(Ob)leśna panna

1
Opowiadanie, które brało udział w Fantazmatach. 8)

– Ja to lubię, jak kobita ma na czym sobie klapnąć – zarechotał dziadek, łapiąc się wymownie za prawy półdupek. W uśmiechu obnażył niemal bezzębną szczękę. – Zadek u panny jędrny być musi, jak, nie przymierzając, jabco na jesieni. Spotkałem raz taką…

– Tato – upomniała go Jaruszka, niosąc ziemniaki w drewnianej misie. – Dziatwę gorszysz tymi sprośnymi opowiastkami, co to w prawdziwym świecie i tak miejsca nie miały.

– A skąd ty możesz wiedzieć, com ja przeżył za mego żywota, albo gdzie jam bywał?

– Bywałeś ino w Moczydłach, wsi naszej – odparła, po czym zwróciła się do dzieci – Kartofle z omastą stygną. Jedzta, bo świnie też głodne, na resztki czekają.

Dziadek prychnął tylko lekceważąco i wyszedł z chaty. Codziennie, nim nastała noc, szedł, by zagonić zwierzęta do chlewa, inaczej jak to mówił „szły w szkodę” na polu sąsiada, a za owe szkody nie było z czego zapłacić.

Dzieci, wyraźnie zawiedzione tym, że nie usłyszą dalszej części pasjonującej opowieści, zasiadły na ławie, by wspólnie zjeść wieczorny posiłek. Tylko najstarszy z szóstki rodzeństwa, siedemnastoletni Wicek, z powodu ogromnych uszu zwany Zającem, nie czuł się głodny. Jego myśli zaprzątało coś innego niż ziemniaki z okrasą, choć okrasę lubił ponad miarę.

Dziadek kiedyś wspominał mu, że oprócz ludzkich kobiet, a te niestety nie zwracały na chłopaka uwagi, są jeszcze tajemnicze panny z lasu, których uroda obrosła legendą, lecz mało kto widział je na własne oczy. Staruszek ponoć widział, a Wicek, komu jak komu, ale dziadkowi ufał bezgranicznie. W końcu to starzec, po śmierci ojca, oporządzał całą ich szóstkę, gdy matka pracowała w polu.

– Co, Wicuś, nie jesz? – zapytała matka, nabierając ziemniaków na drewnianą łyżkę.

– Brzucho mnie boli – odparł chłopak, obejmując się w pasie, by nie wyjść na gołosłownego. – Ani chybi będzie bolesna biegaczka, bo mi się w kiszkach jakoś tak międli.

– Olaboga – westchnęła zatroskana kobieta, a dzieci, wszystkie jasnowłose, podobne jedno do drugiego, na moment przestały jeść. – Leć na pole, byle wiatrów nie wstrzymuj, bo od tego może cię rozpuknąć.

– Co to znaczy „rozpuknąć”? – zapytał najmłodszy chłopiec, a reszta czekała na odpowiedź.

– To znaczy, że mu kiszki napuchną i pęknie jak ten zdechły wzdęty baran, coście go latem znaleźli nad rzeką. Mówiłam, nie tykać truchła kijem, a wyśta i tak tyknęli. Wtenczas go rozpukło. – wytłumaczyła obrazowo Jaruszka. – Jedzta, bo świnie czekają.

Wicek wybiegł z chaty niby męczony biegunką. Przystanął w gęstniejącym mroku, rozejrzał się za dziadkiem, lecz starego nigdzie nie było.

– Dziadzio?! – zawołał szeptem tak, by jego głos nie dotarł do uszu matki. – Gdzie wy są?

– Tu żem jest, smarku jeden – odpowiedział mu głos zza murka.

– Bo ja chciałem spytać o… – urwał, nie wiedząc jak ubrać myśli w ładne słowa. – …O te zadki niewieście.

Stary aż klepnął w kolana ze śmiechu.

