Nie mam zbyt wiele czasu (bitwa), a ponieważ jestem ciekawy waszych opinii wstawiam niniejszy fragment ;p
Have fun.
Planeta Ziemia, czterdziesty siódmy rok ERL (Ery Republiki Ludowej). Alternatywna rzeczywistość, diametralnie zmieniona przez nieznany czynnik. Za trzydzieści dwie sekundy nastanie apogeum władzy światowej Republiki Rad, komunistycznej organizacji rządzącej całym globem. Całym... oprócz jednej wioski. Uciszny Grajdołek, znany także pod dźwięczną nazwą „Silent Hill”, dzięki walecznym mieszkańcom odpiera kolejne fale ataków. Wszystkie lufy wszystkich czołgów świata trzymają Półwysep Hell na celowniku.
Tymczasem w Mauzoleum, na tronie z czaszek, siedzi On. Przywódca, niezastąpiony imperator. Rozmawia z duchami przodków.
- Zrzućmy bombę! – proponuje Włodzimierz Lisz Lenin.
- To nie dobre jest rozwiązanie jest. – Komisarz Yoda wyciąga flarę. Sala napełnia się światłem. – Mrr...
- Myślę, że najrozsądniej będzie zaatakować z Bieguna Północnego – rzecze Napoleon. – Tego się nie spodziewają!
- Nie zgadzam się, każdy głupi by się tego spodziewał! – oponuje Lenin.
Wybucha sprzeczka, która stopniowo przeradza się w burzę mózgów. Zapada ważka decyzja. Nastaje apogeum potęgi komunizmu.
- No niestety, panowie – żali się Przywódca. – Nie znajdziemy rozwiązania. Silent Hill musi zostać zniszczone przez drużynę @!
„Ochy” i „Achy” kończą dyskusję. Powstaje nowy dyktat, o zniszczeniu kapitalizmu przez armię 12@ - zagorzałych internautów prosto ze Stanów Zjednoczonych Komunizmu Amerykańskiego. W mauzoleum z wrażenia gaśnie stara karbidówka. Rozpoczyna się era mauzolealnych piecyków gazowych. Wzrasta cena gazu. Rozrastają się gazociągi. Syberia zostaje zasypana nowymi fabrykami trumien PCV. świat szaleje.
Armia 12@ składała się – wbrew pozorom – z dwunastu członków. Jednak kilka lat przed opisywanymi właśnie wydarzeniami, ośmiu z nich zginęło, tocząc straszliwą batalię przeciw plemieniu Czukczów. Przyjrzymy się więc tylko czterem. A tak się składa, że wszyscy czterej siedzą obecnie w jednym miejscu. Grają w brydża, przy hazardowym stoliku w Kwaterze Głównej.
- Ha, wygrywam! – ocenia kapitan. Nazywa się Rocky Feler i jest krewnym samego Rockefellera. Na pierwszy rzut oka widzimy tylko górę mięśni, ale stopniowo, przyglądając się jego twarzy, wyławiamy oczy-szparki, z których bije zielone światło. Widzimy także, że osobnik jest biały jak azbest i ma poważne problemy z oddychaniem... Zaraz, jakim cudem zauważyliśmy twarz, skoro ukrywa ją czarny hełm bojowy? Widok napawa nas obrzydzeniem, więc kierujemy nasze zainteresowanie na buty kapitana. Wyglądają jak kajaki. Do tego śmierdzą. Nie poczuliśmy tego wcześniej, bo całą woń zabijają perfumy Hitlera.
- Nie tak szybko, mój mały – wyje Adolf. Jak zawsze ma czarny płaszcz i rytualny różowy kubraczek. W ręku trzyma przenośną szubieniczkę, tak na szczęście. Zapewne słusznie, bo szczęście dziś mu dopisuje. Jego aryjska-emo brew ukazuje zdumienie, gdy kolejny raz przegrywa. – Szajze!
- Nie klnij po niemiecku, Adolfie! Bo jeszcze nieszczęście jakie sprowadzisz – stwierdza Czerwony Kardynał. Jego pokolorowana na wiadomy kolor pelerynka, którą ukradł ku-klux-klanowi, naprawdę błyszczy w ciemności. Naprawdę. Oprócz niej kardynał posiada, a jakże, twarz, oraz kilka szarych włosków. Do tego okulary z PCV i buty z żelbetonu. Imponująca postawa, jak na duchownego. Na szyi wytatuowana naga zakonnica na harleyu i z napisem „tatuś kocha swoje niewiniątka!”. Całość wieńczy migocząca otoczka nad głową.
