? Co tutaj robisz? – indagował.
Nieznajomy nie odpowiedział, półprzytomny, bredził tylko coś pod nosem i kaszlał juszką do kompletu z bandolwcikiem i bachmacikiem :-P po kij?
Wielce nieobyczajnie byłoby ostawić bliźniego w potrzebie, myślał pan Andrzej. Z drugiej strony, jeno hajdamak, albo hultaj mógł leżeć półżyw w stepie. Nikt inny. Cała rzecz patrzyła na zatarg zbójecki, jakich wszak pełno po gościńcach. Godzi się człekowi najpewniej bez czci i spod prawa wyjętemu pomocy udzielać? Na dodatek, co wielce prawdopodobne, osobie niskiego stanu? Szlachcic dumał tak dłuższą chwilę, wreszcie powziął decyzję.
Choć pospolitej postury, był silny. Wprawnie przerzucił nad barkiem rannego, posadził przed sobą na koniu sławek, trzymaj się realiów - facet półprzytomny, leci przez rece, bredzi jak poparzony, za piorun nie usiedzi, predzej i sensowniej do prze siodło/czaprak przerzucić. ręce i nogi pod brzuchem konia związać, zeby nie zleciał i w drogę :-D i ruszył w kierunku Czehrynia. Szybko jednak zmiarkował, że cała impreza w łeb weźmie i na dobrą sprawę zratowanego mógłby w trawach porzucić. Chłop słabował, leciał przez ręce, kilka razy mało nie spadł z wierzchowca. Jasnym się stało, że wycieczki nie zdzierży. Cóż należało czynić? nie gadaj ze mną, niech szlachcic myśli, z jego perspektywy piszesz -> pan andrzej zastanawiał się, co czynić. Samemu kopnąć się do osady i pomoc sprowadzić? Do tego czasu słonko słonko, bachmacik, bandolecik i... coś tam jeszcze. zajdzie. A wtedy co? ...<cenzura, jak mi Bóg miły :-D > wywalaj takie! W ciemnicy, w stepie szerokim nieszczęsnego szukać? Do jutra mężczyzna pewnikiem skapieje, albo rozwłóczy go po równinach dziki zwierz. Pan Zięba przejechał jeszcze jedną staje, ale wówczas z poturbowanym było już całkiem źle. Plwał krwią i mdlał na przemian, to dziękował za ratunek, to znowu bełkotał modlitwy do Świętej Przeczystej. dziękowanie za ratunek do kosza - pomyśl - facet półprzytomny, mdleje i bredzie, gdzie on za ratunek bedzie dziekował? może najwyżej jęczeć z bólu. Szlachcic patrzył już za stosownym miejscem, żeby mogiłę wykopać czym? miał ze sobą szpadel? :shock: , gdy wtenczas kątem oka ułowił kontur jakiś, kształt na horyzoncie się rysujący. Podkłusował w owym kierunku, jego oczom ukazał się ni to szałas, ni to chatka. Pośród stepu czasem można było trafić na podobne klecie, w których bytowali pustelnicy, pasterze, albo Kozacy, którzy pędzili swe tabuny na pastwiska. Gospodarza nie zastał, ale w środku znalazł wojłok, pęki ziół, naczynia. Ułożył na derce rannego, rozpalił ognisko, przygotował wywar jaki i z czego? ale przecież mógł mu porządnie łeb opatrzeć, ranę oczyścić, chleba z pajeczyną zagnieśc, takie tam. i modlił się. Tak naprawdę nie wierzył, że nieznajomy dożyje następnego dnia. zrobił, co mógł, choć nie wierzył, by ranny...
Szlachetka patrzył jak noc, niby czarny kir przykryła połacie ziemi, tak, że człekowi zdawało się, że ma przed sobą czeluść, albo otchłań piekielną, i jeśli postąpi krok naprzód, to zleci do Tartaru, straci się i przepadnie na wieki. Tylko wycie wilków oznajmiało, że tam w głębi jakieś życie pulsuje. Trawy szumiały kołysząc do snu. Pan Andrzej dumał, czy do jutra śmierć też nie zasłoni żałobnym całunem oblicza nieznajomego.

i teraz tak - pamiętnik można ociosac, za dużo tam inf zbędnych, to przeciez wprowadzenie jest do własciwej fabuły, a mnie mało interesuje czy bohater zasłał czy nie łózko i w czym siostrzyczki musiały pierzyne prac. podobnie jak dziurawy dach i że ksiądz był łysy.

opowieśc o stepie dobrze - szybko się czyta, jak bez weryskrzywienia, nawet nie zatrzymałam się na drobiazgach, bo kawałek ładnie napisany, wciąga i człowiek leci za koniem i jeźdźcem, czuc pęd, wiatr i fajnie, ze ziemia spod kopyt... andrzej trochę mało, młody, nie za wielki, a przeciez silny, ja bym chciała coś więcej, ale niech bedzie, ze nie każdy bohater musi byc ze snów iris, trudno, a to wstep przecież dopiero, pewno by się chłop rozwinął, daj mu szansę, co?
btw - gubisz się w detalach, i w synonimach, ale jak to oszlifowac, będzie sliczne jak tamto ze wzgórzem, bo ty czujesz taka literaturę i dajesz ja czuć od siebie czytelnikowi. pisz to dalej. podoba mi się.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Z pamiętnika szlachica (fragment)

6
ravva, dzięki. Ale taki sajgon zrobiłaś w tekście, że po łebkach się odniosę.
Chyba rzeczywiście przesadziłem z tymi zdrobnieniami, ale ten bandolecik i konik tak mi się spodobał, że już później poleciałem.
Co do Dzikich Pól, to były pustkowia - tereny niezamieszkane, ale, można było napotkać tam ludzi - czasem, "w sezonie" - i to ludzi szczególnych. Wiem, że to w pierwszym momencie wydaje się nielogiczne (i też chciałem Sienkiewiczowi za to przyłożyć), ale jak nad tym podumać, to jest to określenie sensowne.
O podmiocie domyślnym podumam.
A cholera, ten czaprak - tak mnie się zdaje - zastępował siodło, no. Tak zawsze miałem w głowie, nie wiem, przeszukam, przejrzę, jak nie będę miał racji to zmienię.
A, że facet dziękuje na przemian, plwa, krwią, i mdleje - to dlatego, że nie kontaktuje, ktoś mu pomógł, albo wydaje się, że mu pomógł, to bełkocząc, składa podzięki.
Jeszcze raz, dzięki.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

7
slavec2723 pisze:A cholera, ten czaprak - tak mnie się zdaje - zastępował siodło, no. Tak zawsze miałem w głowie, nie wiem, przeszukam, przejrzę, jak nie będę miał racji to zmienię.
nie-e, podkładało sie materiał pod siodło, zeby je przed końskim potem chronić, bo ze skóry były przecież i drogie (vide rzędzian i jego "rząd" koński), by sie zniszczyły.
A, że facet dziękuje na przemian, plwa, krwią, i mdleje - to dlatego, że nie kontaktuje, ktoś mu pomógł, albo wydaje się, że mu pomógł, to bełkocząc, składa podzięki.
iiitam, wymyslasz.
sławek pisze:Co do Dzikich Pól, to były pustkowia - tereny niezamieszkane, ale, można było napotkać tam ludzi - czasem, "w sezonie" - i to ludzi szczególnych. Wiem, że to w pierwszym momencie wydaje się nielogiczne (i też chciałem Sienkiewiczowi za to przyłożyć), ale jak nad tym podumać, to jest to określenie sensowne.
ja wiem, co to dzikie pola. i powinno w tekscie byc, ze np w "sezonie" szły kupy zbojców i czambuliki, bo tak niejasne jest.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Z pamiętnika szlachica (fragment)

8
slavec2723 pisze:A cholera, ten czaprak - tak mnie się zdaje - zastępował siodło, no. Tak zawsze miałem w głowie, nie wiem, przeszukam, przejrzę, jak nie będę miał racji to zmienię.
ravva pisze:nie-e, podkładało sie materiał pod siodło, zeby je przed końskim potem chronić, bo ze skóry były przecież i drogie (vide rzędzian i jego "rząd" koński), by sie zniszczyły.
Dobra, tu mogę się przyznać do błędu, wydawało mi się, że gdzieś wyczytałem, że ktoś miast siodła siedział na czapraku, mniejsza, poprawie.
slavec2723 pisze:A, że facet dziękuje na przemian, plwa, krwią, i mdleje - to dlatego, że nie kontaktuje, ktoś mu pomógł, albo wydaje się, że mu pomógł, to bełkocząc, składa podzięki.
ravva pisze:iiitam, wymyslasz.

Nie wymyślam, jak Boga kocham, tak było naprawdę :)
sławek pisze:Co do Dzikich Pól, to były pustkowia - tereny niezamieszkane, ale, można było napotkać tam ludzi - czasem, "w sezonie" - i to ludzi szczególnych. Wiem, że to w pierwszym momencie wydaje się nielogiczne (i też chciałem Sienkiewiczowi za to przyłożyć), ale jak nad tym podumać, to jest to określenie sensowne.
ravva pisze:ja wiem, co to dzikie pola. i powinno w tekscie byc, ze np w "sezonie" szły kupy zbojców i czambuliki, bo tak niejasne jest.
E, tam, sama teraz wymyślasz, jak pustkowie, to wcale nie znaczy, że nigdy nikogo nie spotkasz, tylko, że tam ludzie nie mieszkają. Czy Vysygota, z "Wieży Jaskółki" nie mieszkał na pustkowiu?
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

9
slavec2723 pisze:E, tam, sama teraz wymyślasz, jak pustkowie, to wcale nie znaczy, że nigdy nikogo nie spotkasz, tylko, że tam ludzie nie mieszkają. Czy Vysygota, z "Wieży Jaskółki" nie mieszkał na pustkowiu?
ale ty koza uparta jesteś... :roll:

mieszkał, pewnie, ze tak.
mówie, ze logicznie się wali:
Od dobrej chwili walił na południe, ku przeklętemu pustkowiu, na którym spotkać można było już tylko prastarych słowiańskich bogów, albo bielejące szczątki bliźnich. <- tu masz, ze nikogo, duchy i wiatr hula po pustyni, i to zdanie stoi w opozycji do reszty, która bez tego kawałka całkiem nieźle sie trzyma, bo odddaje specyfikę dzikich pól i stepów - dzikich, ale nie pustych. poniał? do wywalenia to.
Kraina cieszyła się złą sławą, i jak urok przyciągała niespokojne duchy w poszukiwaniu przygód i majątku. Większości śmiałków najczęściej przynosiła śmierć, nie brakowało bowiem na rubieżach ani czambułów, ani Kozaków, ani też banitów, na których ciążyły nieliche kondemnaty. Bywało, że pohańcy prowadzili przez Dzikie Pola jasyr, a że szlak ten był nader rzadko uczęszczany, tedy zagony często gubiły pogoń i tylko niepośledni statysta umiał pośród morza traw na ich ślad natrafić. Zaiste, różnych ludzi można było napotkać na stepie i często owe znajomości kończyły się ślubem, szczególnie, że jeden drugiego z własną szablą żenił.
To jednak nie odstraszało zapalczywych waszmościów z najdalszych zakątków Rzplitej nad Dniepr ciągnących, wiadomo było, że właśnie tam można najszybciej zbić fortunę i los swój odmienić. Jeśli tylko komu na odwadze nie zbywało, a zastałe cyrkumstancje na własną korzyść potrafił obrócić, to nieraz i w niecały rok zgromadził majątek na jaki pokolenia gdańskich liczykrup całe dekady trawiły.
Młodzian nic sobie jednak nie robił z zagonów, zaporożców i hultajów
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Z pamiętnika szlachica (fragment)

10
Slavec, żebyś pisarskiego życia nie miał łatwego, to ja z uwagami zupełnie przeciwnej natury. Otóż w żadnym wypadku nie pozwól sobie na upraszczanie wstępu. Masz okazję wiarygodnie zarysować postać i zdobyć dla niej sympatię nie wprost, lawiną wydarzeń, pospiesznie nakreślonych, tylko szczegółem, rozlewnością, gadatliwością nawet, przez aluzje do wcześniejszego życia uzyskując kontrast, intrygujący czytelnika. Jest kilka powodów, dla których nie ma potrzeby gnania do przodu, wycinając przy okazji całą autoironię, adekwatne osadzenie w czasie i potrzebną perspektywę. Wspomnę przynajmniej dwa – jeden natury historycznej, drugi natury pisarskiej. Mianowicie w epoce, którą zarysowujesz, to gawęda, naturalnie dygresyjna, była nośnikiem społecznej pamięci, przy czym jej kunsztowność mierzona była szczegółem, odpowiednio rozbudowanym. A z drugiej strony (pisarsko) masz okazję poczarować umiejętnością stylizacji, zaletami stylu i wyważonym (w sensie równowagi między artyzmem a funkcjonalnością) słownictwem. Zbudować nastrój, pomaleńku wciągający czytelnika, smakującego Słowo w wir zapowiadanych wstępem wydarzeń. Tak patrząc, na pewno jest przy wstępie trochę roboty, żeby nawet zdania wielokrotnie złożone (jak najbardziej na miejscu) prowadziły jak po sznurku tam, gdzie chce autor.

Natomiast w narracji archaizowanie mocno mi przeszkadza. Nie na próżno padło podejrzenie o „jechanie Sienkiewiczem”, bo pisząc w ten sposób podwójnie stylizujesz, co jako ćwiczenie pewnie nie jest niczym złym, ale „wyrób gotowy” co najwyżej zmieści się w kategorii „naśladownictwo klasyka”. Sądzę, że dialogi i monologi wewnętrzne postaci dają dostatecznie dużo okazji, żeby podkreślić językowo klimat epoki.
I jeszcze jedno: na przykładzie czapraka i traktowania ciężko rannego widać, że osadzenie się w konkretnych realiach przymusza do pewnego riserczu, nie da się prześliznąć nad tego typu kwestiami płynnością opowiadania :-(

Podobały mi się fragmenty dynamiczne, gdzie jest przestrzeń, ruch i zapamiętanie w tym ruchu. Wcale nieprosto jest uzyskać w sposób przekonujący taki efekt.

Z pamiętnika szlachica (fragment)

11
ravva: nie wiem, przemyślę to sobie, bo dla mnie pustkowie nie oznacza, że nikogo tam nie napotkasz. Cholera pustelnicy też gdzieś muszą żyć. Najlepiej na pustkowiach, no.
Wezmę Twoje zdanie pod konsyderację, podumam.

Leszek Pipka, dzięki za zwrócenie uwagi na kwestie rudymentarne. Fajnie wiedzieć, że ktoś myśli podobnie do autora.

No, nie wiem, co powiedzieć: wdzięczny jestem, ot co :)

Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

12
Dobrorzeczyć ci waćpan należy byś dalsze karty zapisywał. :)
Styl trochę nierówny, ale łysinka i stare bogi słowiańskie wskazują, że coś ci w duszy gra. Czasami myśl ucieka, chropowato brzmi przez wtrącanie słów nieznanych, opis fizjologi na początku zbyt toporny, jednak to wszystko da się ułagodzić a fragment i tak ciekawym pozostanie :)
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

Z pamiętnika szlachica (fragment)

13
Hej!

wiesz, strasznie lubię Twoje pisanie, a szczególnie to: www.weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?f=115&t=11752. W tamtym tekście wszystkie składniki (stylizacja, historia i bohaterowie) były podane w idealnych proporcjach i świetnie ze sobą współgrały. Tu jest zupełnie inaczej, nie zmienia się tylko płynność tekstu, który czyta się szybko i przyjemnie - ale to efekt Twoich umiejętności czysto pisarskich, które nie powinny jednak przysłaniać odbioru całości.

Po pierwsze: stylizacja. Wg mnie poszedłeś za daleko - tej całej stylizacji jest za dużo, za gęsto. Trzeba uważać przy pisaniu takich kawałków, bo potem to stylizowanie gdzieś przebija się w kolejnych tekstach i ciężko wyplenić ten nawyk. Mówię poważnie: można zrobić sobie tym krzywdę. Język się zmienia, zmieniają się ludzie, obecnie niekoniecznie dobrym zabiegiem jest tak obfite stosowanie anachronizmów. Rzecz do przemyślenia.


Po drugie: historia. Dzikie pola+młodziutki bohater+tajemniczy ranny zbieg, to schemat wygrany perfekcyjnie przez wiadomo kogo, a jego epigoni nie napisali nic lepszego (u nich jedyną wartością dodaną jest namiętne wrzucanie przekleństw z pewnego listu kozackiego - ale tego pan Henryk nie mógł zrobić (ograniczenia epoki), a gdyby nawet mógł, to pewnie by nie chciał).
Historia Polski jest bogata: zawsze było ciekawie, można wybrać coś dla siebie, niekoniecznie pchać się w realia, gdzie już dawno zarządził nasz noblista.

Po trzecie bohaterowie: tu jeszcze nie ma bohatera, bo to fragment, ale z tej krótkiej scenki można wywnioskować, że niczym szczególnym się nie wyróżnia, może poza naiwnym darciem pasów z własnej koszuli ;)

Podsumowując: jako ćwiczenia - świetnie, bo takie próby trzeba podejmować, nie bać się nowych smaków i kolorów, próbować, kombinować. Natomiast jako wstęp do czegoś dłuższego już niekoniecznie (z powodów podanych wyżej).

Z drugiej strony Twój styl pisania, ta potoczystość opowieści i barwność narracji, predysponuje Cię do pisania takich epickich historii. Więc być może kierunek jest dobry, tylko ja marudzę ;)
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

Z pamiętnika szlachica (fragment)

14
Filip dzięki za opinię, na pewno kilka rzeczy będę miał do przemyślenia.

Już na początku tekstu pisałem, że Pamiętnik... to była pewna zabawa stylizacją, i z premedytacją poszedłem w tym kierunku. A co do Sienkiewicza i zgrania motywów, no cóż... Różne można mieć zdanie na ten temat - bo może okres historyczny jest wyeksploatowany, ale z drugiej strony, noblista nie ma monopolu na ten wiek XVII. Poza wszystkim - ja jednak nigdzie nie napisałem, w którym roku dzieje się akcja - to jest tło, barwne, tak samo jak świat fantasy, dobrze znane (uogólniam teraz: każdy zna elfy, krasnoludy i czarodziei). I każdy zna Dzikie Pola, przynajmniej w takim sienkiewiczowskim rozumieniu. Czy nic nowego nie da się zrobić na tym tle? Na pewno się da, tyle, że to niezmiernie trudne. Mnie do Dzikich Pól przyciągnęła siła skojarzeń, bo dla mnie to jest taki polski western (wiem, że Rubia się ze mną nie zgodzi), można się w tym zapomnieć, odpłynąć od szarzyzny za oknem.
Aha - akurat to, że Komuda albo Piekara poradzili sobie lepiej lub gorzej (pozostawiam indywidualnej ocenie), to jeszcze o niczym nie świadczy. Ba, powiem więcej - im gorzej sobie poradzili, tym lepiej dla aspirującego, bo ma większe pole (wręcz dzikie pole) do popisu. Ale wezmę pod uwagę, - skoro onym udało się średnio, to czemu ja miałbym poradzić sobie lepiej?

Generalnie potraktowałem tekst jako ćwiczenie, nawet ta szarża pamiętnikarska miała właśnie taki cel - sprawdzenia własnych umiejętności. I tyle. Serio nie spodziewałem się takiego odzewu, bo na dobrą sprawę sam nie wiem, czego akurat takie historie mi leżą, a inne zupełnie nie.

Dobra, tyle mojego. Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Z pamiętnika szlachica (fragment)

15
Wiecie, w literaturze wszystko już było. Literalnie wszystko. Więc pisanie, że ktoś wykorzystał ograny schemat, a kto inny nie, świadczy tylko o braku wiedzy i oczytania opiniodawcy. Oczywiście nie mam na myśli poziomu Mary Sue. Tym niemniej wykorzystanie mocno zużytych motywów nie przeszkodzilo jeszcze nikomu w osiągnięciu literackiego sukcesu. Już kiedyś pisałem o tym, ale jeszcze powtórzę: bohater Odysei jest bosko piękny, mocarny, wysportowany, a wszystkie napotkane kobiety ( właczając boginie) chcą grzać mu łóżko. "Imię róży" zbudowano na bazie zjechanego do ostateczności schematu powieści gotyckiej: tajemniczy mnisi, klasztor, sekretne dokumenty, zbrodnia. Szkielet powieści łotrzykowskiej ( u nas np. trylogia husycka Sapkowskiego) wykorzystuje się powszechnie do dzisiaj, choć początki tej formy sięgają setek lat wstecz. I tak dalej... Jednak to wszystko jest mało ważne. Znaczy nie bez znaczenia, ale to kwestie drugorzędne. Najważniejsze jest nie o czym piszemy, a JAK. I tu jest pole do popisu dla nowych autorów. Jeszcze co do stylizacji Sławka... Ona jest merytorycznie i literacko niezła ( pomijając parę drobiazgów), ale trzeba się liczyć z czytelnikami. Kto przeczyta tego typu tekst dłuższy niż pół strony? Jeden na dziesięciu? Jeden na dwudziestu? Tak Sapkowski umoczył trylogię husycką, zdecydowanie najlepszą ze swoich książek, ale niestrawną dla ogółu czytelników. Zbyt erudycyjną. I nie chodzi mi o obniżanie lotów, a umiarkowanie. Kiedyś, w jednym z wywiadów Brzezińska ( historyk z zawodu) napisała, że jej stylizacja jest bardzo delikatna, bo jakby pojechała językiem średniowiecznym, to zrozumiałoby ją może z dziesięciu fachowców. To też trzeba mieć na uwadze.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”