
- Wejdź. Usiądź. – król wskazał zydel u podnóża tronu. - Opowiadaj.
Rycerz otaksował wzrokiem niskie siedzisko i pomyślał o nowej, nierozchodzonej jeszcze zbroi.
- To ja może postoję. – bąknął.
- Siadaj! – władca uderzył pięścią w poręcz tronu.
Usiadł posłusznie.
- Mów.
- Co mam mówić, wasza wysokość? – wojak odchylił przyłbicę i założył wystający z jej końca haczyk na pręt na szczycie hełmu.
- Mów jak oceniasz mijający rok.
- Pozytywnie, wasza wysokość.
- Ponieważ?
- Wiele się nauczyłem.
- Podaj trzy przykłady.
- No to może... No nie wiem... Jak skutecznie usuwać ze zbroi plamy z krwi i trawy, jak szybko dosiadać konia, żeby nie spaść z drugiej strony, i ten...
- Dobra, dobra. – król spojrzał na ścienny zegar słoneczny. – Wystarczy. Musimy się streszczać, za pięć minut mam ważną audiencję. Sformułuj to jakoś ładnie na piśmie, bardziej okrągłymi słowami, i dodaj coś trzeciego. Cele roczne dowiozłeś?
- No chyba tak...
- Chyba?
- W ostatnim punkcie miałem czynne uczestnictwo w życiu zespołu i szerzenie dobrego imienia królestwa na zewnątrz. Podczas bitew zachwalałem nasze mocarstwo kilku kolegom z innych królestw, tylko nie wiem, czy to liczyć, bo potem ich zabiłem...
- Ilu zabiłeś?
- No w sumie to czterdziestu pięciu, rycerzy, bo ściąłem też kilku chłopów, ale to niechcący. A w ogóle w celach miałem dwudziestu.
- Chłopi byli nasi czy obcy?
- Obcy.
- Dobra, zaliczam całość. A teraz wstawaj i zmykaj, mam ważniejsze sprawy. – władca uczynił ręką gest jakby odganiał natrętną muchę. Poczekał, aż skrzypienie zbroi ucichnie. Odłożył koronę, wyjął spod tronu poduszkę z napisem „I love my kingdom” i uciął komarka.