Osobnik numer cztery postanowił utrudnić narratorowi życie – nie odezwał się. Widocznie nie chciał być szerzej opisywany. Cóż, nie wyrządzajmy mu tej przykrości – skoro ktoś nie chce ujawnić swojej obecności, nie wspomnimy o jego pomarańczowym pulowerku ani słowem.
- Angus, znowu oszukujesz! – zawył Adolf. MacGyver pospiesznie złożył maszynkę do produkowania asów do postaci mandarynki.
- Nie, skąd – powiedział i ugryzł kawałek. – Mm... ma ktoś ochotę?
- If I were a madman. Dibidibidibidibi dibidab…
Wesołą pogawędkę zakłóciło pojawienie się obcych.
- Włodzimierz Licz wzywa! – ogłosił R2E3, robot klasy robotniczej.
- Mrr... jest prawda to – przyznał Komisarz Yoda.
- Yo, Jedi! To ja, Rocky. O co chodzi tym razem?
Krótka opowieść nie spodobała się armii 12@. Nawet ci zatwardziali wojownicy obawiali się Silent Hill. Nie mówiąc o pobycie w Polsce Ludowej, pełnej szalonych terrorystów.
- Jak ja nienawidzę ziemi... tej ziemi. – Czerwony Kardynał wyjął z woreczka garść trupich czaszek.
- Adolfik, podaj mi majonez. Zaraz nie wytrzymam! – To MacGyver, jak zawsze w humorze.
- Wykonanie na zadania trzynaście dni macie na. – Yoda wyjął flarę. świat do tej pory nie śpi spokojnie, widząc w myślach skrzyżowanie elfa i niziołka, w dodatku z lampeczką. Czteroosobowa armia jak jeden mąż wybiegła przez ścianę. Kilka dni później byli już na pokładzie samolotu Nowy York – Gdynia.
W miasteczku Silent Hill panowała miła, przyjacielska atmosfera.
- O, szatanie, oddajemy ci cześć! Zniszcz czterysta ruskich czołgów, a zostaniesz obdarowany kontem w Polbanku! Panie nasz, składamy ci dziś ofiary z polaka!
Bestia w czerwonym przyjrzała się uważnie jeńcowi.
- Polaka, mówisz? – Belzebub splunął na chuchro. – No... dobrze. Dołóż jeszcze tych czterech żydo-masonów, to zniszczę i pięćset.
Dobili targu, szatan wrócił do Las Vegas. Kolejny raz udało się przeżyć...
- Bzzyt! Witamy na pokładzie naszego samolotu. Numer lotu: 93. Prosimy zapiąć pasy. Nie ma powodu do paniki. Dziękuję – powiedział głośnik. – Geeeezz… Welcome on the board. Flight 93. Please, shut up. There’s no reason to panic. Mother Russia wishes a happy time and good luck.
- No, nareszcie. – Adolf wygodnie rozsiadł się na podłodze. - Hej, czy ten człowiek w 14-D nie ma zbyt garbatego nosa? I te włosy...
- Cicho, my tu próbujemy pracować! – Rocky wyjął drewniany kijek i zaczął próbować czary na pasażerach.
- Nie tak, gamoniu! – MacGyver urwał kawałek fotela i zaczął coś konstruować. Po chwili oczom wszystkich ukazało się działo plazmowe.
- Angus, co ty do Boga ciężkiego robisz?...
- Whoaha! Giń, bydlaku!
Chciał trafić stewardessę. Ale stewardessy noszą mini, w rezultacie czego jakiś czarnowłosy chłopiec pochylił się i oberwał pociskiem. Do końca życia pozostała mu blizna w kształcie Stadionu Dziesięciolecia.
- Terroryści z „Solidarności”! Atak! Za Republikę Rad!...
- Co do... – Czerwony Kardynał chwycił za krzyż. – Jesteśmy obywatela...
- Wgnieść ich w ziemię! Zetrzeć na pył! - Pasażerowie byli zgodni.
- MacGyver, zróbże coś!
Elektrownia gazowa okazała się złym pomysłem. Teraz lecieli niżej i byli otoczeni przez wrogów. Dodatkowo Adolf odnalazł powołanie.
- Z drogi, bydlaki! Bo was cyklonem...
Już sześciu Portugalczyków zadawało mu potężne rany wykałaczkami.
- Tylko nie policzki! Tylko nie moje aryjskie policzki...!
Rocky sobie jako-tako radził. To znaczy związali go i zostawili w spokoju. Reszta cierpiała tortury w bitwie. Kardynał otoczył się świętym Nierozerwalnym Węzłem Małżeńskim, ale sprytny proletariat zakneblował mu usta Tajemnicą Spowiedzi i Związał z Kościołem Bożym na Ziemi. Kościół wyszedł Angusowi przypadkowo, wynalazca chciał skonstruować armię droidów. Adolf z drewnianą różdżką poszukiwał złóż gazu.
- Rocky, ratuj...! – wykrzyknął Angus.
Sytuacja była dramatyczna. Trzeba było użyć naprawdę potężnego zaklęcia. Takiego jak...
- Kontrolix, Altix, Delejtix!
- Ziububum – powiedział wybuch i rozerwał samolot na strzępy.
- Aaa! – zakrzyknęły żądne krwi masy, spadające w dół na Wyspę Zagubionych.
A co się stało z naszymi bohaterami? Zamknęli się w kościele, skąd planowali, jak wyjść z tego cało.
- To co, mała rundka Monopoly? – zapytał MacGyver i zrobił wyrzutnię rakiet balistycznych. – Cholera, nie to... Adolfik, podaj mi ten dywan co tam leży...
Wyszli z tego cało. Po kilku minutach spadania bramy kościoła otworzyły się z hukiem i wypadli z niej czterej mężczyźni. Każdy w Boeingu 704. Do Gdyni dotarli około południa.
Jak to bywa w wesołych opowieściach, czasami trzeba sobie pozwolić na odrobinę goryczy. Zaznamy jej za sprawą tego grubasa. No, tego: siedzi przy elektrociepłowni „Uciszny Grajdołek 13”. Widzicie? Taki tam... brzydki, tłusty, nierozgarnięty. Wygląda jak obelisk. A zbroję to chyba wytrzasnął ze Starożytnej Galii. Przy nim siedzi taki pies. No, typowy taki. Biała sierść, postura jamnika i uszy smagłego wielbłąda. Ten pies jest głupi i zaraz ucieknie. Ciężka sprawa, pełna goryczy. Czas na łzy.
- Lessie, wróć! – krzyczy właściciel.
Ale sierściuch nie słucha, biegnie dalej. Przez łąkę, a potem wprost na linię oblężenia Półwyspu Hell. Wpada na minę. Resztki pędzą rykoszetem i spotykają armię znerwicowanych czołgistów. Przez powietrze przebija się tabun pocisków i trafia w mięso. Makabryczna scena kończy się spadnięciem Lessie z klifu, prosto na falochron. Właściciel traci zmysły, biegnie krzycząc „kurwaaa!”. Niszczy kolejne czołgi, podnosząc je z taką łatwością, jakby to były cegłówki, i rzucając nimi kolejno w stronę Morza Bałtyckiego. Na półwyspie Skandynawskim zanotowano liczne deszcze metalowego sprzętu. Astrologowie i wróżbici ogłaszają Ragnarok.
A dzielny Gall biegnie dalej. Nieustępliwie przyjmuje na siebie kolejne pociski ziemia-ziemia, serie z karabinów maszynowych, a nawet rosyjskie przekleństwa. Dziewięć na dziesięć czołgów na zachód od Silent Hill zostaje zniszczonych. Przeżywa tylko jeden.
- K...kim jesteś?! – pyta Robinson von Iwanov. Dyszy jak po zderzeniu z wyjątkowo ciężkim pociągiem.
- Jam jest Gall Anonim – oznajmia dumnie właściciel zamordowanej Lessie. – A ty będziesz przeklęty po wsze czasy!
- Ale... ale... jak? Skąd czerpiesz swą moc?
Na twarzy szaleńca pojawia się wyjątkowo głupia mina. Nigdy się nad tym nie zastanawiał.
