Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
! | Wiadomość z: Faraon |
Oceny użytkowników zarejestrowanych po 31.12.2017r. lub niepodporządkowane wzorowi nowego systemu oceniania bitew są jak najbardziej mile widziane - autorzy liczą na jak największy odzew z Waszej strony! - ale nie będą mieć wpływu na ostateczny wynik starcia (sumę punktów).
Ocena wszystkich dwudziestu zaplanowanych pojedynków zagwarantuje wzięcie udziału w losowaniu wyjątkowej nagrody specjalnej. |
Ostrzeżenie: wulgaryzmy!
W Firefoxie fragmenty tekstu mogą nie wyświetlać się poprawnie - na szczęście bitwy są widoczne bez zalogowania i wystarczy przekopiować link do dowolnej innej przeglądarki internetowej.
#############################################
Tekst E
Koszmary żałoby
Ta sama izba – klepisko, piec, dwa łóżka – a tak inna. Babka, z którą Lesa zwykła dzielić siennik, dziergała coś, siedząc na przypiecku. Dom bez ojca był za wielki. Tajemniczy i niebezpieczny. Tak, jak świat. Harpie zbudziły się wraz z wiosennym wiatrem. Obsiadły skały wąwozu prowadzącego do wioski. Jeszcze otumanione wspomnieniem zimy nie pojęły, czemu ludzie ich nie przeganiają. W kilka nocy później spostrzegły, że potężnego żercy nie ma. Że nikt nie przeszkodzi im w polowaniu. Lesa siedziała przestraszona, patrząc w czeluść okna. Upiory dołączyły do harpii i tłukły się po drogach i wokół chałup. Ich obecność tak blisko była potwierdzeniem, że Nawoj nie żyje. Obcość ich twarzy dawała zaś nadzieję, że bogowie go nie przeklęli. Koścista ręka przyobleczona gnijącą skórą zaskrobała o drewnianą framugę. Chuda sylwetka przechyliła się przez parapet.
- Nie wyrysowałaś kręgu? – Babka oderwała się od haftowania.
Lesie wstyd było odpowiedzieć. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ojciec nie przyjdzie i nie uczyni tego.
- Czego siedzisz? Okiennice zawrzyj chociaż! I zaciągnij zasłony. Ich smród zaraz ściągnie harpie – mruknęła zirytowana staruszka.
Ale mówiąc to szła już chwiejnie do okna. Wiedziała, że Lesa nie zdobędzie się tej nocy na żaden ruch.
Ani żadnej następnej nocy tej wiosny. Lato ukołysało spokojem pola i łąki. Upiory i harpie odleciały w swoje strony.
- Dzieciaki kąpiące się w bajorze widziały wodnika i topielicę!
Zdyszany sołtys patrzył na Lesę tak, jak zwykł patrzeć na jej ojca – z niemym wezwaniem do działania.
- Musisz coś z tym zrobić – rzuciła z głębi chaty babka, gdy mężczyzna już poszedł. – Weź wreszcie kostur Nawoja. Jest twój.
Lesa pobiegła więc do lasu w burzową noc. Dwie oślizgłe, oblepione mułem postaci tańczyły na błotnistym brzegu. Znała ich twarze. Nie było człowieka we wsi, który by ich nie widział choć raz i który nie znałby ich historii. Co roku mówiono, że trzeba bajoro wyegzorcyzmować i co roku – z litości dla tragicznego losu kochanków – decydowano, by tego nie robić. Nawojowi zaś ze strachu odmówiono nawet kurhanu. Zwłoki spopielono, a popioły rozsypano, by żerca nie powrócił jako upiór. Lesa uniosła kostur ojca zakończony grzechotką z kości. Wykrzyczała klątwę. I choć wodnik i topielica rzucili się do ucieczki, dziewczyna czuła, że kostur jest w niewłaściwych rękach. Zazdrościła umarlakom, gdy zapadli się w muł bajora. Byli przeklęci, żałowano ich i bano się, ale mieli siebie i swoje miejsce. Ona została sama. Nawet nie miała gdzieś iść, by wypłakać się ojcu. Teraz naprawdę to zrozumiała.
Wieś zaś odetchnęła, bo ktoś zdołał zastąpić żercę. Szklistych od łez oczu i bladości nie zauważano, bo bajoro było zapieczętowane, a kręgi ochronne wokół domostw szczelne. I tylko Lesa czuła, że gra żałośnie swoją rolę. Ludzie wraz z jesienią wracali z podróży, święcili pamięć zmarłych, zbierali owoce, a jej każda praca leciała z rąk. Babka dawno już odłożyła szydełko i cierpliwie pomagała wnuczce, świadoma, że słowa „weź się w garść” już nie pomogą. Bo Lesa wzięła się w garść, jak mogła, ale to nie rozpędziło widziadeł snujących się po chałupie. Nie zapełniło pustki w duszy, nie dało zapomnieć o bólu. Czasem z lasu wyłaniały się strzygi. Ludzie barykadowali wtedy drzwi, a ona wychodziła na rozstaje z kosturem w ręku i przepędzała potwory. W milczeniu spełniała to, czego oczekiwano od córki żercy i przekonawszy się po raz kolejny, że sobie nigdy nie zastąpi ojca, wracała do chałupy.
- Jak ty to znosisz?! – załkała pewnej nocy.
- Tak, jak i ty – odparła babka. – Tylko ciszej. Straciłam przed Nawojem dwóch synów. Wiem, że zima wszystko poukłada.
I przyszła mroźna, ponura zima. W palenisku huczało, a Lesa przypominała sobie, jak ojciec ogrzewał ją w ramionach, gdy była malutka. Wspomnienia płomieni całopalnego stosu i palącego bólu blakły w miarę jak ubywało porąbanego drwa w szopie. Wycia dochodzące spod pierzyny śniegu zagłuszała uderzeniami siekiery i nuceniem, gdy w makutrze ucierała ciasto na piernik. Jak wszyscy ludzie we wsi uciekała w życie przed grozą zimy. Rzadko opuszczała gospodarstwo. Skryta przed oczami wioskowych stawała z kosturem Nawoja w rękach i powtarzała zaklęcia, którymi należało obłożyć ściany wąwozu nim przyjdą roztopy. Przez szpary w ścianach obserwowały ją potwory i chichotały kpiąco. Babka powtarzała:
- Czas tracisz. Chodź, pomożesz mi dziergać.
Pamiętała dawne lata żałoby, więc i wiedziała, jak dalej będzie.
Gdy lody na rzece ruszyły, Lesa wsiadła w łódkę i popłynęła na wysepkę, gdzie spalono ciało Nawoja. Tam wykopała dół i złożyła w nim kostur. Kościana grzechotka zagrała ostatni raz, gdy spadały na nią grudy ziemi.
- Nie gniewaj się. Zrobię to po swojemu – powiedziała ojcu. – Lepiej mi z siekierą w ręku albo z szydełkiem niż z twoim kijem. – Roześmiała się pierwszy raz od jego śmierci.
Nocnica, która to zasłyszała, siedząc gdzieś w trzcinach, pędem skryła się głęboko pod ziemią.
#############################################
Tekst F
Czwarty zachowam dla tego jednego
Trzy pary koni! Cóż za ekstrawagancja. Ekwipaż z chrzęstem kopyt i kół zatrzymywał się przed portykiem. Stangret w kapiącej złotem liberii zszedł dostojnie z kozła, lewą ręką otworzył drzwi pojazdu, prawą wyciągnął ku pasażerowi. Ze środka wyłonił się blady młodzieniec, loki wymykały się mu spod kaszkietu. Strój był zadziwiająco skromny, na modę angielską; zaledwie jedwabny fontaź pod szyją ozdabiał tę drobną postać. Elżbieta rozumiała dobrze, że to przedstawienie dla jej oczu. Powóz miał zaimponować bogactwem, skromna elegancja gościa – zjednać jej sympatię i przedstawić zalety charakteru amanta. Nie było wśród nich odwagi: mężczyzna wydawał się bliski omdlenia. Ośmielony jej gestem ruszył, zaciskając dłonie na hebanowej szkatułce. Poruszał się niezgrabnie. Czarujący niezdara, wzbudzający w mężczyznach pobłażanie, a w kobietach troskę. Wyciągnął przed siebie prezent i w ostatnim kroku potknął się, padając na obiekt swych westchnień. Skrzyneczka wpadła w ręce szlachcianki, dłonie musnęły się, usta zbliżały do ust, a w oczach mężczyzny... błysnął tryumf. Elżbieta odsunęła się, odrzuciła ze wstrętem szkatułkę. Wzgardzona kolia z diamentów wypadła w piach. Szlachcianka przywołała służbę:
– Wskażcie panom komediantom bramę, niech nie pobłądzą. A wypłaćcie im 5 rubli, bo spektakl zaiste był zabawny. I niech jelit nie pogubią!
Dziewczyna dusiła się z oburzenia. Miała dwadzieścia jeden lat, musiała znosić coraz więcej natarczywych zalotów i współczujących spojrzeń. Sama myślała o sobie jak o starej pannie. Odprawiała pięknych i miłych adoratorów, aż zostali wdowcy i dziwacy. Wczoraj jej papa spuścił ze schodów gbura, który umyślił sobie ją kupić, za ziemię i browar. Kupić! Jak jałówkę! Jak... inwestycję, która miała się zwrócić po śmierci papy. Łaskawca, rezygnował z posagu! Mimo wieku, wciąż była najlepszą partią w okolicy. Owinięty wokół palca ojciec nie śmiał jej niczego nakazać, ale nawet on się martwił. Na co czekała? Na sen? Na wspomnienie? Elżbieta z Borysowiczów herbu Dryja, jedyna dziedziczka majątku, na który łasiły się rody magnackie, czuła się najbiedniejszą z ludzi. Miłość znała tylko z romansów, a te zawsze kończyły się nieszczęściem. Może pora zapomnieć ukochaną twarz? Rysy się nie zacierały, choć widziała lubego tylko dwukrotnie. Ostatnio ponad cztery lata temu, w lutym 1914 r.
* * *
Nie zwracała uwagi na skrzypienie śniegu za jej plecami, powtarzała wymyślony ongiś wierszyk:
Pierwszego zjadłam z kolendry natką,
Drugiego sprzedałam, kupiłam jabłko.
Trzecim rzuciłam w psa bezdomnego,
Czwarty zachowam dla tego jednego.
– Panjenka niedobra, zwierzontki chce menczic.
Domyślała się, kto za nią stoi. Tupet wskazywał dobrze urodzonego, akcent Rosjanina. Burknęła:
– Wasze błagarodje świetnie opanował polski. Widać długo nas pilnuje.
– Nie trzeba tak mówic. Czasem nawet Moskal dobrze, że patrzy.
Odwróciła się z zapartym tchem, szukając jednego szczegółu. Znalazła od razu: prosta blizna obok prawego oka, podobna do tej, którą zasłaniała wysokim kołnierzem. Otworzyła szeroko usta, ale nie znalazła słów. Oficer roześmiał się.
– Ja nie duch. Można szczipnonc.
Miała osiem lat, gdy jej powóz otoczyła sfora dzikich psów. Tak potem mówiła niania, że to były bestie; powiedziała, że rozszarpały mamę i służbę. Jak dostały się do środka? Ona sama niewiele pamiętała. Jeden pazurem zerwał jej z szyi złoty łańcuszek. Na drodze pojawił się oddział konnych, którzy próbowali ratować dziewczynkę. Zwierzęta wygrywały, ludzie padali jeden po drugim, aż został ostatni obrońca, poraniony i z otwartą raną sięgającą prawie oka. Wciągnął dziecko na konia, porzucił trupy i galopował, wołając o pomoc. Ten krzyk przenikał jej koszmary i marzenia: „pamagitie! Pamagitie!” Pół życia czekała, żeby rzucić się na szyję wybawcy, a teraz wrosła w ziemię.
– Pienkny wiersz. To jakiś wieliki polski poet, na pewno.
– Niech pan nie śmie kpić z polskich poetów! – Czy na pewno to chciała powiedzieć? – To mój. Dziecięca wyliczanka, o warzywach.
– Nu tak. U nas zjelionyj koleandr nazywają kindza.
– A niech choćby kin-dza-dza! Czekałam na ciebie, pytałam każdego, czy biec za tobą, czy opłakiwać! Dlaczego zniknąłeś?
– Mnie nie trzeba nagrody.
– A jednak jest. Pół królestwa i księżniczka za żonę. Zostań.
– Wojna idzje. Pójsc musze ja, a wrócic nie musze. Chcial ja was zobaczic i pożegnac sje. Wiersz podobal sje. Jak nazwanje?
– Cztery pory. Idź sobie! Zapomnij!
– Tak toczno, barysznia. Ja was na wsjegda zapomniu.
* * *
Na stole stał bukiet w koszu. Wieść o czarnej polewce dla Zamojskiego nie zniechęciła następców. Tylko kwiaty jakieś dziwne. Podeszła bliżej. To pory?
– Ja byl blizok i mnie mówili, że tu żyje panna, co za muż nie chce. Podumal ja – biełogwardzisty i tak nikt nie chce, może tu sczastie sprzyja?
Znów zaszedł ją niezauważony. Bała się odwrócić. Szepnęła:
– Pory na szczęście, czy na nieszczęście?
– Na pamienc. Slyszal ja wiersz wielikoj polskoj poety: „Cztery pory zapomnienia”.
– „Pierwszego zjadłam...”
Nie pozwolił jej dokończyć.
#############################################
Tekst G
Cztery pory zapomnienia
Jeden ruch spadam a moje myśli rozbiją się o kamień
To jest jak opium wciąga i czuję się coraz słabiej
- Co mamy?
- Kobieta, koło trzydziestki. NN, brak dokumentów. Przeleciała przez jezdnię po spotkaniu z autem. Nieprzytomna. Niewydolna krążeniowo i oddechowo. Zaintubowana. Oddech wspomagany. Źrenice asymetryczne. Rana okolicy potylicznej. Brzuch twardy deskowaty. No i jeszcze jedno - buty leżały kilka metrów dalej.
- Ech, szkoda dziewczyny - mruknęła pielęgniarka.
- Dobra, rozcinamy ubranko, muszę ją obejrzeć po całości. Cewnik. Drugie wkłucie i wenflon. Krew na badanie i grupę krwi.
- Doktor! Zobacz czaszkę - rozumek jej wycieka!
- Nie pieprz bez sensu, bierz ją biegusiem na tubę z kontrastem i zawiadom blok. Cholera, jak ja nie lubię półtrupków.
Pojechali, można więc przysiąść na chwilę i wypić kilka łyków zimnej kawy. Odetchnął i popatrzył na swoje ręce. Trzęsły mu się jak nigdy dotąd. Dziwaczne, półtrupek na niego popatrzył. Racjonalna część mózgu mówiła mu, że to niemożliwe, że to tylko nieprzytomne ciało. A jednak zobaczył w jej oczach siebie i przeszył go dreszcz. Zapomnieć. Jak najszybciej wyprzeć to z pamięci.
- Wariujesz, doktor – pomyślał.
***
- Proszę się przesunąć, muszę podłączyć kroplówkę - zdecydowany głos pielęgniarki wyrwał go z zamyślenia.
Siedział przy łóżku obserwując Natalię. Te wszystkie rurki, sączki, dreny sprawiały, że zamiast ukochanej kobiety widział cyborga i nijak nie mógł się pozbyć tego wrażenia. Mdlący zapach, unoszący się na sali, potęgował jego ból głowy i rozgoryczenie.
Gdy nie wróciła wieczorem do domu, nawet się nie denerwował. Praca pochłaniała ją w pełni, musiała wszystko dopracować, omówić, dopieścić. Wyśmiewał jej perfekcjonizm i niejednokrotnie w złości wyrzucał, że dla klientów ma więcej czasu niż dla niego czy dla siebie samej. Cholera! Przecież widział to feralne miejsce, zjeżdżał na pobocze, żeby przepuścić karetkę na sygnale. Przez myśl przemknęło mu pytanie, czy ofiara przeżyje i czy kierowca auta był winny. A może jakiś pijak wypatoczył się wprost pod koła?
Teraz myśli tylko o tym, że jakiś skurwysyn przejechał jego kobietę. Drugi skurwysyn, korzystając z zamieszania, zabrał torebkę, a z nią dokumenty i telefon. Pieprzona hiena. Gdyby nie to, mógł być tu wcześniej. Mógłby coś zrobić. Działać. A teraz może już tylko siedzieć i czekać.
Trzeba się uspokoić. Pomyśleć. Lekarze niech robią swoje, on obudzi ją muzyką. Uwielbiała muzykę. Każdą dobrą - tak mówiła.
- Nie pozwolę ci tak spać. Jutro przyniosę małe głośniki i postawię przy twojej głowie. Essa i do przodu, do góry łeb! Słyszysz?! Masz milion powodów, do góry łeb! Pamiętasz?! Ten kawałek to pomocna dłoń!
Przez moment wydawało mu się, że popatrzyła na niego. I zobaczył w jej oczach bladego, przerażonego faceta stojącego nad łóżkiem i wycierającego łzy. Trochę żałosny obrazek.
- Tak mi ciebie brak, nie zostawiaj mnie proszę, nie zapomnij o nas – powiedział, bardziej do siebie niż do niej.
***
Znowu deszcz. Od jakiegoś czasu pada prawie bez przerwy.
- Nie, nie. Pada od tamtego dnia – poprawił na głos sam siebie.
Było ciemno, a on wracał zmęczony i wściekły. Marzył tylko o tym, by paść na łóżko i zapomnieć o wszystkim, co tego dnia usłyszał.
Ona pojawiła się znikąd. Nie pamiętał czy najpierw usłyszał huk, poczuł uderzenie czy zobaczył jak ktoś przelatuje mu przez maskę. A może wszystko wydarzyło się w tej samej chwili?
Oczy, na zawsze zapamięta jej wielkie, ciemne oczy. Nie było w nich zdziwienia czy przerażenia. Popatrzyła na niego świdrująco, jakby skanowała wszystkie jego myśli. A on zobaczył siebie jak w lustrze. To było tylko jedno spojrzenie i zniknęła, równie niespodziewanie, jak się pojawiła.
- Niedobrze, w butelce już prawie dno, do rana daleko, a ja gadam sam do siebie…
Zapić, zasnąć, zapomnieć.
***
Nie umiem zapanować nad chaosem w mojej głowie. Zbyt wiele obrazów, uczuć i doświadczeń.
Jestem wkurzona, bo porzuciła mnie dziewczyna. Złość i żal mieszają się we mnie i nie wiem czy bardziej chcę zabić ją czy siebie. Nie, nie. Najbardziej chcę cofnąć czas. Nie powiedzieć tych kilku słów za dużo. Nie dostać rykoszetem. Chcę jak najszybciej dojechać do domu, wciskając pedał gazu w podłogę, znieczulić się wódką i już nie myśleć.
Jestem zmęczona i sfrustrowana. Nieustanny napływ cierpiących ludzi sprawia, że nie umiem się już cieszyć z tego, że ratuję komuś życie. Nienawidzę chwili, w której czuję bezsilność. Praca jest dla mnie tylko wymówką, wygodnym wytłumaczeniem dla uzależnienia od adrenaliny. Nie umiem odpoczywać. Muszę być w ruchu, wynajdując coraz to bardziej ryzykowne hobby.
Cierpię, ukradkiem wycierając spływającą po policzku łzę. Kocham kobietę, na którą spoglądam, walcząc jednocześnie ze swoją szpitalną fobią. Unoszący się w powietrzu zapach przyprawia mnie o mdłości, wszystkie szpitalne sprzęty, strzykawki, krew - budzą odrazę. A ja nie potrafię odejść od łóżka.
Zapomniałam kim jestem.
Stoję wciąż o jeden krok
Za blisko bym mogła się uwolnić
#############################################
Tekst H
Smutne oczy
Chciałbym oczu twoich chmurność
ocalić od zapomnienia.
Marek Grechuta - „Ocalić od zapomnienia”
A może by tak się zwolnić i wrócić?
Kiedy dotarłem na tą planetę ponad rok temu uderzyły mnie trzy rzeczy. Pierwszą był fakt, że piasek wokół naszej bazy skrzypi pod nogami niemal tak samo jak ten z nadbałtyckich plaż. Zupełnie jakby chodziło się po śniegu przy minus piętnastu.
Drugą były tutejsze pory roku. Trwają dłużej niż na Ziemi. Ale nie sądziłem, że będą się aż tak ciągnąć i aż tak rozstrajać człowieka. Po jednej zimie, wiośnie, lecie i jesieni (swoją drogą, nazwy zupełnie nieadekwatne) czułem się, jakbym spędził prawie siedemset dni gapiąc się na to samo nudne zdjęcie.
Trzecia kwestia była o wiele bardziej kłopotliwa. Okazało się bowiem, że niezależnie jak bardzo oddalisz się od miejsca swoich porażek, nawet o miliony kilometrów, wspomnienia, żale, ból, zawód, cała ta kompania zawsze będzie przy tobie. W umyśle istnieje zakurzony kąt, gdzie trafiają wszystkie niechciane sprawy. I nie da się go wysprzątać. A co gorsza, lądują tam również przegapione szanse. A te bolą bardziej niż rozżarzony węgielek wetknięty w dupę.
Mój dziadek – świeć Panie nad duszą tego pijaka – był drobnym pisarzem. Kiedyś bredził coś, że mogę zobaczyć więcej zza zasłony powiek. Dziś, kiedy minął jeden tutejszy rok od mojej ucieczki, zamykam oczy i z trudem jestem w stanie przywołać to, czego już nigdy nie zobaczę. Twoje smutne oczy, nieznajoma. Widziałem je tylko przez ułamek sekundy. Zabawne, ale mam pewność, że ciebie też skończoność tej chwili przyprawia o żal.
- Nowak?! – W słuchawce zagrzmiał głos dowódcy. – Gdzie jesteś? Znów się wymknąłeś?
Rosjanka posługiwała się koślawą angielszczyzną, jak większość tutaj.
- Czy ja mogę w spokoju się wysrać? – zapytałem z udawanym gniewem po polsku.
- Skończ te żarty. – Głos nie ustępował. – Przypominam, że na Marsie językiem urzędowym jest angielski. Przypominam też, że w czasie lądowania transportu pracownicy zobowiązani są ze względów bezpieczeństwa pozostać w bazie.
- Już się podcieram.
- Skończ! I natychmiast zamelduj się w hangarze.
Żadnego „bez odbioru”. Była nieźle wkurzona. Ostatni raz spojrzałem na horyzont, to stare, nudne zdjęcie i skierowałem się w stronę śluzy.
Mimowolnie wróciłem myślami do tamtego dnia.
Wieziono mnie i resztę załogi przez długi przeszklony korytarz na ostatnią odprawę. Terraformowanie było już w toku. Lecieliśmy z czwartą misją, by wzmocnić personel. Za szybą krzątało się kilkanaście osób. A wśród nich ona. Jak wszyscy miała na sobie kitel, czepek i gogle.
Rozglądałem się z nudów i gdybym wtedy spojrzał w inną stronę, moje życie wyglądałoby teraz inaczej. Ale wzrok padł akurat na nią, a konkretniej na oczy przesłonięte goglami. Najsmutniejsze nefrytowe oczy jakie widziałem w życiu. Daję słowo, patrzyła właśnie na mnie.
Dziś staram się ten obraz ocalić od zapomnienia. Przywoływać kiedy tylko się da. Ale wychodzi mi to coraz gorzej. Rozmywa się jak akwarela na deszczu. Siedemset dni wypiera wszystko co cenne. Choć ten cholerny kąt wciąż pozostaje zakurzony.
- Jesteś wreszcie. – Dowódca zdaje się odzyskała humor. – Mam dla ciebie małą niespodziankę. – Cisnęła mi kopertę w pierś. – Twój bilet do domu – wysyczała i odeszła.
Wypowiedzenie? Nieźle zalazłem jej za skórę. No cóż. Może to i lepiej.
Nawet przez grube ściany huk lądującego transportera był ogłuszający. Niekończące się minuty podnosiły wszystkim ciśnienie. Każde lądowanie to szansa na katastrofę, a dla nas na koniec pracy i wieczny urlop. Amen.
Wszystko poszło gładko. Po kolejnych kilkunastu minutach syknęły zewnętrzne wrota śluzy. Potem syknęły ponownie zamykając się. Znów cisza i rozsunęły się wrota wewnętrzne. Przy wtórze braw do hangaru weszli pierwsi członkowie piątej misji. Z ulgą ściągali hełmy. Po nich przychodzili następni i następni. Łącznie kilkadziesiąt osób, które postanowiło zawitać do tego wątpliwego raju.
Wtedy w tłumie złowiłem to spojrzenie. TO spojrzenie. Odrętwiałem. Dłonie i nogi jakby przestały istnieć. Powoli zacząłem tracić też tułów, a granica mojego nieistnienia przesuwała się wyżej i wyżej, atakując gardło.
To była ona. Tamta dziewczyna z obsługi!
Teraz jej zielone oczy patrzyły w moje. I to było straszne. Co innego użalać się nad sobą z powodu straconej okazji, a co innego gdy ta okazja stoi przed tobą, a ty nie masz już żadnej wymówki.
Patrzyła chwilę, a potem chyba mnie poznała, bo uśmiechnęła się. Zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałem, piękniej. Pomachała mi i miałem już pewność.
Wtedy przypomniała o sobie trzymana w ręku koperta.
Cholera jasna.
#############################################
Oceniamy!
.