"Gamarin" Rozdziały I, II, III [Fantasy]

1
Serwuję troszkę odgrzanego kotleta. Myślę że każdy przechodził przez zafascynowanie fantastyką. Oto wynik mojego zafascynowania. Trzy z czterech (i pół) rozdziału daję teraz. Jeżeli będzie troszkę zainteresowania dorzucę następne... Osobiście uważam ten tekst za słaby... Tandetne fantasy. Wszystko pisane około półtora roku temu. Pierwszy styk z pisarswem.

Pozdrawiam!





1.



Szalał sztorm. Ogromne, niszczycielskie fale wznosiły się wysoko, by później z zabójczą mocą i prędkością rzucić się w otchłań wody. Spienione bałwany rosły tak szybko i tak wysoko, iż mogłoby się wydawać, że próbują dosięgnąć chmur. A one, kłębiąc się, poganiane przez wiatr, zrzucały w odmęty coraz to nowsze warkocze kropel. Kaskady błyskawic, które swoją mocą rozświetlały dużą część nieboskłonu, zwiastowały przyjście przeszywających grzmotów.

Dla rybaka stojącego na brzegu, taki krajobraz to chleb powszedni. Aczkolwiek wiedział on również, że gdy zanosi się na takie piekło nie należy wypływać na połów. Wiedział, czym grozi spotkanie z żywiołem.

Gamarin również wiedział. Właśnie to na sobie odczuwał. Będąc w środku tego wodnego piekła musiał czuć to całym sobą. Przed chwilą na własne oczy widział jak jedna z szalejących fal z hukiem rozerwała na strzępy łódź, którą się poruszał. Teraz starał się z całych sił trzymać zbitych ze sobą desek, które zapewne przed momentem był częścią pokładu.

Cudem jeszcze żył. żaden z członków załogi oraz żaden z podróżnych, a było ich wszystkich około trzydziestu, nie mogło przeżyć. Pamiętał tylko, że wyszedł na pokład odetchnąć świeżym powietrzem, podczas gdy cała załoga wraz z podróżnymi, była pod pokładem i spożywała prowiant. Widział jak z chwili na chwilę robiło się coraz ciemniej. Statkiem rzucało we wszystkie strony. Reszty nie pamiętał. Nie chciał pamiętać. Wiedział tylko, że to wyjście spod pokładu ocaliło go. Zapewne wszyscy znajdujący się tam albo zginęli zmiażdżeni pod uderzeniem fali albo utopili się nie mogąc wydostać się z zatopionego wraku. Pamiętał jak w porcie słyszał pogłoski o niebywałych sztormach w tej okolicy, ale nie dawał im wiary.

Siły Gamarina z momentu na moment słabły. Dławiąc się wodą z trudem opierał się coraz to nowszym i mocniejszym falom. Resztkami sił walczył o przetrwanie. Nie wiedział ile już czasu tak dryfuje. Ostatnimi spontanicznymi ruchami głowy rozglądał się. Pragnął wtedy zobaczyć ląd, statek, cokolwiek, co mogłoby mu uratować życie. Lecz to, co widział było zupełnie odmienne od tego, co pragnął zobaczyć. Jego oczom ukazywały się zastępy tańczących nad nim fal, które mogły ze sobą nieść tylko śmierć.

Godziny mijały. Wokół Gamarina zrobiło się nieznacznie spokojniej, lecz nie wystarczająco by płynąć. Fale wciąż kłębiły się i rzucały na rozbitka. Sam sobie się dziwił skąd bierze siły na dalszą walkę z żywiołem. We znaki dawały mu się głód i pragnienie.

Nagle poczuł przeszywający ból w lewej łydce. Natychmiast na nią spojrzał. To, co widział przeszło jego najśmielsze wyobrażenia. Ryba, jeżeli tak można nazwać potwora, który właśnie starał się odgryźć Gamarinowi kawałek nogi, okropnie się szarpała. Chciał krzyczeć. Głos odmówił mu posłuszeństwa. Ból wypełnił jego ciało. Gamarin wytężając resztki sił począł się wierzgać i miotać, by uwolnić się od potwora. Głęboko wgryziona ryba, nazywana przez elfy Ro’gokiem, nie dawała za wygraną. Gamarin mocno krwawił. Woda wokół niego zrobiła się blado-czerwona. Ryba wciąż mocno go trzymała. Poczuł jak Ro’gok wzmacnia uścisk, tym samym rozszarpując kolejne ścięgna jego łydki. Gamarin, nie mogąc się oswobodzić, stracił wszelką nadzieję nas dalsze życie. Wył z bólu. Mdlejąc, z trudem utrzymywał się na powierzchni wody. Ryba wciąż nie dawała za wygraną.