- Nie wiem – powtarza sześćset sześćdziesiąt sześć razy. W tym czasie Robinson umiera, ale kogo to obchodzi... – Pamiętam... jak kiedyś mama wsadziła mnie do piekarnika. Trafiłem do takiego ciepłego kraju. Codziennie paliliśmy ognisko. I... i byli tam tacy Indianie z rogami.
- I co się stało potem? – Głos wydobył się z... z narratora. Przepraszam, nie wytrzymałem.
- No... prąd wyłączyli w elektrowni i wyszedłem z piekarnika. Rozumiesz, Ukraina, lata osiemdziesiąte. Zdarzały się wybuchy.
4
Muahah xD
Fajne, ale nie mam zielonego pojęcia, co z fabułą - czwórka dotarła na Hell i co dalej?
Ogółem, przyjemny, porąbany humor. Gratulacje!
Fajne, ale nie mam zielonego pojęcia, co z fabułą - czwórka dotarła na Hell i co dalej?
Ogółem, przyjemny, porąbany humor. Gratulacje!
6
Wstawiaj, wstawiaj, jest nieźle.
[ze wzruszeniem wspomina swoje "Tajemne Stowarzyszenie Mające Na Celu Eliminację Innych Tajemnych Stowarzyszeń"; uświadamia sobie, że nie wrzucił 4 ostatnich części]
Niewiele mogę dodać po poprzednikach, a na dodatek jeszcze w połowie śpię. W każdym razie jest śmiesznie, chociaż aż nazbyt chaotycznie, jak na mój gust. Pewnie to część Twojej wizji, ale miejscami mnie to nużyło.
McGyver i "Ziububum - powiedział wybuch" rządzą.
Tekst spełnia swój cel: gra słowami, zabawa, śmieszy, więc zdecydowanie na plus.
Pozdrawiam.
[ze wzruszeniem wspomina swoje "Tajemne Stowarzyszenie Mające Na Celu Eliminację Innych Tajemnych Stowarzyszeń"; uświadamia sobie, że nie wrzucił 4 ostatnich części]
Niewiele mogę dodać po poprzednikach, a na dodatek jeszcze w połowie śpię. W każdym razie jest śmiesznie, chociaż aż nazbyt chaotycznie, jak na mój gust. Pewnie to część Twojej wizji, ale miejscami mnie to nużyło.
McGyver i "Ziububum - powiedział wybuch" rządzą.
Tekst spełnia swój cel: gra słowami, zabawa, śmieszy, więc zdecydowanie na plus.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
7
No to ostatnie 2/3 
PS. Prosiłbym jakiegoś moderatora o przesunięcie spowrotem do "do zweryfikowania".
„Niebezpieczne to Morze było, to Bałtyckie morze.
A królował na nim Leszek, Polak z krwi i kości.
Król Lech II Wąsaty, pirat i stoczniowiec. A załodze jego nie będzie końca” – z Wielkiej Księgi Przypraw. Rozdział IV, wers 17.
łajba „Moja Mariolka” wpływa na mieliznę, wykonuje obrót o 360 stopni i zatapia dwa ruskie okręty. Następnie wystrzeliwuje tryumfalną salwę i kilka rakiet ziemia-powietrze.
- Zwinąć żagle, sterburta w prawo! Załadować Cudowną Broń! – wrzeszczy kapitan z rudawym wąsikiem.
- Tak, kapitanie! Dalej, chłopcy i dziewczęta! Niech te komunistyczne sukinsyny posmakują trochę propagandy! Nasze ulotki przyćmią słońce, a afisze zmienią proletariat w bandę posłusznych nam idiotów. Bha ha hah hahah! – potwierdza pierwszy oficer.
- Ale cóż to? – pyta narrator, widząc serię podwodnych wybuchów i tabuny wirów morskich dookoła statku.
- Co? A, tam – potwierdza widzenie kapitan Lech. – To... to... niemożliwe!! Załogo, wyprowadzić wyrzutnię torped! Bosmanie Kirk, napęd świetlny! Sterburta w lewo, kierunek na port!
- Kto? Kto nadchodzi, sir?
- A, znajomy.
Taksometr we wnętrzu łodzi wskazuje dwadzieścia tysięcy mil, choć zatrzymał się już kupę lat wcześniej. Ze ścian spływa rdzawy okap. Przy kominku wywieszone są trofea. Jakiś Kraken, kilkanaście lewiatanów i takie tam. Kapitan Zomo z uśmiechem na ustach rozpierdziela kolejny statek.
- No, panowie – mówi, spoglądając przez peryskop. – Nasz cel jest tuż-tuż. Przygotować zapałki.
- Khmm... – odchrząka John Lennon, pogłaskując żółtawe ściany. – Ja jestem najwyższy stopniem na terenie tego obiektu.
Chwila napięcia, dwaj mężczyźni mierzą się na spojrzenia.
- Zapałki gotowe, panie ZOMO – oświadcza jakiś chiński snowboardzista.
- Taa. Mao, mam ogromną prośbę do ciebie. – Komunista uśmiecha się wyzywająco.
- Hm?
- Wtrąć tego przyćpanego angola do lochu. – Wskazuje na Lennona.
- Ale sir, w lochu mają teraz lekcje ślizg...
- PO PROSTU TO ZRóB! Zrozumiano?! – Kapitan wyjmuje pałeczkę wąglika i uderza nią w lukę kokpitu. Mao Tse-Tung posłusznie wykonuje rozkaz. – No, dziękuję. Do zobaczenia w Fox River! Zafajdani artyści...
- Proszę pana, rozkazy. Co z tą zapałką?
- No tak, dziękuję Smith. Przygotujcie rosołek. Ja sam się zajmę tym wąsatym durniem.
„Moja Mariolka” zostaje otoczona przez Chińską Flotę Rybacką. Po krótkim namyśle taranuje całą i zwiększa prędkość. żółta łódź podwodna mknie dalej za łajbą, prowadząc ostrzał artyleryjski. Z lądu napierają kolejne fale rozwścieczonego proletariatu, atakując pokład i miotając ptactwo wodne. Szaleje pożoga. Tymczasem zapraszamy do obejrzenia pościgu na naszej antenie oraz w serwisie www.komunizm4ever.tv24.pl.ru.de.org.
- Kapitanie, już po nas! – Krzyknął bosman Kirk. – Jesteśmy w pułapce! Otoczeni przez pieprzonych komuchów! – Odruchowo machnął ręką do tyłu. W kierunku napływającej właśnie floty Titaniców.
- Pieprzonych komuchów? Nie... ja ich zatrzymam! – Ofiarnie ogłosił Lech II. – Płyńcie do Silent Hill, tam was ugoszczą. Ja zostanę tutaj i... cóż, nie przejmujcie się mną.
- Jest pan pewien? A pańska Mariolka?
- Płyńcie już, płyńcie! – Kapitan zeskoczył na Westerplatte. Flota niezatapialnych była już bardzo blisko. Na rzut oszczepem.
- Wróć więc z obiadem! – pożegnali go marynarze. – Lub na obiad!
Aż łza się w oku zakręciła. Nie wolno zmarnować tak cennego życiorysu. Nie takiego CV. Nie na oczach załogi. Piekło, ojczyzno moja...
- NIE PRZEJDZIEEESZ! – zawołał wąsaty człowieczek i rzucił śnieżką.
Efekt łańcuchowy, efekt motyla... jak to nazwać? No, mniejsza. Wszyscy wiemy, że na czele każdego niezatapialnego stateczku stoi Elvis: z wyciągniętymi rękoma drze się „jestem królem świata!”. Koniecznie na barierce. No, właście taki to standardowy amerykaniec oberwał lodowym pociskiem i wpadł do wody.
- Och, nie! – zdumiewa się w takich sytuacjach prezes feralnego okrętu i robi zawrót o 90 stopni, w celu wyłowienia cennego pasażera. Natychmiast taranuje go fala napływających, równie pechowych, obiektów. Powstaje crash, z reguły największy w historii. Ale to był pierwszy taki przypadek, więc nie mogliście o tym wiedzieć.
Lech w zdumieniu przyglądał się swemu czynowi. I zawołał do nieba:
- Ojcze, czemuś to uczynił?!
A ojciec odpowiedział mu:
- Mieli cię, kurwa, zabić?
Tak oto pirat i stoczniowiec, potężny i inteligentny kapitan, Wałęsa się po świecie w poszukiwaniu zemsty. I sithów. Ale w szczególności Półwyspu Hell.