– Mój tyś, Zającu! – zawołał uradowany. – Ino ty jeden moje opowieści cenisz, a nie jak synowa, tfu, psia jucha, świętoszkowata baba. Ino żre i się modli.

Przysiedli razem na kamiennym murku, pod gałęziami starego grabu, którego drobne listki szumiały na wietrze. Wieczór był przyjemny.

– Co dokładnie chciałbyś wiedzieć? – zagaił dziadek, żeby ośmielić wnuka. – Jak dziewkę na tańce we młynie zaprosić?

Chłopak zasępił się na chwilę.

– Pamiętam, jak dziadzio opowiadał coś o leśnych pannach…

Starzec wydał usta i pokręcił głową.

– Ciężka sprawa. Byłem ja kiedyś u wiedźmy, co mnie, młodego wtedy, nauczyła jak przyzwać nocną rusałkę.

– Nocną rusałkę?! – Młodzieniec aż podskoczył. – O, tak!

Dziadunio nagle zdał sobie sprawę, że powiedział ciut za dużo. Dekadę temu zazgrzytałby zębami, ale teraz mógł jedynie potrzeć o siebie dziąsła.

– Ale to niepewne i trudne, i… zawiedziesz się jeszcze – przestrzegł staruszek.

– I tak chcę spróbować – postanowił Wicek.

– To słuchaj mnie, Wicusiu kochany: gdy minie północ, musisz wziąć świeży mech, napchać go sobie do uszu, a potem wypowiedzieć słowa… – starzec nagle zamilkł, jakby przeszukując wspomnienia.

– Jakie słowa? Mówże, dziadziu, chyżo!

Staruszek odchrząknął flegmę.

– „Wzywam cię, pomiocie leśny, ukażcie swe lico, jeśliś nieobleśny”.

– I tyle?

– Tyle – przytaknął poważnie dziadek. – Przyzwiesz wtedy najbliższą leśną istotę, która się gdzieś tu szwenda.

– Nic trudnego! – uznał Wicek, naiwnie wierząc w słowa staruszka.



***



Kiedy zapadła noc i wszyscy w chacie posnęli, Wicek leżał w ciemności, słuchając, jak burczy mu w brzuchu. Żałował, że nie zjadł kartofli, gdyż z pełnym żołądkiem człowiek zawsze się mniej lęka. Jego początkowy entuzjazm szybko zgasł, kiedy przypomniał sobie to, co o magii i zaklęciach słyszał od matki. O starym młynarzu, który chcąc ocalić chorą córkę, poradził się czarownicy i teraz zarówno on, jak i jego rodzina, straszą w starym młynie. I o Jaśku, który podczas grzybobrania spotkał driadę – tak ludzie gadali, kiedy już znaleźli jego wyschnięte na wiór truchło. Opowieści było wiele, ale wszystkie kończyły się tragicznie. Pomimo tego Wicek postanowił spróbować.

Był zbyt zdesperowany. Może gdyby nie ogromne odstające uszy, może gdyby nie piegi, krzywe zęby i wygląd chudzielca, miałby powodzenie u wiejskich dziewek. Nie musiałby wtedy prosić dziadka radę, a opowieść o leśnych pięknościach potraktowałby jako bajkę. Teraz jednak czuł, że to jego jedyna szansa, aby stać się mężczyzną.

Wyciągnął spod siennika kępkę mchu, którą zebrał, jeszcze nim przypomniał sobie straszliwe dzieje tych, którzy próbowali poprawić swój los przy pomocy magii. Porwał ją na małe kawałki, a potem z lekkim obrzydzeniem włożył do obu uszu. Mech wypełniający małżowiny był chłodny, lekko wilgotny, odcinał chłopaka od wszelkich dźwięków.

Cicho wypowiedział słowa:

– Wzywam cię, pomiocie leśny, ukaż swe lico, jeśliś obleśny.

Minęła chwila, gdy zawołał przerażony:

– O nie!

Odpowiedział mu jakiś pomruk.

– Wicuś, kiszki ci jeszcze dokuczają? – Przez mech w uszach ledwo usłyszał zaspany głos matki.

– Pierdłem sobie żwawo i jakoś mi lepiej.

Upewnił się, że kobieta na powrót zapadła w sen. Nie wiedząc co czynić, gorączkowo powtarzał w myślach: „Nie. Nie. Lica nieobleśne”. Co teraz? Cóż więcej mógł uczynić, by naprawić tę pomyłkę?

Rozejrzał się dookoła z przestrachem, że zaraz ujrzy tu jakieś obleśne lico, ale nic się nie wydarzyło.

Uff, pomyślał. Widać dziadek mnie oszukał. To nie byłby zresztą pierwszy raz, kiedy starzec zadrwiłby sobie z naiwności wnuka.

Było już późno, toteż znużony młokos szybko zapadł w sen. Odgłosy wsi: psie ujadanie za płotem, cykady i senne ryczenie jeleni z pobliskiego boru – wszystko to odpłynęło gdzieś daleko. Nie zbudziło go skrzypnięcie drzwi chaty ani ciężkie kroki, które zbliżały się z każdą chwilą. Dopiero zionący fetorem zgnilizny oddech zdołał wyrwać Zająca ze snu. Usłyszał dziwny świstliwy oddech gdzieś za plecami.

– Dziadek, to ty? – zapytał cicho, marszcząc nos, lecz nie padła żadna odpowiedź. – Matko, co to? Co to za hałas? Kto tu jest?! – przysiadł na posłaniu i rozejrzał się, ale w ciemności niewiele widział.

Przebudzona matka, majacząc, odparła:

– Śpij, Wicuś, to ino makolągwa podśpiewuje za oknem.

Wtem długie ramiona obleczone zwiotczałą skórą chwyciły go za barki. Chciał krzyknąć, lecz odebrało mu mowę i stał się niemy niczym ryba, bezradnie machając rękoma. Dostrzegał kształty śpiącego rodzeństwa, lecz nie mógł nikogo z nich dosięgnąć, toteż nie wiedzieli oni nic o jego zaciętej walce z… No właśnie z czym? Próbował całą tę sytuację wytłumaczyć sobie jakoś racjonalnie, ale wciąż wracał do tego samego punktu – oto przybyła na jego wezwanie leśna oblubienica.

Odwrócił głowę w stronę, z której dochodził ten potworny smród, gorszy od świńskiego łajna i tygodniowego trupa razem wziętych. Szybko pożałował swego czynu, bo ujrzał chudą kobiecą twarz z wyłupiastymi oczyma. Mamuna obnażyła przegniłe zęby w złowieszczym uśmiechu, czując, jak bardzo chłopak się jej boi. Chociaż wezwana za pomocą magii, była teraz bardziej realna niż cokolwiek innego na świecie.

Spoconymi dłońmi Wicek próbował oderwać od siebie ramiona upiora przyssane do jego pleców niczym macki.

– Kto jest najpiękniejszy na świecie? – wysyczała mu do ucha, a fetor zgnilizny przybrał na sile, powodując u młodzieńca odruch wymiotny.

Nic nie odpowiedział; nawet gdyby mógł, nie umiał tak dobrze kłamać, by upiór w to uwierzył.

Mamuna puściła go, lecz nie na długo – pchnęła ofiarę na posłanie i dosiadła niczym konia. W słabym świetle księżyca wpadającym przez niedomknięte okiennice ujrzał w pełnej okazałości jej zwisające aż do pasa piersi i niemal łysą głowę, pokrytą tylko gdzieniegdzie kępkami nastroszonych białych włosów.

Wiedział już, że ten widok będzie prześladował go do końca życia.

Czuł, jak ostre długie szpony mamuny szarpią sznurek jego lnianych portek, aby dostać się do jego członka. Walczył, siekąc ramionami jak wiatrak, ale upiór nie dawał za wygraną.

– Zabiję cię, jeśli znowu zapytam, a ty nie odpowiesz, że to ja jestem najpiękniejsza na świecie… – wyszeptała z lubością. – Krew ci wyssę z żył, szpik z kości, mózg wyciągnę przez ucho, a fajfusa odgryzę.

Przeraził się jeszcze mocniej, ale nic nie mógł zrobić. Rzucał się tylko bezładnie po sienniku, podczas gdy mamuna starała się go posiąść, trzymając w pomarszczonej dłoni dziewiczy członek chłopaka.

Co ja żem nawyczyniał? Rozmyślał. Chciałem zaznać rozkoszy z jaką panną, a tu mi przyjdzie skonać pod tą odrażającą istotą. Boże przebacz mi, bo zgrzeszyłem, używając magii…

Coś huknęło i świsnęło im nad głowami. Zając odruchowo uskoczył, mamuna zaś padła jak długa na ziemię.

Chłopak, wyzwolony spod magii upiora, wrzasnął jak oparzony.

W mroku nocy dostrzegł dziadunia dzierżącego cep niczym najznakomitszą z broni.

– Chuj ci srogi, między nogi! – zacharczał stary, spluwając na mamunę, po czym zamachnął się, by wymierzyć kolejne uderzenie cepem – Giń, upiorze!

– Czego się drzesz!? – zawołała zbudzona matka. – Krowy zara gnać na pole trzeba, a nie po nocy lamentować!

– Dziadziuś ratuje moją niewinność przed upiorzycą, bo mnie siłą brała! – zawołał wciąż przestraszony młodzieniec. – Ścierwo w gaciach mi gmerało!

Najmłodsze z dzieci, nie wiedząc, co się dzieje, zaczęło płakać, najstarsze zaś, słysząc słowa brata, wybuchnęło śmiechem.

Gdy Wicek i dziadek znowu spojrzeli na klepisko, koło posłania było pusto. Leśna istota zniknęła gdzieś bez śladu.

Byłby to koniec tej historii, o której wszyscy, może poza Wickiem, szybko by zapomnieli, gdyby nie grzyby – a dokładniej maślaki.



***



– Weź koszyk, ino z pustym nie wracaj, bo kijem obiję, jak psa – ostrzegła matka.

Wicek przytaknął od niechcenia, wkładając łapcie z łyka, żeby nie poranić stóp. Ruszył do lasu, bo przynajmniej tam miał odrobinę spokoju od matczynego gderania. Jesień nadeszła niepostrzeżenie i drzewa gubiły kolorowe liście, a było to znakiem, że stary bór zaczął już obfitować w grzyby.

Październikowe słońce grzało rumiane policzki chłopaka. Wszedł w gęstwinę, wypatrując zdobyczy. Ostry zapach igliwia świdrował w nosie. Grzyb za grzybem, szybko uzbierał mu się pełen koszyk; najwięcej znalazł podgrzybków, kilka koźlaków, ale i borowiki trafiały się gdzieniegdzie. Dumny z siebie, miał już ruszać w drogę powrotną, kiedy przypomniał sobie, że matka najbardziej lubi maślaki. Strapił się trochę, że rodzicielka będzie niezadowolona z braku ulubionego przysmaku, więc postanowił pokręcić się jeszcze chwilę po lesie, licząc, że trafi na choćby jednego maślaka.

Przedzierał się przez splątane gałązki tarniny, które szarpały bezlitośnie jego koszulę, by dotrzeć do polany, otoczonej świerkowym młodnikiem, gdzie miał nadzieję coś znaleźć. Ujrzał w trawie śliskie brązowożółte kapelusze i schylił się, by je zebrać.

Nagle coś usłyszał; do jego uszu dobiegł czyjś głos, choć zdawało mu się, że był w lesie sam. Zdecydowanie nie były to dźwięki leśnej zwierzyny.

Przywarł do wielkiego głazu na podobieństwo jaszczurki, rozpłaszczając swe ciało na chłodnej kamiennej powierzchni. Nasłuchiwał, starając się uspokoić oddech.

Na czele dziwacznego pochodu, który zbliżał się do polany, szedł wodnik o zielonkawej skórze i splatanych, sięgających ziemi włosach. Jego ciało, nie licząc biodrowej przepaski wykonanej z sitowia, było zupełnie nagie.

– Moje drogie – przemówił chrypliwym głosem. – Jesteśmy na miejscu.

Zając zauważył, że poza wodnikiem, wszystkie pozostałe postaci były płci żeńskiej. Ich piękno dostrzegalne było nawet z odległości. Wzrok nie mógł mylić chłopaka – oto miał przed sobą dwanaście rusałek! Niektóre z nich nosiły stroje na podobieństwo wiejskich dziewcząt, inne pozbawione odzienia, przyozdobiły się zaledwie wiankami z polnego kwiecia. Wicek nie mógł się napatrzeć. Oto nadszedł jego szczęśliwy dzień.

– Ja zaśpiewam! – zawołała jedna z rusałek, rudowłosa.

Wodnik skinął głową, a reszta zamilkła, w bezruchu obserwując towarzyszkę.

Zając nie mógł nacieszyć oczu jej pięknem – twarz o idealnej, niespotykanej u ludzi symetrii, miedziane loki sięgające pasa i jędrne piersi. To właśnie na nich chłopak skupił całą uwagę. Rusałka śpiewała, a jej wysoki czysty głos niósł się echem po lesie. Była to najsłodsza melodia, jaką Zając kiedykolwiek słyszał.

Kiedy skończyła, Wodnik przemówił:

– Zebraliśmy się tu, aby jak co roku spośród leśnych panien wybrać tę najpiękniejszą. Kandydatek jest dwanaście, wśród nich są cztery rusałki z pobliskiego jeziora Trzęśla, cztery wodniczki rzeczne z Utopicy, dwie dziwożony polne, oraz driady leśne. Wszystkie piękne, ale która najpiękniejsza?

– Jeszcze ja – odezwał się nieznajomy niski głos.

Zza krzaków wyłoniła się ona. Zając zbladł i poczuł, że robi mu się słabo na samo wspomnienie tamtej okropnej nocy, kiedy to przywołał leśną pannę.

Mamuna stanęła pośrodku rusałek. Naga i pomarszczona o zniekształconym ciele – długich kończynach i małej, łysiejącej głowie. Wionęło od niej smrodem rozkładu.

– Dopisz mnie do listy – zażądała.

– Jak się nazywasz? – zapytał wodnik. Nie zamierzał wchodzić w spór z tak mściwym stworzeniem, jakim była jego rozmówczyni. Z racji swej brzydoty i tak nie miała szans na wygraną.

– To Ekma – szepnęła któraś z rusałek. – Mamuna.

– Mamuny nie mogą brać udziału w naszych wyborach – dodała inna, ciemnooka dziwożona. – Mają złą sławę.

– Nie, nie – zaprzeczyła Ekma skrzekliwie, wytrzeszczając nabrzmiałe krwią oczy. Specjalnie do konkursu umalowała sokiem z buraka gnijące wargi i zapadnięte policzki. Na głowę zaś włożyła skradziony z wiejskiego cmentarza wieniec. Wszystko to, by ukryć swą prawdziwą naturę. – Jestem rusałką o imieniu Orfealia. Pochodzę z jeziora… hmm… Wielkiego, które jest… eee… za tym borem, daleko.

– Ach tak, dobrze – przytaknął wodnik, nie chcąc waśni. – Masz numer trzynaście.

Zdjął naszyjnik z rulonikiem z brzozowej kory i zaostrzonym piórkiem dopisał na końcu listy ostatnią uczestniczkę.

– Drogie panie, jak co roku, nagrodą jest tytuł Najpiękniejszej Leśnej Panny i prawo do trzech zachcianek, które pozostałe spełnić muszą.

Uśmiechnięte panny przytaknęły; wszystkie dobrze znały zasady.

– Czekamy tylko na jedno – rzucił Wodnik. – Na bezstronnego sędziego. To on podejmie decyzję, która z was jest tą najpiękniejszą.

Zając po tym, jak ujrzał swą nocną prześladowczynię, chciał jak najszybciej wydostać się z lasu. Nie było mu to jednak dane. Zdołał zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy jakaś sucha gałązka pękła mu pod stopami. Zamarł.

– Mamy sędziego! – krzyknął wodnik, ruszając w stronę młodzieńca.

– Tak szybko?!

– Ach! – Ekscytowały się rusałki, popiskując wesoło niczym stado podlotków.

Wodnik dopadł chłopaka. Chwycony za nogę Wicek szybko stracił równowagę i zgubił kosz z grzybami. Jego stopa, w uścisku rąk wodnika, była niczym zakleszczona w imadle. Skąd w tej wątłej wodnej istocie brała się taka siła? Chłopak nie wiedział, a jego myśli kręciły się tylko wokół ucieczki jak najdalej od mamuny. Próbował, ale bezskutecznie.

Oszalałe serce tłukło coraz szybciej. Zając zacisnął powieki, nie chcąc wybuchnąć płaczem. Nagle wodnik odpuścił, a wokół zapadła cisza. Młodzieniec odważył się zerknąć, co też się dzieje.

Wbrew najgorszym przypuszczeniom, miał nad sobą piękne twarze leśnych panien.

– Jesteś naszym bezstronnym sędzią – wyjaśniła ruda.

– Nie zwiodła cię uroda naszych kandydatek, więc jesteś godzien wybrać najpiękniejszą – powiedział wodnik. – Musisz podjąć decyzję, która z nich jest najpiękniejsza. Jestem pewien, że wybierzesz mądrze, gdyż widać, że nie tylko oczyma patrzysz.

Wicek podniósł się niezdarnie, nie wiedząc, co też czynić. Przebiegł wzrokiem po otaczających go kandydatkach, a strach naraz ustąpił uczuciu podniecenia i zachwytu.

Ruda, złotowłosa, czarnooka. Jedna pełna gracji, druga o wydatnych ustach. Jedna twarz roześmiana, drugie oblicze poważne, owiane tajemnicą, którą chce się poznać. Część o piersiach dużych, jędrnych, inne z delikatnymi, jak u młodych dziewcząt.

Chłopak nie wierzył własnym oczom. Już z odległości leśne panny były piękne, a co dopiero teraz.

– Wybierz którąś, miejmy to za sobą – zachęcał wodnik, ale młodzieniec go nie słyszał.

Maślanymi oczyma wodził po kandydatkach, nie mając pojęcia, którą wybrać. Wszystkie były tak urodziwe, że nie chciał żadnej z nich urazić. Najchętniej wybrałby wszystkie!

– Mnie wybierz – rzuciła ruda, figlarnie mrugając okiem.

– Lepiej mnie, pokażę ci moją rzekę – wtrąciła inna z rusałek.

– Ja ci pokażę nie tylko rzekę! – zaoferowała dziwożona.

Wicek umierał z zachwytu. O czymś takim nigdy nie marzył. Nie dość, że otaczały go przepiękne istoty, to wszystko zmierzało do czegoś większego. Czegoś, co przerastało jego najskrytsze, najbardziej nieczyste marzenia.

– Mam pytanie do sędziego – odezwała się, milcząca do tej pory, mamuna, która została oddzielona od Wicka. Leśne panny chciały bowiem być jak najbliżej wybrańca, pełne nadziei, że to zagwarantuje im zwycięstwo.

