Sklep z parasolami[urban fantasy] [zakończone]

1
Samantha zamknęła drzwi i oparła się o nie z westchnięciem. W oddali słychać było pierwsze odgłosy, świadczące o nadchodzącej burzy. Przesunęła ręką po ścianie i włączyła światło. Zakurzone żarówki ledwo rozpraszały panujący w sklepie półmrok, ale sprawowały się lepiej niż świece, których kobieta musiała używać w zeszłym tygodniu.
Sam podeszła do lady i położyła na niej płaszcz, a następnie usiadła na mocno zniszczonym już fotelu. Przesunęła wzrokiem po swoim stanowisku pracy. Nigdy nie należała do najbardziej pedantycznych osób. Ponadto bardzo mocno wierzyła, że we wszystkim można odnaleźć okazję do uzewnętrzniania się. Dlatego też małe biurko, ukryte za ladą było pokryte nachodzącymi na siebie wzorami. Część z nich była wydrapana, część namalowana lakierem do paznokci, natomiast jeszcze inne były wynikiem rozlanej kawy lub herbaty.
Samantha uwielbiała swoje miejsce pracy. Zakochała się w nim od momentu, gdy 12 lat temu jej wujek przyprowadził ją tam po raz pierwszy. Nastoletnia Sam nie mogła oderwać wzroku od smoka trzymającego w zębach czarny parasol, który wisiał nad witryną sklepu. Sklep z parasolami był dla niej miejscem, w którym działa się prawdziwa magia. Spędzała w nim każdą chwilę. Najpierw w ramach rozrywki, następnie jako pracownica, a ostatecznie jako właścicielka.
Dlatego też nie mogła znieść myśli, że całkiem niedługo może stracić miejsce na zawsze. Jej długi rosły wprost proporcjonalnie do ilości niespłaconych rachunków, a jeśli chodziło o wpływy ze sklepu to sprawa była jasna, wpływów po prostu nie było. W czasach, gdy parasol można było kupić dosłownie na każdym kroku, mało kto zwracał uwagę na jej sklep. Została pokonana przez gówniane parasoleczki za 3 dolce. Kobieta prychnęła z niedowierzaniem.
Popatrzyła przez okno na smoka, wystającego ze ściany. Deszcz spływał po jego zaciśniętych na parasolce zębach.
– Jeszcze się nie poddałam, Ferdinand. Będę walczyć do samego końca. Kiedy to powiedziała, sama mogła usłyszeć wahanie w swoim głosie.
Westchnęła, po czym wstała z krzesła i przeszła do niewielkiego pomieszczenia, które pełniło funkcję zaplecza. Sprawdziła ilość wody w czajniku, a następnie włączyła go. Rozejrzała się w poszukiwaniu swojego ulubionego kubka i właśnie wtedy usłyszała dzwonek, oznajmiający, że ktoś wszedł do sklepu. Samantha zamarła. Tak długo nie miała żadnego klienta, że teraz bała się wyjść.
– Halo? Jest tu ktoś?–głos zdecydowanie należał do kobiety.
– Weź się w garść–powiedziała do siebie Samantha, poprawiła koszulkę po czym wyszła z zaplecza.
Kobieta, która stała przed ladą była prawdopodobnie w jej wieku. Ubranie miała całkowicie przemoczone, woda spływała po jej rudych włosach, sięgających ramion i wsiąkała w czarny top. Jednak pomimo faktu, że trzęsła się z zimna, na jej twarzy gościł najbardziej promienny uśmiech, jaki Samantha kiedykolwiek widziała. Nieznajoma rozejrzała się i roześmiała.
– Szkoda, że nie trafiłam tutaj wcześniej. Mogłabym oszczędzić sobie tego wszystkiego–powiedziała, odgarniając przemoczone włosy.
Samantha również się roześmiała.
– Chciałabym, żeby więcej osób tak myślało, ostatnio nie mam za wielu klientów.
– Żartujesz, prawda? To miejsce jest niesamowite.
– Dziękuje, to wiele znaczy–powiedziała Sam z uśmiechem. Właśnie miałem robić herbatę, miałabyś może ochotę?–dodała po chwili.
– Bardzo chętnie–odpowiedziała nieznajoma. A tak w ogóle to nazywam się Maxine, ale mów mi Max–powiedziała, wyciągając rękę.
Sam uśmiechnęła się szeroko.
– Miło cię poznać. Mam na imię Samantha, ale mów mi Sam.
– Sam i Max, dobrana z nas para– zaśmiała się Maxine.
Samantha również się zaśmiała, po czym wróciła na zaplecze. Woda zdążyła się już zagotować, o czym świadczyła unosząca się nad czajnikiem para. Samantha wyciągnęła swój kubek, a następnie przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu drugiego kubka, lub szklanki. Przetrząsnęła wszystkie szafki, aż w końcu była zmuszona podejść do zlewu i umyć stojące tam naczynia, które wciąż zostawiała na później. Gdy już to zrobiła, sięgnęła do szuflady po herbatę. Nasypała ją do kubków i zalała wrzątkiem. Zamknęła oczy, rozkoszując się przez chwilę zapachem. Położyła to wszystko na prowizorycznej tacce, za którą służył jej szkicownik, a następnie wyszła z zaplecza.
Maxine nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Samantha odłożyła herbatę na niewielki stolik i zaczęła powolny spacer między regałami. Znalazła dziewczynę w swojej ulubionej sekcji. Parasole, które się w niej znajdowały miały rączki w kształcie zwierzęcych głów. Wszystkie były rzeźbione z najlepszych rodzajów drewna i wyglądały zaskakująco realistycznie.
Rudowłosa dziewczyna rozglądał się z uśmiechem, wyglądała jak dziecko, które właśnie trafiło do sklepu z cukierkami. Zauważyła, że Samantha się jej przygląda, ale nie wyglądała na ani trochę zawstydzoną.
– Tu jest naprawdę pięknie– powiedziała, kiedy wracały z powrotem do głównej części sklepu. Sam uśmiechnęła się smutno.
– Niestety, tak jak wspominałam, interes idzie kiepsko, niedługo czeka mnie bankructwo. Nie wiem czy będę w stanie opuścić to miejsce– wzruszyła ramionami, podnosząc kubek z herbatą do ust. Maxine zrobiła to samo. Upiła odrobinę, a po jej twarzy rozszedł się błogi wyraz.
– Co to za mieszanka? Pierwszy raz taką piję
– Och, trochę głupio się przyznać, ale to mój własny przepis.
Oczy rudowłosej rozszerzyły się w zdziwieniu.
– Naprawdę? Powinnaś się tym zająć zawodowo….właściwie to mam pomysł– powiedziała Maxine, sięgając po leżący niedaleko szkicownik i swoją torbę. Po chwili wyłowiła z niej jaskrawo żółty ołówek. Przez następne parę minut szkicowała coś w skupieniu, wystawiając końcówkę języka przez zęby. Samantha przyglądała jej się z rozbawionym zainteresowaniem. Maxine odwróciła szkicownik w swoją stronę.
– Jesteś gotowa?– zapytała.
Samantha klasnęła w dłonie.
– Gotowa i niecierpliwa, pokaż co tam stworzyłaś.
Rudowłosa odczekała jeszcze kilka sekund i odwróciła kartkę w jej stronę. Samantha zaniemówiła z wrażenia. Patrzyła na pośpieszny rysunek czegoś, co wyglądało jak front jej sklepu, ale była jedna różnica. Zamiast dotychczasowej nazwy, szyld głosił „Deszczowa kawiarenka”. Maxine przygryzła wargę ze stresu.
– Nie trzymaj mnie w niepewności, to okrutne.
Samantha podniosła jedną brew, a Maxine się zaśmiała.
– Okey, wiem, że sama tak robiłam, ale bądź lepsza ode mnie. Podoba ci się, czy nie?
