Ręce Serafina Cz. I

1
Opowiadanie jest na tyle długie, że zdecydowałem się je podzielić na dwie części. Drugą część (jeśli nie zapomnę) wrzucę równo za tydzień. Jest ono odświeżoną wersją opowiadania napisanego przeze mnie ok. 4 lata temu i dzieje się w tym samym uniwersum, co napisany przeze mnie wcześniej "Lek", mniej więcej 50 lat po wydarzeniach z tamtej powieści.

Opowiadanie zawiera wulgaryzmy i takie tam.

Some people lose their faith because Heaven shows them too little. But how many people lose their faith because Heaven shows them too much?
Thomas Dagget, „Armia Boga”

Niebo nad wybrzeżem Judy było ciepłe, bezwietrzne, bezchmurne. Pociski nie rozbijały się o kadłub samolotu, rakiety i lasery podczerwone nie powodowały zabójczych turbulencji, impulsy elektromagnetyczne nie wyłączały nagle całej awioniki.
Wielka wojna zwrotnikowa dobiegła końca.
– Proszę powrócić na swoje miejsca i zapiąć pasy. Samolot podchodzi do lądowania – odezwał się monotonny głos pilota-sztucznej inteligencji.
– Nareszcie – odpowiedział na to Enzo Zerilli, młody przedstawiciel megakorporacji Forza Futura, zdenerwowany opóźnieniami wywołanymi złą pogodą nad Kretą.
Zajął miejsce siedzące, zapiął pasy i jeszcze raz sprawdził dokumenty. Paszport biometryczny ważny na całym świecie – jest. Wiza biznesowa do Judy – jest. Pozwolenie na broń ważne w basenie Jeziora Śródziemnego – jest. Enzo nigdy nie rozstawał się z bronią, ale na czas lotu musiał schować ją do walizki i pozostawić w bagażu rejestrowanym.
Lądowanie przebiegło bez żadnych problemów. Gdy koła dotknęły pasa, pasażerowie zaczęli klaskać. Enzo nie klaskał, bo wiedział, że komputer nie rozumie pochwał. Tak jak nie rozumie tego, ile samolotów nigdy nie doleciało do Judy.
Pasażerowie opuścili samolot i poszli odebrać swój bagaż. Ponieważ leciał klasą biznes, swoją walizkę mógł odebrać niemal natychmiast, bez żadnego czekania. Powstrzymał odruch, żeby wyjąć broń i ją sprawdzić, po czym skierował się do kontroli.
– Coś do zadeklarowania? – zapytał go ochroniarz płynną włoszczyzną.
W odpowiedzi wyjął pozwolenie na broń i dał mu do przeczytania.
– Proszę ją wyjąć.
Enzo sięgnął do walizki i wyjął czarną, ceramiczną skrzynię. Ochroniarz otworzył ją i gwizdnął z wrażenia, widząc zawartość.
– Ładna – przyznał.
Sprawnie przejrzał wnętrze skrzyni, upewniając się, że nie ma żadnej nielegalnej amunicji, po czym zwrócił mu ją i pożegnał się:
– Proszę uważać na siebie.
– Od tego mam broń – odpowiedział i niezwłocznie opuścił lotnisko.
Na zewnątrz z ulgą otworzył skrzynkę i wyjął broń. FOEC H30P w wersji cywilnej, z bezłuskową amunicją półplazmową, stabilizacją odrzutu i wspomaganiem celowania spoczywał w jego dłoniach. Był jednym z najlepszych i najtrudniejszych w obsłudze pistoletów, jaki pozostawał legalny na całym świecie, ale po licznych przygodach w Nowej Nadziei czy Arabii Centralnej wiedział, że był wart każdej bitliry.
Włożył broń do pokrowca przy pasie, zamknął walizkę i podszedł do najbliższej wojnej taksówki.
– Dokąd pana zawieźć? – zapytał taksówkarz po hebrajsku.
– Proszę na ten adres – odpowiedział w tym samym języku, po czym podsunął mu wyświetlacz SAD z widocznym na nim adresem.
– Wysadzę pana przecznicę bliżej – powiedział, gdy skończył tłumaczyć arabskie litery. – Jeśli chce pan dojechać bezpośrednio na miejsce, proszę wybrać inną taksówkę.
– Nie przeszkadza mi to.
– W porządku. – Uruchomił autopilot samochodu i podał adres: – Kurs na Damascus, ulica Al-Asada.
– Kurs przyjęty – odpowiedział damski głos komputera. – Czas dojazdu: godzina trzydzieści minut. Szacowany koszt: sto trzydzieści bitszekli.
– Rozpoczynaj.
Samochód samoczynnie zapalił i wyparkował. Taksówkarz chwycił kierownicę dopiero, gdy wjechali na autostradę.
– Dlaczego pan tam jedzie? – odezwał się w końcu. – Tuż po wojnie? Życie panu niemiłe?
– Interesy nie znają pojęcia przerwy. A jeśli chcę zagwarantować mojej firmie kontrakt, to muszę być przed wszystkimi.
– Największy pieniądz pana nie uratuje, gdy wypowie pan jedno czy dwa złe słowa. Proszę wyjrzeć na lewo.
Spojrzał i zobaczył pozostałości wiejskiego krajobrazu. Pole stało się całkowicie czarne od popiołu, w niektórych miejscach nawet widoczne były strużki dymu. Gdzieniegdzie stały zniszczone domostwa, zezłomowane maszyny rolnicze, a także nieuporządkowane jeszcze zwłoki spalonych zwierząt.
– Widzi pan to wszystko?
– Owszem.
– ONI nam to zrobili. Zagrozili nam zagładą, gdy przegoniliśmy ich w wyścigu po ropę, sprzymierzyli się ze Stolicą Apostolską, notabene pańskim polis i gdyby nie wsparcie ze strony Tempestii. zniszczyliby nas doszczętnie.
– Nic mi do polityki naszego papieża.
– A teraz zmuszono nas do otwarcia granic dla arabskich imigrantów – zignorował jego uwagę. – Rozumie pan, co się stało? Odkryliśmy te złoża, Arabia wypowiedziała nam wojnę i w efekcie teraz otwieramy wstęp do naszego polis w zamian za, uwaga, dostęp do złóż, które od początku należały do nas, a oni nie mieli do nich żadnych praw!
– Nie przyjechałem tutaj jako arabski imigrant, tylko włoski przedstawiciel firmy, poza tym, jak sam pan stwierdził, Stolica Apostolska walczyła po stronie Arabii.
– Proszę pana. – Podniósł jedną rękę na znak skupienia. – Arabia to świat islamu. Nieważne jak dobrymi byliście sojusznikami, jak odległe są wasze polis czy nawet jak wielki pieniądz pan oferuje. Jedno złe słowo o ich religii i koniec. Z „wielkiego przedstawiciela megakorporacji” stanie się pan zwykłym „niewiernym”. Co gorsza oni o tym wiedzą. – Wziął głęboki oddech. – Proszę mnie teraz posłuchać uważnie, bo to może panu uratować życie. Będą próbowali pana sprowokować, będą szukać zaczepki, za wszelką cenę spróbują poruszyć kontrowersyjny temat. Nie wiem jakie taktyki tam stosujecie w swoich pertraktacjach, ale jeśli zalecają one zachęcanie do rozmowy, proszę tego nie robić. Skupić się na interesach i opuścić to pudło Schrödingera najszybciej jak się tylko da.
Nie odpowiedział. Później już nie wrócili do tego tematu. Jedynie raz kierowca zapytał, jak zabytki w Stolicy Apostolskiej przetrwały wojnę, na co Enzo odpowiedział, że w niemal doskonałym stanie.
Po półtorej godziny taksówka dojechała na miejsce.
– Sto trzydzieści bitszekli – powiedział taksówkarz patrząc na terminal. – Moduł czy gotówka?
– Moduł – odpowiedział, wyciągając tablet.
Zbliżeniem urządzenia do terminalu zapłacił za przejazd. Już miał wyjść z taksówki, kiedy kierowca powiedział:
– Proszę wychodzić tak, żeby w miarę możliwości nikt mnie nie zauważył.
Dopiero teraz zauważył, że szyby samochodu ściemniły się tak mocno, że z zewnątrz nie dałoby się rozpoznać ich twarzy. Możliwie słabo uchylił drzwi i wyszedł na ulicę. Przed zamknięciem usłyszał jeszcze:
– Powodzenia. Przyda się panu.
Po czym drzwi zamknęły się, a taksówka odjechała szybciej niż się pojawiła.
Enzo rozejrzał się. Dzielnica Damascus pierwotnie była zamieszkana jedynie przez judejskich obywateli pochodzenia arabskiego, którzy mieszkali tutaj jeszcze zanim teren został uzdrowiony po Ostatniej Wojnie Światowej. To oni stworzyli charakterystyczną architekturę, na którą składały się potężne budowle zakończone złotymi kopułami, ściany w kolorze piaskowca i okna zwieńczone błękitnymi łukami.
Po dopiero co zakończonej wielkiej wojnie zwrotnikowej dzielnica została przepełniona przybyszami z południa, a przeludnienie przyniosło ze sobą odpadki na ulicach, graffiti na ścianach i bezdomnych w zaułkach. Dzielnica traciła swoją świetność w zadziwiającym tempie.
Wyciągnął tablet i wyszukał drogę na miejsce. Cel jego podróży znajdował się kilkanaście minut marszu dalej, nieco poza centrum dzielnicy. Była nim, jak się przekonał, imponującej wielkości willa w kolorach żółci i błękitu, łącząca w sobie elementy architektury trojańskiej i arabskiej. Otaczał ją jeszcze większy ogród z widocznymi fontannami i drzewami daktylowymi, a całość chroniona była przez wysoki, zakończony drutem ostrzowym płot ozdobiony tabliczką „ogrodzenie pod napięciem”.
Enzo jeszcze raz sprawdził, czy ma dobrze schowany pistolet, po czym podszedł do strażnika w wejściu.
– Stać – powstrzymał go. – To teren prywatny.
– Byłem umówiony z panem Abdulem Hakimem Rahmanem – odpowiedział, bezbłędnie wymawiając nazwisko.
– Ach tak… – Wyciągnął tablet i zajrzał do listy. – Nazwisko? Cel?
– Enzo Zerilli, przedstawiciel Forza Futura. Negocjowanie kontraktu o handel dodatkiem paliwowym EPA.
– Miał pan być na miejscu pół godziny temu.
– Turbulencje opóźniły mój samolot.
Strażnik uśmiechnął się paskudnie.
– W naszej kulturze takie spóźnienie jest dowodem braku szacunku i znaczącym przewinieniem. Zwłaszcza, jak sprawcą jest niewierny.
Enzo przypomniał sobie słowa taksówkarza. Pomimo swoich zapewnień ochroniarz wpuścił go do środka i zaprowadził do drzwi. Otworzyły się automatycznie.
– Szanowny pan Rahman czeka w salonie. Trudno przeoczyć to pomieszczenie – dodał jeszcze strażnik, po czym wrócił na swoją pozycję.
Enzo wszedł do środka, po czym zatrzymał się na chwilę, by ochłonąć. Ściany miały żółty, kojarzący się z piaskowcem kolor, a pod sufitem zawieszonym tak wysoko, że cała budowla mogłaby służyć za halę sportową, wisiały długie, czerwone płachty. Haczyki na ubrania obok niego były pokryte złotem (być może były w całości ze złota), podobnie jak stojak na buty. Ustawione tu i ówdzie drewniane meble tym droższe, że od czasów Ostatniej Wojny Światowej na świecie prawie w ogóle nie było drzew, były ozdobione pozłacanymi cytatami z Koranu.
Niepewnie zawiesił kurtkę i ruszył wzdłuż holu. Salon rzeczywiście był nie do przeoczenia, nawet w porównaniu z tym, co właśnie zobaczył. Pośrodku stał pan Rahman.
Salem! – przywitał się z nim brodaty mężczyzna ubrany w tradycyjny, arabski strój. – Pan zapewne to Enzo Zerilli?
– Owszem, to ja – odpowiedział zdezorientowany.
Kątem oka zauważył, że ma sztuczną rękę pokrytą złotem.
– Proszę, niech pan usiądzie. – Wskazał na siedzenie, po czym zaklaskał w ręce.
W tej samej chwili, gdy Enzo rozsiadł się w miękkim, atłasowym fotelu, z korytarza wyłoniły się ubrane w czarny nikab kobiety niosące pozłacane tace z kawą i ciastkami.
– Dużą ma pan służbę – skomentował to.
– To moje żony – odpowiedział Abdul siadając na fotelu przed nim.
– Przepraszam.
Ponownie przypomniał sobie słowa taksówkarza.
W zmieszaniu spuścił wzrok z Abdula i zawiesił go na kobietach w czerni. Luźne szaty zakrywały praktycznie całe ich ciała z wyjątkiem przestrzeni wokół oczu. Ale nawet ten fragment był u wszystkich niemal taki sam i nie pozwalał na rozróżnienie poszczególnych osób.
Poza jedną. Miała wyraźnie jaśniejszą skórę, zbyt jasną na osobę z Bliskiego Wschodu oraz rysy twarzy pasujące bardziej do Europejczyka, albo nawet Włocha. Co więcej, gdy na nią spojrzał, zauważył, że ani na chwilę nie odrywa od niego oczu, jakby samym spojrzeniem chciała mu coś przekazać.
– Jak panu minęła podróż? – zapytał go gospodarz.
Enzo otrząsnął się i odpowiedział:
– Turbulencje spowolniły mój lot, ale tak poza tym to nie mogę narzekać. Przez ostatnie parę lat nie miałem takiej pewności, że samolot doleci do celu.
– Absolutna racja. Wie pan, jestem obywatelem Judy i mieszkam tu od dziecka. Wojna z Arabią Centralną zabolała mnie szczególnie, ponieważ odebrałem ją jako wojnę dwóch braci. No bo kogo miałbym wtedy wspierać? Państwo bardzo bliskie mi duchem, które gotowe jest zniszczyć wszystko, co mam, czy może swoje polis, w którym oprócz Arabów mieszkają także Żydzi i Europejczycy?
– Wie pan jak to mówią. Wpierw własna sprawa, potem rodzina, naród, a na końcu dopiero świat. Jako obywatel Judy ma pan teraz łatwiejszy dostęp do tych nowych złóż, niż gdyby to Arabia wygrała.
– Czy na pewno? Wojna obudziła w ludziach głęboko ukrywaną nienawiść do naszej kultury. Czuję, że przestałem być w Judzie mile widziany.
– Jestem pewien, że mieszkańcy tej dzielnicy traktują pana z szacunkiem.
– To racja. Jednakże to nie do nich należą te złoża.
– Dlatego zdecydował się pan nawiązać współpracę z Forza Futura?
– Dokładnie. Rzekomo wasz dodatek jest w stanie zrekompensować stratę spowodowaną niemożnością zakupu judejskich złóż naftowych, a nawet zapewnić zysk.
– Wszystkie te słowa są prawdziwe, a ponadto Forza Futura jest jedyną korporacją posiadającą na niego patent. Rozprowadzamy go już w wielu polis, a za pana sprawą może on trafić także do Judy. Oczywiście nie za darmo.
– Wiem o tym, ogóły uzgodniłem już z wami przez Internet. Kilkuletni kontrakt na wymianę ciągłą surowców. Maksymalna ilość ropy, jaką jestem gotów poświęcić, to pięć milionów ton rocznie.