Głos maszkary sprawił, że Wicek nagle oprzytomniał. Odwrócił się w kierunku trzynastej kandydatki, akurat w momencie, kiedy ta przebiła się przez ciasny krąg rusałek.

– Mam pytanie – powtórzyła mamuna, rozpoznając w sędzi swą niedoszłą ofiarę. – Kto jest najpiękniejszy na świecie?

W tym momencie spojrzenia Zająca i mamuny spotkały się. Kreatura wyszczerzyła obleśne zęby, a w umyśle chłopaka zabrzmiały słowa, które szkarada wypowiedziała mu do ucha tamtej pamiętnej nocy: „Krew ci wyssę z żył, szpik z kości, mózg wyciągnę przez ucho, a fajfusa odgryzę.”

Widok krwi nie był mu obcy, bo w świniobiciu brał udział nie raz, szpik w zasadzie lubił i wysysania go nie kojarzył z niczym nieprzyjemnym, mózgu własnego nigdy nie widział… ale utrata męskości wprawiała go w przerażenie. Zrobiłby wszystko byle nie stracić członka.

Nieśmiało podniósł dłoń, wskazując na mamunę. Wśród rusałek zapanowało poruszenie.

– Ta – rzekł.

– Na pewno? – zdziwił się wodnik.

– Tak, ta. Ona jest najpiękniejsza na świecie!

– Ale jak to? – pytały rusałki z niedowierzaniem. – Przecież…

– Sędzia zdecydował – stwierdził wodnik, równie mocno zaskoczony wyborem Zająca. – Nie nam podważać bezstronną decyzję – złapał chłopaka za rękę i odprowadził do lasu.

Młodzieniec nie oponował, gdyż ponownie zapragnął być jak najdalej od mamuny. Chciał wierzyć, że spotkał ją ostatni raz. Kiedy zniknęli w gęstwinie, wszystkie panny z pogardą spojrzały na Ekmę. Musiały przecież spełnić trzy pragnienia maszkary. Mamuna uśmiechnęła się złowieszczo i powiedziała:

– A teraz życzę sobie…
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

(Ob)leśna panna

3
Dziękuję. W zasadzie to nie miałam pomysłu na jakieś poważniejsze opowiadanie na Fantazmaty, więc pomyślałam, że może chociaż uda mi się rozbawić jury. Chyba się udało, bo chociaż nie wygrałam, jestem zadowolona z punktacji, którą mi przyznano :lol: Brałaś udział?
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

(Ob)leśna panna

4
Czarna Nina pisze: Dziękuję. W zasadzie to nie miałam pomysłu na jakieś poważniejsze opowiadanie na Fantazmaty, więc pomyślałam, że może chociaż uda mi się rozbawić jury. Chyba się udało, bo chociaż nie wygrałam, jestem zadowolona z punktacji, którą mi przyznano :lol: Brałaś udział?
Nie wiem jak Jury, ale mnie rozbawiłaś. :) Udział brałam, z punktów też jestem w miarę zadowolona.
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

(Ob)leśna panna

5
Czarna Nina pisze: A teraz życzę sobie…
Nienawidzę Cię -,- chcę na PW, czego życzyła sobie mamuna.
Czarna Nina pisze: Chuj ci srogi, między nogi!
To fajne :D
Czarna Nina pisze: com ja przeżył za mego żywota, albo gdzie jam bywał?
Tutaj bardziej by mi pasowało: "Gdziem ja bywał".
Czarna Nina pisze: Jedzta, bo świnie też głodne, na resztki czekają.
Coś oprócz resztek? Świń przynajmniej dwie sztuki, a resztek z obiadu niewiele zapewne. Nie sądzę, żeby resztki z obiadu zrobiły świniom wielką różnicę. Nie sądzę również, by świnie jadły to, co mieszkańcy, szczególnie biedni. Prędzej byłyby to drugiej jakości odpadki.
W ubogiej rodzinie też nie liczyłbym raczej na resztki z obiadu, prędzej dzieciaki zjadałyby wszystko do suchego talerza.
Czarna Nina pisze: Wzywam cię, pomiocie leśny, ukażcie swe lico, jeśliś nieobleśny
Zdecydowanie powinno być "ukaż". Wiem, że można stylizować czasowniki, mówiąc do pojedynczej osoby, używając czasownika w liczbie mnogiej; nawet po dziś dzień w moich stronach się tak mówi, szczególnie do starszych osób, ale tutaj to zwyczajnie słabo gra.
Czarna Nina pisze: Ostry zapach igliwia świdrował w nosie.
Więc i maślak powinien się tam znaleźć.
Czarna Nina pisze: matka najbardziej lubi maślaki.
Czemu, na litość boską? Smakiem się nie wyróżniają, a dodatkowo są upierdliwe w przyrządzeniu :)
Osobiście nawet ich nie zbieram.
Czarna Nina pisze: Przywarł do wielkiego głazu na podobieństwo jaszczurki, rozpłaszczając swe ciało na chłodnej kamiennej powierzchni
Tego trochę nie rozumiem... Położył się na nim? Może i nie, ale trochę tak to brzmi.


Wybory miss lasu... całkiem zabawne. Byłem ciekaw, jaką decyzję Wicek podejmie.
W sumie skopał. Mógł wybrać rudą z fajnym biustem i poprosić, żeby jednym z jej życzeń było pozbycie się mamuny. Ale to moje zdanie. Chłopak zestresowany, pewnie daleko mu było do takich pomysłów.

Początek nieco siermiężny, jak na moje. Może z powodu stylizacji?
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

(Ob)leśna panna

6
@ Mamuny nie mogą brać udziału w naszych wyborach – dodała inna, ciemnooka dziwożona. – Mają złą sławę.
/ trochę dziwne uzasadnienie

@ pełne nadziei, że to zagwarantuje im zwycięstwo.
/ dość oczywiste, po co pisać?

@  i dosiadła niczym konia
/ że na plecach? ;)

@ zniknęła gdzieś bez śladu.
/ "gdzieś" zbędne

Ogólnie: fajne, lekkie, humorystyczne. Za słaby jestem, żeby coś więcej powiedzieć.

Added in 1 hour 9 minutes 36 seconds:
PS.

@ wydał usta
/ wydął usta?

(Ob)leśna panna

9
Czarna Nina pisze: Dostrzegał kształty śpiącego rodzeństwa, lecz nie mógł nikogo z nich dosięgnąć, toteż nie wiedzieli oni nic o jego zaciętej walce z… No właśnie z czym? Próbował całą tę sytuację wytłumaczyć sobie jakoś racjonalnie, ale wciąż wracał do tego samego punktu – oto przybyła na jego wezwanie leśna oblubienica.
Ktoś go właśnie napadł, toczy zaciętą walkę ale ma czas na rozmyślania? Nie odniosłem wrażenia gwałtowności jego myśli. Żeby sobie coś wytłumaczyć potrzeba czasu i dystansu, a on do tego zrobił to wielokrotnie.
Mam wrażenie, że z biegiem opowiadania stylizacja językowa traciła na intensywności, z początku była wręcz męcząca, a na końcu prawie jej nie było.
Tekst urwał się w najciekawszym (moim zdaniem) momencie, bo szczerze mówiąc los głównego bohatera był mi trochę obojętny, a rusałki mogły właśnie dostać nieźle po zadkach. Chętnie przeczytałbym o tym jak dziadek znów wkracza do akcji.
Przyznam, że czytało mi się to całkiem nieźle (może trochę początek mnie zmęczył) i zdecydowanie chcę się dowiedzieć co było dalej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”