***
Bój ze smokiem
Czy zdarzyło Ci się kiedyś stanąć w obliczu sytuacji tak nierzeczywistej, że tylko jej brutalna fizyczność uświadamia ci, jak bardzo realnej? Wyobraź więc sobie głęboką, kamienistą dolinę, bez drzew, bez roślin w ogóle z nielicznymi, niedopalonymi kikutami. Spopieloną i wyjałowioną. Na jej środku, stoją tylko oni. Naprzeciw siebie. Obserwują. Mierzą siły. Nikt im nie towarzyszy, nikt nie kibicuje. Samotni w dolinie. Niebo szare, zaciągnięte. Żaden dźwięk nie mąci ciszy tej chwili. Poza deszczem. Tak, jest jeszcze deszcz. Smagający sprawiedliwie, każdego po równo. Dwóch odwiecznych wrogów. Z jednej strony smok: potężny, nieruchomy jak posąg wykuty z jednej bryły bazaltu. Z długim ogonem, czterema łapami z pazurami niczym ostrza noży. Z pyskiem pełnym ostrych szabli, dymiącymi nozdrzami, gorącym jak ogień oddechem. Wzrokiem, który przeszywa duszę i wypala w niej piętno bezsilności. Patetycznie? Zgadza się. Musi takie być. Tak to czuję. Z każdym rokiem potwór był większy i bardziej żarłoczny i bardziej okrutny. Z drugiej strony ja - wojownik mimo woli, uzbrojony w miecz, przytroczony teraz do pasa, tarczę i długą pikę z ostrym grotem na czubku drzewca. Sam je wykonałem. Po każdej potyczce wykuwałem na nowo, bo poprzednie niszczył smok. Do tej pory ucieczka ratowała mi życie, ale wówczas traciłem więcej niż tylko broń. Odeszli przyjaciele. Rodzina się odsunęła. Muszę żyć w ukryciu, w hańbie i wstydzie od tylu lat. Jak to się zaczęło?
Pamiętam jako pięciolatek, chciałem po raz pierwszy przyłączyć się do wspólnej zabawy z rówieśnikami. Cała grupa odrostków, nie większych niż ja. Ganiali się, wywijali koziołki, przeskakiwali jeden przez drugiego. Dwóch bawiło się w rycerzy. Udawali, że patyki to miecze i zawzięcie nimi machali. Miałem już do nich dołączyć, sam nawet wybrałem sobie patyk, ale nagle stanęła przede mną prawdziwa bestia, monstrum z nieznanych jeszcze koszmarów. Nie był tej wielkości co teraz, ale i tak strach ścisnął mi gardło:
Czego tu chcesz mały? - zapytał. Nie odpowiedziałem - Głuchy jesteś, czy głupi?
To był pierwszy raz gdy uciekłem.
Czego tu chcesz mały? - zapytał. Nie odpowiedziałem - Głuchy jesteś, czy głupi?
To był pierwszy raz gdy uciekłem.
Następne spotkanie było jeszcze gorsze. To wtedy straciłem swojego przyjaciela. Nie, nie zginął, przeżył. Ale przyjaźń się skończyła. To był mój Bjørn1. Matka zaprowadziła nas do pobliskiej wioski, gdzie była szkoła. Szliśmy razem, pełni dobrych myśli. Radośnie i wiosennie było mi na sercu. Ach jak lekko... Podśpiewywaliśmy sobie, dokazywaliśmy. Złych przeczuć nabrałem gdy na horyzoncie pojawił się budynek Szkoły. Gdy doszliśmy, już wiedziałem. Smok tam czekał. Dlaczego tak się na mnie uwziął? Czego chce ta poczwara? Smok biegał dookoła, a pewnym momencie rzucił się na nas. Nie zionął jeszcze ogniem, nie miał też tyle siły co dziś, ale wystarczająco by nas przewrócić i poturbować. Porwał Bjørn’a, który wołał o pomoc, krzyczał z bólu i przerażenia, ale ja nic nie mogłem zrobić. Strach sparaliżował mnie całkowicie. Nawet słowem się nie odezwałem. A Smok bawił się nim w najlepsze, przerzucał z łapy do łapy, potem chwytał paszczą, szarpał i wyrzucał do góry. Nie zawsze łapał, wtedy Bjørn lądował w piasku, lub błocie. Czasem niezdarny Smok przydeptywał go, a może specjalnie, złośliwe po nim skakał? Nie pamiętam… Wydawało mi się, że to nigdy się nie skończy. Dopiero dźwięk magicznego dzwonka, którego użył nauczyciel, przepłoszył smoka. Pełen łez i złości na siebie, pomagałem przyjacielowi wyjść z błota. Próbowałem go oczyścić, był w strasznym stanie. Jego oko gdzieś się zapodziało, naderwane ucho i rozerwany szew na plecach. Bjørn już nigdy się do mnie nie odezwał.
W dniu trzynastych urodzin, bogaty stryjek chrzestny podarował mi wierzchowca. Czyste piękno ruchu. O gładkiej i lśniącej maści. Kary. Z miękkim siodłem. Byłem taki szczęśliwy. Nowy przyjaciel. Nie minęło pół roku...Wyruszyliśmy pewnego dnia na wyprawę dookoła osady. Mijaliśmy znane drzewa, potem wzdłuż strumienia w stronę lasu. Co mogło się stać? Ale pod lasem czekał już on. Machnął tylko ogonem i zrzucił mnie z siodła. Potem chwycił wierzchowca i uciekł. Nie potrafiłem dogonić. Mój rumak przepadł. Nigdy więcej go nie zobaczyłem. Nikomu nie zdradziłem co się stało. “Było mi wstyd i było mi żal - ach zginął, ach zginął, przyjaciel Fatbike2”. I to poczucie bezsilności. Wtedy postanowiłem, że zabiję smoka. Przygotowałem swój pierwszy miecz. Z deski wyciągniętej z płotu. Płaskiej, prostokątnej, trochę spróchniałej, ale przyciąłem ją w odpowiedni kształt, naostrzyłem brzegi i czubek sztycha. Poczułem się pewniej. Dodawał odwagi. Tak, wydawało mi się, że tym pokonam Smoka. Nosiłem go przy sobie, nawet gdy chodziłem po osadzie. Ale tylko drwiny i śmiech słyszałem. Bez tarczy, moja wiara była jak płomień świecy wystawiony na wiatr. Ale skąd miałem to wiedzieć? Mimo tego, gdy smok się pojawił - to była tylko kwestia czasu - ruszyłem na niego z wyciągniętym mieczem. Wyśmiał mnie. Śmiał się głośno i długo. Więc w końcu uderzyłem. To go tylko rozzłościło. Wyrwał miecz, połamał, a potem bił mnie łapami i ogonem. Skuliłem się i poddałem. Łzy same cisnęły się do oczu. Nie zrobił mi krzywdy, nawet siniaków po tym nie miałem, ale moja duma… Nie! Moja odwaga - została złamana. Jak mój miecz. Wszyscy w osadzie widzieli porażkę. Niby zachowywali się jak zwykle, ale ja wiedziałem, że śmieją się za moimi plecami. Drwiny i przezwiska. I pogarda w oczach. Ja tylko to widziałem.
Od tej pory smok pojawiał się coraz częściej, w najważniejszych momentach mojego życia i odbierał wszystko co próbowałem pokochać. Jakby specjalnie polował na mnie. Tylko po to, by odebrać kolejną cenną rzecz. I udawało mu się to. A razem z nią odbierał radość życia. Aż pewnego dnia spotkałem mistrza3. Przypadkiem na niego wpadłem i zaraz chciałem uciec, ale mnie powstrzymał. Pomógł wstać. Spojrzał w oczy. Jego wzrok sięgał głęboko. Wydawało mi się, że niczego nie mógłbym przed nim ukryć. A on zna najgłębiej skrywane sekrety mego serca. Chciałem się wyrwać, uwolnić spod jego spojrzenia, ale przytrzymał mnie żelaznym uściskiem. A potem rzekł, łagodnie, lecz stanowczo:
- Nie możesz pozwolić by smok urósł jeszcze bardziej, bo zginiesz. Musisz mu się przeciwstawić.
- Ale jak? Jest silniejszy ode mnie…
- Nie jest. Jest potężny tylko na tyle, na ile Ty mu na to pozwolisz. Ale potrzebujesz narzędzi.
- Narzędzi? Jakich narzędzi?
- Miecza, Tarczy i Piki.
- Miałem już miecz…
- O tak… Ale to był dziecięcy miecz. Potrzebujesz prawdziwego. Jednak sam miecz nie wystarczy. Musisz mieć komplet.
- Niby skąd mam je wziąć?
- Sam je sobie zrobisz. Nikt Cię w tym nie wyręczy.
- Ale ja nie wiem… Nie umiem. Jak miałbym to zrobić?
- Jeśli się przyłożysz. Jeśli włożysz w to całe serce. Dasz radę. Musisz.
- Dlaczego? Dlaczego ja muszę?
- Bo zginiesz. Ty i cała ta kraina.
- A kim ja jestem? Jestem zwykłym chłopakiem. Dlaczego ode mnie miałby zależeć los tej krainy?
- Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam… - I odszedł.
- Nie możesz pozwolić by smok urósł jeszcze bardziej, bo zginiesz. Musisz mu się przeciwstawić.
- Ale jak? Jest silniejszy ode mnie…
- Nie jest. Jest potężny tylko na tyle, na ile Ty mu na to pozwolisz. Ale potrzebujesz narzędzi.
- Narzędzi? Jakich narzędzi?
- Miecza, Tarczy i Piki.
- Miałem już miecz…
- O tak… Ale to był dziecięcy miecz. Potrzebujesz prawdziwego. Jednak sam miecz nie wystarczy. Musisz mieć komplet.
- Niby skąd mam je wziąć?
- Sam je sobie zrobisz. Nikt Cię w tym nie wyręczy.
- Ale ja nie wiem… Nie umiem. Jak miałbym to zrobić?
- Jeśli się przyłożysz. Jeśli włożysz w to całe serce. Dasz radę. Musisz.
- Dlaczego? Dlaczego ja muszę?
- Bo zginiesz. Ty i cała ta kraina.
- A kim ja jestem? Jestem zwykłym chłopakiem. Dlaczego ode mnie miałby zależeć los tej krainy?
- Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam… - I odszedł.
Początkowo nie chciałem mu wierzyć. Ale im dłużej nad tym rozmyślałem, tym rzadziej nachodziła mnie rozpacz, a gorycz przestawała sączyć się w duszę. Więc tylko z tego powodu postanowiłem, że spróbuję. Tyle rzeczy musiałem poznać. Tyle się nauczyć. Swój pierwszy miecz wykułem rok po spotkaniu. Jako tarczę wykorzystałem deko od beczki, do którego przytwierdziłem uchwyt. Poszedłem szukać smoka. Spotkałem go przy wodopoju. Nie spodziewał się mnie. Zaatakowałem z ukrycia. Zraniłem go. Zawył z bólu. A potem… z wściekłości. Odwrócił się w moją stronę. Gniew, jaki ujrzałem w jego ślepiach, odebrał mi siły i osłabił wolę. Zdążyłem tylko zasłonić się tarczą, gdy zionął ogniem. Spłonęła w kilka chwil. Chwyciłem miecz oburącz, ale smok machnął ogonem i uderzył z taką siłą, że odrzuciło mnie na kilka metrów. Trzasnąłem głową w skałę i straciłem przytomność. To koniec…
Ocknąłem się następnego dnia. Leżałem na jakimś barłogu. Głowę miałem opatrzoną. Stara wiedźma3 znalazła mnie w lesie i przytargała do swej chaty. Mój miecz znalazłem później przy potoku, był cały pogięty. Stara powiedziała, że ze złego materiału go wykonałem. Muszę sprawdzać co, do czego się nadaje i bazować na tym, co jest najważniejsze. I mam pamiętać o pice, bo ona jest wolą wojownika. Takie pomieszanie wszystkiego, spirytualne ecie-pecie. Nic nie zrozumiałem. Ale z jakiegoś powodu uwierzyłem jej. Może dlatego, że miała taki sam wzrok jak tamten mistrz? Zacząłem szukać coraz lepszych stopów. Łączyłem ze sobą, w różnych proporcjach. Dziesięć tysięcy4 godzin doskonaliłem technikę. Sprawdzałem na smoku. Czasem udawało się Smoka przegonić, ale zaraz wracał, a wtedy ja przegrywałem.
- Czemu mnie nie zabije po prostu? - nie rozumiałem.
- Jeśli Ty zginiesz, zginie i on. Jesteście ze sobą bardziej powiązani, niż Ci się wydaje - odpowiedziała tajemniczo stara. Nic więcej nie dodając.
- Czemu mnie nie zabije po prostu? - nie rozumiałem.
- Jeśli Ty zginiesz, zginie i on. Jesteście ze sobą bardziej powiązani, niż Ci się wydaje - odpowiedziała tajemniczo stara. Nic więcej nie dodając.
Mijały lata. Z coraz większym zapałem ćwiczyłem wolę walki, wykuwałem odwagę, wzmacniałem wiarę, by mogła osłonić mnie przed ogniem smoka. Ostra była pika, głęboko ciął miecz, lekka, a zarazem mocna była tarcza, gdy stanęliśmy naprzeciw siebie. Wszystko zmierzało do tej chwili. Czyż to wszystko nie wydaje się tobie nierzeczywiste? W ten szary, deszczowy dzień musieli się spotkać dwaj przeciwnicy. Myślałem, że w tak wyjątkowym momencie, chociaż pogoda dopisze. Albo wydarzy się coś niezwykłego. Wszechświat jednak nie chciał się pochylić. Widocznie nie sprzyjał jawnie, ani potajemnie, mym pragnieniom. A podobno los krainy zależy ode mnie. Trudno. Sam stawię czoła smokowi. Tak jak dotychczas. I dziś wszystko się zakończy. Albo ja zabiję smoka, albo on mnie. Ale wtedy on także zginie - podobno. Więc, tak czy siak, smok zostanie pokonany. Dziś. Teraz!
- Nie boję się już ciebie, smoku! - Krzyknąłem i natarłem na niego. On ryknął i zerwał się do ataku. Nabieraliśmy prędkości, a odległość malała. Pochyliłem pikę, wtedy smok zionął ogniem i jednocześnie skoczył, żeby z góry swym ciężarem mnie powalić. Wyhamowałem, przykucnąłem i zasłoniłem się tarczą, podnosząc jednocześnie pikę. Smok nie mógł jej uniknąć i z całym impetem nadział się na nią. Grot piki gładko przebił skórę smoka, ale drzewce długo nie wytrzymało i pękło. A cielsko smoka spadło na mnie i mnie przygniotło. To było jakbym zderzył się z ciężarówką… Huk gniecionego i ryk rozrywanego metalu… Zapach spalin i benzyny… Ja...
***
- Jurek? Jurek, widzisz mnie? Jerzy… - przed twarzą ujrzałem kobietę, całą we łzach. Płaczącą i śmiejąca się jednocześnie. Przypomina mi moją żonę… Teresę?
- Teresa? - zapytałem. Głos był słaby, więc wyszedł pisk.
- Jurek! - fala łez - Obudziłeś się! Tak długo czekałam.
- Smok... Gdzie smok?
- Smok? Tu nie ma żadnego...
- Co się stało?
- Wypadek. Zapadłeś w śpiączkę.
- Strach...
- Nie bój się, Jurek. Już nie ma czego. Lekarz...
- Nie boję się. Ten smok…
- Mówiłam, tu nie ma… Panie doktorze?
- Nie, nie… Wszystko dobrze. Już rozumiem. Strach i smok... Powstrzymywał mnie. Pokonałem!
--------- Teresa? - zapytałem. Głos był słaby, więc wyszedł pisk.
- Jurek! - fala łez - Obudziłeś się! Tak długo czekałam.
- Smok... Gdzie smok?
- Smok? Tu nie ma żadnego...
- Co się stało?
- Wypadek. Zapadłeś w śpiączkę.
- Strach...
- Nie bój się, Jurek. Już nie ma czego. Lekarz...
- Nie boję się. Ten smok…
- Mówiłam, tu nie ma… Panie doktorze?
- Nie, nie… Wszystko dobrze. Już rozumiem. Strach i smok... Powstrzymywał mnie. Pokonałem!
1 norw. niedźwiedź, miś
2 rower typ górski o bardzo szerokich oponach
3 archetypy, typu jungowskiego (https://pl.wikipedia.org/wiki/Archetyp_(psychologia))
4 "dziesięć tysięcy godzin" - mit, teoria 10 tys. godzin praktyki, która miałaby pozwolić na osiągnięcie mistrzowskich umiejętności w danej, ćwiczonej dziedzinie. Teorię ukuł psycholog K. Anders Ericsson. Badania dr Brooke N. Macnamary podważają tę teorię, pokazując, że same ćwiczenia nie wystarczą...