– Nasza korporacja wykorzystuje paliwo głównie do celów specjalnych, nie potrzebujemy go więc aż tak wiele. Proponuję dwa miliony ton ropy rocznie w zamian za… czekam na pańską propozycję.
– Jak pan sam powiedział, ja jako potentat naftowy mam szansę udostępnić EPA dla całej Judy. Do tego celu potrzebuję odpowiedniej jego ilości. Proponuję pół miliona ton rocznie.
Tylko doskonałe umiejętności samokontroli, z biegiem czasu wykształcone w tej pracy, powstrzymały Enzo od parsknięcia śmiechem.
– W takich ilościach gotowi jesteśmy handlować już wzbogaconą mieszanką paliwową, ale nie czystą substancją. Proszę zauważyć, że EPA znacząco wpływa na zużycie paliwa, a wraz z tym na to, ile go potrzeba. Ilość, jaką pan proponuje, jest ponad wystarczającą nawet dla takich polis jak Devalibis czy Kuraudo City, a Juda jest przecież dużo mniej od nich zaludniona. Gotów jestem się zgodzić na co najwyżej piątą część tej ilości.
– Sto tysięcy? Za mało, o wiele za mało. Nie ma możliwości, by taka ilość wystarczyła na zapotrzebowania Judy.
– Gdyby doliczyć wzrost zapotrzebowania spowodowany odbudową powojennych zniszczeń to tak, nie wystarczyłoby. Jest to jednak zapotrzebowanie chwilowe, a umowa, jaką podpiszemy, będzie długoterminowa. Ilość, jaką proponuję, jest całkowicie wystarczająca w okresie stabilizacji dla sektora energetycznego i transportowego włącznie.
Próbuje stać się nowym eksporterem, pomyślał. Albo przynajmniej chce mieć go tyle, by móc na nim eksperymentować.
– Poza tym przypominam – kontynuował – że dawniej w transporcie publicznym stosowano wiele odmian paliwa. Nic nie stoi na przeszkodzie, by pan sprzedawał mieszankę paliwową równolegle ze zwykłym paliwem. Dlatego uważam, że sto tysięcy ton to właściwa ilość.
– Mówi pan o umowie długoterminowej – odpowiedział – a przypominam, że Juda cały czas się rozrasta. Teraz, jak granice zostały otwarte dla Arabii Centralnej, liczba mieszkańców gwałtownie wzrośnie i ustali się na poziomie dużo wyższym niż obecnie, czy nawet przed wojną. Wzrośnie liczba pojazdów, zapotrzebowanie energetyczne…
Już widzę, jak tamci bezdomni kupują sobie auto.
– …Gdy doda się ten czynnik, proponowana przez pana ilość staje się niewystarczająca. Zgadzam się na nie mniej niż dwieście tysięcy ton.
– Proszę pamiętać o tym, że jako posiadacz dużych ilości EPA będzie pan miał znaczący wpływ na rynek, wręcz do nieprzewidywalnego stopnia. Coś takiego może zaszkodzić nawet naszej firmie, co w rezultacie doprowadzi do podwyższenia ceny EPA i renegocjacji kontraktu. A jak wiadomo lepiej jest mieć stabilizację niż nadmiar, a potem niedobór. Mimo wszystko gotów jestem pójść na kompromis i zaproponować 150 tysięcy ton rocznie.
– Powiedziałem, że…
– Proszę pamiętać, że pan nam proponuję dostępną na całym świecie ropę, a my panu substancję dostępną jedynie u nas. Poza tym to pan właśnie wyszedł z propozycją kontraktu.
Abdul zamilkł. Enzo zauważył, że wszystkie kobiety dawno już poszły. Z wyjątkiem niej, która ciągle próbowała przekazać mu niezrozumiały dla niego znak, jednocześnie unikając wzroku męża. Gdy w końcu odpędził ją gestem dłoni, zdążyła dać mu znak, który co prawda był trudny do rozpoznania ze względu na grubą warstwę ubrania, ale prawdopodobnie znaczył tyle, co „chodź”.
– Niech będzie. Dwa miliony ton ropy w zamian za 150 tysięcy ton EPA rocznie. Proponuję uczcić dobicie targu.
– Bardzo chętnie – powiedział – ale wie pan, spieszyłem się na to spotkanie i nie bardzo miałem po drodze czas na skorzystanie z toalety.
– Oczywiście. Tym korytarzem cały czas prosto, piąte drzwi na lewo.
Z ulgą zauważył, że wskazuje w tym samym kierunku, w którym zniknęła kobieta. Enzo podniósł się ze swojego miejsca i wszedł w głąb korytarza, poza zasięg wzroku Abdula.
Spotkał ją tam, tak jak się tego spodziewał. Na jego widok ściągnęła chustę z głowy, odsłaniając twarz i włosy. Natychmiast przypomniał sobie gęste, faliste włosy sięgające do łopatek, które tak bardzo lubił przeczesywać; gładkie, śniade policzki, które tak bardzo lubił głaskać; wreszcie wąskie, wydatne usta, które tak bardzo lubił dotykać swoimi.
Przypomniał sobie tamtą dziewczynę, która pewnego dnia rzekomo zginęła w ataku terrorystycznym, podobno nieznanego sprawcy.
– Adriana? – powiedział na głos.
W odpowiedzi uśmiechnęła się i pogłaskała jego policzka.
– Pamiętasz, jak mi powiedziałeś, że zawsze będziemy razem? – odpowiedziała. – Po porwaniu zostałam sprzedana mu na żonę. Nawet nie wyobrażasz sobie, do jakich rzeczy ten skurwiel jest zdolny. Proszę, zabierz mnie stąd.
– Jak?
– Proszę!
Ręką wymacał schowany pistolet. Jedną ręką wyciągnął go i dokładnie skalibrował, po czym ponownie schował. Zamyślony wrócił na swoje miejsce w salonie.
– Mam nadzieję, że nasza umowa wzmocni współpracę między naszymi polis – powiedział do niego Abdul.
– Też tak sądzę – odpowiedział. – Oba nasze polis posiadają imponujący dorobek kulturowy, który przetrwał tysiące lat. Dzięki akcjom takim jak ta, ma on szansę przetrwać drugie tyle.
Na chwilę zamilkł. Właśnie miał zamiar złamać kluczową zasadę daną mu przez taksówkarza.
– Nawet, jeśli różnice między naszymi kulturami są tak znaczące. Czy mogę zapytać, dlaczego ma pan tak wiele żon?
Abdul uśmiechnął się lekko.
– Powodów jest wiele. Bo mogę, bo żona wychodzi taniej niż służba, bo mam większe szanse na to, by mieć godnego potomka mojego majątku…
– A jeżeli nie będzie w stanie tego dokonać? Albo, jakby to nazwać, będzie jej brakowało sprawności manualnej?
– To ją zabiję. Jeśli nie potrafi zrobić nawet tego, to nie jest nic warta.
Skurwysyn, pomyślał, sięgając do pistoletu i odbezpieczając go. Powoli zaczął układać plan ucieczki z tego domu.
– Interesujące – kontynuował. – To jedna z większych różnic między naszą a waszą kulturą. U nas choćby występuje monogamia.
– W moim odczuciu nawet Europejczycy nie są do końca z tego zadowoleni. Wiąże się z tym wiele problemów, jak choćby kwestia zdrady.
Enzo już go nie słuchał. Przyglądał się mu dokładnie i próbował wyliczyć każdy ruch.
– Ale wierzę, że dążenie do wspólnego celu sprawi, że te kwestie nas nie poróżnią.
– Ja też nie.
Wyciągnął pistolet, wycelował na wprost i wystrzelił. Skalibrowany wcześniej system automatycznego celowania wymierzył w jego głowę i trafił dokładnie w środek czoła. Rozgrzana plazma otaczająca pocisk sprawiła, że nawet kropla krwi nie wyprysnęła z ciała, a rana po trafieniu zrobiła się czarna jak węgiel.
