Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

1
Czołem! Z pisaniem humoru nigdy nie wiem, gdyż mnie dziwne rzeczy śmieszą. Wrzucam więc, byście obadali czy rzecz warta jest uśmiechu. Fragment pochodzi z mojego nowego oposa, który jest potomkiem mojego wcześniejszego. Wersja bardzo pierwotna, ale starałem się (jak na moje maluczkie umiejętności) odchwaścić. Tytuł roboczy, jeśli wiecie o czym mówię.

Aha. Pamiętając o napomnieniach z SB, proszę, by pisarscy szpiedzy nie kradli i nie przerabiali na teksty o wędrowyczu. Bo poszczuje pitbulami przebranymi za pudelki.

Zanim zapomnę po co tu przyszedłem, wrzucam.

***
Niepokój wywracał trzewia Mocnego. Drugie, nie, raczej trzecie danie, podeszło mu do gardła. A może to było entrée? Cholera, może to nawet hors d'oeuvre zdecydowało się na powrót? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. Co gorsza, wszystko wskazywało, że był to dopiero początek potyczki. Gdzie nie spojrzał po polu bitwy, tam czaiła się groza. Pięć widelców w różnym kształcie szczerzyło kły. Po co komu pięć widelców w różnym kształcie? To coś na wyciągnięcie ręki, zdobne pawim piórem i kwiatkiem – miał to jeść czy podziwiać? Biały całun serwetki ładować za sztywny kołnierzyk, rozścielić na kolanach, czy przykryć twarz i czekać nieuniknionej śmierci?

– Ryba, panie Mocny. Tylko nie nożem... – szepnął znad kryształowego kielicha pan Trzy Siedem Dwa, jedyny towarzysz broni w śmiertelnej matni, jaką była oficjalna kolacja dla szacownych gości.

Mocny cofnął rękę znad feralnego sztućca i udał, że sięga po wino. Uniósł kielich i zamoczył usta. Cholera, nawet napić się nie mógł. Ta misja wymagała nadzwyczajnej trzeźwości umysłu. Z lewej flanki podstępnie zaatakowała pani Blavatsky, wlepiając swoje wodniste ślepia w Mocnego i przychylając się blisko, zbyt blisko.

– Mógłby pan podać pieprz? – wyszeptała chrapliwie.

W panice rozglądając się za przyprawą, Mocny w porę dostrzegł ukradkowe skinięcie głową swego sojusznika. Chwytając srebrną fikuśność, którą wcześniej uznał za coś związanego z deserem, podał pieprzniczkę kobiecie. Gdy pani Blavatsky odbierała naczynie, jej dłoń znacząco zatrzymała się dłużej na dłoni Mocnego. Bogobójcę przeszedł dreszcz. Groza. Groza. Groza.

Na kolacji był jeszcze generał-gubernator Kosakowski, którego Mocny nie znosił pasjami. Oficjel, wierna kopia miłościwie panującego Komendanta, był grubaśny, rumiany na gębie i zdobny krzaczastym wąsem. Jego zainteresowania ograniczały się do artylerii, manewrów, manewrów artylerii i gatunków pomad do wspominanych wąsów. Według Kosakowskiego, bogobójcy w Lemurii byli absolutnie zbędni. Jedynie wchodzili w drogę wojskowym, którzy sami sobie świetnie radę dawali, tak, tak, wiem co mówię, nie inaczej, mociumpanku. W czasie kolacji generał-gubernator ze wszystkich sił ignorował Mocnego, za co zresztą ten był mu niezwykle wdzięczny. Przynajmniej Kosakowski wziął na siebie hrabiego von Hinckeldeya. Wnosząc po radosnych chrząknięciach dobiegających spod gąszczu obu wąsów, panowie odnaleźli w sobie bratnie dusze.

Unikając większych wpadek, Mocny dotrwał do deseru. Miał nadzieję przynajmniej, że taką rolę odgrywała przesłodzona masa uformowana w kształt... sam nie wiedział, Katedry chyba? Wszelkie inne opcje zdawały mu się trochę zbyt odważne jak na poczęstunek w tak nobilitowanym gronie. No bo gdyby tak te dwie kulki czekoladowego ciasta przesunąć nieco i...

– Panie Mocny – nerwowe syknięcie Trzy Siedem Dwa oderwało bogobójcę od wcielania artystycznych wizji w życie.

Skupił się, deser pochłonął prawie bez skrzywienia i ukradkiem zerknął na zegarek. Może jeszcze zdąży coś dziś poczytać. I miał chyba jeszcze tą szkocką, jeśli go pamięć nie myliła. Coś by się dało z tego daremnego wieczoru uratować.
Strona autorska.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

2
Ładnie, Iwar. Mnie się już podoba.
Iwar pisze: Oficjel, wierna kopia miłościwie panującego Komendanta, był grubaśny, rumiany na gębie i zdobny krzaczastym wąsem. Jego zainteresowania ograniczały się do artylerii, manewrów, manewrów artylerii i gatunków pomad do wspominanych wąsów.
Podoba mi się szczególnie zdanie o zainteresowaniach.
Ale w poprzedzającym mały nadopis, skoro był rumiany, to wiadomo, że na twarzy, bo gdzie indziej?
Nawiasem mówiąc tam się aż prosi o podkręcenie stylizacji na krzaczaste wąsiska :)
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

3
Kruger, dzięki! Rumiany, racja, do poprawki.
Kruger pisze: podkręcenie stylizacji
No z tym mam problem. W znaczeniu najczęściej robię za dużo i wychodzi bełkot. Nauczony doświadczeniami i opiniami czytelników staram się ograniczać barokowość gdzie się da. W sumie moje miniatury to głównie próba nauczenia się pisania mniejszą ilością słów. Poszukiwania złotego środka trwają.
Strona autorska.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

5
Iwar pisze: spod gąszczu obu wąsów
Wizerunków brak, ale zakładam że obaj posiadają. A że wąsy to pluralia tantum (wiem, wiem, nie zawsze!) tedy obu par wąsów.
Iwar pisze: tą szkocką
Ekhem!
Iwar pisze: Poszukiwania złotego środka trwają.
Że zacytuję klasyka, cały wieczór siedziałeś obok swojego Graala, matołku :D
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

6
Godhand pisze: Pieprzniczka to naczynie
Nawet nie wiesz ile czasu spędziłem nad tym rozmyślając. Doszedłem do wniosku, że tak. Widać doszedłem źle.
Tak to jest, że jak człowiek za długo nad czymś sam siedzi i nie poszuka pomocy, to później źle dochodzi.
Misieq79 pisze: Wizerunków brak
Zgadza się, było wcześniej. Pary wąsów do poprawy. Nawet, zdaje mi się, lepiej to brzmi.

Ach ta szkocka, ta szkocka. A już specjalnie osobno na tę/tą poluję.
Misieq79 pisze: Graal
Nikt mi nie narysował strzałek. Bez nich, ani rusz.

Misieq79, Godhand, dzięki!
Strona autorska.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

7
Iwar pisze: Nawet nie wiesz ile czasu spędziłem nad tym rozmyślając. Doszedłem do wniosku, że tak. Widać doszedłem źle.
Tak to jest, że jak człowiek za długo nad czymś sam siedzi i nie poszuka pomocy, to później źle dochodzi.
Ależ ja właśnie nie jestem pewien, stąd pytajnik. Na wyczucie nie jest ;) a faktycznie...?

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

8
Domyślnie - naczynie na płyny. A na sypkie? Pojemnik na wystawnym stole brzmi potworkowato.
Ale! Możesz zakończyć na "odbierała" albo napisać np rekwizyt :-D
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

9
Wiesz, ja ostatecznie podszedłem do sprawy słownikowo. Jeśli coś służy do przechowywania to przynajmniej z definicji jest to naczynie. Jednak mi też to dziwnie brzmiało, więc rozumiem wasze uwagi.

Pewnie jest jakaś lepsza kolokacja (?) tutaj, ale nic mi do głowy nie przychodzi. Na pewno będzie to coś tak oczywistego, że aż się w łeb plasnę.

Misieq79, dobry pomysł z tym rekwizytem, pasuje do całości. Biorę bez pokwitowania.
Strona autorska.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

10
Kurde, gdzie mój rekwizyt??? Obejrzałem się na sekundę...

Uwielbiam to hasło i kontekst użycia od czasu "Kajko i Kokosz na wczasach" :-D
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

11
Tekst bardzo dobry, ale nie śmieszny, a o to głównie pytałeś.

Czytelnik, podobnie jak Twój bohater, w większości wypadków nie był nigdy na przyjęciu z nakryciem dla siebie liczebniejszym, niż to które ma w domu dla całej rodziny. Trudno się uśmiechnąć nad nieporadnością prostaczka w sytuacji, która coś mówi bardzo niewielu osobom. Tak jak stary dowcip "na rybę z nożem?!", do którego nawiązujesz, jest zabawny i zrozumiały dla niewielu. Uniwersalny humor to uniwersalne sytuacje. Np. przyjęcie z ciekawskimi krewnymi dopytującymi o wszystko.
Zresztą najłatwiej, niestety, rozbawić slapstkickiem. Ktoś komuś dał po gębie, kopnął w zadek, przewrócił - obowiązkowo w krowi placek. I rżą nawet "kulturalni i wykształceni" :/ Im bardziej wysumiblimowany humor - jak u Ciebie - tym częściej zamiast śmiechu padną pytania: "ale o co cho?"
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)

R. Arnold

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

12
Ciekawie mówisz Eldil (to nie sarkazm). Nie widziałem tego tekstu jako wybitnie przeintelektualizowanego (ładny epitom wyszedł). Pewnie gdyby to był tekst autonomiczny to bym rozważył zmiany, ale myślę, że jako fragment dużej całości przetrwa. To znaczy - uśmiech jest na miejscu drugim, wprowadzam tu parę postaci i popycham narrację do przodu, więc choćby dlatego zostawię.

Ostatecznie obronię się stwierdzeniem, że moim docelowym odbiorcą jest absolutna elita intelektualna :P
Ośmielę się nawet powiedzieć - koteria geniuszy literackich. Kamaryla mistrzów pióra. Kasta braminów słowa pisanego.
Poza tym, Ty zrozumiałeś, powyżej czytelnicy też, więc jest siła w narodzie :)
Trzeba równać w górę, a nie sprowadzać do najmniejszego wspólnego mianownika.
Strona autorska.

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

13
Doprecyzuję: tekst jest zrozumiały, o przeintelektualizowaniu nie ma mowy. Ale zabawność tekstu to nie kwestia rozumu a emocji, jakie wywołuje. Można te emocje wprowadzić. Skoro to dłuższy tekst, to jest miejsce na przedstawienie "różnicy w klasie", względnie "różnicy snobizmu i normalności" między gospodarzami a Mocnym. I w takim dłuższym kontekście może i to okaże się zabawne.

Miniatura kontekstu nie daje, a nie gra na moich osobistych doświadczeniach. Teraz nawet u elit poziom savoir vivre'u podupadł. Nie mam doświadczenia takich przyjęć, nie mogę się odwołać do zapamiętanego wstydu jaki czułbym przed masą sztućców. Ja to tylko rozumiem - a to za mało, by się uśmiechnąć ;)
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)

R. Arnold

Ostatnia (żelazna) paróweczka hrabiego von Hinckeldeya.

15
bede marudzić.

bo mamy mocnego, stół i początek przyjęcia.
dużo słów, bardzo wiele zdań, z ktorych jedno goni drugie. robi się slowotok, który nie wnosi do tekstu nic poza chaosem. Połowa tego:
Niepokój wywracał trzewia Mocnego. Drugie, nie, raczej trzecie danie, podeszło mu do gardła. A może to było entrée? Cholera, może to nawet hors d'oeuvre zdecydowało się na powrót? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. Co gorsza, wszystko wskazywało, że był to dopiero początek potyczki. Gdzie nie spojrzał po polu bitwy, tam czaiła się groza. Pięć widelców w różnym kształcie szczerzyło kły. Po co komu pięć widelców w różnym kształcie? To coś na wyciągnięcie ręki, zdobne pawim piórem i kwiatkiem – miał to jeść czy podziwiać? Biały całun serwetki ładować za sztywny kołnierzyk, rozścielić na kolanach, czy przykryć twarz i czekać nieuniknionej śmierci?

do wywalenia.
po co mi "drugie, nie raczej" w tym kawalku? narrator się zdecydowac nie moze? ja mam wiedziec za niego?
zaznaczenie braku informacji na ten temat tez nic nie wnosi. rozważania narratora na temat zastawy... no niech tam, sadzamy ignoranta za stolem, powiedzmy, że do przyjęcia jest jego panika w kwestii nakrycia stolu, ale może wrzucić to w minidialog wewnętrzny, okrasić cudzysłowem i pozwolic bohaterowi mówić, wyganiając narratora z jadalni, bo narrator przeszkadza, mądrzy się, narzuca optykę i nie pozwala dojśc do głosu bohaterowi.
Z lewej flanki podstępnie zaatakowała pani Blavatsky, wlepiając swoje wodniste ślepia w Mocnego i przychylając się blisko, zbyt blisko.
to samo - zamiast pozwolic mocnemu na ocenę, mamy madralę, który nam wszytsko tlumaczy.
jak to misiek powiedział? "show, don't tell". a możesz, bo umisz.
Gdy pani Blavatsky odbierała naczynie, jej dłoń znacząco zatrzymała się dłużej na dłoni Mocnego. Bogobójcę przeszedł dreszcz. Groza. Groza. Groza.
za dużo, za dużo, za duzo.
albo "dłużej" albo "znaczaco".
groza niech będzie, niby podkresla, ale tez bym ze dwie wywaliła.
posiedzę nad tym jeszcze chwile i bede mieć nadciśnienie.
Według Kosakowskiego, bogobójcy w Lemurii byli absolutnie zbędni. Jedynie wchodzili w drogę wojskowym, którzy sami sobie świetnie radę dawali, tak, tak, wiem co mówię, nie inaczej, mociumpanku.
cudzysłów.
Może jeszcze zdąży coś dziś poczytać.
a jakby to przeczytać na glos? śśczć. brr!
Coś by się dało z tego daremnego wieczoru uratować.
czemu "daremnego"?
i co by się "coś" dało uratowac?

wolniej poproszę. mam wrażenie, ze autor zapakował wszystko, co mu w glowie siedziało do miksera, zmieszał, szybciutko wywalił na rozgrzaną blachę i sruuu, do pieca na 250.
o ile kawałek tym tempem dam rade przeczytać, to dluższe formy bylyby nie do zniesienia, bo mam wrażenie pościgu za narratorem uciekającym z pieprzniczką i wąsami z imprezy.

podobaja mi się lakoniczne opisy zainteresowań generała-gubernatora, i to jest sprawnie napisane, tylko za predziutko.
dla mnie, ofc.
i co z tymi bogobojcami?, bo akurat to ciekawe jest.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron