"Pijak"
Mam ja pełną bólu michę,
czerp z niej, ile tylko pragniesz.
żalu nabierz na zagrychę,
gorycz przełkniesz wtenczas snadnie.
Ujmij w kształcie serca kielich
i napełnij go tym trunkiem,
poczuj jak twą dusze mieli-
-jest od życia podarunkiem.
legniesz w łoże zapomnienia
chwilowego, cóż za błogość.
Nie zapomnisz jej imienia,
rankiem dojrzysz czynu srogość.
W głowie bitwę toczą myśli,
chcą pamiętać-chcą spać dalej,
cóż to ciebie ma obchodzić?
Krzyczeć możesz tylko: "Nalej!".
Ma mikstura moc ma wielką!
To, co czujesz, to jej skutki.
Trzeba było myśleć wcześniej,
miast kosztować życia wódki.
Bo uciekać możesz co dzień,
nawet gdy na dworze słota.
Wreszcie przyjdzie życia złodziej
i dopadnie-kac tęsknota.
"Walka o świat"
Księżyc świecił jasno,
gwiazdy niebo skryły,
drzewa...jak to drzewa
na swych miejscach tkwiły.
Usiadł na kamieniu,
po policzku jego
łza spłynęła wolno.
Spytał się: "dlaczego?"
Znany grajek świata,
znawca wszystkich wieści,
odchrząknąwszy, zaczął
snuć swe opowieści.
Patrzył tępo w niebo,
wodził pustym wzrokiem.
Mógłby to zakończyć
jednym krótkim krokiem.
Lutni strun dotykał
delikatnie, czule.
Zmrużył mleczne oczy,
dźwiękiem tym kieruje.
Czuł się zagubiony,
ścieżki swej nie szukał,
znów był nieszczęśliwy,
los go tak oszukał.
Niech melodia płynie!
Niech dosięgnie uszu!
Tak wykrzyknął głośno
pełen animuszu.
Zadumany siedział,
wiatr zaszumiał w uszach
pełen wesołości,
lecz on się nie ruszał.
Zmierzwił srebrne włosy,
wąsy swe przygładził,
ruszył w dalszą podróż,
lutnię w torbę wsadził.
Wiatr ustąpił nagle,
"Może mi się śniło?"
Został przygnieciony
wątpliwości siłą.
Kwiaty, otulone
ciszą wśród ciemności,
śniły o swym pięknie
i noża ostrości.
Tysiąc myśli w głowie,
tysiąc pytań w ustach.
żadnych odpowiedzi,
żadnych odbić w lustrach.
Potok skrzył się blaskiem
przy świetle księżyca.
Bezmiar czystej wody,
czas, by obmyć lica...
Płaczem wybuchł nagle,
już nie tłamsił krzyku,
czuł się marionetką
w życia teatrzyku.
Liście z drzew opadły,
sowa zahuczała,
w krzakach skrył się jeleń,
noc ta jeszcze trwała.
łkając, podparł czoło,
głowę zaczął zdobić
niepewności ogrom.
"Co mam teraz zrobić?"
W leśnym zagajniku,
pośród drzew i kwiatów,
zamiast znaleźć spokój,
pójdziesz w ręce katów.
Targnął nim ból wielki,
"Już ostatnia rata?"
Co robić, nie wiedział,
szepnął: "koniec świata..."
Wszczął się wielki popłoch,
wszystko zwariowało,
ktoś wciąż wykrzykiwał:
"Ja chcę wyjść stąd cało!"
Księżyc już nie świecił,
gwiazdy znikły z nieba,
drzewa...dziwne drzewa,
poszły, gdzie nie trzeba.
Uciekli, został sam.
Księżyc, gwiazdy, trawa...
wszystko to zniknęło,
wszystko...ciężka sprawa.
Czy też nie wiedzieli,
że to nie ich "bycie",
lecz samotny człowiek,
walczący o życie?
2
"Błękitne oczy"
Błękitne oczy kiedyś istniały,
błękitne oczy utkwione w niebie.
Dziś kolor nieba kolorem skały,
straciły wszystko, wciąż mają siebie.
Z błękitnych oczu zostały głazy,
kiedyś płonęły błękitem życia.
Na szklanej toni nie było skazy,
szaleje pustka dziś bez ukrycia.
Ciągną się smugi niebieskie w górze,
wstęgi zielone mkną jak najdalej.
Z zatopionego statku dwaj wróże
w stronę błękitnych pognali alej.
Błękitne oczy kiedyś istniały,
błękitne oczy, co chciały marzyć.
Z błękitnych marzeń ślady zostały,
na zimnych głazach będą się żarzyć.
"Złote rybki"
Nie kocham już, lecz błądzę,
miłość uczuciem wielkim.
Nie można i kochać szczerze
i zliczać złote kropelki.
Decyzję nie ja podejmuję,
lecz mogę ciągle wybierać,
chcę wreszcie odnaleźć przystań,
czy wciąż powoli umierać?
Jak rybak nad wielkim stawem,
gdzie złote rybki się pławią,
czekam na jedną i myślę,
że znów marzenia się sprawią.
Złotych rybek jest wiele,
lecz która moją nie powiem.
Każdy musi poczekać,
to przecież życiem się zowie.
Zaciąłem wędkę i wbiłem haczyk
w złotawe podniebienie.
Czy skończy się to radością,
czy znów kolejnym cierpieniem?
Bez celu pływam po wodzie,
pode mną rybek tysiące.
Gdybym choć jedną złowił,
trysły by iskry, się tlące
tam w środku.
Błękitne oczy kiedyś istniały,
błękitne oczy utkwione w niebie.
Dziś kolor nieba kolorem skały,
straciły wszystko, wciąż mają siebie.
Z błękitnych oczu zostały głazy,
kiedyś płonęły błękitem życia.
Na szklanej toni nie było skazy,
szaleje pustka dziś bez ukrycia.
Ciągną się smugi niebieskie w górze,
wstęgi zielone mkną jak najdalej.
Z zatopionego statku dwaj wróże
w stronę błękitnych pognali alej.
Błękitne oczy kiedyś istniały,
błękitne oczy, co chciały marzyć.
Z błękitnych marzeń ślady zostały,
na zimnych głazach będą się żarzyć.
"Złote rybki"
Nie kocham już, lecz błądzę,
miłość uczuciem wielkim.
Nie można i kochać szczerze
i zliczać złote kropelki.
Decyzję nie ja podejmuję,
lecz mogę ciągle wybierać,
chcę wreszcie odnaleźć przystań,
czy wciąż powoli umierać?
Jak rybak nad wielkim stawem,
gdzie złote rybki się pławią,
czekam na jedną i myślę,
że znów marzenia się sprawią.
Złotych rybek jest wiele,
lecz która moją nie powiem.
Każdy musi poczekać,
to przecież życiem się zowie.
Zaciąłem wędkę i wbiłem haczyk
w złotawe podniebienie.
Czy skończy się to radością,
czy znów kolejnym cierpieniem?
Bez celu pływam po wodzie,
pode mną rybek tysiące.
Gdybym choć jedną złowił,
trysły by iskry, się tlące
tam w środku.
3
„Buntownik z wyboru”
W żagle łapię podmuch marzeń,
on mi wiary, sił dodaje,
bym mógł przetrwać wszelkie waśnie,
normalności idąc skrajem.
Tarcza stoi przy mej nodze,
miecz schowany jest w szufladzie.
Gotów bronić swego mienia
strażnik w hesperydzkim sadzie.
Jest trucizną czyjaś wola
narzucona bez powodu.
Stracić mogę wiele z mej krwi,
lecz wciąż będę parł do przodu.
Własne ścieżki dziś wytyczę,
nie zabroni nikt kolorów.
Choć nie pierwszy raz na ziemi,
zawsze-buntownik z wyboru.
W żagle łapię podmuch marzeń,
on mi wiary, sił dodaje,
bym mógł przetrwać wszelkie waśnie,
normalności idąc skrajem.
Tarcza stoi przy mej nodze,
miecz schowany jest w szufladzie.
Gotów bronić swego mienia
strażnik w hesperydzkim sadzie.
Jest trucizną czyjaś wola
narzucona bez powodu.
Stracić mogę wiele z mej krwi,
lecz wciąż będę parł do przodu.
Własne ścieżki dziś wytyczę,
nie zabroni nikt kolorów.
Choć nie pierwszy raz na ziemi,
zawsze-buntownik z wyboru.