Leszek Pipka pisze: Siedzę na tarasie
jakiejś dziwnej pizzerii -
była najbliżej cmentarza – wraz z
tą częścią klasy,
która się odliczyła,
żeby pożegnać Maćka.
unikamy słów typu: jakiejś
unikamy bylicy
unikamy którozy
unikamy zaimkozy
unikamy siękozy, poza tym to rzadko - poza harcerzami - używany zwrot, lepiej użyć czegoś częściej używanego
unikamy żebozy - trza było napisać: przyjechała pożegnać Maćka i byłoby bez siękozy i żebozy i rzadkiego zwrotu
Leszek Pipka pisze: Jakąś częścią, może
połową, może nieco więcej niż
połową,
bo są wakacje, chyba nieszczęśliwie
sobie wybrał czas
na własny pogrzeb.
jakąś - powtórzenie
połową - powtórzenie
bo - boboza, unikamy jej w prozie
zaimkoza - bo można było że: czas własnego pogrzebu
no i błąd logiczny, bo najpierw jest połowa, a potem może nieco więcej niż połowa (bo są wakacje) skoro więc wakacje są skorelowane ze stanem osobowym, to korelacja powinna nosić znamiona ujemności, więc: skoro są wakacje, to może nieco
mniej niż połowa (bo w wakacje więzy klasowe są luźniejsze)
i albo sobie albo własny
Leszek Pipka pisze: Ciężko znoszę żałobny rytuał, całą „kapliczną”
kapliczną nie w cudzysłowie, nie boimy się neologizmów lub quasineologizmów. ostatnio u Grocholi widziałem czasownik: klaksoni - oznaczający używa klaksonu, o ileż bardziej kapliczny zasługuje na brak wątpliwej asysty ogonków
dobra, pożartowaliśmy, trolując za pomocą typowych forumowych narzędzi, ale ja tu jeszcze wrócę, już na poważnie
Added in 1 hour 15 minutes 10 seconds:
albo dobra, miejmy już to z głowy
od cynizmu do frustracji tylko jeden krok i uznajmy, że autor się zmieścił, ale narrator już nie i przeszedł czy raczej spadł na drugą stronę, na stronę frustracji
- założenia są takie, że cynizm jest ok, frustracja nie ok (umówmy się na taki podział)
jak ktoś jest źle nastawiony - sfrustrowany - to wszędzie będzie widział zło, słabość, nieudolność, natomiast cynik będzie widział to tak samo, ale opowie o tym jeśli nie z jajem, to przynajmniej ze smakiem.
tu mamy bohatera frustrata:
przytrafia mu się wszystko, co tylko możliwe, dosłownie na każdym kroku jest coś nie tak. wiadomo, to celowy zabieg, ale wszystko ma swoje granice, wszystko się przejada, no i wszystko trzeba zrobić ze smakiem. tu natomiast jest litania (pomijając banały pierwszego akapitu):
murzyńskie wargi
niewielki biznesik - nawet to musi być z sarkazmem
Roberto w pace
oczywiście po wyjściu wydymał na kasę
opuszczenie i zapuszczenie
cienka herbata w brudnej szklance - moi faworyci
dzieci żona smród
sfilcowane poduszki - podium
dobra, dalej w trybie przyśpieszonym, nie będę wymieniał wszystkich przecież: klecha, tina, sapiący grabarze (brązowy medal), i cała późniejsza impreza
tak że jest tu pojechane imperatywem braku pustego przebiegu - wszystko ma nieść jakiś przekaz, a ten przekaz musi być dołujący. wiadomo, wszystko, co jest opisane jest prawdopodobne, możliwe nawet, że nagromadziło się naraz w jednym miejscu, ale to nie usprawiedliwia wetknięcia tego wszystkiego do jednego textu
w ogóle nie dość, że za dużo, to jeszcze wszystko pomieszane jest bez żadnej linii przewodniej. na początku mamy zwykłą tandetę, jakieś przemyślenia godne licealnych wierszy:
bo gdy są żywi, nie zawsze przydziela im się właściwą porcję uwagi (i nie koresponduje to z niezwracającą uwagi kelnerką na końcu- a mogłoby) (plus gangsta czarny rap - otarł się o podium, ale też nie koresponduje, choć mógłby przez murzyńską wargę denata)
w wyglądzie czy ubraniu czegoś, co jeszcze niedawno było żywym człowiekiem - druga dykta tego akapitu
Leszek Pipka pisze: Stałem paląc i myślałem, że jestem na Maćka wściekły za to, że tak beznadziejnie pokierował swoim życiem.
ok, wpuszczasz dalej w maliny, bo wcześniejszy wybór daty własnego pogrzebu - a teraz to - sugeruje samobója
Leszek Pipka pisze: Tyle było tej zajebistości, a niezależności i inteligencji wystarczyło na rzucenie scenicznym szeptem słowa „Katyń” w kierunku pleców zwróconej ku mapie historyczce, omawiającej atak Hitlera na Związek Radziecki.
no, pierwsze szczere zdanie, bez patosu czy tandety
ło i jeszcze ksiądz z wypasioną volvicą a potem laska co ma dziecko z innym księdzem, i cała masa innych - nie, tak się nie da. to jak sitcom, gdzie każda kwestia ma wywołać śmiech - i aktorzy zostawiają pauzę na salwę śmiechu "z widowni". tu jest tak samo, wszystko zazębia się tak, by każda kolejna scena i postać ukazała syf życia itd itp,
to jak zjadliwy felieton zacietrzewionego zacietrzewieńca, który czuje obowiązek walić ze wszystkich dział.
tak mniej więcej mówił prokurator w oskarżycielskiej mowie przeciw Flaubertowi. lecz Flaubert był cynikiem - przedstawił życie dokładnie takim, jakim jest, tu zaś jest tylko frustracja, podbudowana quasiszarpanym stylem i z wymuszonymi, sztucznie pompowanymi i sklejanymi scenkami-hakami.
no i puenta - puentą jest brak puenty - i dobrze, tak bywa, ale potwierdzenie tej życiowej prawdy wymagało przebrnięcia przez te wszystkie "nieszczęścia" i przemyślenia bohatera, więc w tym kontekście nie broni się. za mało, za słabo. tyle słów, a wystarczyło powiedzieć: wszystko chuj.
nie. nie tędy droga.