IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

1
Witajcie!

Minęło trochę czasu, odkąd zamieściłem na Weryfikatorium swoje ostatnie "straszydło", które zostało wypunktowane i chwała tym, którzy to uczynili! Przychodzę- mam nadzieję- z tekstem choć ciut lepszym od poprzedniego. Łapanie błędów czas zacząć! :D

Gdyby pojawiła się jakakolwiek wątpliwość- tekst jest mojego autorstwa. Jeśli znajdziecie go w innym miejscu w internecie wiedźcie, że tutejsza publikacja nie jest plagiatem! :D
*****
To był słoneczny dzień.
Peter otworzył oczy tuż przed świtem, zbudzony krzykami przekupniów, zajmujących dogodne miejsca do sprzedawania swych dóbr. Niewyspany, a więc i trochę zły, sięgnął po Fausta, leżącego na starym, topornym biurku ze szkockiej dębiny. Otworzył księgę powolnym ruchem, szukał stronicy, na której poprzednim wieczorem zakończył lekturę. Kiedy odnalazł swą zgubę, natychmiast zagłębił się w opowieści o losach doktora Heinricha, jego zakładzie ze sprytnym Mefistofelesem oraz żarliwej, acz trudnej miłości naukowca do młodziutkiej Małgorzaty.
Peter, jak na mądrego i światłego człowieka przystało, czytał co najmniej jedną książkę w miesiącu.
Nie było mu trudno dotrzymywać tego postanowienia- uwielbiał swoje czytadła, fascynowały go uniwersa i ludzkie historie, zaklęte w prostych literach.
*
Mężczyzna, lekko znudzony ciągłym wertowaniem lektury, odłożył ją na stosowne miejsce, wstał ze swojego miękkiego łóżka, przeciągnął się, ziewając przy tym doniośle. Spojrzał na starodawny, wiszący nieopodal wejścia do izby zegar. Dwie spore, blaszane wskazówki czarnej barwy, wskazywały godzinę siódmą czterdzieści pięć. Peter podrapał się po swej krótkiej, burej brodzie, po czym przebrał się ze stroju nocnego w prostą, białą koszulę, równie nudne szare spodnie i czarne buty. Pan wyjrzał przez okno, jedyne w jego niewielkim mieszkanku. Dostrzegł liczne rusztowania portowych żurawi, które mimo wczesnej godziny pracowały na najwyższych obrotach. Spostrzegł wyróżniającą się na tle innych obiektów, stację prężnie rozwijającego się metra. Zobaczył odległe kontury kominów fabrycznych, które nie zważając na piękno poranka, tłoczyły nieustannie kłęby czarnego dymu. Podziwiał, pełen zachwytu, piękno i potęgę swego miasta. Kochał Londyn, niczym ojciec miłuje jedynego syna. Spoglądał przez szybę jeszcze chwilkę, po czym ponownie spojrzał na zegar. Wybiła punkt ósma. Natychmiast ruszył ku stolikowi nocnemu, aby wziąć z niego mały, srebrny kluczyk.
Wyszedł na niewielki przedsionek między łazienką a sypialnią, skierował się ku drewnianym drzwiom do jego mieszkanka, otworzył je, odrzwia zaskrzypiały paskudnie. Wyszedł i zamknąwszy je na cztery spusty opuścił kamienicę.
*
Do pubu dotarł za kwadrans dziewiąta. Choć w okolicy miejsca jego zamieszkania lokali było wiele, to Peter wolał zdecydowanie te bliżej centrum miasta. Po pierwsze dawali tu zdecydowanie lepsze piwo. Po drugie był umówiony.
*
Knajpa była urządzona elegancko. Za pięknymi, czarnymi drzwiami, skrywała się sporej wielkości sala utrzymana w ciemnych barwach. Po lewej stronie znajdował się prosty, ale gustowny bar, wykonany z czarnego jak smoła drewna. Obok lady siedziało trzech rosłych typów, wyraźnie podchmielonych.

-Wyglądają na takich, co rzadko kiedy trzeźwieją- pomyślał Peter, spoglądając z odrazą na parszywców, opróżniających swoje kufle.

Rzucił okiem w głąb sali. Śliczne stołki, o pięknie rzeźbionych nóżkach, stały puste. Wyjątek stanowił jeden stół, obok którego siedział rosły, ubrany w płaszcz barwy hebanowej brunet. Z odległości dało się zauważyć resztki piwnej piany, osadzone dookoła sinych ust. Brązowe, pełne zadumy oczy wielkoluda skierowały się na Petera, wyraźnie poweselały.

-Kopę lat, druhu!- mężczyzna wstał, odsuwając ze zgrzytem krzesło, udał się w stronę Petera
-Nie przesadzaj, nie widzieliśmy się tydzień- uśmiechnął się brodacz, witając mocnym uściskiem dłoni przyjaciela.
-Siadaj, siadaj. Piwa pewno byś się napił? Holgs, daj no z cztery kufle!

Arthur Holgs, siedzący za barem, wstał ze swego stołka, odłożył na ladę niedoczytaną gazetę i napełnił niewyobrażalnie szybko naczynia złocistym trunkiem. Chwycił je, po dwa w każdą dłoń i przyniósł je do stolika, zajętego przez obu gości.

-Co tam, Holgs, w świecie słychać?- zapytał odziany w czerń olbrzym.
-Nudzą to samo, już tak z pół roku- barman strzelił palcami- A to w Ziemi Świętej nieurodzaj, a to w Jerozolimie strajki, a to jakieś podjazdy arabskie na Tyr... Tom, daj spokój. Ile można czytać o tym?
-Handel kwitnie, pieniądz stamtąd płynie, to i chcą ludzi zaciekawić, żeby też jakiś biznesik kręcili. Podobno tysiące funtów można na tej sprawie ugrać, nawet piasków Palestyny nie na oczy nie widząc.
-Jakże to tak- wtrącił się Peter
-Giełda czyni cuda- Tomas Longwood przyjął uczony, trochę pyszałkowaty nawet ton- Kompania Królestwa Jerozolimskiego napełnia sobie kabzę handlem z Egiptem, a ten z kolei eksportuje wszystko do Londynu...
-Nikogo to nie interesuje, Tom- stwierdził Holgs- Zawsze uważałem i uważam nadal, iż dobrobyt bierze się z pracy i poświęcenia, nie z gier w jakieś tabelki.
-Marne masz wyobrażenie o biznesie, przyjacielu- Longwood pokręcił głową- A ty, Peet, co sądzisz?
-Myślę- zaczął Peter spokojnie- Że takie tematy pozostawmy i ich nie ruszajmy. Od tego tylko się ludzie kłócą. Szkoda nerwów.

Między rozmówcami zapanowała milcząca zgoda. Tom, który nigdy nie lubił zbyt długiej ciszy, postanowił ją przerwać:

-Dobre masz to piwo, Holgs!
-Sprowadzane z Irlandii. Poznałem tam niejakiego Sweetsmitha, prawy z niego gość i świetny browarnik. Dał mi, tak na próbę, około piętnastu beczek tej płynnej poezji, za połowę ceny!
-A ile dałeś?- zapytał z błyskiem w oku Longwood
-Po 10 funtów i 75 centów za beczułkę- odpowiedział spokojnie karczmarz.
-Jeśli mam być szczery- wtrącił się Peter, ścierając rękawem koszuli pienistego wąsa- Dałbym i 20 funtów za beczkę!
-Dobrze mówi- ryknął Tomas radośnie- Polać mu!

*
Mijały kolejne godziny, a na stole roiło się od opróżnionych kufli. Kompania, lekko wypita już, gawędziła o codziennych sprawach, grała w karty. Nie zauważyli nawet, iż w lokalu zostali kompletnie sami. Zbyt zajmowali się celebracją swego spotkania.
*

-Ja to nie wiem, po kiego wyjeżdżać do Jerozolimy- wybełkotał Holgs- Tutaj w Londynie masz niemal wszystko: dobre piwo, starych kumpli, a jak ruszysz dupę to i niezły grosik. Po co na pustynię wyjeżdżać, ja się pytam?
-Wiesz- Tom beknął okrutnie głośno- Jak kogoś po wspomnianym zwieńczeniu pleców swędzi, to nie wysiedzi w spokoju, tylko mu się egzotyki marzą.
-Nie tyle co swędzieć- stwierdził Peter, jako jedyny zachowujący względną trzeźwość umysłu- Jak się pali pod zadem, to też się o nie wiadomo czym i nie wiadomo gdzie myśli.
-Mądrze, mądrze, cholernie słusznie- pokiwał głową barman- Na przykład takichu u psubratów!

Arthur wskazał na rosłą postać, która pojawiła się w progu. Po posturze widać było, że ma się do czynienia z mięśniakiem. Cholernie posępnym, na dodatek.
Tajemniczy podszedł bezceremonialnie do zajmowanego przez przyjaciół stołka, zagadnął głosem tak groźnym, iż sam diabeł by się takiego nie powstydził.

-Witajcie, panowie, witam, panie Longwood.

Tomas spojrzał na niego, rozbawiony.

-Serwus! Coś taki ponury? Kaptur zawaliłeś, a taki piękny dzień mamy!
-Tak się składa, panie Longwood, że pada.

Holgs, Tomas oraz Peter spojrzeli przez przeszklony front baru. Z nieba, mocno szarego, leciały krople deszczu. Mówiąc ściślej, lało przeraźliwie.
-U mnie w barze nie pada- stwierdził Arthur spokojnie- Może pan zdjąć kaptur. Po pierwsze nic panu nie kapnie. Po drugie- nie ładnie jest rozmawiać, nie ujawniwszy facjaty.
-Tak się składa, że ja przyszedłem po pana Longwooda. Was, panie Holgs i waszego drugiego kompana sprawa się nie tyczy.

Atmosfera była gęsta. Peter wyczuł, że Thomas coś przeskrobał. Ugrał coś w niezbyt uczciwy sposób. Poczuł strach. Pot popłynął mu po czole.

-A z jakiej racji pan chce mnie gdzieś wyciągać!- podniósł głos Tom, wstał z krzesła- Przyszedłem się pogościć z kolegami, a ty, dupku, nie dość, że mi przeszkadzasz w tym procederze, to niemiłosiernie mnie straszysz. Zdejmij ten kaptur, pajacu! Zdejmij i powiedz- kim jesteś i po jaką cholerę tu przyszedłeś?

Postać uśmiechnęła się krzywo, zdejmując nakrycie głowy. Całkowicie łysy, bez zarostu, na policzku kilka ran ciętych- zauważył w myślach Peter. Spojrzał na swojego przyjaciela. W jego oczach zobaczył coś, czego próżno było u jego kompana szukać na co dzień- lęk. Beznadziejny strach.

-David Irvine, komendant Londyńskich Sił Porządkowych. Niniejszym ogłaszam, iż obywatel Thomas Longwood zostaje aresztowany za oszustwa i malwersacje finansowe. Proszę złożyć wszelką broń i wyciągnąć ręce.

Dalsze wypadki potoczyły się niemal w ułamku sekundy. Tom wyciągnął ręce, nie po to jednak, by się poddać, ale w celu złożenia gardy. Natychmiast niemal wyprowadził cios. Jego pięść przecięła powietrze- policjant uchylił się od jego ciosu bez najmniejszego trudu. Thomas, w pijańskim amoku, od razu zamachnął się po raz drugi. I po raz drugi chybił.

Do walki włączył się Holgs, któremu alkohol również dodał animuszu. Peter przyglądał się wszystkiemu z drugiego końca pomieszczenia, do którego zwiał. Patrzył, jak jego przyjaciele próbują pokonać swego przeciwnika, ten jednak nie daje im się trafić, uchybiając się od kolejnych ataków. Peter patrzył z przerażeniem, jak Longwood otrzymuje szybki, acz mocny cios w podbródek, jak Thomas pada na ziemię, o dziwo przytomny. Poszkodowany leżał na ziemi, jęcząc z bólu.