- Ras Fenir Nir’aan!!! – Głos, który usłyszał był głęboki i basowy. Ciepły.

Nie zdążył się odwrócić, by poznać autora zaklęcia. Przed oczami przemknęła mu smuga jasnego światła. Nim zdążył mrugnąć powieką była już pod wodą. Ostatnimi rzeczami, jakie zobaczył przez zamglone oczy był jasny, niesamowity wręcz blask bijący spod wody. Poczuł, że szczęki Ro’goka ustąpiły.

Gamarin stracił przytomność…







2.





Gamarin uchylił powieki. Poczuł pod sobą deski. Po kilku sekundach zorientował się, że jest w pozycji leżącej. Zdziwił się, ponieważ nie był już mokry. Jak przez mgłę widział nad sobą kilka twarzy, których wyrazu nie mógł zidentyfikować.

- żyje – oznajmił głęboki, basowy głos. – Nic mu nie będzie, chociaż może mieć jeszcze zawroty głowy i gorączkę. Stracił dużo krwi.

Wokół dało się słyszeć pomruki.

Gamarin w głowie czuł mocny i tępy ból, który sprawiał, że nie mógł dojść do siebie. Powoli wracał mu wzrok. Po chwili widział już twarz osoby, która mówiła. To musiał być elf. Wysokie czoło, piękne szlachetne rysy i idealnie osadzone oczy oraz długie jasne włosy luźno opadające na ramiona z, pomiędzy których wystawały charakterystyczne spiczaste uszy. Te wszystkie cechy potwierdzały przypuszczenia Gamarina. Niestety inne twarze zebrane wokół niego nie były już tak piękne. Budziły skojarzenia z wszelkiego rodzaju warzywami i inną roślinnością.

- Nasz gość - mówił elf - został ugryziony przez Ro’goka. Widać, dosyć poważnie. Rana jest opatrzona tak, że nie powinien już krwawić. A teraz migiem – wskazał na dwóch najbliżej stojących ludzi – przenieście go do pustej kajuty. Tylko ostrożnie!

Z całej wypowiedzi elfa Gamarin zrozumiał tylko wyraz „kajuta”, co oznaczało, że znajduje się na statku. Od tej pory postanowił nie lubić łodzi i wszystkiego, co poruszało się po wodzie. Po prostu wszystkie te pojazdy budziły w nim niemiłe skojarzenia.

Poczuł jak go unoszą. Odwrócił głowę w kierunku elfa. Był wysoki i smukły. Dzierżąc w ręce długi, drewniany kostur o niesamowitym wręcz kształcie, elf, wyglądał na wyższego niż jest w rzeczywistości.

- Dzię… Dziękuję ci… - powiedział cicho Gamarin.

- Miałeś po prostu szczęście – odparł elf. – A teraz, żwawo! – powiedział w kierunku niosących. – Przenieście go tam gdzie wskazałem. Musi dużo odpoczywać.

Ból w głowie Gamarina nie ustępował.

***

Przez następne dwa dni Gamarin gorączkował. Załoga statku zdobyła dużo informacji na temat rozbitka. Przechodząc obok kajuty Gamarina trudno było nie słyszeć wrzasków i majaczeń, spowodowanych jego wysoką gorączką. Na okręcie krążyły plotki, że przybysz, przed wypadkiem na morzu płynął do Vacamu.

Dopiero trzeciego dnia Gamarin poczuł się lepiej.

Rozbitka w ten dzień męczyły różne myśli. Kim jest elf, którego spotkał? Od czasu, kiedy rozmawiał z nim na pokładzie ani razu go nie widział. Dokąd zmierza statek, na którym się znajduje? Pragnął odpowiedzi na te wszystkie pytania.

Dopiero teraz obudziły się w nim myśli o celu jego, zakłóconej katastrofą, podróży. Z tego, co sobie przypominał, dwa tygodnie temu był jeszcze w swoim domu. Mieszkał, w Andaamie, stolicy kraju zwanego Merytorosem. Pamiętał również, że w ostatnich dniach pobytu w stolicy zapukał do jego drzwi elfi posłaniec. Gamarin nie zdziwił się wizytą akurat elfa. Zamieszkiwali oni wraz z ludźmi i półelfami ziemie Merytorosu. Posłaniec przekazał mu małą zapieczętowaną kopertę. Była od jego matki. Wiadomość zawierała jakąś przerażającą i niepokojącą treść, lecz nie mógł sobie jej przypomnieć. Zapewne stracił część pamięci przy uderzeniu w głowę. W setkach myśli Gamarin począł szukać tej właściwej, mówiącej o miejscu przechowywanie wiadomości.

- Gdzie? – krzyknął - … ona … je …jest?

- Eh… Znowu to samo. Chyba nigdy nie skończysz z tym wykrzykiwaniem – usłyszał gdzieś niedaleko siebie.

Uchylił powieki. Zorientował się, że leży na podłodze. Znajdował się w małym, ciasnym pomieszczeniu. Obok niego klęczał człowiek z wyjątkowo obfitym porostem twarzy. Ubrany był w długi, brązowy płaszcz sięgający do kostek. Spod niego wystawała niechlujnie ułożona biała, poplamiona krwią koszula. W oczach Gamarina człowiek ten sprawiał wrażenie zmęczonego życiem. Niedaleko stało naczynie, w którym nieznajomy moczył kawałek tkaniny. Gamarin chwilę przypatrywał się temu „zjawisku”. Mężczyzna wycisnął szmatę, wstał, i podszedł do Gamarina. Zauważył, że rozbitek ma uchylone powieki.

- Ach… Nareszcie – powiedział przeciągłym głosem – Już myślałem, że ta gorączka nigdy nie ustąpi.

Szmatę, ociekającą płynem, delikatnie ułożył Gamarinowi na czole. Rozbitek poczuł kojącą falę zimna.

- To okład – kontynuował - moczony w wyciągu z rośliny pollus. Powinien ci pomóc w walce z gorączką. Jak się czujesz? - zapytał

- Chyba już mi lepiej – odparł Gamarin. – A ty? Kim jesteś?

- Jestem Tor z Kortar Vonir i dorabiam jako medyk pokładowy – odpowiedział. – Miałeś szczęście, że na nas trafiłeś, Gamarinie.

- Tak… Dzięki wam jeszcze żyje… Zaraz… Skąd znasz moje imię?

- Uwierz mi, wystarczyło przejść obok twojej kajuty by usłyszeć parę faktów z twojego życia.

Rozbitek nie przejął się zbytnio uwagą Tora. Jednak fakt, że majacząc mógł nieświadomie wyjawić miejsce spoczynku wiadomości, wprawiał go w zakłopotanie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie pamiętał gdzie ją przechowywał. Na dodatek zapomniał treści tej wiadomości. Gamarin zmartwił się na myśl, że mógł ją zostawić na okręcie, który teraz zapewne spoczywał na dnie tego przeklętego morza.

- Ile czasu tu już przebywam? – zapytał starając się ukryć niepokój.

- Całe dwa dni! – usta Tora złożyły się w szczerym uśmiechu. - Twój organizm musiał odzyskać siły po tym jak spotkałeś się z Ro’gokiem. Na szczęście mamy na okręcie elfa, który migiem przywrócił dawną sprawność twoim mięśniom. Za pomocą tej elfickiej magii rzecz jasna. Jak widzisz ja nie leczę magią. Preferuję bardziej sprawdzone metody leczenia. Zioła, zioła i jeszcze raz zioła! – medyk zaśmiał się – Zapamiętaj!

Gamarin spojrzał na swoją łydkę. Wstrzymał oddech, ponieważ spodziewał się zobaczyć ją dosłownie w częściach. Ku jego zdziwieniu, łydka wyglądała na nienaruszoną.

Tor spojrzał na Gamarina.

W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza. Gamarin dopiero po chwili poczuł na sobie wiercące spojrzenie Tora. Starał się unikać jego wzroku. Przez moment udawał, że poprawia okład na swoim czole, by nie spotkać się z jego brązowymi tęczówkami. Nie mogąc wytrzymać napięcia panującego w pomieszczeniu Gamarin już otwierał usta, by wygarnąć Torowi, co myśli na temat jego spojrzenia. Jednak medyk uprzedził go.

- Jesteś półelfem – powiedział stanowczym głosem.

- Trudno nie zauważyć – odparł Gamarin.

Rzeczywiście, rozpoznać półelfa w Gamarinie nie było trudno. Posiadał on wiele cech właśnie tej rasy, będącej wynikiem związku elfa z człowiekiem. świadczyły o tym jego lekko spiczaste końcówki uszu oraz delikatny porost twarzy niespotykany u elfów czystej krwi. Gamarin miał długie i czarne włosy luźno opadające na jego ramiona.

- Wychodzę powiadomić Varithaasa o twoim powrocie do zdrowia.

- Varithaas to ten… – zaczął Gamarin.

- Elf – wszedł mu w słowo Tor. – Zapewne niedługo cię odwiedzi, więc będziecie sobie mogli wyjaśnić to i owo.

Tor wolnym krokiem podszedł do drzwi kajuty, otworzył je i wyszedł.

Gamarin został sam.

Gdzie? – pomyślał. – Gdzie mogłem ukryć tą wiadomość? Zaraz… Co miałem ze sobą i do czego mogłem ów włożyć podczas sztormu czy rejsu statkiem z podróżnymi? – zastanowił się chwilę – Ubiór – odpowiedział sobie w myślach. - Wiadomość znajduje się w odzieniu, które miałem na sobie podczas katastrofy.

Gamarin dotknął ubrania, które miał na sobie. Pod palcami poczuł delikatny materiał. To nie było jego odzienie. Taki ubiór zakładano chorym, jego właściwością było podnoszenie odporności organizmu. Przerażony podniósł głowę. Rozejrzał się po kajucie szukając wzrokiem swojej własności. Ku jego szczęściu, odzienie leżało tuż obok jego miejsca spoczynku.

Doczołgał się i dotknął ubrania. Było suche. Przez głowę przeleciała mu myśl.

Tak… – myślał. – Już sobie przypominam… Po wizycie elfiego posłańca odczytałem wiadomość i schowałem ją do skórzanej sakiewki, którą później zapieczętowałem… Następnie włożyłem do wewnętrznej kieszeni mojej kamizelki… Jak mogłem być tak głupi, by tego nie pamiętać?

Na wierzchu leżały spodnie. Odłożył je na bok. Pod spodem spoczywała złożona w kostkę ciemnobrązowa kamizelka. Włożył rękę w jej wewnętrzną część. Dotykiem poszukał wewnętrznej kieszeni. Znalazł. Włożył weń dłoń. Palcami poczuł zimną i gładką skórę. Natychmiast chwycił i wyjął skórzany przedmiot. To była sakiewka.

Drzwi otworzyły od kajuty otworzyły się z rozmachem. W progu stanął elf Varithaas. Tym razem nie trzymał w ręce długiego kostura. Schylił głowę, by swobodnie przejść przez wejście.

- Nie przypuszczałem – zaczął bez pardonu elf – że tak szybko powrócisz do zdrowia. Teraz musimy sobie wyjaśnić parę spraw.

Gamarin trochę zmieszany nagłym wtargnięciem elfa rzucił na podłogę sakwę i zaczął mówić.

- Cóż… zawdzięczam ci życie. Możesz pytać mnie o co zapragniesz.





3.







Usta Varithaasa złożyły się w miłym uśmiechu. Z jego wyrazu twarzy można było wyczytać, że właśnie osiągnął to czego pragnął.

- Dobrze, że sobie wzajemnie ufamy. To nam pomoże dojść do porozumienia - powiedział elf.

- A zaistniał jakiś konflikt? - zapytał Gamarin, oparłszy się o ścianę kajuty.

- Owszem. Nie wiem kim jesteś, dokąd zmierzasz i jakie masz zamiary. To chyba wystarczy, aby zrodziła się obawa.

- A więc, chcesz wiedzieć wszystko? - zapytał rozbitek.

- Wszystko, co mogłoby pomóc mi w określeniu twojej tożsamości.

- Jak widać - zaczął Gamarin - jestem półelfem. Pochodzę z Merytorosu. Mam dwadzieścia dwa lata...

- To mało jak na półelfa - wtrącił elf. Zmarszczył czoło i spojrzał oczekującym wzrokiem na Gamarina.

- Tak... - zaczął Gamarin - Półelfy żyją średnio sto osiemdziesiąt lat. Także na swój sposób jesteśmy długowieczni. Moja matka jest elfką i pochodzi z Vacamu, gdzie aktualnie mieszka. Teraz jest w wieku około sześćdziesięciu lat. Ojciec zaś jest człowiekiem, ma czterdzieści osiem lat. Aktualnie walczy na froncie.

- Dokąd zmierzałeś przed katastrofą? - zapytał Varithaas. - A tak w ogóle to co się stało, że samotny dryfowałeś po tych wodach?

- Po kolei - Gamarin starał się unikać tematu swojej podróży. Może dlatego, że sam nie pamiętał jej celu. - Podróżując statkiem zastał nas sztorm, którego zwyczajnie nasz statek nie wytrzymał. Pod naporem fal rozleciał się na kawałki wraz z resztą załogi i podróżnymi. Ocaliła mnie jako taka wstrzemięźliwość od pijaństwa - Gamarin zauważył, że Varithaas rozpogodził się. - Bo w jaki sposób można ocaleć z takiej katastrofy, jeżeli nie jest się w stanie przejść bez wywrotki kilku kroków? Wydaje mi się, że tylko ja przetrwałem i to dzięki tobie Varithaasie. Za co ci jestem dozgonnie wdzięczny.

- Zapomniałeś o jednym postawionym przeze mnie pytaniu - powiedział surowym głosem elf. - Dokąd zmierzałeś przed tą katastrofą?

Gamarin poczuł, że nie ma wyjścia i trzeba poruszyć ten temat.

- Obawiam się - zaczął niepewnie - że będzie to ciężkie do wytłumaczenia.

- Ależ mamy dużo czasu, więc jestem przygotowany nawet na najdłuższe wyjaśnienia.

- Cóż... Otóż sam nie znam dokładnego celu swojej podróży. Prawdopodobnie niefortunne uderzenie w głowę podczas katastrofy spowodowało utratę części pamięci.

- Mam nadzieję, że nie jest to jakaś wymówka mająca na celu zatajenie przede mną jakieś złe zamiary.

- Zaraz powinniśmy się dowiedzieć, dlaczego tak naprawdę w ogóle wypłynąłem w podróż - Gamarin poczuł na sobie pytające spojrzenie elfa. - Muszę jeszcze coś wyjaśnić, ponieważ za chwilę pewnie się w tym wszystkim pogubisz. A więc, przed wyruszeniem zawitał do moich drzwi elfi posłaniec. Przyniósł mi wiadomość, której nadawczynią była moja matka. Po przeczytaniu informacji czułem wewnętrzny ból. Problemem jest, że nie pamiętam jej treści lecz jedynie uczucia, których doznałem po jej przeczytaniu. Treść zmusiła mnie do wyruszenia w tą wędrówkę. Wiadomość, o której ci przed chwilą wspomniałem, miałem cały czas dobrze zabezpieczoną przy sobie. Nawet podczas katastrofy. Mam ją także teraz - Gamarin rzucił okiem w stronę leżącej w kącie sakiewki. Wydawało się, że upewnia się czy ta nadal tu jest.

- A więc, dlaczego nadal nie wiesz po co w ogóle wypłynąłeś? - odrzekł Varithaas.

- Zastałeś mnie z sakiewką w ręku. Zwyczajnie nie zdążyłem odczytać tej wiadomości.

- Zrób to teraz.

Gamarin posłusznie ruszył w stronę leżącej na podłodze sakwy. Ręce drżały mu z podniecenia. Jednocześnie cieszył się, że wreszcie odczyta treść wiadomości i bał się, że owa może mówić o czymś strasznym. Jego umysł napełnił się czarnymi myślami.

Udając opanowanie, Gamarin wolnym krokiem podszedł do sakwy. Klęknąwszy, chwycił skórzany woreczek i zaczął go otwierać. Gdy uporał się z zapieczętowanym otworem, szybkim ruchem wyjął z wnętrza małą, złożoną na pół, kartkę papieru. Uchylił brzegi kartki i ujrzał tekst.





Drogi Gamarinie,

Mój drogi syneczku, to będzie dla Ciebie wstrząsająca informacja. Twój ojciec zginął na froncie. Dobrze wiesz jak go kochałam i ja wiem jak ty go kochałeś. Dlatego razem z tobą pragnę dzielić rozpacz. Jego ciało udało się ocalić z wojennego piekła. Za dwa tygodnie odbędzie się pogrzeb. Przybądź do Vacamu jak najszybciej.

Twoja kochająca Matka.




Serce podeszło Gamarinowi do gardła. Poczuł, że wszystkie kończyny zaczynają mu drętwieć. Nie mógł wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Chciał krzyczeć, płakać, kopać. Po prostu ulżyć sobie w rozpaczy.

- Coś się stało? - zapytał zaniepokojonym głosem elf.

- Tak – odrzekł ze złamanym głosem rozbitek.

Gamarin podszedł do elfa i wręczył mu kartkę. Varithaas nerwowo chwycił papier i zaczął czytać. Rozbitek patrzył na czytającego elfa szklanymi od łez oczami.

- Tak mi przykro... - powiedział ze szczerym żalem w głosie gdy skończył czytać.

- Zginął za nasze bezpieczeństwo. Za to byśmy mogli żyć, spać, pracować jak na obywatela przystało - w głosie Gamarina można było usłyszeć falę frustracji. - Tak giną tysiące. W wojnie z tymi przeklętymi orkami i plugawymi krasnoludami. Mój ojciec jest jednym z wielu żołnierzy ginących w ten sposób. Ja jestem jednym z wielu ubolewających po stracie najbliższego. Ten konflikt chyba nigdy się nie zakończy. Jak każdy żołnierz, mój ojciec wymaga od nas szacunku. Wszystko przez tę cholerną, niczym nie uzasadnioną wojnę!

- Musisz się uspokoić...

- Jak mogę po czymś takim?!

- Proszę Gamarinie... Rozumiem cię i współczuję, ale nie wylewaj na mnie swojej złości i frustracji.

- Tak go kochałem... Był dla mnie wszystkim...

- Był dowódcą?

- Tak... Dowódcą oddziałów stacjonujących w północnej części gór Oramiańskich - głos Gamarina nadal się łamał.

- Góry Oramiańskie? To dosyć niebezpieczny rejon. Ta wiadomość wyjaśnia dlaczego wyruszyłeś w podróż - powiedział Varithaas.

- Teraz muszę ją kontynuować – powiedział nienawistnym głosem Gamarin.

- To prawda. Mam jeszcze jedno pytanie.

- Słucham.

- Czy wiesz, że ten statek również podróżuje do Vacamu i ja pozwalam ci płynąć razem ze mną? - na twarzy Varithaasa zagościł serdeczny uśmiech.

- Och... Nie wiem co powiedzieć - Gamarin uśmiechnął się. - Jeszcze raz ci dziękuję.

- Teraz wypada, abym ja opowiedział ci o sobie. Ale o tym jak wyjdziemy na pokład.

Gamarin migiem przebrał się w swój ulubiony strój i zachmurzony wyszedł z kajuty za Varithaasem. Przez chwilę szli długim korytarzem po czym natknęli się na drabinę. Elf zwinnie wspiął się po niej na pokład. Gamarin z równym wdziękiem przeszedł po drabinie i znalazł się na świeżym powietrzu.

Jego oczom ukazał się okazały pokład. Poruszało się po nim około czterdziestu osób. Każda z nich wykonywała inną czynność. Jeden z mężczyzn sprzątał pokład, drugi mocował liny, trzeci wspinał się na stos pudeł. W głębi Gamarin zauważył znajomą twarz Tora, który rozmawiał z jednym z pokładowych. Statek zawierał dwa maszty. Na każdym wisiał rozpięty żagiel, który nadawał ogromnej prędkości statku.

Teraz Gamarin poczuł, że świat zaczyna wyglądać inaczej. Czuł, że będzie musiał na nowo odkrywać swoją każdą rutynową czynność, by uświadomić sobie w niej, że ojca nie ma wśród żywych. Gamarin czuł w sobie pustkę.

- Przejdźmy na dziób - zaproponował Varithaas.

Wśród zgiełku udało im się przejść dosyć sprawnie. Gdy wreszcie dotarli do dziobu, Gamarin rozejrzał się po widnokręgu.

Wszędzie woda - pomyślał. - Kiedy wreszcie dotknę stopą stałego lądu?

- Coś mówiłeś? - zapytał elf.

- Nie nic. Czekam na twą opowiastkę.

- Ach tak... Jaką tam opowiastkę. To kilka zdań. Jestem posłańcem władcy Kortar Vonir. Państwa, które graniczy z południową częścią Merytorosu. Dostałem zadanie, by przekazać ważną informację do Vacamu, enklawy elfów. Vacam to suwerenna wyspa, aczkolwiek przeciwstawiająca się tyranizującemu państwu orków i krasnoludów, Dorrumowi. Znam arkana elfickiej magii, czego doświadczyłeś na sobie...

Nagle rozległ się przeszywający krzyk. Gamarin podniósł głowę. Krzyczał mężczyzna z kosza zawieszonego wysoko na maszcie..

- Smoookiii! Czarne Smokii!!! - krzyczał.

Nim Gamarin zdążył cokolwiek powiedzieć, Varithaas już wypowiadał zaklęcie dzierżąc w ręce długi kostur.



No i koniec! Istnieje jeszcze półtora rozdziału, ale to na deser... Pozdrawiam!

2
Sam stwierdziłeś, że tekst jest słaby, tandetny, itd. No nie powiem, żeby to pozytywnie nastawiało czytelników. Ale cóż.

Zaczęłam czytać, dotarłam gdzieś do połowy drugiego rozdziału.



Pisane strasznie prostym, nieurozmaiconym językiem. Ciągle tylko „Gamarin poczuł, Gamarin pomyślał, Gamarin zrobił to i tamto…”. Ciągle ten Gamarin. W końcu w drugim rozdziale używasz imienia zamiennie z „rozbitek”, ale pierwszy rozdział to masakra.

Opowieści brakuje klimatu, co wynika zapewne z tego prostego stylu. Czytelnika, prawdę mówiąc, mało obchodzą losy bohatera, bo jakoś nie potrafisz oddać jego uczuć. Gamarin dryfuje sobie wśród szalejących fal, a nie wspomniałeś nic o tym, że był na przykład przerażony. Przeszywający ból w nodze nie wywołał u niego krzyku, co jest naturalnym odruchem każdego człowieka. Gamarin po prostu na nogę spojrzał. Gdy okazało się, że bardzo ważna informacja mogła pójść na dno razem ze statkiem, on po prostu się zmartwił. Za mało żywy, za mało ludzki ten bohater. Jego reakcje i myśli są jakieś takie mdłe.

Niektóre sceny w Twoim wykonaniu wyglądały za mało przerażająco, mimo że powinny, np. opis walki o życie z krwiożerczą rybą. Zresztą czytelnik i tak wiedział, że Gamarina ktoś uratuje, więc po co miałby się martwić?

Drugi rozdział nudny. W kółko biadolenie o tym samym. Gamarin miał gorączkę i gorączka Gamarina nie ustępowała, a jak się Gamarin obudził, to się dowiedział od medyka, że miał gorączkę i dostał leki na gorączkę. Fascynujące.



Jeśli chodzi o błędy logiczne…

Gamarin wyszedł na pokład statku, bo chciał się przewietrzyć, a poza nim na pokładzie nie było nikogo? No chyba żart. A statek to co, na automatycznego pilota? Na pokładzie ZAWSZE ktoś jest, w nocy, w południe czy w czasie posiłku. Od tego są wachty, jak jedna je kolacje, to druga stacjonuje na pokładzie.

