Lód [niby steampunk...]

1
UWAGA! Miejscami wulgaryzmy :shock:
Nie miała pojęcia, że to będzie właśnie tak wyglądać – i jeszcze parę minut wcześniej nie przypuszczałaby, że w ogóle kiedykolwiek ją to spotka. Wystarczyły ułamki sekund; Klara nie zdążyła nawet dobiec do kabla telegrafu, kiedy usłyszała trzask, zupełnie inny od tego, który towarzyszył jej w trakcie tysięcy pokonanych już mil. Dziewczyna zobaczyła jeszcze, jak steamtruck znika pod wodą – i zaraz potem lodowa tafla, wstrząśnięta eksplozją kotła, rozpadła się na miliony odłamków...
W warsztacie, na swoje nieszczęście, Klara natrafiła na Jima. Jedna Molly potrafiła jakoś się z nim dogadać i na niego wpłynąć, ale już reszta załogi Brenta Port unikała starego Metysa, jak tylko mogła. Zawsze niechętny, zawsze jakby przyczajony, z ustami skrzywionymi w ironicznym półuśmiechu, lekceważył wszystkich i wszystko, nie poświęcając awariom sprzętu choćby połowy należnej im uwagi. Najlepiej byłoby poczekać na innego mechanika, ale tym razem nie wchodziło to w grę, w końcówce sezonu liczyła się każda minuta.
– Resor – rzuciła Klara, twardo, bez żadnego wstępu, dokładnie tak, jak w podobnych przypadkach robiła swego czasu jej przyjaciółka.
– No i? – Jim w dalszym ciągu siedział nieruchomo, grzejąc się w cieple żeliwnego piecyka.
– I ruszyłbyś się może i sprawdził, co? Niech coś się stanie, to Cartier ci nogi powyrywa, jak wróci.
Nazwisko szefa miało jednak swoją moc.
– Wjedź, to zobaczymy. – Metys niechętnie wstał z miejsca i, mocując się przez chwilę z zasuwą, otworzył warsztatowe wrota.
Radość Klary była przedwczesna; nie zdążyła zamknąć za sobą choćby jednego skrzydła drzwi, kiedy Jim wynurzył się spod steamtrucka, nie chciało mu się nawet porządnie obejrzeć uszkodzenia.
– Do końca sezonu wytrzyma – zawyrokował.
– Będziesz mnie miał na sumieniu. – Spróbowała jeszcze dziewczyna, ale bezskutecznie; Metys, obojętny na jej słowa, wrócił już na swoje miejsce obok pieca...
A jednak resor nie wytrzymał nawet do zakończenia kursu. Klara, ostatnia z jadącego do Shiny Mine konwoju, utknęła na Brenta Lake tuż za wbitą w lód czerwoną tyczką, wyznaczającą połowę trasy – i nie zanosiło się na to, żeby szybko nadszedł ratunek. Zresztą mocno wątpliwym było to, czy ktokolwiek w ogóle udzieliłby jej pomocy; droga na zamarzniętym jeziorze zaczynała już tajać i każdy, dla własnego bezpieczeństwa, chciał pokonać ją jak najszybciej. Jedyne, co dziewczyna mogła zrobić, to wpiąć się z nadajnikiem do któregoś z rozmieszczonych co parędziesiąt jardów punktów nadawczych sieci telegraficznej i wysłać do bazy w Brenta Port sygnał CQD.
Klara, pośpiesznie wygrzebawszy spod siedzenia nadajnik telegrafu, przerażona biegła po zalanej wodą lodowej tafli – a w głowie tłukło jej się tylko to, co od zawsze powtarzali wszyscy z Brenta Port, kiedy zaczynały się roztopy: nie stawać truckiem na lodzie, nie stawać truckiem na lodzie, nie stawać truckiem na lodzie...
Myślała, że jeśli właśnie ją to spotka – to będzie jak błysk. Że nie zdąży nawet odetchnąć, nawet pomyśleć, wszystko to potrwa krócej niż mgnienie oka... A jednak nie, zdawać by się mogło, że od eksplozji do poczucia przez dziewczynę lodowatego dotyku Brenta Lake mijały całe godziny, bezlitośnie pozwalając szaleć myślom. A jako pierwsze uderzyło Klarę to, dlaczego nigdy nie spytała o topienie się Molly?
Pierwsze wieści od Molly dotarły do Brenta Port zaskakująco szybko. Cartier przywiózł pocztę z Yellow Bridge jak zawsze w poniedziałek wieczorem, kiedy większość załogi siedziała jeszcze w baraku służącym za jadalnię – i rzucił wygnieciony list na stół, tuż przed zaskoczoną Klarą.
Dziewczyna pośpiesznie rozerwała kopertę i wyciągnęła z niej arkusz zapisany drobnym, niechlujnym pismem; ze wstydem spostrzegła, że list od przyjaciółki ucieszył ją znacznie bardziej niż te, które coraz rzadziej przychodziły z domu. Ale nie było w tym nic dziwnego; czas robił swoje, przez te kilka lat spędzonych w Kanadzie wspomnienia dotyczące galicyjskich czasów zatarły się już i wyblakły, a rodzinę coraz bardziej zastępowali Klarze inni pracownicy kompanii truckerskiej Jeana Cartiera.
„Droga Claire!
Nie wiem nawet, co napisać, tyle się ostatnio dzieje. Jestem teraz w Montrealu, nie w Quebecu, jak planowałam – pomyślałam, że tam będzie mi jednak łatwiej zacząć nowe życie. Wynajmuję pokój na spółkę z jeszcze jedną dziewczyną, po tym naszym bajzlu to jest po prostu pałac. Dobrze, że miałam pieniądze na początek, wcale nie jest tak łatwo z zatrudnieniem, jak nam obu się wydawało. Dopiero wczoraj znalazłam pracę, teraz jestem kierowcą steamcaba – ja i wożenie ludzi, wyobrażasz to sobie? Ja też nie, jak mam być szczera – ale innego wyjścia nie mam, póki co. Nigdy bym nie pomyślała, że aż tak będę tęsknić za Północą, za tym pieprzonym Brenta Port, za lodem i truckami... Bo że tęsknię za Tobą, dzieciaku, to akurat absolutnie jasne. Ile zrobiłaś kursów od mojego wyjazdu? A jak z ręką, wygoiło Ci się oparzenie? Przemywasz tymi ziołami, co zostawiłam? Jak znam życie, to pewnie nie, skoro Cię nie pilnuję, no bo Nordlund z Tobą nie da rady przecież... Co tam w ogóle u niego? Jak chcesz, to pokaż mu ten list, bo jakoś nie mam głowy, żeby pisać oddzielnie do Was obojga.
Odezwij się kiedyś, proszę (na drugiej stronie kartki jest adres). I nie płacz, bo wiem, że właśnie płaczesz – przecież jeszcze się spotkamy, to wszystko minie szybciej niż myślisz...
Twoja na zawsze
Molly”
List ciężko opadł na brudny blat, a ciałem dziewczyny raz po raz wstrząsał tłumiony szloch. Molly miała całkowitą słuszność – ale w końcu znała Klarę lepiej, niż ktokolwiek inny. Katorżnicza praca u Cartiera i nieskończenie długie zimy w Brenta Port bardzo szybko odsłaniały prawdę o drugim człowieku, a przyjaźnie – jeśli w ogóle udawało im się zaistnieć w takich warunkach – były silniejsze, niż ktokolwiek mógł to sobie wcześniej wyobrazić.
– Co się dzieje? – Sven, jak to on, bezszelestnie stanął za plecami Klary i miękkim, pieszczotliwym gestem dotknął jej lśniących, rudych włosów. – Molly? – Zgadł, kiedy dziewczyna, nie odwracając się, podała mu list ponad ramieniem.
– Prosiła, żebyś przeczytał.
Mężczyzna, nawet nie siadając, szybko przebiegł kartkę wzrokiem i oddał ją Klarze.
– I co?
– Chodź na dwór. – Sven zdawał się nie słyszeć pytania. – Zobaczysz, jaka piękna jest dzisiaj...
Nordlund miał absolutną rację: zorza była piękna. Przez ciemnogranatowe, rozgwieżdżone niebo ciągnęła się aż po horyzont szeroka, rozfalowana wstęga, mieniąca się niezliczonymi odcieniami różu, od purpury aż po bladą barwę kwiatów magnolii, które Klara wciąż jeszcze pamiętała z domu. Miejscami, na rozmytych i postrzępionych krańcach pasa, kolor przechodził z różowego w żółty i dalej w seledynowy, silnie odcinając się od niemal czarnego firmamentu. Klara i Sven, oparci o steamtrucka dziewczyny, wymalowanego na czerwono jeszcze przez Molly, w ciszy obserwowali niezwykłe zjawisko, z zapartym tchem chłonąc piękno spektaklu rozgrywającego się ponad ich głowami.
– Każdy w końcu odchodzi, taki jest porządek świata – Nordlund pierwszy przerwał milczenie, obejmując mocno Klarę i przytulając policzek do jej futrzanej czapki. – Zresztą Molly tam jest lepiej, sama pomyśl, ile lat odpracowywała u Cartiera...
– Co ty możesz wiedzieć o odchodzeniu! – prychnęła Klara gniewnie i niecierpliwie oswobodziła się z uścisku; wywołany urodą zorzy nastrój głębokiego, milczącego porozumienia prysł niczym bańka mydlana.
Sven momentalnie zmienił się na twarzy, jakby przygasł i zmalał, w szarych oczach zamigotał mu cień smutku i dziewczyna już wiedziała, że – choć całkowicie niezamierzenie – uderzyła go wyjątkowo boleśnie.
– Coś tam jednak wiem – powiedział Nordlund cicho. – Myślisz, że dobrowolnie przyszedłbym do Cartiera na dziesięcioletni kontrakt, gdybym nie owdowiał?...
Klara walczyła. Wiedziała, że nie może go ot, tak po prostu zostawić, nie może być kolejną osobą, która odejdzie z życia Svena. Bo jak to tak – tracił wszystkich, każdą bliską osobę – i teraz miałby stracić nawet ją?...
W żeńskim baraku, jak co wieczór, wrzało jak w ulu. Klara, chociaż w Brenta Port spędziła już prawie miesiąc, wciąż jeszcze nie mogła się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić; wychowaną w przestronnym domu, przywykłą do ciszy i spokoju, męczył gwar i nieustanna obecność ośmiu pozostałych mieszkanek drewniaka. Chociaż na trasie do Shiny Mine było ciężko, a dziewczynę wciąż jeszcze przerażał trzeszczący lód, manewry na terenie kopalni, zimno, jakiego nie doświadczała nigdy wcześniej – to i tak wolała jazdę, na zamarzniętym jeziorze przynajmniej mogła pobyć sama ze sobą. A teraz siedziała wciśnięta w kąt swojego legowiska, z kolanami podciągniętymi pod brodę i coraz bardziej zbierało jej się na płacz. Miała już serdecznie dość wszystkiego: ciemnego baraku zastawionego piętrowymi łóżkami, ciasnoty, ubrań porozwieszanych na wbitych w ścianę gwoździach, rozchwierutanego stołu i wreszcie – tych wszystkich kobiet, śmiejących się i gadających jedna przez drugą.
– A ty co znowu tak sama siedzisz, dzieciaku? – Zza krawędzi górnego posłania naraz wychyliła się roześmiana, piegowata twarz Molly, otoczona rozwichrzonymi, złocistymi lokami.
– Mam dosyć. – W Klarze niespodziewanie coś pękło, po raz pierwszy od przyjazdu do Brenta Port przyznała się komukolwiek do tego, co czuje. – Odchodzę, wracam do domu.
– Wracasz do domu, mówisz... – Molly w ułamku sekundy spoważniała i, zeskoczywszy ze swojego łóżka, usiadła obok zdumionej tą bezpośredniością Klary. – Claire, stąd się nie odchodzi... Czytałaś kontrakt przy podpisywaniu? – zapytała, całkiem niepotrzebnie; przerażenie malujące się w szeroko otwartych oczach Klary mówiło samo za siebie, dziewczyna nie miała pojęcia, do czego tak naprawdę się zobowiązała.
– No, to podpisałaś jak my wszyscy tutaj – na pięć albo siedem lat, a w razie wcześniejszego zerwania umowy – zwrot dwudziestokrotnej kwoty, jaką zarobiłabyś przez cały czas kontraktu. Nie odejdziesz, Claire; zwyczajnie nie masz takich pieniędzy, bo gdybyś miała, to wcale by cię tutaj nie było.
Woda raz po raz zalewała dziewczynie oczy, każde kolejne wynurzenie, każdy kolejny oddech był coraz to trudniejszy. Przejmujące zimno wdzierało się pod ubranie; strzaskana w drobne kawałki lodowa tafla nie dawała nawet cienia szansy na to, żeby utrzymać się na jej powierzchni...
A jednak, czego Klara nie podejrzewała jeszcze choćby kilka godzin wcześniej, Molly umiała się wściekać. Choć nieświadome, to wyprowadzenie jej z równowagi nawet szybko poszło; wystarczyło, że steamtruck raz i drugi ruszył do tyłu zamiast do przodu, a już przy próbie zapięcia przyczepy parokrotnie minął jej dyszel o dobrych paręnaście cali.
– Dziewczyno, co ty odpierdalasz! – Molly, zirytowana, zeskoczyła z trucka na ziemię. – Co ty pieprzysz, że umiesz jeździć, na czym ty się uczyłaś, na kolasce?!
– Na lokomobili – odburknęła Klara, obiecując sobie w duchu, że nie da satysfakcji tej pyskatej Irlandce i się nie rozpłacze.
Molly aż zatoczyła się ze śmiechu.
– Słyszysz, Nordlund? – zawołała. – Na lokomobili! A ja się dziwię, że ona przyczepy zapiąć nie umie...
– Nie umie, bo się na nią drzesz. – Sven oderwał się od swojego steamtrucka i podszedł bliżej; nie podobało mu się to, jak Molly traktuje Klarę, zupełnie jakby zapomniała, że jej początki w Brenta Port wcale nie wyglądały lepiej. – Mam ci coś przypomnieć?...
Molly tylko wzruszyła ramionami, ale cień, który przemknął naraz po jej twarzy, zmrużone oczy, to charakterystyczne drgnięcie dolnej wargi – nie pozostawiały wątpliwości, że wolałaby nie wracać do tego tematu. Nordlund widział, że już jest niegroźna; teraz należało zająć się Klarą, wystraszoną krzykami i w ogóle całym Brenta Port, do którego, jak przypuszczał, trafiła nie do końca świadomie.
– Wsiadaj, Claire, i próbujemy, bo nie masz wyjścia – zarządził. – Spokojnie, przecież to wcale nie jest trudniejsze, niż lokomobila. No, już... Podjedź do przodu, teraz wyprostuj... I powoli, w prawo, jeszcze, jeszcze, nie bój się!... No, i prosto teraz – Sven pociągnął kierownicę w swoją stronę – i do końca, no, i o to chodzi! To teraz do przodu i jeszcze raz, ale już sama.
Nordlund wysiadł z trucka i razem z Molly obserwował, jak Klara raz za razem, powoli i jakby niepewnie, co chwila przystając, ale jednak cofa – a dyszel przyczepy przy każdej z tych prób wpasowuje się w zaczep.
– Widzisz? Trzeba było się nie drzeć. – Mężczyzna nie odmówił sobie drobnej złośliwości.
– Nic już nie mów, Nordlund.– Molly nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem; znał ją od lat, wiedział, że w taki sposób próbuje ukryć swoje poczucie winy. – Chodź, Claire, starczy na dziś; obiad zaraz będzie!
Przez chwilę szły obok siebie w milczeniu, obie równie skrępowane swoją obecnością. Klarze przemknęło przez myśl, że niekoniecznie dobrze zaczyna się ta ich znajomość...
– To co, sztama? – Nagle odezwała się Molly i wyciągnęła do zaskoczonej dziewczyny dłoń w futrzanej rękawicy; uścisk ręki Klary okazał się nieoczekiwanie mocny. – Jutro nauczę cię cofać z przyczepą, chcesz? I wywal w końcu ten gorset, Claire, bo się tutaj zamęczysz...
Słabła coraz bardziej. Woda zalewała jej płuca, mokry kożuch krępował ruchy i ciągnął głębiej i głębiej w dół. W ostatnim przebłysku rozsądku spróbowała zrzucić z siebie ciężkie futro, ale bez skutku; rozpaczliwa szarpanina z guzikami coraz bardziej pogrążała dziewczynę w mrocznej, lodowatej toni Brenta Lake...
„Gdzie ja właściwie trafiłam?” – uporczywa, niedająca spokoju myśl tłukła się Klarze po głowie od paru dobrych minut. Niby od początku wiedziała, na co się pisze i jaka to praca, spodziewała się, że warunki panujące w Brenta Port będą znacząco odbiegały od tego, do czego przyzwyczaiła się w rodzinnym domu – ale rzeczywistość przeszła jej najśmielsze wyobrażenia. Baza kompanii Cartiera okazała się być po prostu skupiskiem ponurych, mniejszych i większych baraków, niechlujnie rozrzuconych nad brzegiem Brenta Lake. Plac pokrywał brudny, rozjeżdżony przez steamtrucki i rozdeptany śnieg, gdzieniegdzie na sznurkach porozciąganych między budynkami schło pranie – i wszędzie walały się śmieci, obierki od kartofli, pordzewiałe żelastwo... Wszystko tutaj wydawało się być tymczasowe, stojące na granicy upadku i rozkładu; nieco lepiej prezentowała się tylko droga dojazdowa do Yellow Bridge, póki co jedyna nić łącząca Brenta Port z resztą świata. Druga trasa – prowadząca przez zamarznięte jezioro do Shiny Mine – jeszcze nie została wytyczona, sezon miał zacząć się dopiero za kilkanaście dni, kiedy lód nabierze w końcu grubości bezpiecznej dla przeprawy konwojów.
Życie Brenta Lake, o czym Klara przekonała się tuż po przyjeździe, toczyło się w baraku służącym za jadalnię. To tam dziewczyna, półprzytomna i skołowana ze zmęczenia, nawet nie patrząc, podpisywała podsuniętą przez Cartiera umowę – i tam po raz pierwszy przyszło jej zetknąć się z mieszkańcami osady, zwabionymi przybyciem sześciorga nowych pracowników.
– Jestem Molly Bowers. – Jasnowłosa, piegowata kobieta bezceremonialnie wyciągnęła do zaskoczonej Klary rękę. – A ty, dzieciaku?
– Klara Dunin. Claire – poprawiła od razu, ta „Klara” jakoś w ogóle nie pasowała do miejsca, w którym przyszło jej się znaleźć.
Molly usiadła na ławie po przeciwnej stronie stołu.
– Cartier kazał mi się tobą zająć, dziewczyny rzadko trafiają do Brenta Port. – Mówiła szybko, ze śpiewnym, jakby zdziwionym akcentem. – Ciesz się, że trafiłaś do tego burdelu właśnie teraz, to trochę się oswoisz i pouczysz, bo ci, co zaczynają w sezonie – nie ma zmiłuj, od razu na lód... O, Nordlund! – Molly zerwała się gwałtownie z miejsca i pomachała do wysokiego, wąsatego i brodatego mężczyzny, wchodzącego właśnie do baraku. – Chodź do nas!
– Molly już straszy, czy na razie tylko informuje? – Nordlundowi, kiedy spojrzał na Klarę, w oczach zamigotały ciepłe iskierki. – Sven.
– Claire. – Podała mu rękę, dziwnie powściągliwie i niepewnie, jakby same tylko końce palców.
– Witamy w Brenta Port. – Sven uśmiechnął się i złożył na smukłej dłoni delikatny pocałunek – a Klara ze zdziwieniem poczuła, jak fala gorąca zalewa jej policzki...
A więc to tak się umiera, przemknęło Klarze przez głowę. To czuje człowiek, dla którego nie ma już żadnego ratunku. A przecież to właśnie Brenta Port miało być ratunkiem, przecież Helena wcale nie chciała jej śmierci...
Ulubiona pora roku Klary chyliła się już ku końcowi – ale dziewczyna nawet tego nie zauważała. Coraz bardziej dręczące całą rodzinę kłopoty nie pozwalały cieszyć się galicyjską jesienią, wyjątkowo tego roku złocistą i pogodną, zupełnie, jakby natura chciała przynieść choć odrobinę wytchnienia od problemów i niepokoju.
W Podolanach zapadał już zmierzch. Ciepły blask zachodzącego słońca sączył się jeszcze przez okno, łagodnie oświetlając leżącą przed Klarą otwartą księgę rachunkową. To, co kryło się na zapisanych pochyłym pismem stronach, już od kilku miesięcy napełniało dziewczynę przerażeniem, rosnącym niemalże z dnia na dzień.
– Przyniosłam ci lampę. – Helena, swoim zwyczajem, niemal bezszelestnie wślizgnęła się do pokoju i stanęła obok biurka siostry. – Znów liczysz?
– Nie muszę, ja wiem swoje i bez liczenia. – Klara, zrezygnowana, zatrzasnęła księgę. – Hela, jeszcze parę tygodni i my nie będziemy miały za co żyć... A gdzie leki dla mamy, gdzie szkoła Anki, z czego pospłacamy te wszystkie długi?!
Słońce dogasało; Helena w milczeniu przyglądała się siostrze, widziała, że na jej długich rzęsach huśtają się już łzy. Za wiele spadło na Klarę po nagłej śmierci ojca, to ona, najstarsza z trójki rodzeństwa, musiała w przyspieszonym tempie dorosnąć i przejąć jego obowiązki, zatroszczyć się o dom i utrzymanie rodziny – i tylko jej poświęcenie mogło zapobiec nadciągającej nieubłaganie katastrofie.
– Wiem, co możesz zrobić. Znasz angielski, jesteś zdrowa, silna... – Helena przez moment zawahała się, przemknęło jej przez myśl, że to, co chciała zaproponować siostrze, nawet w ich sytuacji jest jednak zbyt okrutne. – A zresztą, sama zobacz. – Dziewczyna rozłożyła przed zaskoczoną Klarą płachtę gazety; w prawym dolnym rogu, podwójnie obramowane, widniało ogłoszenie:
„Jean Cartier Company
Zatrudni kierowców płci obojga do przewozów w kanadyjskiej kopalni diamentów
Pewne kontrakty, wysokie stawki i pełne utrzymanie
Chętnych prosimy o stawienie w dniu 28 bieżącego miesiąca,
Kraków, ulica Mikołajska 26”
Wiedziała, że to już koniec, ale pomimo tego nie była w stanie się poddać. Ostatkiem sił, rozpaczliwym szarpnięciem udało się Klarze wynurzyć głowę i złapać oddech, przez ułamek chwili widziała, jak w oddali ktoś biegnie do niej po niepotrzaskanym lodzie.
Sven?...
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Lód [niby steampunk...]

2
W kwestii technicznej, wyłapałam jedną wątpliwość:
Isabel pisze: W żeńskim baraku, jak co wieczór, wrzało jak w ulu.
Raczej: było gwarno jak w ulu. :)

Bardzo mi się to podoba. Ładnie napisane, naprawdę. :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Lód [niby steampunk...]

3
Isabel,

Bardzo mi się podobało. Lubię, gdy ktoś bawi się fantastyką w ujęciu pokojowym i w skali codziennego życia. W dość krótkim tekście udało Ci się zgrabnie zarysować steampunkowe realia. Opisałaś zajęcie dość egzotyczne, a jednocześnie zrobiłaś to w sposób wywołujący bardzo swojskie i bliskie sercu skojarzenia: praca, zmęczenie, niechlujny mechanik, walka z siłami przyrody i zwykłe, przaśne, ale mocne przyjaźnie. Dobrym pomysłem było przeplatanie fragmentów ostatniej sceny z... właściwie ciężko powiedzieć, czy to retrospekcje, bo cały sens opowiadania jest właśnie w nich.
W każdym razie tekst z jednej strony cieszy oczy, jak to fantastyka, a z drugiej trafia do emocji poprzez odniesienie się do właśnie tych bliskich, znanych każdemu problemów.

Technikalia:
- Zastanowiłabym się nad poszukaniem synonimów do "steamtrucka". Słowo pada trochę za często, a ze względu na obce brzmienie bardzo zwraca na siebie uwagę. Steampunkowego klimatu dodaje różnorodność przytaczanych nazw, niekoniecznie powtarzanie wciąż tej samej.
- Mokry kożuch - może po prostu kożuch?
- Huśtające się łzy - to brzmi trochę komicznie.
- Prychnęła Klara gniewnie - dałabym "Klara prychnęła gniewnie". Szyk przestawny we wtrąceniach (chyba, pewna nie jestem) stosujemy tylko wtedy, gdy zdanie kończymy zaraz po podmiocie, czyli w tym przypadku: Blablabla - prychnęła Klara.

Lód [niby steampunk...]

4
Steamtruck = parochód ;-)
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Lód [niby steampunk...]

5
Isa, bardzo ładnie. Jestem zachwycona konstrukcją i tego jak powoli odsłaniasz świat, który chcesz pokazać. I podoba mi się nastrój.
Niejednoznaczne zakończenie też na plus.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Lód [niby steampunk...]

6
Isabel pisze: Metys niechętnie wstał z miejsca i, mocując się przez chwilę z zasuwą, otworzył warsztatowe wrota.
Nie jest wymagany przecinek przed imiesłowami, które kończą się na: -ąc, -szy, -ący, -ny, -ty, -ły.
Isabel pisze: Dopiero wczoraj znalazłam pracę, teraz jestem kierowcą steamcaba – ja i wożenie ludzi, wyobrażasz to sobie? Ja też nie, jak mam być szczera – ale innego wyjścia nie mam, póki co.
Ja też nie. - Myślę, że przydałaby się kropka, bo ciężko mi było się zatrzymać i wyłowić sens tak prostego zdania, które wynikało z pierwszego. Dobrze napisane, ale trudno mi się wczuć.
Isabel pisze: Kraków, ulica Mikołajska 26

Ciągle miałem wrażenie, że akcja rozgrywa się w Ameryce.

Więc opowiadanie rozwija się wokół dwóch sióstr, na które spadła odpowiedzialność rodzicielska (wobec trzeciej siostry) ze strony ojca; trywializując. Zaciekawiły mnie wydarzenia na jeziorze Brenta Lake - spodziewałem się tajemnicy i wartkiej akcji.

Lód [niby steampunk...]

7
Isabel pisze: dlaczego nigdy nie spytała o topienie się Molly
Dlaczego nigdy nie spytała Molly o topienie się?
Oczywiście jeśli chodzi tu o wiedzę, jaką Molly mogłaby posiadać nt. topienia się. W innym szyku nie da się tego czytać, brzmi kulawo.

Isabel pisze: Chodź na dwór. – Sven zdawał się nie słyszeć pytania. – Zobaczysz, jaka piękna jest dzisiaj...


Nordlund miał absolutną rację: zorza była piękna
Albo to jest w pełni zamierzone, albo musisz postarać się bardziej.
Isabel pisze: już przy próbie zapięcia przyczepy parokrotnie minął jej dyszel o dobrych paręnaście cali.
Tu mi coś zgrzytnęło.
Isabel pisze: Chętnych prosimy o stawienie
To słowo jakoś mi nie pasuje. Stawiennictwo? Przyjście? Zgłoszenie się?

Nadużywasz pauz jak na moje.


Wstępnie - to jest świetne. Nie bardzo jest co poprawiać, jak dla mnie. Normalnie unikam takiego pisania i czytania, bo to coś z obyczaju (?), ale to jest świetne. Podobało mi się.
Przeskakiwałem słowa, co tylko dobrze świadczy o tekście, że mnie zaciekawia, i chcę o ułamek sekundy wcześniej dowiedzieć się, co będzie dalej.
Tylko mi nie mów, że to wprawka. Ździebko za dobre jak na wprawkę.
Miejscami pewnie jest się do czego przyczepić, ale o to będzie się martwił Twój redaktor :)
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

Lód [niby steampunk...]

8
Isabel, trochę obyczajowe, ale czytało się naprawdę dobrze (przeczytałem parę razy, choć już za pierwszym wciągnęła wartka akcja). Naprawdę świetne, choć krótkie opowiadanie. Jedynie co, to faktycznie ten steamtruck - mogłaś go opisać, że np. miał z boku pełno miedzianych rur, ale i tak nie zakłóca to jakoś bardzo całego tekstu :)
Jak to mawia święta Ziuta - olej risercz, daj uczucia...

Lód [niby steampunk...]

9
Wow.
Wo-ow.
A nawet WOW.
To jest bardzo, bardzo dobre. Fenomenalnie się to czyta. Miałam szczęście, bo trafiłam na dwa świetne opowiadania z rzędu (drugim jest „Podpora nieba”, autor Balibor http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=20707 – proszę wybaczyć reklamę, ale sądzę, że dobrze teksty należy reklamować :D) i to było jednym z nich.

Postaram się, aby ten komentarz był pełny, co jest zadaniem karkołomnym, bo każdy niemal element zasługuje na uwagę. Zacznę od tych rzucających się (dosłownie) w oczy – szanuję twórców, którzy szanują czytelnika i poświęcają chwilę na dopracowanie tekstu przed publikacją. U ciebie formatowanie prezentuje się bardzo dobrze, są wcięcia akapitowe, porządne myślniki zamiast dywizów, jest wykorzystana kursywa, są odpowiednio zapisane dialogi i myśli, chociażby takie „pierdoły” jak przerwy w odpowiednich miejscach. Cudownie się na to patrzy i z przyjemnością czyta.

Kolejna rzecz – tematyka. Jak dla mnie jest bardzo oryginalna. Nieczęsto trafia się gratka w postaci tekstu w gatunku bądź co bądź fantastyka, który jednak jest tak… normalny. Nie ma tutaj fajerwerków, smoków czy potworów, magii (przynajmniej na ten moment), a mimo to jest w tym coś niezwykłego. Ja akurat uwielbiam obyczajówki i tekst wpasował się w moje gusta, ale myślę, że nawet ktoś, kto za nimi nie przepada, wciągnąłby się w tekst.

Steampunk to z kolei zdecydowanie nie moje klimaty, ale i tutaj jestem zachwycona łatwością, z jaką łapiesz moją uwagę i nie puszczasz do ostatniej kropki. Szalenie podoba mi się używane przez ciebie słownictwo, fachowość bijąca z opowiadania – nawet jeśli wrażenie jest wywołane tylko odpowiednią nomenklaturą, to i tak efekt jest zniewalający. Czytelnik czuje, że autor wie, o czym pisze i ma coś do powiedzenia.

Tutaj przejdę do stylu, bo i on zasługuje na wyróżnienie. Jest bardzo lekki, przyjemny, tekst „płynie”. Czyta się jednym tchem. Widać, że ten tekst to dla ciebie nie pierwszyzna – debiutant, który tak by pisał, zasługiwałby na miano geniusza pióra.

Bartosh16 pisze: Tylko mi nie mów, że to wprawka. Ździebko za dobre jak na wprawkę.
Tak jest!

Dialogi również są świetne, ponieważ nie sprawiają wrażenia wyrwanych z książki – równie dobrze można coś takie usłyszeć na ulicy. Tak jakby bohaterowie stali tuż obok. Postaci są żywe, zadziorne, mają własne, różne od siebie charaktery. Nie ma dwóch takich samych osób i to jest świetne, bo w życiu przecież jest dokładnie tak samo. Na pierwszy plan wysuwają się, oczywiście, Klara i Molly, ewentualnie, jako postać dodatkowa, Sven. Ta pierwsza zachowuje się typowo dla osoby rzuconej na głęboką wodę, debiutanta, który musi odnaleźć się w nowej, strasznej rzeczywistości – każdy na jej miejscu byłby przestraszony, niepewny, nieśmiały, każdy chciały zwiać. Jest bardzo ludzka (nawet w tym swoim głupawym zawstydzeniu w kwestii własnego imienia), a równocześnie troskliwa i odpowiedzialna, co widać w scenie z siostrą i główkowaniem nad fakturami. Bardzo mi się Klara podoba jako fachowiec i jako człowiek.