Ja pierdolę, czego to mężczyzna nie zrobi dla kobiety.
– Wychodzimy! – krzyknął po włosku w stronę korytarza.
Adriana natychmiast zjawiła się przy nim. Z pistoletem w ręku zaczął iść w kierunku wyjścia, kiedy go powstrzymała.
– Wiem, gdzie trzyma samochody. Idź do garażu, ja pójdę po pilot i cię dogonię. Tym korytarzem drugi skręt w prawo, potem pierwszy w lewo.
Posłuchał jej i zaczął szybkim, ale niezbyt głośnym krokiem iść we wskazanym kierunku. Garaż okazał się być wielką podziemną halą z dziesiątkami samochodów, o których dotychczas jedynie czytał w magazynach motoryzacyjnych. Chwilę później zjawiła się Adriana z pilotem.
– Nie wiem, do którego on jest – powiedziała. – Oby nie był do Egoisty.
Wcisnęła przycisk. Światła zamrugały w supersamochodzie Xyte Rexus, który przypominał bardziej myśliwiec międzygwiezdny niż pojazd drogowy.
– Dobrze trafiłam – skomentowała to usatysfakcjonowana.
Wsiedli do auta, uruchomili silnik i otworzyli bramę.
Strażnicy na zewnątrz mocno zdziwili się, gdy zauważyli, że ktoś planuje wyjechać.
– Abdul nie miał się dziś nigdzie wybierać – powiedział do siebie ochroniarz, po czym wezwał innych przez komunikator: – Alarm przy bramie. Przygotować broń.
Jednak żaden z nich nie zdążył przygotować broni, gdy z garażu wyjechał rozpędzony Xyte i potrącił stojącego strażnika. Gdy ten wreszcie wylądował na ziemi, zobaczył jedynie uciekający supersamochód. Próbował wstać, ale z jakiegoś powodu nie mógł. Dopiero gdy spojrzał w dół, odkrył przyczynę: samochód oderwał mu nogi.
Kilka sekund później wykrwawił się na śmierć.
Tymczasem Enzo i Adriana pędzili przez miasto, starając się nie zwracać na siebie uwagi co, z powodu wybranego modelu, było dość trudne.
– W życiu nie ukryjemy się takim autem – potwierdziła jego przypuszczenia. – Już lepiej będzie wziąć taksówkę.
Jak na życzenie za następnym rogiem pojawił się rozpoznawalny samochód. Miał przyciemnione szyby.
– Czyżby… – powiedział cicho, zatrzymując maszynę i wysiadając.
Gdy wsiadł do taksówki, jego przypuszczenia się potwierdziły.
– To pan?
– Powiedzmy, że miałem pewne przypuszczenia co do biegu zdarzeń – odpowiedział.
– Kurs na lotnisko. Tryb bezpieczny. Czas dojazdu: czterdzieści minut.
Samochód gwałtownie ruszył z miejsca i wjechał na autostradę, łamiąc po drodze niemal wszystkie przepisy drogowe.
– Strzelam, że w zaistniałej sytuacji gotów będzie pan zapłacić nieco wyższą cenę za przejazd? Proszę się nie obawiać, nazwałem ten tryb „bezpiecznym” nie bez powodu.
Na te słowa samochód zatrząsł się i przyspieszył jeszcze bardziej. Prędkościomierz przekroczył 90 metrów na sekundę, a z rur zaczęły wydobywać się płomienie. Minęli radar drogowy, po czym balustrada na wprost niespodziewanie schowała się i odsłoniła niepozorną drogę. Samochód wjechał na nią z pełną prędkością i już po chwili znajdowali się na niewidocznej drodze.
Enzo zorientował się, że ten człowiek był w swoim życiu kimś więcej niż tylko taksówkarzem.
– Fałszywy radar – powiedział dumnie. – Trzeba być na środkowym pasie i poruszać się przynajmniej setkę, żeby aktywował przejazd.
– Ale… skąd w ogóle taka…
– Wie pan, w czasach wojny są ludzie i przedmioty, których czasem nie można przewozić w normalny sposób. Mogę zapytać, kim jest ta isza?
– Ona…
Spojrzał na nią. Zdjęła już większość swojego stroju, odsłaniając głowę, ręce i brzuch. Odkąd widział ją po raz ostatni, ani trochę nie straciła na uroku.
– To moja dziewczyna – powiedział, po czym pochylił się w jej stronę i pocałował ją w usta. Znowu poczuł się, jakby miał niewiele ponad dwadzieścia lat.
– Wygląda na to, że to pana szczęśliwy dzień – odpowiedział. – Nie chcę przerywać, ale proponuję kupić bilet. Niedługo będziemy na miejscu.
* * *
Stolica Apostolska była jednym z najpiękniejszych polis na świecie. W czasie, gdy Neoparyż po odbudowie wyglądał jak krzywo poskładany frankenstein, tutaj nowoczesna, wielopoziomowa zabudowa doskonale łączyła się z antycznymi zabytkami czy, w innych częściach polis, ze śródziemnomorską florą. Restrykcyjna gospodarka energetyczna czyniła niebo bezchmurnym przez większość roku, tak jak to było przed Ostatnią Wojną Światową. W oddali z okien zabudowy drugiego poziomu, zwanego Wysokim, widoczne było Jezioro Śródziemne, dzięki staraniom Tempestii czyste i bezpieczne.
Dina nie miała jednak czasu na podziwianie widoków. Jej oczy zawieszone były na ekranie komputera i wpatrywały się w datę premiery nowego dodatku do gry Kill or Die. Dzisiejszej daty.
Z ekscytacją czytała po raz setny opis nowych elementów. Choć grała w nią odkąd sięga pamięcią, jej potencjał sięgał nieskończoności, dzięki czemu zarówno jej, jak i milionom ludzi na świecie nie znudziła się do dziś.
Niespodziewanie w okienku czatu pojawiła się nowa wiadomość:
„Idę na zakupy. Chcesz się spotkać?” – Boris
Boris, jej przyjaciel z klasy, był jedną z niewielu osób, która tolerowała jej dziwactwa: fascynacja Kill or Die, zainteresowanie nowoczesnym uzbrojeniem czy ojciec będący niegdysiejszym przedstawicielem megakorporacji Forza Futura.
„Jasne” – Dina
„Będę czekać nad Kolosem” – Boris
Na tę wiadomość odepchnęła się od biurka i pobiegła do ojca. Bardzo nie lubił, gdy nagle znikała, dlatego wolała mu za każdym razem o tym mówić.
– Cześć, tato – przywitała go w jego gabinecie.
Enzo siedział na swoim kompozytowym fotelu i zamyślony patrzył na ramkę zdjęciową, która co chwilę pokazywała nowy fragment jego życia. Zmiana pracy na adwokata, ślub z Adrianą, jej narodziny, wakacje w górach w Nowym Machu Picchu, nawet zdjęcie, jak próbuje potajemnie grać w nocy w Kill or Die.
– Za chwilę idę na miasto, tak jakby co.
Dopiero w tym momencie ją zauważył. Otrząsnął się i spojrzał na nią.
– Może tak coś więcej? No wiesz, gdzie, na ile, po co, takie tam.
Za każdym razem, gdy na nią patrzył, Enzo dochodził do wniosku, że ma bardzo ładną córkę. Zgrabnej budowy, ze wzrostem nieco ponad metr sześćdziesiąt niemal nigdy nie rozstawała się z wąskimi, czarnymi spodniami i czerwoną koszulką. Proste, brązowe włosy sięgały jej niemal do bioder i doskonale pasowały do piwnych oczu i śniadej cery.
– Noo… Do Koloseum z Borisem, żeby…
– Dobra, rozumiem. – Obrócił się na fotelu i ponownie spojrzał na zdjęcia. – Ach, młodość…
– Tylko się przyjaźnimy.
– To weź mu to powiedz – odpowiedział, powstrzymując śmiech.
Zirytowana wyszła z gabinetu, weszła do swojego pokoju i zaczęła przygotowywać się do spotkania. Boris mówił, że bardzo lubi jej naturalny wygląd, nie wiedział jednak, że nigdy dotychczas nie widział jej bez delikatnego makijażu, który dla niezorientowanego pozostawał właściwie niewidoczny.
Po zakończeniu szybkich poprawek zauważyła, że jeszcze ma odrobinę czasu. Sięgnęła więc do szuflady i wyjęła wielki rysunek M61 Vulcan. Chociaż papier był drogi i niepraktyczny, nie potrafiła rysować na niczym innym. Kiedy tylko chciała, mogła dotknąć każdej kreski, którą zrobiła, bądź usunęła. Nawet przy najlepszym węglu papier nie wybaczał i za to właśnie go lubiła. Także tego nie potrafili zrozumieć jej znajomi, którzy papier widzieli jedynie od czasu do czasu w toalecie.
Szybko oceniła, co ma jeszcze do poprawienia, po czym schowała rysunek i wyszła z domu. Przed nią ukazała się Stolica Apostolska w całej swojej okazałości. Nowoczesne, cywilne wahadłowce i jachty powietrzne przelatywały między wieżami i mostami trzeciego poziomu, nazywanego powszechnie Altare, gdzie mieszkali najbogatsi z bogatych, przez większość nierzadko nazywani Półbogami. Zabudowy trzeciego poziomu rzucały cień na jej piętro, tworząc przyjemne, chłodne miejsca, osłonięte przed gorącym Słońcem. Stała na wielkiej platformie, na której zbudowana była większość tego piętra, w niektórych miejscach podziurawiona bądź przeszklona, aby wpuścić odrobinę światła do pierwszego poziomu, nazywanego powszechnie Niskim. Poza najzwyklejszymi mieszkańcami znajdowały się tam właśnie antyczne zabytki oraz Bazylika Świętego Piotra, niezmieniona od setek lat siedziba papieża.
Ostatni poziom, nazywany powszechnie Inferno, nie był widoczny z powierzchni. Jego istnienie było powodem, dla którego całe miasto było takie piękne: tam znajdowały się fabryki, elektrownie, oczyszczalnie, wysypiska i wszystko to, co mogłoby przyczyniać się do zanieczyszczania atmosfery. Powietrze tam było zabójcze, ponieważ oczyszczające powietrze filtry i katalizatory znajdowały się jedynie przy wylotach wentylacji. Nie bez powodu pracujących czy nawet mieszkających tam ludzie nierzadko nazywano Przeklętymi.
Dina cieszyła się, że mieszka właśnie w mieście Wysokim. Z jednej strony nie wyobrażała sobie budzenia się dzień w dzień do tej samej lampy w mieście Niskim, z drugiej nie chciała doświadczać wiecznego nasłonecznienia i ogólnego odseparowania Altare od reszty polis. O Inferno w swoich myślach nawet nie wspominała, bo nigdy nie widziała go na oczy i nie chciała zobaczyć.
Pewnym krokiem przeszła przez park i zatrzymała się na stacji kolei Maglev. Kilka minut później na peron bezszelestnie wjechał pociąg. Szyna, na której się unosił była tak cienka, że z tej perspektywy pociąg wyglądał jakby unosił się w powietrzu. Weszła do środka, a umieszczona w drzwiach bramka automatycznie pobrała opłatę za przejazd z jej tabletu. Drzwi zamknęły się i pociąg odjechał w kierunku dzielnicy Forum.
Kilkanaście minut później była na miejscu. Wyszła ze stacji i spojrzała przez dziurę konstrukcyjną na znajdujące się kilkaset metrów niżej Koloseum. Istnienie miasta Wysokiego sprawiało, że wszelkie zabytki były doskonale chronione przed atakami z zewnątrz, dzięki czemu konstrukcja pozostała w niemal niezmienionej formie nawet po ponad 2000 lat istnienia. Wokół niego kręciły się małe kropki – ludzie i samochody.
Kątem oka zauważyła Borisa. Stał kilka metrów od niej i wyraźnie czekał, aż to ona go zauważy. Odepchnęła się od barierki i znalazła się tuż przy nim.
– Masz stąd widok na najwspanialszy rzymski zabytek, a gapisz się na mnie – przywitała go.
– Bo masz to wszystko, co Koloseum, a nie jesteś zabytkiem.
Otworzył ramiona, objął ją i przytulił do siebie. Odwzajemniła jego uścisk.
– Idziemy? – zapytał ją, wskazując głową w kierunku centrum handlowego.
– Jasne. W końcu po to chciałeś się ze mną zobaczyć. Prawda?
– Noo…
– A poza tym co byś zrobił, gdybym powiedziała „nie”?
– Poważnie się zastanowił, czy idę z tobą czy po grę.
– Nie jestem pewna, czy mnie właśnie obraziłeś czy pochwaliłeś.
– Wiesz, ta gra jest ze mną od początku życia. Potrafię z głowy wymienić wszystkie statystyki wszystkich jednostek, jakie są w grze. Twoich nie znam…
– Ty już lepiej się zamknij, Boris. Jeśli nie chcesz się przekonać, jakie zadaję obrażenia przeciwko tobie.
Posłuchał jej. Na jego szczęście centrum handlowe było niewiele dalej.
Budynek, w którym się mieściło był tak wielki, że sięgał przez wszystkie cztery piętra polis. Miał konstrukcję zwykłego, prostopadłościennego wieżowca, tak umiejętnie połączonego z otoczeniem, że wydawało się, jakby między nim a zabytkami i tarasem zaszło zjawisko dyfuzji. Dina zazwyczaj nie odwiedzała poziomów innych niż Wysoki, jednak z tego co wiedziała, każde piętro posiadało znacznie różniący się asortyment. Podobno megakorporacja Syntal, metalurgiczny tytan zajmujący się także jubilerstwem i przemysłem precyzyjnym, na Altare sprzedawał biżuterię wykonaną z rzadkich i interesujących metali, na piętrze Wysokim zabawki kolekcjonerskie czy elektronikę, na Niskim meble i części instalacji, a na Inferno uzbrojenie czy akcesoria do wszczepów.
Chociaż sprzedaż gry trwała niemal od rana, w oficjalnym sklepie RealEarth wciąż panowały dość spore tłumy. Produkcje tego studia były obecnie jedynymi na świecie, które wciąż wydawane były w wersji „pudełkowej”. Chociaż wydawało się to być nieopłacalne i niepraktyczne, deweloper zawsze stawał na głowie, by usatysfakcjonować najwierniejszych fanów serii, takich jak Dinę czy Borisa. Ich trud zawsze był wynagradzany unikatową zawartością w grze, figurkami kolekcjonerskimi, różnorodnymi gadżetami, a także specjalnością, która pozostawała sekretem aż do momentu, w którym gracz nie przekonał się na własne oczy.
W tym roku pudło było nadzwyczaj wielkie, ciężkie i drogie, co wyzwoliło u Diny chęć otwarcia jeszcze przed zakupem. Gdy tylko znaleźli się poza sklepem, podeszła do najbliższego siedzenia i otworzyła je.
– O, kurwa – powiedziała, gdy zajrzała do środka.
– Co takiego?
W odpowiedzi wyciągnęła kompletny strój żołnierza planetarnego Floty, rasy dodanej właśnie w tym dodatku. Był nafaszerowany elektroniką i prawdopodobnie automatycznie dopasowywał się do ciała, ponadto miał dołączone repliki uzbrojenia i akcesoria pozwalające na stylizację na własne potrzeby.
– Zabierz to ode mnie, zanim się rozbiorę i to na siebie włożę.
– Jak tak bardzo nie możesz się powstrzymać – odpowiedział, wyciągając jej kostium z ręki – możesz przebrać się w łazience. Mogłabyś jednak poczekać, aż wrócisz do domu…
– Pff – prychnęła. – I ty nazywasz siebie prawdziwym fanem?
Wzruszył ramionami.
– Ty rób jak chcesz. Ja spasuję na razie.
Odprowadził ją do łazienki, oddając jej strój dopiero, jak weszła do środka. Przez następne pół godziny nie wychodziła, a Boris zniecierpliwiony miał już ochotę samemu sprawdzić, dlaczego to jej tyle zajmuje.
Gdy jednak wyszła, ze wzruszenia zakrył usta. Kostium miał nie tylko możliwość dopasowania kształtu, ale i zmiany kolorów i wzorów. Dina wybrała gradient, przechodzący z ciemnej czerwieni na piersi do purpury na nogach, połączony z purpurowym pledem zakrywającym jej tors oraz głowę. Twarz miała zakrytą maską, a nieliczny fragment twarzy pomalowany był fioletową farbą i ozdobiony czerwonymi wzorami. Brązowe włosy, wychodzące bokiem spod kaptura, miały pomalowane na kolor twarzy końcówki. Broń i inne elementy uzbrojenia dyskretnie schowała za plecami, dzięki czemu gdyby nie jej codzienne ubranie, które trzymała w ręku można by było pomyśleć, że wyszła z jakiegoś naprawdę specyficznego pokazu mody.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył pannę młodą w sukni ślubnej – powiedziała w końcu, gdy ten nie dawał oznak życia.
Przetarł oczy i odpowiedział:
– Nie obraziłbym się, gdyby przyszła tak ubrana.
Podeszła do pudła z grą i schowała w nim swój poprzedni ubiór.
– To co? Gdzie teraz?
Nie pomyślał nawet o tym, że są w centrum handlowym, a ona wygląda, jakby właśnie wróciła z targów RealEarth.
– Chcesz się czegoś napić?
– Czemu nie. Prowadź.
Zaprowadził ją do kawiarni kilkanaście sklepów dalej. Pomimo ogromu budowli odnalezienie jej nie było żadnym problemem. W środku Dina ściągnęła kaptur oraz maskę, bo o ile uwielbiała kupiony właśnie strój, to nie chciała mieć problemów ze strony ochrony.
– Dla dni takich jak ten warto żyć – powiedziała, gdy w końcu zajęli miejsce.
– Takich jak ten i kilka następnych, gdy będziemy cieszyć się tym, co właśnie kupiliśmy.
– Tylko kilka? Myślałam, że lubisz tę grę. – Po zdjęciu maski jej ironiczny uśmiech był już dobrze widoczny.
– Lubię też mieć zdane egzaminy końcowe. Chcę się jednak dostać na wybrane przez siebie studia.
– A co takiego wybrałeś? Bo nigdy się nie pochwaliłeś.
– Ciągle się waham między agorystyką a areoarchitekturą. Ostatecznie raczej wybiorę to drugie, ale jak mi średnio pójdzie egzamin z fizyki, to wezmę agorystykę.
– A co masz zamiar po niej robić? Stać na wieżowcu i wskazywać wahadłowcowi, kiedy ma lecieć, a kiedy stać?
– Wbrew pozorom zapotrzebowanie na agorystyków wcale nie jest takie małe. Liczba mieszkańców Altare rośnie, a wraz z tym liczba osób latających na jetpackach, wahadłowcach, helikopterach czy jachtach powietrznych. Ktoś musi pilnować, by się wzajemnie nie pozabijali.
– Co ludzi tak tam ciągnie? Żadnego cienia, głupie snoby, przesadzone… praktycznie wszystko. Podobno pizzy tam nie kupisz. A wystrój mają taki, że nawet schowki na miotły wyglądają jak ołtarz bazyliki podczas Zmartwychwstania Pańskiego.
– Dina, grasz w KoDa, rysujesz na papierze modele broni, ubierasz się w czerwone kolory, a teraz właśnie się przyznałaś, że nie chcesz żyć w Altare. Jesteś chyba jedyną taką osobą w całej Stolicy Apostolskiej, a ty nadal się dziwisz, że ludzie cię nie rozumieją.
– Co, też mnie uważasz za dziwną?
– Nazwałbym to „wyjątkową”.
Uśmiechnęła się.
– A na co ty się wybierasz? Bo też mi nigdy nie powiedziałaś.
– Bo myślałam, że się domyślasz. Stratotechnologia.
– Mogę mieć obiekcje?
– Jeżeli jest nią to, że mam zamiar zarabiać na ludzkim cierpieniu, to nie. Tak długo jak jest człowiek, będą wojny, a póki będą wojny, będą też ludzie, którzy na tym zarabiają. Poza tym spójrz na to tak – pracując w imię Stolicy Apostolskiej będę jej bronić przed tym, co doprowadziło do naszej porażki w czasie Wielkiej Wojny Zwrotnikowej.
– Chyba nie popierasz działań Stolicy z czasów wojny?
– Czy popieram, czy nie, nie lubię, gdy na moje polis spadają pociski EMP.
– Każdą broń można wykorzystać zarówno ofensywnie, jak i defensywnie. Niezależnie od tego, jakie intencje miał ich twórca.
– Boris, nie mam nic przeciwko innym polis, ale jestem patriotką i chcę, żeby Stolica była bezpieczna. Nie możemy zmienić tego, że świat ma broń, to chociaż sprawimy, że nie będzie chciał jej użyć przeciw nam.
– Hej, ty! – usłyszeli tuż obok siebie.
Obrócili głowy i zobaczyli stojących tuż koło nich nastolatków o wyraźnie agresywnych zamiarach.
– Co to kurwa ma być? – wskazał jeden z nich na Dinę. – Tak ubrana to sobie możesz być u siebie! Wypierdalaj stąd!
– Macie jakiś problem? – Boris stanął między nimi a nią.
– A ty – wskazał na niego palcem – lepiej doprowadź swoją kurwę do porządku i ją stąd zabierz.
Zobaczyła, jak na krótki moment zaciska pięści. Natychmiast jednak je rozluźnił i powiedział spokojnym głosem:
– No dobra, jak ty i twój chłopak tak bardzo potrzebujecie prywatności, to nie będziemy wam wchodzić w drogę.
Chłopak przed nim przez moment nie reagował, próbując zrozumieć jego słowa.
– Czy ty właśnie… – odezwał się w końcu. – Khinzir! Amir, bierz go!
Zanim zdążyli mu cokolwiek zrobić, Boris chwycił ich za głowy i zderzył je o siebie, po czym silnym ruchem popchnął ich tak, że stracili równowagę. Przewrócili się na ziemię, rzucając w jego stronę przekleństwa po arabsku.
Dopiero w tym momencie zorientował się, że wszyscy w kawiarni na nich patrzą. Gdy jeden z nich próbował się podnieść, podszedł do niego kelner i z całej siły rzucił w niego kubkiem gorącej kawy tak, że rozbił się na jego twarzy. W jednej chwili połowa klientów podniosła się ze swojego miejsca i zrobiła to samo, pokrywając napastników kawałkami lepkiego, ostrego szkła i wrzącego płynu. Na ich twarzy pojawiła się ulga, jakby po raz pierwszy w życiu mogli wyrzucić z siebie kipiącą w nich nienawiść.
Dina podświadomie podeszła do Borisa, chwyciła go za rękę i oparła głowę na jego ramieniu. On objął ją i lekko przytulił do siebie.
– Chodźmy stąd – powiedział. – Nie chcę sprawdzać, jakiej opcji politycznej jest policja.
Wybaczam i proszę o wybaczenie

Ręce Serafina Cz. I

3
Aktegev, pracuje w niej jako przedstawiciel handlowy. Jest niewątpliwie ważną osobą, jego obecność nie jest jednak krytyczna dla istnienia megakorporacji (wybacz tak późną odpowiedź, z jakiegoś powodu Twój komentarz nie pokazał mi się w powiadomieniach)
Wybaczam i proszę o wybaczenie

Ręce Serafina Cz. I

4
Tym bardziej średnio mi się to opowiadanie składa fabularnie i o tym głównie chciałam napisać.
Szczerze mówiąc, ciężko mi uwierzyć, że gość, który zabija potencjalnego kontrahenta firmy, dla jakiej pracuje, ot tak może sobie potem zmienić pracę i ułożyć życie (w zawodzie dość publicznym). Co na to pracodawcy (stracili przecież jakiś zysk, a gdyby im na zysku nie zależało, to po co wysyłali Enza?), co na to dalsza rodzina Abdula?
Kreujesz świat na niebezpieczny, powojenny, przynajmniej w deklaracjach postaci i narratora, jednak on taki naprawdę nie jest. Bohaterowi nic nie grozi od samego początku: ma superbroń, a ochroniarze Abdula to głupcy, jak i on sam zresztą. Dlaczego ktoś, kto odgradza się od świata płotem pod napięciem, podejmuje gościa bez osobistej ochrony? Dlaczego ochroniarz przy bramie tylko uśmiecha się paskudnie, zamiast przeszukać Enza?
Kolejną sprawą jest Adriana, która wyskakuje w fabule, jak królik z kapelusza i pełni właściwie rolę „nagrody dla wojownika”. W sumie nie wiem, dlaczego Enzo zabił Abdula, ponieważ jego przywiązanie do Adriany nie wzbudza żadnych emocji. Nie zapowiedziałeś tego, nie czuje się, że pomiędzy tą dwójką istniała jakaś głębsza relacja, co tłumaczyłoby ten poryw bohatera. Więcej czasu poświęciłeś negocjacjom, które jak się okazało i tak były bez znaczenia.
A to właśnie mógł być ciekawy motyw na konflikt: zobowiązania wobec pracodawcy a uczucie do dawnej kochanki. Ale zwycięzcą okazał się supersamochód, odrywający nogi ochroniarza ;) Narrator to też podkreśla, odklejając się w tym momencie od postaci Enza i wchodząc w biednego strażnika, tylko po to, żebyśmy wiedzieli, jak szybko się wykrwawia.
W dalszej części nastolatkowie w kawiarni, również okazują się niezbyt rozgarnięci. Jak zrozumiałam byli w mniejszości (w sensie nie u siebie kulturowo), a jednak zdecydowali się na tak ostentacyjną zaczepkę. Grubymi nićmi to dla mnie szyte. Klienci w rezultacie okazali się im bardzo nieprzychylni, więc musieli być nieprzychylni od początku, a takie nastroje się wyczuwa już od wejścia.
"Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie." Umberto Eco
Więcej niż zło /powieść/
Miłek z Czarnego Lasu /film/

Ręce Serafina Cz. I

5
Aktegev, nie wiem, na ile powinienem się tu usprawiedliwiać, bo jest to opowiadanie przepisane z lat, gdy rzeczywiście bardziej przejmowałem się ogólną "fajnością" wydarzeń niż ich realizmem. Mogę po części odpowiedzieć na pierwszy zarzut - ten świat, w przeciwieństwie do naszego, nie jest powiązany praktycznie żadnymi międzynarodowymi paktami, w tym w kwestii ścigania przestępców.
Tak naprawdę część, na którą poświęciłaś większość czasu jest jedynie pewnym zarysem historycznym tego, co się dzieje potem - co wrzucę w następnej części i do czego odniosłaś się jednym akapitem pod koniec. Cała ta część jest więc "plastyczna" i być może kiedyś ją zmienię, jednak nie będę tego robić teraz, bo obecnie pracuję nad innym projektem.
Tak czy siak dziękuję za cierpliwość do tego tekstu, bo wiem, że to dość długi fragment :)
Wybaczam i proszę o wybaczenie

Ręce Serafina Cz. I

6
Pasażerowie opuścili samolot i poszli odebrać swój bagaż. Ponieważ leciał klasą biznes, swoją walizkę mógł odebrać niemal
„swój” - „swoją”: powtórzenie. Z pierwszego należałoby zrezygnować. Z drugiego też można.
Powstrzymał odruch, żeby wyjąć broń i ją sprawdzić, po czym skierował się do kontroli.
– Coś do zadeklarowania? – zapytał go ochroniarz płynną włoszczyzną.
W odpowiedzi wyjął pozwolenie na broń i dał mu do przeczytania.
– Proszę ją wyjąć.
Enzo sięgnął do walizki i wyjął czarną, ceramiczną skrzynię.
„wyjąć/wyjął”: czterokrotne powtórzenie.
Na zewnątrz z ulgą otworzył skrzynkę i wyjął broń.
Pięciokrotne.
Proszę na ten adres – odpowiedział w tym samym języku, po czym podsunął mu wyświetlacz SAD z widocznym na nim adresem.
Powtórzony „adres”
Pole stało się całkowicie czarne od popiołu, w niektórych miejscach nawet widoczne były strużki dymu. Gdzieniegdzie stały zniszczone domostwa,
„stało” - „stały”: chociaż znaczenie tych słów jest inne, to jednak rażące powtórzenie
ONI nam to zrobili. Zagrozili nam zagładą,
Powtórzone „nam”. Z pierwszego można zrezygnować.
Będą próbowali pana sprowokować, będą szukać zaczepki, za wszelką cenę spróbują poruszyć kontrowersyjny temat.
„próbowali” - „spróbują”: powtórzenie
Skupić się na interesach i opuścić to pudło Schrödingera najszybciej jak się tylko da.
Ciekawe skojarzenie. Trafne.
Proszę wychodzić tak, żeby w miarę możliwości nikt mnie nie zauważył.
Dopiero teraz zauważył,
„zauważył”: powtórzenie.
Po czym drzwi zamknęły się, a taksówka odjechała szybciej niż się pojawiła.
Enzo rozejrzał się.
„się”

Masz dużo powtórzeń; to Twoja główna bolączka. Więcej nie będę wytykał ich paluchem. Sugeruję autokorektę.
Wskazał na siedzenie, po czym zaklaskał w ręce.
Tyko ręce służą do klaskania, więc nie należy o tym pisać.
Miała wyraźnie jaśniejszą skórę, zbyt jasną na osobę z Bliskiego Wschodu oraz rysy twarzy pasujące bardziej do Europejczyka, albo nawet Włocha.
Przecież twarz miała zasłoniętą, jak więc można było rozpoznać jej rysy?
Wpierw własna sprawa, potem rodzina, naród, a na końcu dopiero świat.
Raczej „najpierw”.
Z wyjątkiem niej, która ciągle próbowała przekazać mu niezrozumiały dla niego znak, jednocześnie unikając wzroku męża.
Lepiej: Z wyjątkiem tej,...
Gdy w końcu odpędził ją gestem dłoni, zdążyła dać mu znak, który co prawda był trudny do rozpoznania ze względu na grubą warstwę ubrania, ale prawdopodobnie znaczył tyle, co „chodź”.
Gość (niewierny) odpędza gestem żonę gospodarza?! Araba?!
Dwa miliony ton ropy w zamian za 150 tysięcy ton EPA rocznie.
„sto pięćdziesiąt”
W odpowiedzi uśmiechnęła się i pogłaskała jego policzka.
W odpowiedzi uśmiechnęła się i pogłaskała jego policzek.
Ręką wymacał schowany pistolet. Jedną ręką wyciągnął go i dokładnie skalibrował, po czym ponownie schował. Zamyślony wrócił na swoje miejsce w salonie.
To nie było ochrony sprawdzającej czy ma broń? Niewiarygodne w przypadku tak majętnej osoby i na dokładkę w niespokojnych czasach. I o kibelku zapomniał? Powinien chociaż stworzyć pozory.
Ja pierdolę, czego to mężczyzna nie zrobi dla kobiety.
Może i tak (nie wypada zaprzeczać; mogłoby mi się oberwać od pań tu obecnych), ale w tym wypadku decyzja jest pochopna, nielogiczna i zbyt słabo uzasadniona. Spłyca akcję, powodując, iż staje się ona nieprzekonująca.

Scena ucieczki z garażu i strażnik bez nóg – farsa plus groteska.
Tymczasem Enzo i Adriana pędzili przez miasto, starając się nie zwracać na siebie uwagi co, z powodu wybranego modelu, było dość trudne.
Przecinek przed „co”. I zdaje się nie wybierali modelu, tylko przypadek zrządził, że był to właśnie ten.
Także tego nie potrafili zrozumieć jej znajomi, którzy papier widzieli jedynie od czasu do czasu w toalecie.
Usunąłbym „od czasu do czasu” gdyż sugeruje, że dziwnie rzadko korzystali z toalety.
Jeśli nie chcesz się przekonać, jakie zadaję obrażenia przeciwko tobie.
Coś nie tak z tym zdaniem.
Ich trud zawsze był wynagradzany unikatową zawartością w grze, figurkami kolekcjonerskimi, różnorodnymi gadżetami, a także specjalnością, która pozostawała sekretem aż do momentu, w którym gracz nie przekonał się na własne oczy.
O czym się przekonał? Czegoś brakuje w tym zdaniu.

Brakuje trochę jakiegoś opisu lokalu, w którym rozmawiają. A w rozmowie didaskaliów przydałoby się dołożyć. Atakujący nastolatkowie są nazbyt schematyczni.

Ogólnie czyta się nieźle, napisane dość płynnie. Oprócz powtórzeń, za dużo zaimków. Dla mnie jednak wszystko zostało potraktowane nazbyt powierzchownie, czasem w sposób uproszczony i jednostronny: zachowanie przedstawiciela firmy, który strzela w łeb kontrahentowi, banalnie prosta i bezproblemowa ucieczka z cudzą żoną, dziewczyna na randce z chłopakiem, którym jest zainteresowana, emocjonuje się strojem z gry, a na niego praktycznie nie zwraca uwagi. Za dużo nieprawdopodobieństw i umowności. Ktoś kiedyś zauważył, że fikcja musi być wiarygodna. Prawda – niekoniecznie.

Ręce Serafina Cz. I

7
Gorgiasz, na początku dziękuję za cierpliwość i determinację, bo tylko mogę sobie wyobrażać, ile pracy wymagało wypunktowanie tego wszystkiego. Autokorekty nie używam, bo przy science-fiction i wszystkich tamtejszych neologizmach więcej by było z tego kłopotu niż pożytku. W takich rzeczach polegam na ludziach, którzy mają czujniejsze oko ode mnie i do dziś się nie zawiodłem, co pokazuje Twój komentarz.
Jak napisałem wcześniej - prawdopodobnie ze wszystkim masz rację, a ta wersja opowiadania nie będzie ostatnią, jaką w życiu napiszę. Wszystkie te rzeczy, które wypunktowałeś, będę miał zapamiętane na przyszłość i przy Ręce Serafina v3.0 je uwzględnię. Teraz dzięki forum będę wiedział, na co zwrócić uwagę następnym razem itp. Być może to forum powinienem traktować bardziej poważnie i wysyłać dzieła już niemal kompletnie wyszlifowane, ale... dla mnie to miejsce jest w pierwszej kolejności miejscem, gdzie się uczę, a poza tym patrz mój podpis :)
Wybaczam i proszę o wybaczenie

Ręce Serafina Cz. I

8
Ununtri pisze: Być może to forum powinienem traktować bardziej poważnie i wysyłać dzieła już niemal kompletnie wyszlifowane, ale... dla mnie to miejsce jest w pierwszej kolejności miejscem, gdzie się uczę, a poza tym patrz mój podpis :)
Ciężko jest się czegokolwiek nauczyć, jeżeli nie traktuje się poważnie porad i krytycznych uwag :P
"Be a sadist. No matter how sweet and innocent your leading characters, make awful things happen to them in order that the reader may see what they are made of."
Kurt Vonnegut

Ręce Serafina Cz. I

10
Skąd to przekonanie, że taki akurat był cel mojego komentarza? Szczerze, to nie mam jeszcze żadnego tekstu, którym chciałbym się podzielić, więc się nie pali.
Poza tym, czy mój komentarz jest aż tak bezwartościowy?
Dopiero uczę się pisania ( masz pewnie większe umiejątności i doświadczenie niż ja) i jedyne co mogę od siebie dać, to zwykłe życiowe rady :)
Nie bocz się na mnie ;)
"Be a sadist. No matter how sweet and innocent your leading characters, make awful things happen to them in order that the reader may see what they are made of."
Kurt Vonnegut
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron