2
autor: Obywatelka AM
Zasłużony
Stary golem mocno śpi
Tekst I
Golema mógł stworzyć jedynie człowiek o dobrej woli i nieskazitelnym sercu. Ten „szczegół” był niezbędny przynajmniej w wypadku naturalnego ożywienia błotnej istoty. A co, jeśli mag nie spełniał warunków?
Przykładem kogoś takiego był stary Yonn – szanowany mieszkaniec Gheby, zaufany czaromistrz króla. Zawsze mądry, zawsze użyteczny. Zawsze wzbudzający strach w sercach strażników krzątających się po wieży, z której wychodził dosyć rzadko. Kto wie, może właśnie przez osamotnienie zgwałcił, a potem udusił służącą? Wprawdzie wszyscy magowie byli objęci celibatem, lecz większość mieszkała w miastach, gdzie na kobiecie krągłości mogli spoglądać do woli; w wieży Yonn’a służąca była jedynym przedstawicielem płci pięknej. Ona jedyna. Poddana. Delikatna. Bezbronna…
Gdy zacisnął zimne, kościste palce na jej szyi, coś poprzestawiało mu się w głowie. Raz, a dobrze. Te nieodwracalne zmiany miały wpływ na łącznością z magią – nieczyste serce przestało być dobrym odbiornikiem mocy. Prościej – mag przestał być magiem; Yonn spieprzył na całej linii. Jednak po tym, jak chwycił gładką, ciepłą szyję służki, nie było już odwrotu. Były jedynie jej przestraszone oczy, które topiły się w strachu. Miotała się, wyrywała, Yonn trzymał jednak mocno – cierpliwie czekał, aż życie ucieknie z kobiety.
- No dalej – zacharczał. – Zdychaj!
Pokornie wysłuchała i umarła.
A potem wieża opustoszała – Yonn wygonił strażników i zamknął się na dłuższy czas. Czy cierpiał? Czy żałował tego, co zrobił? Ależ nie. Szukał sposobu na korzystanie z magii w między czasie ukrywając prawdę obrzydliwej zbrodni.
Wiadomość od króla, w której zawarta była prośba o stworzenie golema-strażnika jeszcze bardziej przyśpieszyła proces odzyskiwania sił magicznych. Proces, który zdawał się być nierealny.
- Niech to szlag! – Yonn zamiótł pięścią półkę z kolorowymi fiolkami. Szkło zatańczyło w powietrzu, po czym roztrzaskało się o kamienną posadzkę, zalewając ją gamą barw cieczy i oparów. – Przeklinam to wszystko!
Nie mógł odnaleźć sposobu. Nie mógł, dopóki nie natknął się na wzmianki o magii księżyca – mocy pozyskiwanej kosztem życia, mocy nieczystej i zakazanej.
- Serce… - Przesunął palcem pod wersem księgi, który brzmiał : „Napój z serca męża, bądź niewiasty, to jeden ze sposobów na korzystanie z księżycowej mocy”. – Przecież mam serce!
Zabitej służki, rzecz jasna. Przecież trzymał jej zwłoki w zakonserwowaniu! Czym prędzej wyciął potrzebny narząd, rozpuścił w kwasie – tak jak kazał przepis – i wypił jedynym duszkiem. Mniejsza o przeżarte gardło, krtań i całą resztę, ważne, że napój działał. Yonn poznał to po mrowieniu najpierw w koniuszkach palców, potem zaś w całym ciele – iskra magii wibrowała w magu, zalewając go falami szczęścia. Krzyczał, wymachiwał dłońmi, w euforii przewrócił stół i regał z książkami.
- Siła! - śmiał się zachrypniętym głosem, śmiał się pewien, że problem załatwiony. Lecz problem miał dalej – nieczyste serce, uniemożliwiające stworzenie golema. Naturalne stworzenie. Znał jednak inny sposób…
Pewnego dnia do wieży przyprowadzono więźnia, którego Yonn „zamówił” u króla w celach pomocy w pracach siłowych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mag nigdy nie pracuje za pomocą mięśni.
- Jak ci na imię? – zapytał, przeglądając grubą, czerwoną księgę.
Strażnicy zamknęli drzwi pokoju za plecami krótko ściętego, chudego mężczyzny.
- Carolf, panie.
- Wejdź i rozpakuj się – odrzekł mag, myśląc: ciesz się życiem, póki możesz.
A Carolf nie cieszył się długo.
***
WYPUść MNIE! SłYSZYSZ?! ZOSTAW! JAK TYLKO SIę UWOLNIę, TO CIę ZABIJę POPAPRAńCU! SłYSZYSZ?! ZATłUKę CIę CHORY SKURWIELU!
Krzyk tańczył radośnie po całej wieży, wędrował po schodach, odbijał się od ścian, aż docierał do twarzy Yonn’a i łaskotał jego usta, by wykrzywiły się w upiornym uśmiechu.
- Nasz golem obudził się. –Mag uśmiechnął się do obrazu, który przedstawiał wampirzycę ucinającą głowę rycerzowi . – Czas więc pogrążyć go w głębokim śnie… - Zdmuchnął świece na stole, po czym ruszył na dół, do Carolfa, zacierając ręce.
Zastał więźnia rzucającego się na blacie stołu, do którego był przywiązany. Sam blat umieszczono w szerokiej, metalowej bali, służącej niegdyś do przygotowywania w dużych ilościach odżywek dla roślin.
- Wypuść mnie! – ryknął Carolf. – Wypuść!
Mag odpowiedział mu serdecznym, a raczej serdecznie chorym uśmiechem.
- Golem dziś zapada w sen… golem dziś zapada w sen… - wymamrotał, krzątając się po pomieszczeniu.
- Co chcesz mi zrobić?
- Golem dziś zapada w sen…
- Odpowiedz!
Odpowiedział wiadrem pełnym błota, które wylał na Carolfa.
- Co jest… cholera! Przestań!
- Golem dziś zapada w sen…
Jeszcze kilka wiader.
- Nie!
I jeszcze trochę.
- Zamknij mój golemie oczy, grzecznie je do spania złóż…
Carolf zaczął krztusić się błotem, był w nim już cały zanurzony.
- Wśród ciemności będziesz kroczył, najpierw jednak… czuj… mój… nóż!
Mag wyciągnął zza płaszcza nóż o dosyć długim ostrzu, wysadzanym błękitnym kamieniem. Wzniósł je w górę, a w tym samym czasie zapłonęły świece rozstawione dookoła bali. Płomienie ustawione były tak, że ułożyły się na kształt oczu zerkających z podłogi.
- Nomen qui murus…
Ogniste oczy zamrugały, zakołysały się na zimnym powiewie powietrza.
- Zaprzestań! – Carolf wystawił usta ponad błoto. – Błagam!
-Murus sus nec…
NIE!!!
Oczy z ognia mrugały coraz szybciej, i szybciej, dziwny wiatr wył coraz głośniej, przewracając szafki stojące pod ścianami.
Kamień osadzony w sztylecie rzucił niebieskie światło na ofiarę maga.
- Golem dziś zapada w sen…
BłAGAM! ZOSTAW MNIE…
- Zamknij mój golemie oczy…
Błoto zaczęło bulgotać.
-…grzecznie je do spania złóż…
Wręcz wrzeć.
- Wśród ciemności będziesz kroczył…
Carolf ryczał z bólu, czuł jak jego skóra łuszczyła się, skwierczała i pękała, palona gorącą, błotnistą mazią. Tak samo włosy, usta. Oczy…
- Jednak najpierw…
BłAGAM!!!
-Czuj…
światło rzucone przez kamień błysnęło jeszcze mocniej.
-Mój…
Więzień uwolnił jedną dłoń; podniósł czerwoną, spieczoną kończynę, zaciskając pięść.
- Nóż!!!
Mag wbił sztylet w pierś Carolfa, uwolniona ręką zanurzyła się z powrotem w brązowej mazi, ta zaś zabulgotała złowieszczo i uspokoiła się. W tym samym czasie zgasła sieć „oczu” iskrzących się nad podłogą. Wiatr ustał.
Yonn odsunął się od bali.
Gotowe, pomyślał.
- A teraz… powstań. Powstań mój golemie.
Wielka, metalowa misa poruszyła się, błoto chlapnęło na podłogę podnosząc się do góry. Kapiąc z powrotem do bali, spływało z dużej, kanciastej istoty. Istoty bez oczu.
- Mój golem… - Mag uśmiechnął się, rozkładając ręce tak, jakby zaraz miał uścisnąć ukochaną, która wróciła z długiej podróży.
Golem wyszedł z naczynia, wyginając je swoim ciężarem, podszedł do Yonn’a i pochylił grubą, brązową głowę, bezkształtną twarz pozbawioną oczu, nosa i ust.
- Czarna magia – chrypnął Yonn i zarechotał, a jego śmiech rozbrzmiewał w całej wieży.
***
- Do czego jestem ci potrzebny? – Yonn patrzył lekceważąco na wysokiego rycerza o długich, rudych włosach, opadających na czoło. – Kto cię przysłał?
Na twarzy rudzielca pojawiło się zniecierpliwienie. Przyszedł tu z myślą, że dane mu będzie współpracować z miłym, młodym magiem, a zastał bladego, kościstego starca, wbitego w bordowy płaszcz. Na dodatek głos Yonn’a przyprawiał o dreszcze – charczał i świszczał jak śpiewak-topielec.
- Powtarzam już trzeci raz, panie: przysyła mnie sam król Kullir. Na mocy wydanego mi pisma, mam sprawdzić stan skarbca.
- Ale jaki to ma ze mną związek? – Yonn zerknął na kolczugę i pas ze złotymi klamrami. Członek gwardii honorowej, pomyślał.
- Oto pismo.
Yonn zerknął na list królewski.
„Co lat kilka upewniam się, czy skarby moje, a zarazem skarby całego rodu, są bezpieczne w miejscu spoczynku. Mimo dobrego strażnika - golema - który wyszedł z pod rąk czarmistrza Gheb, chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Z tegoż powodu nakazuję dowódcy mej gwardii, by w obecności maga Yonn’a (który ma pełną władzę nad golemem)sprawdził stan skarbca i bezpieczeństwo kosztowności”.
- Czyżbyś zapomniał, nadworny magu? – Rycerz pochylił się nad stołem, mrużąc oczy. – Kilka lat temu stworzyłeś golema, który miał pilnować skarbca. Dobrze mówię?
- Racja… mój stary golem.
- Właśnie. – Usiadł na krześle i podrapał się po głowie. – Reszta jest logiczna, wszystko zostało wyjaśnione w liście.
- A więc boisz się, że strażnik rozerwie cię na strzępy…
Rycerz milczał na te słowa.
Yonn zaśmiał się, wstając, by podejść do okna.
- Podobno rycerze nie wiedzą, co to strach. – Ironia w głosie maga rozbrzmiała w pomieszczeniu.
Rudzielec stanął na nogi, odsuwając nerwowo krzesło. Spojrzał gniewnie na Yonn’a.
- Przypominam… - zaczął, ledwo panując nad sobą. Mag wyczuwał idealnie jego gniew; obserwował dłoń wijącą się w pobliżu rękojeści miecza. - … że jako rycerz gwardii królewskiej jestem wyższy rangą od ciebie, magu. – „Magu” akcentował tak, jakby mówił o krowim łajnie. – Tak więc radzę ci panować nad językiem, bo gdy coś jest niewygodne w każdej chwili można to usunąć.
Yonn jedynie uśmiechnął się.
- Chcesz coś dodać? – zapytał. – Mam czas na rozmowę, zaś ta pogawędka robi się coraz ciekawsza… - Musnął pazurem czaszkę leżącą obok, na stole.
- Ty masz czas. Ja nie. Zaś król chce jak najszybciej usłyszeć raport ze skarbca, tak więc rusz swój tyłek i miejmy to za sobą – odrzekł już nieco spokojniej. Spoglądał na schody prowadzące do niższych pięter – miał już dość wieży Yonn’a. Od zawsze panował w niej nieprzyjemny nastrój, zaś gdy mag nazbierał tajemnic, wieża zeszkaradziła się jeszcze bardziej. Coś złego unosiło się na wszystkich piętrach. Jakiś niespokojny duch. Yonn nie zwracał na to uwagi, zajęty swymi sprawami lub pogrążony w myślach. Myślach godnych mordercy, hipokryty i szaleńca.
- Nie przedstawiłeś się, rycerzu.
- Jestem Turok, syn Groteska.
- Jam zaś jest mag Yonn. – Wystawił rękę do rycerza, wciąż uśmiechając się drwiąco.
- Darujmy sobie.
Do skarbca prowadziło szerokie pomieszczenie w podziemiach siedziby króla, oświetlone kilkunastoma pochodniami. Czerwony blask igrał z mazią zalegającą na podłodze, sięgającą prawie do kolan – miejsce to zawsze było podtopione szlamem na potrzeby golemów-strażników najmowanych przez króla. Po drugiej stronie „jeziorka” widniały duże, masywne drzwi. To za nimi kryły się kosztowności.