Arthur walczył dalej, zasłaniając twarz przed kolejnymi atakami. Wiedział, że nie da rady, czuł, że nie wytrzyma gradu ciosów. Zrezygnowany, osunął się na kolana. Komendant jednak nie znał litości- barman przyjął na twarz potężne uderzenie, padł nieprzytomny. Peter patrzył na pobojowisko, z przerażeniem zauważył, iż brutal idzie w jego stronę, łapie go za kołnierz koszuli, unosi do góry w przypływie nadludzkiej siły. Policjant puścił go, przerażony i załamany Peet upadł na deski.

-Słuchaj- David przemówił nad wyraz spokojnie- Tych obu panów czekają procesy. Longwooda za oszustwa, Holgsa za napaść na funkcjonariusza w czasie wykonywania pracy. Choć ty jesteś czysty, kontakty z tymi jegomościami narobią ci tylko brudu w papierach. Powiem więcej, już narobił. Bo jakoś nie mam zamiaru cię kryć. Kto wie, może nawet maczałeś palce w tym oszustwach?
-Skądże?- odparł Peter szybko, niemal natychmiast- Mi tam z dala od jakiś wielkich pieniędzy. Jestem prostym kominiarzem!
-Tym lepiej dla ciebie- stwierdził David- Zamiast cię wsadzić do pierdla, dam tobie małą radę. Darmową. Wyjedź z tego miasta. Spakuj się i w nocy zabierz się jakimś statkiem. Zrób cokolwiek.
-Ale ja nic nie zrobiłem!
-Zrozum, że gówno to wymiar prawa obchodzi. Utrzymywałeś kontakty z oszustem, którego czekać będzie na proces. Szybki proces dodam, bo dowody mówią same za siebie. Ciebie także będą taszczyć po trybunałach, nawet jeśli nic nie zrobiłeś i zostaniesz uniewinniony to i tak smród pójdzie. Nie będziesz miał tu życia.
-Słuchaj, obiłeś mordy moim kompanom. Równie dobrze możesz być zwykłym bandytą, który napadł ten bar, a Thomas zobaczył w tobie komendanta, bo był zwyczajnie wypity. Jaką mam gwarancję, że tak nie jest?

W tym momencie Peter pożałował swojej zuchwałości, był zły na siebie za swój niewyparzony język. David jednak nie zachował się jak bandyta, nie rzucił się na niego, nie podniósł głosu, miast tego przerwał ciszę spokojnym głosem.

-To ty mnie posłuchaj. Chcę ci pomóc, bo ci cholernie dobrze z oczu patrzy i aż żal by było takiemu człowiekowi spieprzyć życie, bo zadawał się z idiotą. Gdyby Holgs nie rzucił się na mnie otrzymałby ten sam wywód, tę samą propozycję. On dokonał już wyboru.
-Kiedy mam wyjechać?
-Jak najszybciej- stwierdził komendant- Zrób to możliwie bez pożegnań, bez łez i ckliwych mów. Żonę masz?
-Nie- odparł prędko, posmutniały wyraźnie Peter- Nie miałem szczęścia poznać odpowiedniej pani.
-Przykro mi, ale nie czas i miejsce.
-Panie władzo?
-Mów mi David.
-Gdzie mam wyruszyć? Gdzie mam się podziać?
-W Brytanii znajdą cię wszędzie. Najlepiej dla ciebie, abyś wypłynął za granicę. Francja? Hiszpania? Czy może wolisz Szwecję? Albo chciałbyś wygrzewać się na Cyprze? Nie wiem, kierunek nie ma znaczenia. Najważniejsze, abyś zniknął z tego kraju.
-David?
-No?
-Dzięki. Za radę.
-Bywaj, kominiarzu!

Komendant narzucił kaptur na głowę, założył przez ramię nieprzytomnego Holgsa, złapał za nogę Longwooda. Jęknął głucho, pod obciążeniem, po czym wyszedł z baru.
A Peter został sam. Został całkowicie bez nikogo. I myślał.

Myślał, czym obraził Pana Boga, że ten zesłał na niego tak cholernego pecha.

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

2
IMO nie trzyma się to kupy.
Dowódca SP chodzi sam na aresztowanie? Podkręcanie baddaśności powinno mieć granice.
Wypuszcza kumpla podejrzanego, bo dobrze mu z oczu patrzy? Zatrzymanie do wyjaśnienia.
Szynkarz atakuje policyjną szychę? W imię czego? Tamci mogą sobie być wagabundami, on ma co stracić.
Wreszcie, co to za karczmarz który świtkiem rankiem porzuca bar i idzie do stolika chlać?
To był słoneczny dzień. / Peter otworzył oczy tuż przed świtem
Przed świtem trudno ocenić czy BYŁ słoneczny dzień.
Mężczyzna, lekko znudzony ciągłym wertowaniem lektury,
Mężczyzna jest tu niepotrzebny, nie zmieniasz podmiotu domyślnego od poprzedniego akapitu.
Knajpa była urządzona elegancko (...) pomyślał Peter, spoglądając z odrazą na parszywców, opróżniających swoje kufle.
Parszywców ktoś do eleganckiego lokalu wpuścił, prawdopodobnie właściciel - i najwyraźniej mają za co chlać.
Wyjątek stanowił jeden stół, obok którego siedział rosły, ubrany w płaszcz barwy hebanowej brunet. Z odległości dało się zauważyć resztki piwnej piany, osadzone dookoła sinych ust. Brązowe, pełne zadumy oczy wielkoluda skierowały się na Petera, wyraźnie poweselały.
Cały opis zgrzyta. I gratuluję bystrego wzroku Petera z tą pianą.
-Po 10 funtów i 75 centów za beczułkę- odpowiedział spokojnie karczmarz.
1) sprzedaje czy się chwali? Zbędny detalizm, jak już to "niecałe 11 funtów". 2) Domyślam się że historia alternatywna, ale funt nigdy nie dzielił się na centy. Tylko pensy.
Całkowicie łysy, bez zarostu, na policzku kilka ran ciętych
Chyba blizn po ranach.
Słuchaj, obiłeś mordy moim kompanom. Równie dobrze możesz być zwykłym bandytą, który napadł ten bar, a Thomas zobaczył w tobie komendanta, bo był zwyczajnie wypity. Jaką mam gwarancję, że tak nie jest?
Święte słowa :P

Dodajmy drewniane, nieprzekonujące dialogi. Słabo.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

3
Dziękuję za opinię i szczegółową analizę tekstu! Zdaję sobie sprawę, iż te dialogi są dość marne, cały czas staram się nad nimi pracować. Z mizernym skutkiem jak widać :P

Biorąc pod uwagę moje postrzelenie, zapewne drugiego "rozdziału" nie napiszę, ale cenne wskazówki, jakich udzieliłeś, wykorzystam przy innych pracach, sprowadzone do prostego wniosku- korekta powinna obejmować nie tylko błędy ortograficzne czy językowe, ale również logiczne! :mrgreen:

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

4
Lektor, hmmm... to ten co zginął pod Troią? ;)
Lektor pisze: Minęło trochę czasu, odkąd zamieściłem na Weryfikatorium swoje ostatnie "straszydło"
a czytasz li Ty działa innych tutaj? Bo ja czytam nieustannie... nie wszystkie kończę, jak mnie się nie spodobają. Ale się wtedy nie wypowiadam... O Twoim coś niecoś powiem jednak, mimo że nie dokończyłem...
Lektor pisze: starym, topornym biurku ze szkockiej dębiny
- na razie tylko tego biurka... Czy fakt, że jest wykonany ze "szkockiej dębiny" ma znaczenie dla późniejszego rozwinięcia historii? Bo jak nie to ch... mnie obchodzi z czego to biurko zrobiono... szczególnie gdy bohater budzi się przed świtem i wie, że to słoneczny dzień, budzą go przekupnie hałasem, ale ma tylko jedno okno, do tego widać z okna całą niemal, panoramę Londynu... itp
Poza tym STRASZANIE DUŻO - jak dla mnie - nieistotnych detali... Chyba, że chciałeś oddać atmosferę nudnego oczekiwania, aż wybije ta godzina, w której uda się do pubu... Ale tego nie poczułem.
Lektor pisze:[...] okolicy miejsca jego zamieszkania lokali było wiele, to Peter wolał zdecydowanie te bliżej centrum miasta. Po pierwsze dawali tu zdecydowanie lepsze piwo. Po drugie był umówiony.
- rozumiem, że w Jego okolicy lokali było wiele, ale wolał te bliżej centrum, ponieważ dawali TAM lepsze piwo, chyba że TU, czyli w jego okolicy... sam już nie wiem. Co ciekawe, wybierał te bliżej centrum, bo był TAM umówiony! We wszystkich jednocześnie?
Lektor pisze: na parszywców, opróżniających swoje kufle
- parszywców, ale znających się na piwie. Bo są w pubie bliżej centrum, a TU dają lepsze piwo... choć pewnie ceny wyższe, bo i "bliżej centrum"... No ale podchmieleni już przed 9:00? Jakoś nie mogę złapać całości... fragmenty mi się wymykają. Jak puzle, które za cholerę nie chcą do siebie pasować.
Lektor pisze: Z odległości dało się zauważyć resztki piwnej piany [...] sinych ust
- rozumiem, że lokal nie jest duży?
Ale teraz najlepsze, i tu zakończyłem czytanie...
Lektor pisze: -Kopę lat, druhu!- mężczyzna wstał, odsuwając ze zgrzytem krzesło, udał się w stronę Petera
-Nie przesadzaj, nie widzieliśmy się tydzień- uśmiechnął się brodacz, witając mocnym uściskiem dłoni przyjaciela.
mężczyzna wstał i udał się w stronę Petera - łatwiej chyba byłoby Peterowi się udać w stronę tego stolika, w końcu był umówiony, ale mniejsza z tym... bo oto jakiś brodacz się uśmiechnął (skąd on się tam wziął?) i śmiał jeszcze odpowiedzieć na powitanie skierowane do Petera! Skandal...
Ja nie umiem takich kawałków czytać... Za dużo detali, które potem nie chcą do siebie pasować... A tu dialog był ważny... przynajmniej do tego momentu... dalej nie wiem...
Więcej czytaj.
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

5
Dzięki za analizę! Z Twojej wypowiedzi również wyciągam ten sam, wydawałoby się, prosty wniosek- więcej "korekty logicznej" :D

Staram się czytać jak najwięcej, ponieważ- kto by pomyślał!- pomaga to w nauce pisania. Nie wiem, ile jeszcze książek muszę przewertować i straszydeł napisać, aby poziom pisania wzrósł choć odrobinę... Ale nie poddaję się! :D

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

6
Czy fakt, że jest wykonany ze "szkockiej dębiny" ma znaczenie dla późniejszego rozwinięcia historii? Bo jak nie to ch... mnie obchodzi z czego to biurko zrobiono... szczególnie gdy bohater budzi się przed świtem i wie, że to słoneczny dzień, budzą go przekupnie hałasem, ale ma tylko jedno okno, do tego widać z okna całą niemal, panoramę Londynu... itp
Poza tym STRASZANIE DUŻO - jak dla mnie - nieistotnych detali... (P.Yonk)


Ja akurat nie zgadzam się z takim minimalistycznym podejściem. Owszem - szkocka dębina jest nieistotna (przynajmniej na razie, ale może w 174 rozdziale XVI tomu będzie to miało znaczenie). Ale czy kolor ubrania Petera jest istotny? Ubranie Toma? To że Peter jest kominiarzem? Nazwisko barmana? Kaptur na głowie policjanta i to, że zaczęło padać?
Jak sobie wykreślimy już wszystko to, co nieistotne, to zostanie nam... streszczenie. Z jakiegoś powodu utwory literackie nie są streszczeniami utworów literackich.

Chyba, że chciałeś oddać atmosferę nudnego oczekiwania, aż wybije ta godzina, w której uda się do pubu... Ale tego nie poczułem. (P.Yonk)

A tu akurat się zgadzam: nieistotne dla akcji detale też są istotne, bo np. tworzą nastrój. No ale tu akurat wyszło tak sobie.

Ja jednak główny problem widzę gdzie indzie. Patrzę na ten tekst i widzę, że jest to zwarta
*
opowieść, w sposób

losowy
*
i najzupełniej przypadkowy podzielona

pustymi linijkami i gwiazdkami na jakieś podrozdziały. Próbowałem dojść w tym jakiegoś sensu i logiki, nie udało mi się. Zdradzisz tajemnicę, czym się kierowałeś siekając tekst na kawałki?

(...) Peter (...)
*
Mężczyzna, lekko znudzony ciągłym wertowaniem lektury, odłożył ją na stosowne miejsce, wstał ze swojego miękkiego łóżka, przeciągnął się, ziewając przy tym doniośle. Spojrzał na starodawny, wiszący nieopodal wejścia do izby zegar. Dwie spore, blaszane wskazówki czarnej barwy, wskazywały godzinę siódmą czterdzieści pięć. Peter podrapał się po swej krótkiej, burej brodzie, po czym przebrał się ze stroju nocnego w prostą, białą koszulę, równie nudne szare spodnie i czarne buty. Pan wyjrzał przez okno, jedyne w jego niewielkim mieszkanku. (podkreślenia moje)


Najpierw był Peter, potem nieoczekiwanie mężczyzna (przez mgnienie zastanawiałem się, czy - skoro jest to oddzielone gwiazdką - jest to ten sam podmiot epicki co przed chwilą czy ktoś inny w niemal identycznej sytuacji), wreszcie, gdy wciągnął koszulinę, portki i buty stał się panem. Nawet Panem. Panem Kominiarzem, jak się na końcu okazuje.

Misieq79 Cię już wypunktował i wyliczył, w sumie nie widzę wiele więcej do dodania.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

IX Kurcjata: Rezurekcja (I rozdział)

7
To ja jeszcze połapię jakieś błędy:
Lektor pisze: szukał stronicy, na której poprzednim wieczorem zakończył lekturę.
Poprzedniego wieczoru.
Lektor pisze: miłości naukowca do młodziutkiej Małgorzaty.
To może nie błąd, ale mi się to, że kiedy wszystkie imiona są angielskie, niespodziewanie pojawia się "Małgorzata"
Lektor pisze: Dostrzegł liczne rusztowania portowych żurawi, które mimo wczesnej godziny pracowały na najwyższych obrotach. Spostrzegł wyróżniającą się na tle innych obiektów, stację prężnie rozwijającego się metra.
Spostrzegł zamieniłbym na "ujrzał", czy coś w tym rodzaju.
Lektor pisze: Zobaczył odległe kontury kominów fabrycznych, które nie zważając na piękno poranka, tłoczyły nieustannie kłęby czarnego dymu. Podziwiał, pełen zachwytu, piękno i potęgę swego miasta.
Brzydkie powtórzenie.
Lektor pisze: witając mocnym uściskiem dłoni przyjaciela.
Ja bym napisał "Witając przyjaciela mocnym uściskiem dłoni". Nie podoba mi się ta inwersja. Wychodzi na to, że to dłoń przyjaciela.
Lektor pisze: Chwycił je, po dwa w każdą dłoń i przyniósł je do stolika, zajętego przez obu gości.
Usunąłbym drugie "je".
Lektor pisze: nawet piasków Palestyny nie na oczy nie widząc.
Tutaj spory zgrzyt.
Lektor pisze: Na przykład takichu u psubratów!
Znowu coś się pomieszało.
Lektor pisze: -Witajcie, panowie, witam, panie Longwood.
Ja bym napisał raczej "Witajcie panowie. Witam, panie Longwood"
Lektor pisze:Całkowicie łysy, bez zarostu, na policzku kilka ran ciętych - zauważył w myślach Peter.
Zdecydowanie bardziej by pasowało "(...) podsumował w myślach Peter"
Lektor pisze: -David Irvine, komendant Londyńskich Sił Porządkowych. Niniejszym ogłaszam, iż obywatel Thomas Longwood zostaje aresztowany za oszustwa i malwersacje finansowe. Proszę złożyć wszelką broń i wyciągnąć ręce.
Nie podoba mi się to, że policjant przy pierwszym kontakcie zachowuje się tak tajemniczo. Jak ma w tym interes? Dlaczego długo tak zwleka z ujawnieniem swojej tożsamości?
Lektor pisze: Peter patrzył z przerażeniem, jak Longwood otrzymuje szybki, acz mocny cios w podbródek
"Szybki, acz mocny" - szybkie ciosy zwykle są mocne. Ze słownika - "Aczkolwiek łączy zdania o przeciwstawnej treści."
Lektor pisze: Chcę ci pomóc, bo ci cholernie dobrze z oczu patrzy i aż żal by było takiemu człowiekowi spieprzyć życie, bo zadawał się z idiotą
Niby żal mu spieprzyć życie, dobrze mu z oczu patrzy, ale wcześniej policjant musiał spuścić mu soczysty łomot. Najpierw pomyślałem, że może Irwin dał się ponieść emocjom, ale przy pierwszym kontakcie był przecież zimny i opanowany.
Lektor pisze: -Kiedy mam wyjechać?
Policjant wcześniej powiedział "Spakuj się i w nocy zabierz się jakimś statkiem".
Lektor pisze: Zrób to możliwie bez pożegnań, bez łez i ckliwych mów.
Po co mu to mówi? Ma wyjechać jak najprędzej - koniec pieśni. Dlaczego policjant interesuje się tym, czy Peter będzie płakał?
Lektor pisze: -W Brytanii znajdą cię wszędzie. Najlepiej dla ciebie, abyś wypłynął za granicę. Francja? Hiszpania? Czy może wolisz Szwecję? Albo chciałbyś wygrzewać się na Cyprze? Nie wiem, kierunek nie ma znaczenia. Najważniejsze, abyś zniknął z tego kraju.


Nie podoba mi się to. Specjalnie musi uciekać z Brytanii, bo "tutaj znajdą go wszędzie". Policjant zaczyna dawać Peterowi jakieś złote rady, ponieważ "dobrze mu patrzy z oczu". Przekręty Thomasa musiały być bardzo znaczące, skoro Peter za samo kolegowanie się z nim otrzymuje sugestię ucieczki z kraju. "Ciebie także będą taszczyć po trybunałach, nawet jeśli nic nie zrobiłeś i zostaniesz uniewinniony to i tak smród pójdzie. Nie będziesz miał tu życia." - Kompletnie mnie to nie przekonuje.
Lektor pisze: Równie dobrze możesz być zwykłym bandytą, który napadł ten bar, a Thomas zobaczył w tobie komendanta, bo był zwyczajnie wypity.
Przecież Peter tam był i słyszał przywitanie Irwina, który wyraźnie powiedział, że jest komendantem.
Lektor pisze: Utrzymywałeś kontakty z oszustem, którego czekać będzie na proces
Zgrzyt.

Popracowałbym nad postaciami, Tom i barman są bardzo nijacy i podobni do siebie. Poza tym podpisuję się pod krytyką kolegów powyżej.

Pozdrawiam, powodzenia w dalszych pracach.

Added in 42 minutes 12 seconds:
Laufer pisze: Przecież Peter tam był i słyszał przywitanie Irwina, który wyraźnie powiedział, że jest komendantem.
Odwołuję się od powyższej poprawki, źle zrozumiałem wypowiedź Petera.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron