138
autor: Navajero
Pisarz
Może być en garde, rosyjska arystokracja czasów carskich, znakomicie znała francuski. To był język dworu. Z ostatniej carycy kpiono min. dlatego, że słabo znała francuski. Jeśli chodzi o pojedynek na pistolety, można na przykład tak:
Samarin zerknął na zegarek – dochodził szósta. Nad niewielką, ale równą łączką, unosiła się poranna mgła, w oddali widać było niewyraźne sylwetki drzew. Za lasem znajdowała się wioska, kościółek i – jakżeby inaczej! – cmentarz...
– Zaczynajmy! – ponaglił, przytupując, potężny mężczyzna w wojskowym szynelu narzuconym na generalski mundur. – Bo zimno.
Zgodnie z przepisami pojedynki nadzorował bądź oficerski sąd honorowy, bądź – jeśli rzecz dotyczyła oficerów sztabowych – bezpośredni przełożony zainteresowanych. W tym wypadku dowódca warszawskiego garnizonu, generał Proskurin.
– Panowie! – Warecki podniósł głos. – Przedstawiciele obu stron uzgodnili, że pojedynek odbędzie się à volonté. Dystans dwadzieścia sześć kroków, przeciwnicy zwróceni plecami do siebie. Na komendę „strzelać!”, odwrócą się i odciągną kurki. Każdy może wystrzelić w dowolnym momencie po usłyszeniu komendy, jednak nie później niż w ciągu dziesięciu sekund. Po komendzie „stój!” należy natychmiast opuścić broń, niezależnie od tego, czy ktoś strzelił, czy nie. Czas odliczy na głos pan Czerski. Na stanowiska!
Samarin pomaszerował na wyznaczone miejsce, pod butami chrzęściła zamarznięta ziemia. Starszy, szpakowaty lekarz spokojnie palił papierosa, stojąc okrakiem nad czarną, skórzaną torbą. Pułkownik od razu wyczuł w nim wojskowego medyka, przyzwyczajonego do operowania w dużo gorszych miejscach niż podwarszawska łączka.
Budakow podał mu nabity pistolet i pułkownik poczuł pod palcami chłodną stal. Kątem oka zauważył Baturina. Ten pilnował Zawiałowa, tyle że tym razem ubrany był w mundur Konwoja z epoletami kapitana.
– Gotowo? – krzyknął Warecki.
– Gotów! – zgłosił Samarin.
– Gotów! – jak echo odpowiedział Zawiałow.
– K boju! Strelat'!
Samarin odwrócił się płynnie, uniósł dłoń z pistoletem. Tamten już wycelował, ale jeszcze nie naciskał spustu.
– Raz, dwa, tri... – odliczał wpatrzony w zegarek Czerski.
Strzelili niemal jednocześnie, Zawiałow o uderzenie serca wcześniej, Samarin zaraz potem. Obaj utrzymali się na nogach. Pułkownik delikatnie napiął mięśnie – przestrzelone ramię rwało niczym ropny ząb, ale wyglądało, że kość jest cała. Oddał dymiący jeszcze pistolet sekundantowi i podążył spiesznym krokiem do Zawiałowa. Major siedział już na ziemi z bladą jak papier twarzą, lekarz ciął na nim ubranie.
– Kula w barku – zawyrokował po chwili. – Potrzebna będzie operacja.
Cóż, pomyślał Samarin, mocodawca Zawiałowa będzie musiał poszukać sobie innego najemnika. A gospodin Rudnicki pożyje jeszcze trochę...
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson