Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
! | Wiadomość z: Faraon |
Oceny użytkowników zarejestrowanych po 31.12.2017r. lub niepodporządkowane wzorowi nowego systemu oceniania bitew są jak najbardziej mile widziane - autorzy liczą na jak największy odzew z Waszej strony! - ale nie będą mieć wpływu na ostateczny wynik starcia (sumę punktów).
Ocena wszystkich dwudziestu zaplanowanych pojedynków zagwarantuje wzięcie udziału w losowaniu wyjątkowej nagrody specjalnej. |
W Firefoxie fragmenty tekstu mogą nie wyświetlać się poprawnie - na szczęście bitwy są widoczne bez zalogowania i wystarczy przekopiować link do dowolnej innej przeglądarki internetowej.
#############################################
Tekst M
Pierwszy list z piekła
W markecie budowlanym Łukasz zapłacił trzydzieści pięć złotych za puszkę czerwonej farby i dwa opakowania prezerwatyw. W zamian otrzymał resztę odliczoną w drobniakach i dyskretny uśmiech młodej dziewczyny siedzącej przy kasie. Nawet ładna, pomyślał, wkładając zakupy do jednorazowej reklamówki.
Do domu wrócił podniecony, szybko zjadł obiad przygotowany przez matkę, a potem zamknął się w pokoju. Na biurku rozłożył gazetę zwędzoną ojcu (stary wciąż je kupował), następnie zabrał się do rozpakowywania prezerwatyw. Starannie rozłożył je na gazecie, przy każdej położył gumkę recepturkę, po namyśle dostawił kupioną wcześniej puszkę czerwonej farby. Z pomocą lejka napełnił prezerwatywy farbą, zabezpieczył gumkami, każdą zważył w dłoniach myśląc o piersiach dziewczyny przy kasie. W końcu zadowolony z siebie postanowił dopalić resztę wczorajszego skręta.
Miał przed sobą sześć granatów napełnionych farbą. Jeszcze raz spojrzał na otrzymany wczoraj sms: Środa. Plac Zamkowy. Weźcie granaty z czerwoną farbą.
Łukasz był gotowy na spotkanie z jutrzejszym dniem. Nie wiedział, ilu ich przyjdzie. Kto odpowie na wezwanie. Jebać to! W razie czego samotnie stanie naprzeciw plastikowych tarcz.
Łukasz jest miejskim partyzantem aktywowanym przez sms, metroseksualnym wojownikiem, który przedawkował Polskę z jej zaangażowaną telewizją, dyskontowym chlebem produkowanym z trocin i zmienianym co kilka lat modelem edukacji. Dlatego walczy z systemem.
Przyjrzyjmy się temu chłopcu: szczupły dwudziestolatek o jasnych włosach, nienachalnie przystojny, wciąż zapatrzony do środka, trochę niechlujny. Pobudza go odgłos grzechotania puszek z farbą i wycie syren. Tupot butów nadbiegających policjantów. Nakręca go światło latarek migoczące na ścianach budynków, szybach wagonów kolejowych i witrynach sklepów – wszystkich bombionych bez litości i bez umiaru. Każdy udany event to kolejna wygrana bitwa z systemem. Dla chłopców z jego watahy najpiękniejszą nagrodą jest zapach młodych cipek czekających pod mostem, na parkowych ławeczkach i w zatęchłych mieszkaniach, gdy rodzice wyjdą do pracy.
Każdego z tych chłopców odpala sms z bezimiennej bramki internetowej. Nie ma żadnego przymusu: możesz iść lub zostać w domu. Możesz walczyć z systemem albo być jego częścią. Twój wybór.
W środę, po szkole, Łukasz zmierza w stronę Placu Zamkowego. W plecaku ma granaty z farbą zamknięte w pojemniku na kanapki. Tłum na placu już gęstnieje. Manifestację ubezpieczają policjanci z przezroczystymi tarczami, pałkami i twarzami niewidocznymi spod zasłon hełmów.
Na razie odgradzają ich metalowe barierki, które niedługo upadną pod naporem rozszalałego tłumu. Już wyciągają pierwszych studentów i rozwrzeszczane dziewczyny. Policyjne suki czekają z odpalonymi silnikami, pochłaniają ludzi wyrwanych z tłumu i odjeżdżają z przeciągłym wyciem syren.
Tłum skanduje: Precz z systemem! Skurwysyny!
Łukasz zasłania twarz szalikiem, na czapkę z daszkiem naciąga kaptur bluzy. Obok niego przebiega inny partyzant z rękoma ubrudzonymi farbą. Goni go dwóch policjantów. Kiedy mijają Łukasza, chłopiec zastyga nieruchomo: w lewej ręce trzyma plecak, drugą błądzi pod zapięciem w poszukiwaniu granatów. Pierwszy policjant zostaje trafiony między łopatki, gubi kroki i pada na chodnik. Drugi zdążył się odwrócić, dlatego dostał prosto w twarz. Wybuch prezerwatywowego granatu zalewa farbą jego oczy.
Łukasz jest już w biegu. Po drodze obrzuca granatami policyjną sukę (czemu towarzyszą ze środka radosne okrzyki zatrzymanych), i zupełnie bezsensownie niszczy witrynę jednego ze sklepów. Po chwili musi uciekać przed grupą policjantów z pałkami.
Stare trepy nie dają rady dogonić miejskiego partyzanta. Łukasz znika między blokami. Do domu wraca tramwajem. Wieczorem zjada kolację przygotowaną przez matkę i zamyka się w pokoju. Przed zaśnięciem dostaje sms: Sobota. Rondo ONZ. Weźcie ze sobą butelki z benzyną.
#############################################
Tekst O
Z piekła
_________________________________Do piekła
Drogi,
długo próbowałem ująć wszystko w słowa, ale one wciąż odklejały się od kartek. Napisałem więc coś innego. Coś, co piekło mnie głęboko w trzewiach. Może chociaż w innej formie… Może.
Cześć, tato.
Cześć.
Co robisz?
Siedzę sobie.
Siedzisz sobie?
Tak.
Czemu?
Czemu sobie siedzę?
Yhm.
Bo jestem zmęczony.
A czym jesteś zmęczony?
Miałem ciężki dzień.
Dlaczego?
Bo miałem dużo pracy.
I co robiłeś?
Wiesz, miałem bardzo du… Pisałem.
A co pisałeś?
Takie różne rzeczy.
Jakie?
Bardzo różne.
Acha.
A ty co dzisiaj robiłeś?
Myślałem.
Tak?
Yhm.
No dobrze, a nad czym myślałeś?
Nad wynalazkiem.
Wynalazkiem?
Yhm.
I co? Wymyśliłeś jakiś wynalazek?
Tak.
I co to za wynalazek?
Maszyna.
Wymyśliłeś maszynę?
Yhm.
Jaką maszynę?
Taką specjalną.
Tak?
Yhm.
No dobrze, a co ta specjalna maszyna robi?
Utrudnia ludziom życie.
Utrudnia ludziom życie?
Tak.
Dlaczego?
„Dlaczego”…?
Dlaczego ta maszyna utrudnia ludziom życie, synku?
Bo…
No?
Bo wszystko dzieje się zbyt łatwo i ludzie są nieszczęśliwi.
No dobrze, a… A powiedz mi, dlaczego tak uważasz, synku?
Dlaczego ludzie są nieszczęśliwi?
Tak. Na przykład to. Dlaczego uważasz, że ludzie są nieszczęśliwi?
Bo jeśli rozejrzysz się wkoło, to nikogo tu nie ma.
Jak to „nie ma”?
Wszyscy są nieobecni, więc ich nie ma.
Ale dlaczego ma ich nie być? Przecież w tu zawsze ktoś jest.
Nie.
Nie?
Bo jeśli ja jestem „nieobecny”, to mnie nie ma. I mam nieobecność.
No dobrze. Ale…
…I jeśli by ciebie nie było, to też byłbyś nieobecny.
No dobrze. Dobrze… A powiedz mi, dlaczego uważasz, że jeśli ludzie są nieobecni, to są nieszczęśliwi?
A byłbyś szczęśliwy, gdyby mnie nie było?
Nie. Myślę, że nie. A czy ty byłbyś szczęśliwy, gdyby mnie nie było, synku?
Nie wiem.
Nie wiesz?
Nie.
Dlaczego nie wiesz?
Bo jesteś. I nie wiem, co by było, gdyby ciebie nie było.
No dobrze. A powiedz mi jeszcze, dlaczego wszystko dzieje się zbyt łatwo?
Bo…
No?
Bo…
Śmiało.
Bo w każdej chwili możesz wiedzieć wszystko, co byś chciał.
I to jest zbyt łatwe?
Tak.
Dlaczego?
Bo jeżeli możesz coś mieć od razu, to tego nie doceniasz. A jeśli czegoś nie doceniasz, to cię to nie obchodzi. A jeśli cię coś nie obchodzi, to nie może cię uszczęśliwić. I jeżeli coś cię nie może uszczęśliwić, to jesteś nieszczęśliwy.
Rozumiem.
Tak?
Tak. A opowiedz mi coś jeszcze o swojej maszynie, synku.
Na przykład?
Na przykład jak ona działa?
Na odwrót.
Na odwrót?
Yhm.
Jak działa na odwrót?
Ta maszyna robi wszystko na odwrót, tato.
No dobrze, ale jak ona działa, synku?
Bardzo prosto.
Opowiedz mi.
Jeśli chcemy, żeby było cicho, to jest głośno. Jeśli chcemy, by świeciło słońce, to pada deszcz. A jeśli chcemy deszczu, to nadchodzi śnieżyca. Jeśli chcemy napić się kawy, to zawsze się kończy. A jeżeli chcemy gdzieś szybko dojechać, to zajmuje nam to cały dzień. I jeśli chcemy z kimś porozmawiać, to nie mamy nic do powiedzenia. A jeżeli nie mamy nic do powiedzenia, to mówimy cały czas. Jeśli chcemy coś dostać, to nigdy tego nie dostajemy. A jeżeli coś dostajemy, to nigdy nam się to nie podoba. Jeśli nie chcemy, by nas piekło, to nas piecze nie do wytrzymania. A jeżeli chcemy, by nas zapiekło, to nie czujemy zupełnie nic. I jeśli chcemy kogoś kochać, to ten ktoś nas nie kocha. A jeśli ktoś już nas pokocha, to my nie potrafimy tego odwzajemnić. I jeśli ktoś chce z nami zostać, to bardzo chcemy, żeby już sobie poszedł… A jeżeli nie chcesz się z kimś pożegnać, to musisz.
#############################################
Tekst P
Pierwszy list z piekła
Jak zacząć? Jak zacząć?
Chcę do pana napisać list, panie Lusk. Inni pisali, ale to kłamcy. Pan mądry i w lot pojmie, że to nasz pierwszy raz. Że ja jestem, który jestem. Czy domyśli się pan jednak, że to nie list, lecz wytrych? Że przez te litery na kartce chcę jak złodziej nocą zakraść się do pana głowy? Bo może kiedyś pana zobaczę w dzień i przyjrzę się dokładnie. Może po tym, że krawat przekrzywiony, że dłoń zaciśnięta kurczowo na parasolu, poznam, że złodziej zrobił swoje. I będę niezmiernie uradowany, panie Lusk, bo będzie pan bliżej prawdy. A stamtąd jedynie dwa małe kroczki do wolności.
Tylko jak zacząć?
Jak mam się do pana zwrócić, panie Lusk? Może swojsko, George? Georgie? Pan tak nie lubi. Pan wielki człowiek. Pan mason, dosłownie i w przenośni. I zakrystian. I ojciec siedmiu dzieci i mąż jednej żony. Pięknych dzieci, pięknej żony. Widziałem je w świetle dnia, przyjrzałem się dokładnie. Pan to nawet pisze listy do ministrów i w gazetach drukują pana słowa grubą czcionką. Niebiańskie życie. A ja mały, malutki. Do pięknej architektury daleko mi jak do Boga. I jedyne, co mam do powiedzenia, mówię głównie nocą i szeptem, w głuche ucho martwych dziwek.
A przecież nie mówię głupiej niż pan, panie Lusk! Przecież tak jak pana, tak i mnie Bóg stworzył. Byśmy szli tym padołem łez i czynili sobie ziemię poddaną. Pan dostał kielnię, ja nóż, pan dzieciątka, ja moje słodkie, brudne ćmy. I urobieni po łokcie jesteśmy w prymitywnej materii i swoje budujemy monumenty. Po co? Każdy z nas wypełnia przydzieloną mu rolę, najlepiej jak potrafi. Po co? I czemu, jeśli jeden Bóg nas stworzył, pana słowo takie mocne, a moje ledwo, ledwo słychać? Dlaczego ja muszę moją retorykę opierać na nożu w mięsie, a pana to słucha i redaktor i polityk?
Ja sobie to wszystko przemyślałem, panie Lusk! I jestem przekonany, że pan mnie potrzebuje bardziej, niż ja pana! Ba, śmiem twierdzić, że moje monumenty przetrwają dłużej! Pan Lusk z małżonką umrą, dzieciątka i ich dzieci umrą, budynki, masoni, zakrystie, ministry i gazety odejdą w zapomnienie. A ja i moje ćmy będziemy żyli nadal. Tak będzie, panie Lusk! Fiat!
Proszę jednak zrozumieć, ja sobie pana osobę cenię. Z chęcią podzielę się sławą. Wyciągam więc do pana rękę, panie Lusk! Odpowiadam na pytania, które boi się pan zadać. Mój złodziej to dziwny złodziej, więcej odda, niż ukradnie. Obdaruję więc pana listem i kilkoma jeszcze monumentami. W nim i w nich dam panu monstrum, by mógł pan dalej rozdawać gwizdki i kalosze obrońcom nocnych ulic Whitechapel. I do ministerstwa pisać i w gazetach zaistnieć. I przemawiać w dzień, podczas gdy ja będę szeptał nocą. Moje monstrum zbuduję naprzeciw pana, z koślawych liter, plam atramentu i mordując język.
A właśnie. Mordując. Języka akurat nie wziąłem, ale co mam, to dołączę. Przecież retorykę muszę wzmocnić argumentem mięsa. Może i nóż wyślę nawet, ale to później. Nie wolno pisarzowi odbierać pióra przed końcem dzieła. A ja tu piszę ni mniej, nie więcej tylko naszą przyszłość, panie Lusk. Pozostaje więc jeszcze tylko jedno pytanie.
Jak zacząć?
Może zacznę od podstaw, by zrozumiał pan moją naturę, tak jak ja próbowałem zrozumieć pana.
Przedstawiać się nie muszę, przecież się znamy.
No więc może tak – skąd piszę?
Z piekła.
#############################################
Oceniamy!
.