Molly to inna para kaloszy. Początkowo trochę oschła, wywyższająca się, ale koniec końców okazuje się wielkim wsparciem dla Klary i serdeczną przyjaciółką. Sven też jest uroczy. Każdy jest niejednoznaczny, nie czarny czy biały, ale właśnie szary, jak to w życiu. Z gorszymi i lepszymi stronami, cechami, dniami. Muszę przyznać, że dawno nie spotkałam tak wiarygodnych bohaterów.
Isabel pisze: – Dziewczyno, co ty odpierdalasz! – Molly, zirytowana, zeskoczyła z trucka na ziemię. – Co ty pieprzysz, że umiesz jeździć, na czym ty się uczyłaś, na kolasce?!
– Na lokomobili – odburknęła Klara, obiecując sobie w duchu, że nie da satysfakcji tej pyskatej Irlandce i się nie rozpłacze.
Molly aż zatoczyła się ze śmiechu.
– Słyszysz, Nordlund? – zawołała. – Na lokomobili! A ja się dziwię, że ona przyczepy zapiąć nie umie...
– Nie umie, bo się na nią drzesz. – Sven oderwał się od swojego steamtrucka i podszedł bliżej; nie podobało mu się to, jak Molly traktuje Klarę, zupełnie jakby zapomniała, że jej początki w Brenta Port wcale nie wyglądały lepiej. – Mam ci coś przypomnieć?...
Żeby nie było, że jestem gołosłowna – ta scenka unaocznia wszystko. Jest doskonała, niesamowicie życiowa; na miejscu są i wulgaryzmy, i niezbyt miłe zachowanie Molly, i zagubienie Klary, i Sven ze swoją karcącą (wobec Molly) i uspokajającą (wobec Klary) wypowiedzią… I zgadzam się, że darciem nikogo się niczego nie nauczy. Słyszysz, Molly? Ucz się od Svena!

Podoba mi się, że z Klary nie uczyniłaś „pokrzywdzonej przez życie sieroty”. Dziewczyna, owszem, ma nie lada problemy, musi wziąć odpowiedzialność za rodzinę i jej sytuacja jest nieciekawa – ale nie ma się wrażenia, że to taka „odwrócona Mary Sue”, której nic się nie udaje i cały wszechświat zdaje się być przeciwko niej. Po prostu – czasem w życiu jest źle i trzeba wziąć byka za rogi i coś przedsięwziąć. Bardzo budujące jest to podejście Klary.
ithilhin pisze: Jestem zachwycona konstrukcją i tego jak powoli odsłaniasz świat, który chcesz pokazać.
Jestem tego samego zdania. To chyba najmocniejszy walor tego tekstu. Generalnie lubię zabieg polegający na tym, że autor wrzuca czytelnika w środek historii, pokazuje wyrwaną z kontekstu tragedię z pełną świadomością, że nikt poza nim nie wie, o co chodzi – a potem, nic nie tłumacząc, przechodzi do początku i od tego momentu snuje opowieść, by pokazać, co się stało i jak do tego doszło. Ty na dodatek podrasowałaś ten model i wykorzystujesz „aktualne” wydarzenia do przeplatania z tymi minionymi – tekst jest dzięki temu dynamiczny i ciekawy. Samo wydarzenie, czyli dramatyczna przygoda z tonięciem, jest bardzo mocna, ale najbardziej chyba zapadł mi w pamięć fragment, kiedy Klara myśli, dlaczego nigdy nie spytała o topienie się Molly. (Zgadzam się jednak z Bartoshem16, że brzmi to niefortunnie. Przeredagowałabym całe zdanie, np. „Nigdy nie zapytała Molly, jak to jest tonąć”. Ale i w wersji pierwotnej wiadomo, o co chodzi, a to najistotniejsze.)
Begied21 pisze: Jedynie co, to faktycznie ten steamtruck - mogłaś go opisać, że np. miał z boku pełno miedzianych rur
W sumie racja, więcej steampunku w steampunku!

Jednym słowem – budujesz napięcie, dążysz do punktu kulminacyjnego bez pośpiechu, ale też nie żółwim tempem. Tekst jest dynamiczny, ale wystarczająco rozbudowany, żeby czytelnik w miarę poznał i polubił bohaterów. Za pomocą kilku scenek zarysowałaś ich życie, zaakcentowałaś cechy charakteru i uzasadniłaś wybory i motywacje.

Jest to jeden z lepszych tekstów, jakie czytałam w ostatnim czasie i jestem szalenie ciekawa ciągu dalszego.

Pozdrawiam i dziękuję za dobrą lekturę,
Madeleine
Made, czyli: Madeleine, Magdalena Lipniak albo po prostu Madzia.

Chwałą jednych jest, że piszą dobrze, a innych, że się do tego nie zabierają.
Jean de La Bruyère

Lód [niby steampunk...]

10
Kompletnie nie mój klimat, ale zamarznięte jezioro mocno podziałało na moją wyobraźnię. Bardzo ciekawie zbudowałaś historię, choć na początku, konstrukcja nieco mnie skołowała. Jeszcze lepiej wypadło wprowadzenie czytelnika w świat, pozornie tak znajomy, a jednak różny. Nakreśliłaś autentyczne postaci, które już przy pierwszym kontakcie wydały mi się znajome i właściwie nie potrzebowałem znać ich dokładnego opisu, ani życiorysu. Za to brakowało mi opisu krajobrazu, otrzymaliśmy strzępki, ale nie wystarczyło mi, by wypełnić nimi świat. Jednakże mogę się mylić, bo w tak dopracowanym tekście trudno o błąd, a jezioro mogło już w zamierzeniu wyglądać jak lodowa pustynia ilasta. Gratuluję!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”