Pisane kiedyś, w ramach przerywnika.
Szare rzędy bezlistnych krzewów zdają się nie mieć końca. Mijając ostatni szpaler, czuję się jak zdrajca – powiesiłbym się na najbliższym drzewie, gdyby tylko okolice Hundstadtu nie były obszarem półpustynnym, a ich roślinność była wyłącznie niskopienna. Jednak nie mogę sobie pozwolić na luksus szybkiej śmierci, a wszystko z powodu tego przeklętego dyplomu i doskonałej znajomości języka niemieckiego.
– Zna pan doktora Dott? – pyta oprowadzający mnie po ośrodku strażnik. Szczerzy się przy tym niczym wampir.
– Tak, słyszałem o nim – odpowiadam, nie podnosząc oczu. Nie chcę, by dostrzegł w nich strach.
„Diabeł”, bo tak przezywam w myśli strażnika, uśmiecha się jeszcze szerzej i mówi tak prędko, że z trudem rozróżniam słowa, a ich sens mogę jedynie wyczuć. Właśnie pochwalił mnie, jak pięknie mówię po niemiecku. Gdyby ten człowiek wiedział, że podobne komplementy rozbudzają we mnie żądzę mordu… Muszę się jednak hamować – nie wypada zabijać ludzi.
Wchodzimy do dusznego, tonącego w półmroku baraku.
– Laboratorium – tłumaczy przewodnik, wskazując na poniewierające się po kątach szmaty i zakurzone probówki rodem z pracowni średniowiecznego alchemika. Atmosfera tego miejsca przytłacza, czuję wszechogarniającą słabość. Odruchowo przykładam dłoń do czoła, przymykam piekące od bezsenności oczy.
– Wszystko w porządku? – Pytanie o brzmieniu bolesnym niczym ukąszenie żmii przywraca mnie do rzeczywistości; uchylam powieki i znów widzę służalczo uśmiechniętą twarz dozorcy. Kiwam głową, tłumaczę się zmęczeniem.
– Dobrze! – Szczerzy się jeszcze bardziej, szerokim gestem otwierając pomalowane farbą olejną drzwi.
Wchodzę do niewielkiego pokoiku o zielonych ścianach – stojące pośrodku żelazne łóżko i kulawa, ustawiona na stercie książek szafka nocna w stylu biedermeier utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jest to część laboratorium, ale coś, co w ofercie pracy określono jako apartament głównego asystenta. Ośrodek Badań Nad Psychiką w Hundstadt słynie z dziwacznych rozwiązań architektonicznych, ale spoczywający na opasłych woluminach wrak mebla wprawia mnie w stan najwyższego osłupienia – gapię się na konstrukcję przez dłuższą chwilę, bezmyślną kontemplację przerywa syczący głos strażnika.
– Pańskie rzeczy za chwilę tu będą. Tymczasem proszę pójść za mną, pan Dott chce się z panem koniecznie zobaczyć. – Zamaszysty gest nie pozostawia mi wyboru: staję na progu, tłumiąc pokusę rzucenia się na przykryte zieloną kapą łóżko.
Ponownie przemierzamy bezlistną, szarą pustynię, tym razem idąc w kierunku ceglanego baraku, który, jak się później dowiedziałem, jest przede wszystkim głównym miejscem przeprowadzania badań nad zachowaniami agresywnymi i siedzibą dyrekcji, ale pełni też funkcje: stołówki (w nadzwyczajnych przypadkach), sali dansingowej (tylko w dni świąteczne), zbiorowej sypialni (jeśli zdarzy się nadwyżka badanych), sali konferencyjnej (raz na ruski rok).
Rozmowa z panem Dott nie dochodzi do skutku, gdyż wkrótce po tym, jak przekroczyliśmy próg pomarańczowego budynku okazało się, że mój przyszły zwierzchnik właśnie o mnie zapomniał i wyszedł na spacer po okolicy. Na pytanie, kiedy wielebny doktor zamierza powrócić, sekretarka bezradnie wzruszyła ramionami.
– Nie wiem – mówi. – Pan Dott zazwyczaj wychodzi, nie mówiąc mi, kiedy wróci. To może potrwać do bardzo późna, więc radzę się nie przejmować i poczekać. – Wskazała miękką, wypłowiałą od słońca kanapę.
– Nie może pani do niego zadzwonić? – pytam, wściekły, że dałem się wystrychnąć na dudka.
– Nie mogę. – Kobieta trzepocze rzęsami, jakby wierząc, że ta czynność zmniejszy mój gniew. – W Ośrodku nie ma łączności telefonicznej.
Nie wierzę temu, co mówi, sięgam więc po komórkę – słupki zasięgu są puste. Tłumiąc przekleństwo, proszę sekretarkę, by posłała po mnie kogoś z obsługi, skoro tylko pan Dott się zjawi.
– Dobrze.
Wybiegam na ulicę. Tuż za mną słyszę ciężkie kroki dozorcy.
– Dokąd pan biegnie?
– Do siebie! – odkrzykuję.
– Nie trafi pan! – wrzeszczy, dysząc ciężko.
Resztę drogi przebywamy razem. Naprawdę bym nie trafił – Ośrodek to istny labirynt. Kiedy jesteśmy już na miejscu, dziękuję strażnikowi i proszę, by zostawił mnie samego. Przede wszystkim chcę trochę odpocząć. Zielona kapa działa jak magnes. Zasypiam od razu, nie myśląc o niczym.
Spotkanie z szefem
1Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/