- Co za smród. – Rycerz zachwiał się, łapiąc równowagę; o mało nie wywalił się w ciemną maź.
- Bywa gorzej. – Mag rozejrzał się dookoła, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie. - Ale przyznam ci rację, perfumy to na pewno nie są. Wyciągaj klucze i chodźmy.
Idąc powoli, przesunęli się w środek sali.
- Czekaj. – Mag zatrzymał rycerza. – Powinien gdzieś tu być…
Yonn odszedł nieco od Turoka, gdy nagle szlam chlapnął obok, prysnął wysoko – z ciemniej cieczy podniosła się wysoka, kanciasta istota, kołysząca się lekko to w lewo, to w prawo.
- Jest! – zakrzyknął mag.
Turok odruchowo chwycił prawą dłonią za rękojeść miecza, wypuszczając przy tym klucze; te wpadły do śmierdzącej mazi.
- k***a!
- Co znowu?
- Upuściłem klucze!
- Gratuluję inteligencji, panie Turok. – Yonn odwrócił się plecami do golema. W tym czasie rycerz nerwowo grzebał w szlamie.
- Niech to szlag… gdzie one są?!
- Skąd te nerwy? Czyżbyś bał się mojego strażnika? – Mag zaśmiał się drwiąco.
- Z wami, magami i z tym, co tworzycie, nigdy nie wiadomo…
- Mój golem jest w pełni posłuszny. Na dodatek słodko śpi… - Yonn spojrzał na kreaturę z błota.
- Gdzie te klucze?!
- Stary golem mocno śpi… - nucił pod nosem Yonn. – Stary golem…
- Przestań! Nie mogę się skupić! – Mag zignorował te słowa.
-Stary golem…
Błotniste pięści golema poruszyły się. Dziwny obraz popłynął przez uśpione serce istoty z błota. Obraz młodzieńca cierpiącego przez maga… obraz, a po nim kolejne, coraz gorsze… to były resztki świadomości Carlofa. Resztki ludzkiej duszy, która umarła, uwięziona w ciele zniewolonego dźwiadła. Okruchy te zaczęły wibrować w martwym sercu, rzucać iskry i światło na świadomość ociemniałego stwora.
-… mocno śpi.
- Są! Mam je!
- Nareszcie! Chodźmy otworzyć… - mag nie dokończył. Golem zagrodził mu drogę.
- Co się dzieje? – zapytał Turok.
- Golemie… nakazuję ci odejść. Idź spać. Skarbiec jest bezpieczny.
Magowi odpowiedziało milczenie, golem zaś ani drgnął.
- Co jest grane?! – rycerz schował klucze za pas i wyciągnął miecz.
- No i po co ta broń? – Mag zwrócił się do niego. – Przecież mówiłem, że… NIE!!! – Ku zdziwieniu Turoka Golem podniósł Yonn’a do góry, trzymając za nogi i głowę.
- Postaw mnie na ziemię! – ryczał mag, wymachując dłońmi.
- Na bogów… - wyszeptał rycerz, cofając się.
- A ty, tchórzu, dokąd idziesz?! – Z dłoni maga wyskoczyły dwie błyskawice. Liznęły ściany dookoła, iskry posypały się i zasyczały na czarnym lustrze szlamu.
- Rozkazuję ci! Postaw mnie! – ogień buchnął z oczu maga, a ten zaryczał nieludzko, wręcz demonicznie.
- Ty kupo gówna! Jestem twoim panem!
Golem nie był już posłuszny. Słuchał teraz jedynie resztek ludzkiej istoty, które obudziły się ze snu zapomnienia. A te mówiły, wręcz powtarzały opętańczo: zabij go… zabij go…
- Rozkazuję…
Nie rozkazał. Nie zdążył.
Golem rozerwał maga na pół, krew bryzgnęła z rozprutego ciała, a wraz z nią wnętrzności sypiące się do szlamu. Ogień i błyskawice poleciały gęsto, a potem zgasły, a wraz z nimi potępieńczy krzyk upadłego maga:
- Niech cię, k***a, szlag! I ją też! Błagała o litość! Ale jej nie dostała!
Duch upadłego czaromistrza zasyczał, mieniąc się srebrem, po czym zniknął w zapomnieniu.
Rycerz stał otępiały i nic z tego nie rozumiał. Miecz drżał w jego dłoni i rzucał blask na otoczenie, odbijając światło pochodni.
Golem wrócił na swoje stanowisko.
Dobry był z niego strażnik. Z resztą – jak z każdego golema.
Bez twarzy, bez grymasów i zmęczenia. Bez słów i gestów.
Doskonały strażnik.
Nie z krwi i kości, lecz z błota. Prawdziwe dziecię Matki Ziemi. Dziecię narodzone nienaturalnie…
A zarazem skrzywdzony człowiek.
Ukruszona dusza, uwięziona w skorupie nie do zdarcia.
Carolf… - jego imię zostało utopione w błocie.
Gdyby był człowiekiem, westchnąłby i poszedłby swoją drogą. Pozostawało mu położyć się w szlamie, zasnąć i pilnować. Pilnować po wieki królewskich kosztowności jak przystało na golema-strażnika…
Stary golem mocno śpi…
Stary golem…
Tekst II
Dawno, dawno temu, daleko, dalej nawet niż za siedmioma górami, rzekami i lasami, była sobie pewna wioska. życie w niej toczyło się wokół hodowli zwierząt i dostarczania mięsa, skór i sera do pobliskiego miasta. I wszystko wyglądałoby wspaniale, wręcz sielankowo, ale... Nie, nie, w tej bajce nie było smoka.
Dlaczego? Niestety smoki docierały tylko do siódmej góry. Nie krzyw się drogi czytelniku, wszak to nie moja wina, że maszkary te zbyt leniwe były żeby zapuszczać się dalej.
No ale, jak to zwykle bywa w bajkach, nawet tych dziejących się za ośmioma, ba, dziewiecioma górami – i w tej musiała wydarzyć się rzecz straszna.
Dnia pewnego pastuch imieniem Ziętek przykuśtykał do wioski, krzycząc i wołając o pomstę do nieba:
- Ach, moje owieczki! Wszystkie, co do jednej, rozszarpane! Biada mi, biada! Za co żyć mi przyjdzie!
Wszyscy byli bardzo strapieni i każdy oddał poczciwinie po dwa zwierzęta z własnych stad. Niestety, już wkrótce historia zaczęła się powtarzać. Z lasu wychodziło coś wielkiego i rzucało się na bezbronne owieczki.
Zrozpaczeni mieszkańcy zwrócili się o poradę do najznamienitniejszego z najznamienitszych magów - Aruanda.
-Cóż to więc wam te barany zjada? – spytał czarodziej. - No, potwory przestraszliwe panie! Wielkie, bure, całe futrem obrośnięte, na dwóch łapach nawet stają!
- Toż to niedźwiedzie zapewne! – stwierdził Aruand.
- Niemożliwe, to coś jest większe! – sprzeciwił się Ziętek.
Poparły go liczne głosy i potakiwania.
Stary mag pokręcił w zadumie głową, ale obiecał, że zajmie się...potworem. Wiele już w życiu przeszedł i znał ludzką naturę, na tyle, by wiedzieć, iż strach ojcem jest zabobonów i wymysłów wszelkiego rodzaju i materii.
- Dzisiaj jeszcze zwierząt nie wypasajcie, jutro zaś bez obaw, będzie jako drzewiej było, dostatnio i bezpiecznie.
I spokój zapanował w wiosce, bo czarodziej, jak na prawdziwego czarodzieja przystało, słów na wiatr nie rzucał.
Wiele lat później szedł przez polanę wędrowiec. Wielce strudzony przycupnął, chroniąc się przed słońcem w cieniu głazu i zasnął. Gdy się obudził, ujrzał łypiące oko. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ślipie owo należało do jakowegoś człeka, ale nie, to, co się w niego wpatrywało, umieszczone było w kamieniu!
- E, futra brak, postura nie ta – wydudnił głaz, machając olewczo czymś, co zapewne stanowiło dłoń.
- że jak? – Mężczyzna wybałuszył gały. – Ktoś ty?
- Golem na niedźwiedzie – odparł golem, po czym ziewnął przeciągle i wrócił w objęcia Morfeusza.
- Pies na baby, miło mi – Ukłonił się grzecznie wędrowiec, tak z dobrego wychowania, nawet jeśli to tylko sen, o czym zresztą był przekonany.
Dlatego dziatki drogie, uważajcie obok czego się kładziecie, a za parę lat – powiem w tajemnicy – i obok kogo. Bo nie zawsze to co widzicie, jest tym, czym się wam wydaje.
Głosowanie trwa do 13. lutego