Po wyjęciu Gamarina z wody, uchylił powieki, poczuł, że ma pod sobą deski, a dopiero po kilku sekundach zorientował się, że leży? Kilka sekund to wbrew pozorom dużo i na pewno wystarczająco, by poczuć, w jakiej pozycji się człowiek znajduje. Do tego nie trzeba mieć nawet otwartych oczu. Tym bardziej, jeśli wcześniej poczuło się pod plecami deski…

Gamarin poczuł przeszywający ból w nodze, dryfując w wodzie, a później był niezwykle zdziwiony, że go ryba dziabnęła? A czego on się spodziewał?



Ach, i nie nazwałabym statku „pojazdem”.



Było kilka powtórzeń, które rzucały się w oczy i przeszkadzały.



Sam stwierdziłeś, że tekst jest słaby. Nie wiem, co więcej mogę do tego dodać.

Następnym razem wrzuć coś, co uważasz za dobre i dopracowane.

3
Osobiście uważam ten tekst za słaby... Tandetne fantasy. Wszystko pisane około półtora roku temu. Pierwszy styk z pisarswem.
łoj, będzie ostro w takim razie. Za Obywatelką: skoro sam widzisz i wiesz, że tekst jest słaby, to po co mamy cię jeszcze utwierdzać w tym przekonaniu? (Ale by była jazda, jakbyś na podobnych zasadach umieściła tutaj swoją ,,Tajemnicę Bandalady" XD Nie zrobię tego, bo nie chcę sobie niszczyć dzieciństwa. ^^)






Lecz to, co widział było
Widział, przecinek.
nie wystarczająco by płynąć.
Wystarczająco, przecinek.
Sam sobie się dziwił skąd bierze siły
Dziwił, przecinek.
Natychmiast na nią spojrzał. To, co widział przeszło jego najśmielsze wyobrażenia.
Wyjątkowo dziwaczny przeskok w czasie. Z dokonanego na niedokonany.
Gamarin wytężając resztki sił począł się wierzgać
Gamarin, przecinek. Sił, przecinek.
Głęboko wgryziona ryba, nazywana przez elfy Ro’gokiem
Elfy... :/ I, jakże by inaczej, nazwy z apostrofami w środku. O ile w krajach anglojęzycznych ma to jeszcze jaki-taki sens, o tyle w Polsce za Chiny ludowe tego zjawiska nie zrozumiem. (No bo wiesz, to od razu brzmi mądrzej.) A poza tym, niby czemu nazwa ryby jest pisana wielką literą? żaden karp, pstrąg ani nawet tilapia jeszcze nie doznały tego zaszczytu.
- Ras Fenir Nir’aan!!!
Jeden wykrzyknik by w zupełności wystarczył...
Nim zdążył mrugnąć powieką była już pod wodą.
Powieka była pod wodą? A poza tym: powieką, przecinek.
z, pomiędzy
Lol. (To był skrót myślowy od: tu powinno być napisane ,,spomiędzy".)
To musiał być elf. Wysokie czoło, piękne szlachetne rysy i idealnie osadzone oczy oraz długie jasne włosy luźno opadające na ramiona z, pomiędzy których wystawały charakterystyczne spiczaste uszy.
Jeszcze niech się przedstawi jako Elrond albo LeGolas i będzie full service. Jak już wszędzie muszą koniecznie być (te cholerne) elfy, to niech chociaż się czymś różnią od stereotypów.
elf, wyglądał na wyższego
Bez przecinka.
Przenieście go tam gdzie wskazałem
Tam, przecinek.
wrzasków i majaczeń, spowodowanych
Bez przecinka.
przybysz, przed wypadkiem na morzu płynął do Vacamu.
Morzu, przecinek.









Dalej mi się nie chce. Odstrasza nudą i powtarzanymi wszędzie schematami. Dobrze chociaż, że nie ma żadnego krasnoluda z toporem (Jeszcze...).



W sumie tyle. Wszystko, co miałam do powiedzenia, powiedziałam już w trakcie cytowania. Zarzuć coś nowszego.



Pozdrawiam.
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

4
Ale się uśmiałem czytając opinie. Takich się spodziewałem. To był mój pierwszy tekst i darzę go jakimś sentymentem :oops: Mój pierwszy krok :roll: Następnym razem nie będę wrzucał tego typu tekstów. Widać marnuję wasz czas. W ogóle nie wiem po co go tu dałem, przecież na opinii mi już nie zależało. Dzięki wszystkim za komentarze. Gratuluję przebrnięcia!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”