Podniecony tłum uczniów chyłkiem spieszy za kanciapę, gdzie mają szansę zostać świadkami widowiska godnego Koloseum. Jestem jednym z głównych bohaterów, choć wcale nie chcę, ale jeżeli tu nie wystąpię, równie dobrze mógłbym nie przyjść na świat. Życiową rolą bym tego nie nazwał, nie dostanę ani Oskara, ani Złotej Maliny, owacji na stojąco, ale świadomie przyszedłem na casting jako jedyny chętny. Bo muszę.
- Pojebało cię?! - Muniek, rozczochrany chudzielec, z którym siedzę w ławce od początku liceum, jak zwykle pełen wiary we mnie. - Po jaką cholerę chcesz się szyć z Dragonem? - Próbuje mnie zatrzymać, odwieść od głupiego pomysłu i dobrze robi, ale ja go nie posłucham. Kości zostały rzucone. - Równie dobrze możesz poprosić woźnego, żeby ci przyjebał w ten pusty łeb, może to cię otrzeźwi.
- Muniek, nic nie rozumiesz.
- Pewnie, kurwa, że nie rozumiem! Dlatego pytam!
- Miej oko na mój plecak.
- Co to? Spadek?
Nie odpowiadam. Nie chcę. I nie mam w ogóle pomysłu, co powiedzieć.
Jesteśmy na miejscu. Tamten już czeka. Zdejmuje skórzaną kurtkę a następnie koszulkę, żebym mu nie podarł. Pewnie sporo kosztowała. Jest październik, Dragon podskakuje, żeby nie zmarznąć. Nierozgrzane mięśnie ciężko zmusić do posłuszeństwa. Ma rację. Jest w dżinsach, nieco przyciasnych. Dobrze, powinny krępować mu ruchy. Ja mam na sobie dresy, na ostatniej lekcji był W-F.
Patrzę na rywala. Wyższy ode mnie o kilka centymetrów, z pewnością silniejszy i bardziej wysportowany. Gra w siatkówkę w naszej drużynie, ja od czasu do czasu pykam w tenisa stołowego. Typowy szkolny gwiazdor, samiec alfa, z którym wszyscy chcą być w dobrej komitywie, choć nie mają z tego żadnych korzyści. Jest w ostatniej klasie, przewodniczy szkolnemu samorządowi i ma takie chody, że pomimo braków w intelekcie, zdaje z klasy do klasy. A to stary ćwiartkę świni przywiezie i flaszkę Jacka Danielsa dla typa od fizy, a to dyro pójdzie do cipy od chemii i powie: "To kapitan drużyny, proszę dać mu dwa". Takie życie, ale chuj z tym, matury i tak nie zda. O ile baba z matmy w ogóle go dopuści. Mają spinę od kiedy Dragomir – tak, właśnie tak ma na imię – w pierwszej klasie wywalił się na tabliczce mnożenia. Wlepiła mu dwie banie do dziennika razem z uwagą, a on przestał chodzić na jej lekcje. Jestem w tej szkole dopiero od czterech miesięcy, lecz jednego zdążyłem się nauczyć – od Wierzby z lekcji się nie ucieka. To kobieta, przed którą portkami telepie nawet dyro. Ludzie dumali, bo powinna go udupić już na samym początku, a jednak Dragon zdawał. Ja jednak wiem, o co jej chodzi. Udupi go w ostatniej klasie, czym zmarnuje chłopakowi trzy lata życia, a nie rok. Kawał wredniej jędzy, choć wcale jej się nie dziwię.
- Chcesz się bić, cioto?! - krzyczy do mnie Dragomir.
"Przecież po to cię wyzwałem na pojedynek, kretynie. Może jak choć trochę obiję ci buźkę, to przestaniesz mi się tak podobać".
Odpowiedź pozostaje w moich myślach. Unoszę ręce w gardzie, której nie umiem trzymać. Dragon podchodzi, przygarbiony, twarz kryje za pięściami. Cały czas się porusza na boki, wykonuje lekkie, szybkie ruchy rękoma, chce mnie rozproszyć. Jest mi wszystko jedno. Obserwuję drgania jego mięśni pod skórą i robi mi się gorąco. Tracę koncentrację, wtedy spada pierwszy cios. Nic nie widzę. Rzucam się na oślep i trafiam w ścianę. Chciałem go obalić, lecz uskoczył. Szybki jest. Podnoszę głowę, ale zapominam o gardzie. Dostaję plombę z sierpowego, widzę gwiazdy i jego uśmiechniętą twarz między nimi. Piękne.
"Co się ze mną dzieje?".
Padam na glebę, czuję, jak Dragon na mnie siada. Zapach jego perfum i potu doprowadza mnie do szału. Chcę go z siebie zrzucić... i trochę nie chcę. Próbuję osłaniać głowę przed kolejnymi ciosami, niektóre blokuję, część z nich znajduje drogę do celu. Każdy, kto bił się za dzieciaka, wie, że dosiad to koniec walki. Ja też już wiem. Przegrałem, nie zadałem nawet jednego ciosu. On przyjdzie jutro do szkoły nadal przystojny i jeszcze bardziej zadowolony z siebie, popularniejszy, plus dziesięć do zajebistości. Laski będą się do niego lepić a kolesie sklejać piątki. Mnie matka zjebie za opuchniętą mordę, znowu, a w nocy będzie płakać. Ojciec pewnie mi wpierdoli, jeśli akurat ten dzień wybierze, by do nas wrócić. Czekam na to szesnaście lat. Może po prostu brakuje mi męskiego wzorca w życiu?
- Dobra. - Głos Małego, przydupasa Dragona, wyrywa mnie z zadumy. - Starczy gówniarzowi.
Ściągają go ze mnie. Nic nie mówi. Całe szczęście, może dzięki temu upokorzenie będzie mniej bolesne. Odchodzą. Nie widzę tego, nic nie widzę.
Ktoś do mnie podchodzi. Delikatne dłonie, ładny zapach. Kto to może być?
- Muniek? - Ładny zapach? Muniek? Co ja bredzę?
- Lena, debilu. Po co ci to było?
Lena. Szczupła, pewnie zbyt szczupła z paskudnym trądzikiem pod prawym uchem, który próbuje zakryć włosami. Na W-F-ie musi mieć je związane, wtedy widać. Siedzi ze mną na matmie, za karę, choć nie wiem, dla kogo jest to karą, "rudego kujona" czy "zadufanego w sobie troglodyty z kompleksem niższości". Podnosi mnie z ziemi, ma zadziwiająco dużo siły jak na takie chuchro.
- Czemu...? - Próbuję spytać.
- Wszyscy poszli. Masz. - Przykłada mi coś zimnego do twarzy, boli jak diabli. - Wzięłam colę ze sklepiku, prosto z lodówki. Wiedziałam, że dostaniesz oklep.
- Muniek? - Bąkam, ale przez puchnące wargi mój głos brzmi co najmniej nieludzko.
- Rzyga. Nie wytrzymał stresu.
- Też bym się... zrzygał... tylko ryj... mnie boli.
- Chodź do pielęgniarki.
- Nie!
Mogę być fleją, ale nie kapusiem. Lena wie, o co mi chodzi.
- Spokojnie, nikomu nie wygada. Trzyma z uczniami odkąd dyrektor zabronił jej wstępu do nauczycielskiej palarni. "Jak to? Pani? Tutaj? A zdrowie? To nie przystoi". Po zakazie palenia grono pedagogiczne zaczęło chodzić do socjalnego, a Igła z uczniami za winkiel.
- Skąd... to wiesz?
Lena milczy. Chyba chce mi powiedzieć, ale nie jest tego pewna. Oficjalnie się nie znosimy.
- Powtarzam klasę.
Trochę się domyślałem, trochę plotek do mnie dotarło, ale żadnych konkretów. Usiłuję spojrzeć na nią pytająco, ale ona nie wie, o co mi chodzi. Nic dziwnego. Wyglądam jak mielone z sobotniego obiadu u cioci Lodzi. Jeszcze przed smażeniem. Czy mielone mogą patrzeć pytająco?
- Jak to? - pytam.
Jeszcze chwilę się waha. Po kilkunastu długich sekundach przerywa ciszę:
- W marcu tamtego roku jeden chłopak podstawił mi nogę, dla żartu, przecież wszyscy się śmieją z Wiewióry. Rozwaliłam kolano i już miałam się rozbeczeć, ale on tak rechotał... a z nim cały korytarz... - Milczy chwilę, raczej rzadko o tym opowiada. - Więc zepchnęłam go ze schodów. Chcieli mnie wyrzucić z wilczym biletem i wtedy wpadła szkolna pedagog, mówią na nią Szczuka. - Lena patrzy na mnie porozumiewawczo. Byłem u Szczuki parę razy. Patrzy na chłopców jak na współwinnych powstania patriarchalnego, szowinistycznego społeczeństwa. - Zaczęła coś o molestowaniu, seksizmie, dyskryminacji, więc w końcu uznali, że skoro wina leży po obu stronach, to może sprawę uda się wyciszyć.
- Czemu się... nie przeniosłaś?
- Żartujesz? Dać im satysfakcję? Poza tym, tamten się przeniósł, a mnie teraz nikt nie rusza. Jak ktoś szepnie "Wiewiór", patrzę na niego, a potem na schody. - Uśmiecha się. Widzę w jej oczach dziwny błysk. W tym momencie jest nawet ładna.
Nie wiem dlaczego, obejmuję ją ramieniem. Nie ucieka, pewnie myśli, że chcę się o nią oprzeć. Może kiedyś wyprowadzę ją z błędu, jak tylko hormony przestaną mi szaleć?