Samantha uśmiechnęła się szeroko.
– Tak! I to bardzo, ale….sama nie wiem. Co ja wiem o prowadzeniu kawiarenki?
– Byłabyś w tym świetna.
– Skąd ta pewność?
– Nazwij to przeczuciem.– Maxine wzruszyła ramionami. Teraz twoja kolej, Sam.
– Co masz na myśli?
– Ludzie nie mają szkicowników bez powodu. Jeśli chcesz mój wspaniały projekt twojej przyszłej kawiarenki, musisz mi dać rysunek na wymianę.
Samantha skrzywiła się.
– Nie wiem, dawno nie ćwiczyłam i…
– Skończ marudzić, bierz się do roboty.
Samantha wzięła od niej szkicownik i ołówek. Westchnęła po czym rozejrzała się po sklepie. Nie miała pojęcia co narysować. Spojrzała na uśmiechniętą Maxine i już wiedziała co robić.
– Nie ruszaj się.
– Czekaj, czekaj, chcesz rysować mnie? Nie, nie, nie. Maxine potrząsnęła głową, ale Samantha całkowicie ją zignorowała.
– Skończ marudzić i przestań się wiercić.
Maxine posłała jej ciężkie spojrzenie.
– Zacznę zastrzegać wszystko co robię prawnie, żebyś nie mogła tego wykorzystywać– powiedziała.
Samantha zaczęła rysować. Ołówek przesuwał się cichutko po kartce, a ona z każdą chwilą czuła się coraz pewniej. Próbowała sobie przypomnieć dlaczego przestała to robić, ale nie była w stanie. Ze skupienia wyrwał ją grzmot i trzask instalacji elektrycznej. Sklep pogrążył się w ciemnościach. Samantha wstała szybko i wpadła na Maxine, która również usiłowała wstać. Obydwie straciły równowagę, lądując niezgrabnie na podłodze. Samantha jęknęła, gdy Max na nią upadłą. Po chwili zaczęły się śmiać.
Błyskawica oświetliła na chwilę wnętrze sklepu. Samantha spojrzała na majaczącą w półmroku twarz Maxine. Praktycznie jej nie znała, była obcą osoba, ale w tym momencie czuła z nią niesamowitą więź. Tak jakby znały się od dawna. Zanim zdążyła się zastanowić nad tym co robi, przyciągnęła dziewczynę do siebie i pocałowała. Max odwzajemniła pocałunek. Jej usta były zaskakująco zimne, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Wstały nieporadnie i Samantha wzięła Maxine za rękę, prowadząc na zaplecze.
Ubrania bezgłośnie wylądowały na podłodze, gdy odnalazły w końcu drogę do niewielkiej kanapy w rogu pomieszczenia. Ręce Maxine błądziły po ciele Samanthy, wzbudzając dreszcze i powodując gęsią skórkę.
Jakiś czas później Samantha okryła się z zadowoleniem kocem i patrząc na leżącą obok Maxine zasnęła.
*
Obudził ją chłodny wiatr, wpadający przez okno. Owinęła się mocniej kocem i otworzyła oczy. Miejsce obok niej było puste. Wstała, zgarnęła rzeczy z podłogi, po czym szybko się ubrała. Wyszła z zaplecza. Zgodnie z jej przewidywaniami, po Maxine nie było ani śladu. Na ladzie leżały dwie kartki ze szkicami.
Samantha wzięła do ręki swój rysunek i przeczytała napis u dołu strony-Jest piękny. Zatrzymaj go, żebyś o mnie nie zapomniała. Westchnęła ze smutkiem. Następnie przyjrzała się jeszcze raz rysunkowi i uśmiechnęła. Na torbie Maxine widniała plakietka z herbem lokalnego uniwersytetu, a ona ją przerysowała.
Poprawiła włosy, zgarnęła torebkę i wyszła ze sklepu, pośpiesznie zamykając drzwi na klucz. Uniwersytet znajdowała się zaledwie 20 minut drogi od sklepu, ale ona przeszłą ją w 15. Pchnęła ciężkie, drewniane drzwi, pokonała kilka schodków i weszła do dziekanatu.
Za biurkiem siedziała starsza kobieta. Połowę jej twarzy zakrywały okulary w staroświeckich oprawkach. Samantha podeszła do biurka, uśmiechając się nieśmiało. Kobieta podniosła na nią wzrok, a następnie wróciła do wklepywania danych do komputera. Samantha odchrząknęła
– Przepraszam najmocniej, ale mam nadzieję, że będzie mi pani mogła pomóc. Szukam znajomej.
– Imię– powiedziała kobieta za biurkiem, znudzonym głosem.
– Max…to znaczy Maxine.
– Nazwisko.
Samantha zaczęła wątpić w słuszność przyjścia tutaj.
–Nie wiem-odparła.
Kobieta popatrzyła na nią z niesmakiem.
– Nie wiesz jak nazywa się twoja znajoma?
Samantha zaczęła grzebać nerwowo w torebce, wyciągnęła rysunek i położyła go na biurku.
– Może to pomoże– kobieta popatrzyła na szkic, a wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił.
– Och złotko, tak mi przykro. Nikt Cię nie powiadomił?
– O czym?
– Ta dziewczyna, Maxine zginęła parę tygodni temu podczas burzy, jej samochód wpadł do rzeki.
Samantha popatrzyła na nią jak na wariatkę.
– Nie, to niemożliwe.
– Przykro mi– powiedziała kobieta i wskazała drugi koniec pomieszczenia. Samantha podeszła tam powoli. Ze zdjęcia na ścianie patrzyła na nią ta sama, uśmiechnięta, rudowłosa dziewczyna. Notka pod zdjęciem głosiła, że Maxine Feather zginęła w wypadku 3 tygodnie temu. Samantha poczuła, że kręci jej się w głowie. Opuściła dziekanat, nie oglądając się za siebie. Biegła dopóki nie dotarła do sklepu. Ręce jej się trzęsły, gdy otwierała drzwi. Zamknęła je za sobą i osunęła na podłogę, cicho płacząc.
Pół roku później
Słońce dawno już zaszło, kiedy Samantha zamykała drzwi, żegnając ostatnich klientów kawiarenki. Ostatnie kilka miesięcy zapełniała jej jedynie praca. Wydała ostatnie pieniądze na zmianę sklepu w kawiarenkę. Jej nowy biznes był prawdziwym hitem. Wieść o lokalu roznosiła się z prędkością światła, a jej herbata miała już grupkę fanów. Mimo to, Samantha nie była do końca szczęśliwa, chciała się podzielić z kimś tym miejscem. Nie z byle kim, z jedyną osobą, z którą nie była w stanie.
W oddali rozległ się grzmot. Po chwili na szybach pojawiły się pierwsze krople deszczu. Samantha usiadła na swoim foteli, wsłuchując się w dźwięki burzy. Nagle usłyszała dzwonek nad drzwiami. Kątem oka zobaczyła przemoczoną postać z rudymi włosami.
– Podoba mi się co zrobiłaś z tym miejscem, mówiłam, że dasz sobie radę– usłyszała znajomy głos.

Sklep z parasolami[urban fantasy] [zakończone]

3
To najpierw uwagi.
Kingsleigh pisze: W oddali słychać było pierwsze odgłosy , świadczące o nadchodzącej burzy.
zbędne
Kingsleigh pisze: gdy 12 lat temu jej wujek przyprowadził ją
zaimkoza Twoim wrogiem. Liczebniki piszemy słownie.
Kingsleigh pisze: Została pokonana przez gówniane parasoleczki za 3 dolce. Kobieta prychnęła z niedowierzaniem.
Na tym etapie to już gorycz, niedowierzanie mogło być na początku dołka. Jak wyżej - TRZY dolce.
Kingsleigh pisze: Deszcz spływał po jego zaciśniętych na parasolce zębach.
przecież nie zębach Samanthy. Akapit wyżej piszesz że smok ma parasolkę w zębach.
Kingsleigh pisze: Woda zdążyła się już zagotować, o czym świadczyła unosząca się nad czajnikiem para.
takie środki stylistyczne nazywamy tu łopatologią. Gdyby działo się coś nietypowego, typu gwizdek w kształcie krasnala puszczający parę z duuszu - wtedy opisuj. Jeśli coś oczywistego - pas.
Kingsleigh pisze: Parasole, które się w niej znajdowały miały rączki w kształcie zwierzęcych głów. Wszystkie były rzeźbione z najlepszych rodzajów drewna i wyglądały zaskakująco realistycznie.
Znowu trochę zbędnych słów.
Kingsleigh pisze: – Czekaj, czekaj, chcesz rysować mnie? Nie, nie, nie. TU BRAKUJE PÓŁPAUZY Maxine potrząsnęła głową, ale Samantha całkowicie ją zignorowała.
i generalnie zapis dialogowy się kłania.
Kingsleigh pisze: Ostatnie kilka miesięcy zapełniała jej jedynie praca. Wydała ostatnie pieniądze na zmianę sklepu w kawiarenkę. Jej nowy biznes był prawdziwym hitem. Wieść o lokalu roznosiła się z prędkością światła, a jej herbata miała już grupkę fanów.
Zdanie jest trochę niezręczne i przehappyendowane ;). PS - chyba jednak herbaciarnia, nie kawiarenka. I to jeszcze ze smokiem.
Do poprawienia podstawy - zapis dialogowy, interpunkcja (przecinki zrzucane z samolotu).

A podsumowania nie będzie, napisał je przedpiśca, nic mądrzejszego nie wymyślę. Ogólnie na tak. Powodzenia.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Sklep z parasolami[urban fantasy] [zakończone]

4
Dobry pomysł. Trochę niepokojący, ale w bardzo „ciepłej” otoczce.
Kingsleigh pisze:Jednak pomimo faktu, że trzęsła się z zimna, na jej twarzy gościł najbardziej promienny uśmiech, jaki Samantha kiedykolwiek widziała. Nieznajoma rozejrzała się i roześmiała.
Można używać rymów w prozie, bo kto komu zabroni, ale w większości przypadków taki zabieg psuje naturalny rytm.
Kingsleigh pisze:Samantha wyciągnęła swój kubek, a następnie przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu drugiego kubka, lub szklanki. Przetrząsnęła wszystkie szafki, aż w końcu była zmuszona podejść do zlewu i umyć stojące tam naczynia, które wciąż zostawiała na później. Gdy już to zrobiła, sięgnęła do szuflady po herbatę. Nasypała ją do kubków i zalała wrzątkiem. Zamknęła oczy, rozkoszując się przez chwilę zapachem. Położyła to wszystko na prowizorycznej tacce, za którą służył jej szkicownik, a następnie wyszła z zaplecza.
Takich fragmentów jest kilka, ale wyszczególnię sobie ten.
Wrzucasz sekwencję czynności, które rozpychają akapit, ale nie przemycają przy tym żadnych informacji. Naczynia wiecznie odkładane na później są ok, tacka ze szkicownika też, ale resztę akapitu można poświęcić na opis samej herbaty. Nie mamy określonego zapachu (jeśli to jej mieszanka, to wie, co w niej siedzi), nie mamy ciepła ani unoszącej się znad kubków pary. Herbata to raczej ważny element, warto mu poświęcić trochę miejsca.
Kingsleigh pisze:Max odwzajemniła pocałunek. Jej usta były zaskakująco zimne, ale nie zaprzątała sobie tym głowy.
Dobry hint. Szanuję :)
Kingsleigh pisze:Ubrania bezgłośnie wylądowały na podłodze, gdy odnalazły w końcu drogę do niewielkiej kanapy w rogu pomieszczenia.
Z tego zdania wynika, że te ubrania są jakieś opętane i odnalazły drogę do kanapy. ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron