----
Leżał wyciągnięty na poduszce, odpoczywał. Czarny cień, na białym, puchatym, wełnianym prostokącie. Wydawałoby się, że kontrastując tak bardzo barwą, kształtem ale także esencją swego istnienia: z jednej strony bowiem żywe stworzenie, z drugiej martwy przedmiot; tak odległe od siebie rzeczy nie mogą stać się jednością. Ale tak jak dwa końce kija łączą się w przedmiocie kija, jak niebo i ziemia łączą się powietrzem pomiędzy nimi, jak noc i dzień łączą się przemijaniem, następowaniem jednego po drugim - tak nie-oddzielarny był kot i poduszka dopóty, dopóki ten pierwszy nie zechciał istności swojej przenieść w inne miejsce.
I nadeszła w końcu ta chwila, że zechciał. Lecz nie oddzielił się od razu. Na początku otwierając oczy, zezwolił światłu na oczyszczenie umysłu z resztek snu. Następnie powoli, raz jedną, raz drugą łapę wyciągając przed siebie, naprężając grzbiet, zapierając się tylnymi łapami i jednocześnie zwijając i rozwijając puszysty ogon, rozciągał swoje mięśnie tak, jakby zrywał łańcuchy, jakby zrywał się z więzów, którymi spętać go chciała poduszka swoją nieruchomością. Ale to tylko pozory, gdyż to on dzierżył władzę na swoją istotą, i to on zdecydował, by wstać z poduszki. Podniósł się więc i usiadł. Wciągnął nozdrzami powietrze, aby każdy, najsubtelniejszy nawet zapach przeanalizować dokładnie, szczegółowo, żadnego nie pomijając, ale jednocześnie nie poświęcając mu więcej czasu niż na to zasługiwał; bo nawet tutaj nie pozwalał, aby cokolwiek innego, niż jego własna wola, decydowało co ma uczynić za chwilę.
Powoli, leniwie, despacitalnie wręcz, naprzemiennie wybierając raz prawą - przednią i lewą - tylną, potem lewą - przednia i prawą - tylną i tak na zmianę, niby swobodnie i bez celu, ale w rzeczywistości z absolutnym celem, laserowym wręcz skupieniem i stalową wolą przemieszczał się w stronę, gdzie usłyszał znajomy odgłos otwieranej lodówki i doszedł go zapach plastrów szynkowej. Przybył do pomieszczenia, gdzie ludzie zazwyczaj szykowali posiłki. Przekraczając próg, uczynił jeszcze kilka kroków i usiadł po to, by kuchnia i istoty w niej znajdujące, zdążyły zauważyć jego obecność, przyzwyczaić się i zaakceptować - innego wyboru nie miały, prócz pokornej zgody - a on łaskawie im na to pozwolił. Odczekał też wystarczającą ilość czasu, cierpliwie, wiedząc iż ma do czynienia z niezbyt bystrymi stworzeniami - aż człowiek ukorzy się, i wolę swoją zastąpi jego wolą. Gdy to się stało człowiek wiedział już, co ma uczynić. Odciął więc plasterek, starannie, by był w idealnych proporcjach: wagi, rozmiaru, mięsności; a później pochylił się by podać go Jemu. On zaś po dłuższej kontroli, czy aby na pewno wszystkie Jego warunki zostały spełnione, przyjął dar z ręki człowieka, skosztował - czym radość zgotował swoim kubkom smakowym, a później przełknął, aby i wnętrze tej radości mogło posmakować. Gdy zjadł, a widząc że człowiek, spełniając inną Jego potrzebę - potrzebę ładu i czystości w Jego obecności - składał już przedmioty i żywność ze stołu do lodówki i chlebaka - opuścił kuchnię i udał się w miejsce odosobnienia, gdzie nikt nie śmiał zakłócić spokoju kociej wspaniałości.
Biały błysk. Była istotą i światłem. Gdy dotarł do niej dźwięk otwieranej lodówki, wystarczyło ledwie kilka chwil, a już tam była. Jakby czas i przestrzeń nie miały znaczenia. Jeden oddech, lub dwa, nie więcej. Pięć kroków. Błysk w przedpokoju. Człowiek nie zdążył jeszcze zastanowić się, co by tu wyjąć z lodówki, a biała plama już śmignęła między jego nogami. Jeden skok i jest na stole. Stojąc na tylnych łapach, próbuje dosięgnąć rąk człowieka. Wychyla się, macha łapami, balansuje ogonem. “No podaj, podaj, co tak długo?”. Człowiek jeszcze wyciągał produkty, a ona już zdążyła spaść ze stołu i wskoczyć z powrotem. A potem jeszcze raz i jeszcze. Nieugaszony ogień, bystra woda. Płynne światło o rozmytych krawędziach. Nie do uchwycenia. Ale czujna. Ręka człowieka dotknęła plasterka. Czas na zmianę strategii. Uderza swoją łapką w jego dłoń. Raz. Drugi. Piąty. Nie przestanie, dopóki człowiek nie da jej tego czego chce. Ręka przesunęła się w jej stronę ledwie centymetr, lub dwa. Tylko błysk i wędlina już jest jej. Chwilę trwało przeżuwanie i przełknięcie. Nim człowiek sięgnął po drugi, już była przy dłoni. A gdy otrzymała drugi, uciekła. Bo oto pojawił się On, Jego Magnificencja. Jeszcze tylko zdążyła wyrwać z ręki plasterek przeznaczony na kanapkę. Zadowolona wróciła do zabawy na drapaku.