Ot taki fragmencik.
Ciotka Elżbieta wyemigrowała z Polski w marcu siedemdziesiątego siódmego, za punkt startu przyjmując Dworzec Fabryczny w Łodzi, a za metę port w Göteborgu. W Szwecji poznała Henryka, wkrótce ojca trzech uroczych panien, których kolorowe sukienki donaszało szerokie grono polskich kuzynek. Wujostwo z rzadka wpadało do kraju, zwykle rodzicom udawało się dopchać na audiencję w drugi dzień świąt, tuż przed odjazdem Szwedów do teściów, dwieście kilometrów w lewą stronę mapy. Wyjeżdżaliśmy z podwórza ciotki Marychy, matki Elżbiety, bogatsi o nową wiedzę o świecie, wonne pieprze Santa Maria i czekolady w bajecznie zdobnych opakowaniach. Jechaliśmy niespiesznie dwieście kilometrów w prawo, maluch warczał monotonnie, mama przeglądała paczkę z ubraniami a my wyłuskiwaliśmy rożnokształtne plamy z kalendarza adwentowego, zachwyceni koncepcją czasomierza oraz nieaktualnością odczekiwania jeden dzień na kolejny kawałek. Ojciec narzekał, że Elka taka mamy przyjaciółka, a nie zaprosi nas do krainy zimnej szczęśliwości. A przecież moglibyśmy pojechać, prysnąć z tej Polski na zawsze. Mama rzucała, że nie ma zamiaru nigdzie wyjeżdżać, co dawało stosunek trzy do jednego osób zainteresowanych wyjazdem do niezainteresowanych. My zdecydowanie woleliśmy się wynieść, mieć na co dzień takie stroje i słodycze.
Na początku lat dziewięćdziesiątych ciotka Elżbieta wreszcie to zrobiła. Z wciąż ogłupiałymi błędnikami zjechaliśmy z promu i po krótkiej odprawie przy budce szwedzkiej straży granicznej pomknęliśmy za czarnym volvo wujka Henryka ku przedmieściom Malmö. Spędziliśmy dwa tygodnie w przestronnym domu bez firanek, zaliczając pierwsze w życiu spotkania z luksusem, owocami morza i domową sauną. W tym czasie ojciec z wujkiem snuli plany zbudowania światowego imperium samoocieplanej cegły, objeżdżając z trzema testowymi egzemplarzami okoliczne sklepy i fabryki. Wracali z bagażnikiem volvo usłanym próbnikami materiałów budowlanych, ale wciąż bez kapitału na rozkręcenie interesu. Ciotka Elżbieta krzyczała, żeby to wyrzucić, bo na cholerę im śmietnik w samochodzie, po czym szła do kuchni gotować kolejny posiłek. Mama odrywała się wtedy od krzyżówek i chwytała za notes, gotowa do protokołowania ciocinych aktywności. My tymczasem próbowaliśmy zacieśniać przyjaźń z kuzynkami, które nie odwzajemniały wysiłków i przechodziły na szwedzki za każdym razem, gdy nie było w pobliżu rodziców.
Wiosną dwa tysiące trzynastego odebrałam ciotkę Elżbietę z Okęcia, żeby dowieźć ją i jej trzy opasłe walizki do podłódzkiej wsi, na pogrzeb ciotki Marychy. Jechałyśmy przez sino-bure krajobrazy a pasażerka snuła opowieść o życiu swej rodziny przed i po marcu siedemdziesiątego siódmego. Wuj Zdzich, mąż Marychy, poczciwie spoglądający ze starych zdjęć pan w szelkach i z dłońmi jak bochny chleba, był pijakiem i dziwkarzem. Przepijał wszystko, co zarobiła żona, a czego nie udało jej się wystarczająco dobrze schować. Nie wszystko chowała równie skutecznie, bo z drugiej strony Zdzich, rozeźlony brakiem sukcesów w poszukiwaniach, potrafił stłuc ją tak, że w najbliższy poniedziałek nie mogła pokazać się na targu. Co oznaczało brak pieniędzy i kolejne tłuczenie. Przygnębiona domowymi awanturami, nudną pracą w wiejskim sklepie i zdarzeniem z wujem Kazikiem, o którym obiecała opowiedzieć mi później, ciotka Elżbieta podjęła decyzję o emigracji. Już w Göteborgu, na lekcjach szwedzkiego, poznała wujka Henryka. Był kretynem, który nigdy nie nauczył się dobrze języka ani starego, ani nowego kraju, za to miał tamtejsze obywatelstwo. W dodatku sprawiał wrażenie poczciwego, a natura obdarzyła go spektakularną urodą, co dobrze rokowało dla wyglądu przyszłych dzieci. Początkowo żyli ze zbierania jagód, lecz mimo niezłych zarobków nie dało się nazwać tej pracy perspektywiczną. Przebranżowili się więc i zaczęli oferować Szwedom usługi sprzątania mieszkań. Ciotka była wyszukującym klientów mózgiem przedsięwzięcia, wujek zaś i liczna armia zapraszanych na chwilę polskich kuzynek - rękoma.
Ciotka Elżbieta
2Bardzo płynnie napisane. Podziwiam lekkość pióra!
Nie zauważyłam nic, co by rzuciło się w oczy.
Brawo!
Nie zauważyłam nic, co by rzuciło się w oczy.
Brawo!
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
Ciotka Elżbieta
3Tak po prawdzie trzy fragmenty, które choć się łączą, mogły by być trzema osobnymi opowiadaniami. I tego mi tutaj brakuje, rozpisania się relacji uczuć rodziny i takich podobnych bzdur dramatycznych, bo na razie jest suche streszczenie i to zawarte w rozległych ramach czasowych.
Dzięki za chęć podzielenia się o/
Ciotka Elżbieta
5Obrazki fajne - jako właśnie obrazki. Zamkniętą całością to nie jest.
Natomiast nie czytało mi się płynnie - wiele zdań ma podobną konstrukcję i podobny rytm. Ratatata, ratatata, ratatata. Ratatata, ratatata, ratatata. Czasami wystarczyłoby poprzestawiać znaki interpunkcyjne, a już tekst by zyskał nieco na dynamice. W końcu, znaki interpunkcyjne wyznaczają sposób czytania, sugerują długość pauz itd.
Weżmy prosty przykład:
"Wujostwo z rzadka wpadało do kraju; zwykle rodzicom udawało się dopchać na audiencję w drugi dzień świąt, tuż przed odjazdem Szwedów do teściów - dwieście kilometrów w lewą stronę mapy."
Moim zdaniem to drugie czyta się lepiej.
Nie podoba mi się też to tutaj (a dokładnie, podkreślone fragmenty):
Natomiast nie czytało mi się płynnie - wiele zdań ma podobną konstrukcję i podobny rytm. Ratatata, ratatata, ratatata. Ratatata, ratatata, ratatata. Czasami wystarczyłoby poprzestawiać znaki interpunkcyjne, a już tekst by zyskał nieco na dynamice. W końcu, znaki interpunkcyjne wyznaczają sposób czytania, sugerują długość pauz itd.
Weżmy prosty przykład:
I przeróbka (nic nie zmienione poza znakami interpunkcyjnymi):
"Wujostwo z rzadka wpadało do kraju; zwykle rodzicom udawało się dopchać na audiencję w drugi dzień świąt, tuż przed odjazdem Szwedów do teściów - dwieście kilometrów w lewą stronę mapy."
Moim zdaniem to drugie czyta się lepiej.
Nie podoba mi się też to tutaj (a dokładnie, podkreślone fragmenty):
Czuowiek Roku pisze: Przepijał wszystko, co zarobiła żona, a czego nie udało jej się wystarczająco dobrze schować. Nie wszystko chowała równie skutecznie, bo z drugiej strony Zdzich, rozeźlony brakiem sukcesów w poszukiwaniach, potrafił stłuc ją tak, że w najbliższy poniedziałek nie mogła pokazać się na targu. Co oznaczało brak pieniędzy i kolejne tłuczenie.
Ciotka Elżbieta
6Czarna Emmo, Skylordzie, Augusto, Szopenie - dziękuję za przeczytanie i komentarze.
Tak, to nie jest zamknięta całość. Miała być - w ostatnim, dłuższym fragmencie, miało się wyjaśnić czemu ciotka wcześniej nie zapraszała rodziców do Szwecji, jakie wyrzeczenia poniosła, żeby mieć przestronny dom, i takie tam różne, ale perspektywa wymyślania i pisania dalej przeraziła mnie i przerwałam nagle, jak hejnalista w Krakowie
.
Tak, to nie jest zamknięta całość. Miała być - w ostatnim, dłuższym fragmencie, miało się wyjaśnić czemu ciotka wcześniej nie zapraszała rodziców do Szwecji, jakie wyrzeczenia poniosła, żeby mieć przestronny dom, i takie tam różne, ale perspektywa wymyślania i pisania dalej przeraziła mnie i przerwałam nagle, jak hejnalista w Krakowie

Ciotka Elżbieta
7Łódź i Szwecja, zestaw w sam raz dla mnie 
A poważnie - bardzo mi się podoba, że udało ci się napisać zwartą ścianę tekstu bez dialogów - a mimo to ciekawego, wciągającego i lekkiego
Przyjemny tekst, taki soczysty, potoczysty, sam się czyta, sam wchodzi; fajne 

A poważnie - bardzo mi się podoba, że udało ci się napisać zwartą ścianę tekstu bez dialogów - a mimo to ciekawego, wciągającego i lekkiego


Dobra architektura nie ma narodowości.
s
s