Koniec księgi przypraw.
PS. Wy też odnosicie wrażenie, że wszyscy bohaterowie skończą w tym chromolonym miasteczku?
- Adephaga, czyli tzw. „chrząszcze drapieżne”, są drugim pod względem liczebności podrzędem chrząszczy. Obejmują ponad czterdzieści tysięcy różnych gatunków. Osobniki Adephaga charakteryzują się dobrze wyodrębnioną i wychyloną ku przodowi głową, wydłużonym tułowiem i wypukłym grzbietem. Uchodzą za pożyteczne, choć tak naprawdę nikt jeszcze nie korzystał z ich usług. Czytała Krystyna Czubówna.
- Ach, uwielbiam tę kobietę! – Szatan wyciągnął się leniwie na stole tortur. Gdzieś z dala zadudniły bębny wojny. Człowieczek z rogami zaczął nucić i machać płetwami w rytm muzyki. Wypił haust krwi niewiniątek. – „Ostrożnie, to ostatnia butelka! Rocznik 31 A.D., nieznanego pochodzenia” – wyczytał. – Hm, osobliwe. Niewiniątka wśród ludzi? Musiałem kogoś ominąć w planie...
- Panie, mamy gościa. – Do komory gazowej wszedł podrzędny demon, prowadząc sędziwego komunistę.
- Józek? Bracie, gdzieżeś się podziewał? – Szatan uścisnął Stalinowi dłoń.
- A nie wiem. Tak jakoś: narrator mnie pominął. – Komunista uśmiechnął się paskudnie i pokazał mi, co o mnie myśli.
- Rozumiem, zdarza mu się... – Szatan odprawił demona i zaczął się uderzać młotkiem po głowie. – Ale co cię sprowadza o tak późnej porze do mego domu?
- A jak myślisz? Chcę zawładnąć światem! Ha, teraz na pewno mi się uda.
- A więc? – Diabeł zerwał grzybka atomowego i odgryzł kapelutek. Delektował się przez chwilę. – Partyjka w Quake’a?
- Nie, do diabła! Mam sposób na Lenina!
- Na Lenina?!
- Na Lenina, kurwa! – Stalin zrobił nader osobliwą minę. – Wiem, gdzie jest jego serce! Serce Włodzimierza Lisza Lenina, które wystarczy wysadzić z pancerfausta i stary piernik umrze!
- Gdzie? Mów! Mów, kurwa! Od wieków go szukam! – Szatan odruchowo zajrzał, czy przypadkiem kogoś nie ma pod stołem.
- Jest... w nim! Serce Lenina jest w Leninie! Czyż to nie genialne?!
- ...
- Co? No co? – Stalin wycelował w czerwonego człowieczka prysznicem. – Powiedz, że to zrobisz. Zabij gnojka!
- No...
- No?
- Dobrze, zrobię to – powiedział szatan. Na twarzy komunisty pojawiła się nadzieja. Później pojawił się Andrzej, następnie George, a dalej Włodzimierz. Licz. Lenin. Skóra Stalina rozpadła się, a z wnętrza wylazł android. Mina wyświetlająca się na jego twarzy mogłaby zawodowo upośledzać dzieci.
- Aaaaaaaa! – wyraził zdumienie rogacz. – K... kochanie? To ty?
Rozległ się dźwięk Ody Do Radości. Szatan jednym ruchem zdjął zaklęcie paraliżu ze swojej Nokii i odebrał telefon.
- Jak mogłeś mnie zdradzać z tą ździrą?! – przywitał się pan i władca wszechświata.
- Misiu... nie złość się, misiu! To były takie żarty! Chciałem zdradzić Stalina! Tak, kocham tylko ciebie!
- Tylko mnie?! Ty różowa parówo, ty zasrany Minotaurze! Już ja ci powyginam rogi w krzyżówkę! A twój tyłek to długo demona nie zobaczy!
- Nie, to nie tak! Wszystko ci wytłumaczę! – uargumentował szatan.
- Z nami koniec! Do zobaczenia w sądzie, OSTATECZNYM! Nawet piekło ci zabiorę, o! I prawo do opieki nad Adolfikiem też!
- Kotku, nie! – Rozległ się dźwięk rozładowania telefonu. – Cholera jasna, wszystko nie tak! – wydarł się pan piekieł. – Ból, chcę bólu! Dawać tu dentystę!
Czterech nieustraszonych żołnierzy mknie na zaimprowizowanej przez MacGyvera hulajnodze, brnąc przez bagna i okopy dzielące ich od celu podróży. W oddali widać potężną warownię, zwieńczoną ostrokołem i fosą. Wszędzie wokół trwa wojna. Gdzieś w dali „Moja Mariolka” nadal ucieka przed żółtą łodzią podwodną.
- No, to do dzieła. – Rocky Feler wyciąga z kapelusza wyrzutnię królików. Po chwili dwa białe pociski mkną przez łąkę i walą z całym impetem we wrota twierdzy.
- Yy... potrzebny będzie większy kaliber – stwierdza kardynał. – Dajcie działko plazmowe.
Tym razem w przestworza wzbija się tabun telewizorów LCD. Efekt równie mizerny jak uprzednio. Włącza się pogodynka i mówi coś o czołgach i Półwyspie Skandynawskim.
W Silent Hill budzą się pierwsi osadnicy.
- Eryku, weź zobacz, kto puka – prosi ojciec i ziewa donośnie.
- Uch, która godzina? Czy już ranek?
- No zobacz, weź zobacz...
- No dobra – mówi Eryk. Wychodzi za dom, mija gospodarstwo i przechodzi główną ulicą. Chwiejnie dotacza się do dźwigni i rozbraja zabezpieczenia. Uchyla wrota. Centymetr od niego przelatuje kierowany pocisk nuklearny. Głucha eksplozja niszczy pół miasta. – Ee... Tatku, chyba mamy gości!
- Uwielbiam zapach gazu o poranku. – Adolf z radością spogląda na popioły. – No to co, podbijamy?
- Podbijamy!
Burmistrz Presley bije na alarm. Zjawiają się wieśniacy i templariusze.
- Zniszczyć wroga! Do boju, za CLVII Rzeczpospolitą Ucisznego Grajdołka!! – ucieszył się Elvis. – Uahaha! Niech te proletariackie świnie poczują smak stali! A, no... wy w tym, tych... metalowych kubraczkach. Sprowadźcie wujka Szatana.
- W imię giełdy, i rynku, i banku rozdzielczego. Amen! – zakrzyknął legion odważnych mężów. – Szatanie, przybywaj!
Wataha złych i głodnych wieśniaków z widłami pomknęła w stronę armii 12@. Każdy z lampeczką i w mundurku. Na twarzy takiego wieśniaka kryje się dziwne uczucie. Szczególnie, gdy wieśniak właśnie obudził się przez nagły błysk światła, połączony z nieprzyjemnym zapachem rozpierdzielonego miasta.
- Za Króla! Nich żyje Król! – zawołali, bo głupio było im tak biec w ciszy.
- Co to tam jest, co do nas biegnie? – zdumiał się MacGyver. – Czy to niebezpieczne?
- Mugole! – spostrzegł Rocky.
- Kto?
- No, antykomuniści. Hossa, bessa... takie tam, czarna magia. Podobno oni tam... – Potężnej postury mężczyzna ściszył głos. - Nie płacą podatków!
- Fu, barbarzyństwo! Pogaństwo! – zawył Czerwony Kardynał, a reszta się z nim zgodziła. – Weź się ich pozbądź, jak tak już ich znasz.
- Nic prostszego – powiedział iluzjonista i machnął pierwsze-lepsze zaklęcie. – Godmode on! – zawył.
- I... co? – zwątpił Adolf.
- I nic, nie drasną nas.
- Hah! – ucieszył się Angus MacGyver. – Jak piżamka...
Pewien rogaty człowiek szedł z Oświęcimia na Hell i został napadnięty przez pieprzonych komuchów, którzy nie tylko go okradli, ale też zadali rany i prawie skaleczonego zostawili na drodze. Przechodził tamtędy Lenin, zobaczył leżącego i poszedł dalej. Tak samo postąpił Lenin później, gdy wracał z Helu, z biedronkami. Trzeci (drugi?) był Lech II Wąsaty. Dodać należy, iż Lech byli szefem „Solidarności”, organizacji denerwującej pieprzonych komunistów, i uważani byli przez rogatego człowieczka za zdrajców i odstępców. Terrorysta wzruszył się losem nieszczęśnika, opatrzył jego rany, wsadził na bydlę, zawiózł do punktu Czerwonego Krzyża i pielęgnował aż do następnego dnia. Później dał gospodarzowi dwa patole, by ten zajął się cierpiącym. Na końcu przypowieści Lennon rzekł:
Idź, i ty czyń podobnie.
Wieśniacy zostali rozpłaszczeni na głównym trakcie. Czworo śmiałków na hulajnodze pomknęło pod wrota, zawiązać Ostateczne Rozwiązanie Kwestii Mugolskiej. Ktoś niewidzialnym flamastrem napisał im na twarzach „zło, mrok i porzeczki”. Potworny widok, jak z argentyńskich porzekadeł.
- Oto my! – przedstawił kompanię szef, Rocky Feler. – A jak sami nas nie wpuścicie, to chuchnę, dmuchnę i podstawię sobie schody pożarowe! To koniec!
- To jest twierdza nie do zdobycia! – zaproponował nazwę Elvis. – Nie przejdziecie!
Chwila namysłu i głupkowatych spojrzeń. Armia 12@ zadecydowała.
- Angus, schody – poprosił Czerwony Kardynał.
- Khm... dobra, dajcie mi jagódki albo oranżadę w proszku.
Adolf poszperał po kieszeniach.
- Nie ma, jest tylko wąż.
- Ale z węża robi się telefon satelitarny! – zaoponował MacGyver. – Naprawdę nie macie żadnego... ja wiem... O! Jest jeszcze możliwość zrobienia drabiny z czółek ślimaka winniczka.
- Ta, ślimaka winniczka – wyraził swoje sugestie Rocky. – To weź lepiej zrób ten telefon...
Sześć dolarów później.
- Halo? Włodzimierz? Nie...? – Rozmawiał oczywiście kardynał, tubalnym głosem mówiąc do odbytu węża. – Daj Włodzimierza. Tak, Lenina. Nie ma go?! Czy dodzwoniłem się na numer „1”? Hm, trudno. To daj tego komisarza.
- Mrr... mówił coś? – Yoda pojawił się milimetr od niego. W ręku trzymał mnóstwo saszetek od oranżady i kontener jagódek.
- To nie mogłeś wziąć schodów od razu?! – wrzasnął Angus i zmiażdżył karzełka zaimprowizowaną windą.
- Ech, nie – odpowiedział tamten.
- Szatanie! Szataaanie! – nawoływał Gall Anonim, idąc przez puste korytarze szkoły nr 13 w Ucisznym Grajdołku. Zajrzał pod tablicę, znalazł tylko nauczycieli. Poszedł szukać w Sali gimnastycznej. Nic, tylko koncert Króla. Z przyzwyczajenia wsadził głowę do klozetu, spłukał wodę i ruszył ku wyjściu. Nagle usłyszał głos.
Głos – pomyślał i zdziwiony podszedł pod drzwi sekretariatu.
- Tyle razy powtarzam ci, Boruto, żebyś nie palił! – usłyszał znienawidzony głos szkolnej pani pedagog.
- Ale mówiła pani, że palenie ludzi zawiniętych w dywan nie szkodzi zdrowiu – jęknął Szatan. – Nikomu nie wolno ufać, nawet pani!
Gall ujrzał przez dziurkę od klucza, jak prastara wiedźma ściska diabła.
- No dobrze, nie szkodzi. Po co tu właściwie jesteś? – zapytała.
- Rzucił mnie!
- Kto cię rzucił?
- Ten przystojniak, Lenin! – żachnął się Boruta.
- A mówiłam ci – przypomniała sobie belferka – że z tego nic nie będzie. Pamiętasz, jak dokuczał ci na lekcjach religii? Jak rozcinał cię piłą motorową i wołał, że w ciebie nie wierzy? Albo jak przejeżdżał cię raz po razie kombajnem, i darł się, że jesteś tylko wybrykiem jego wyobraźni?
- Tak, proszę pani – westchnął rogaty człowieczek.
Kurwa – pomyślał Gall Anonim, notując w pamięci, że jego ojciec jest pedałem. Otworzył ze świstem drzwi, udając, że sapie.
- Tato, miasto jest atakowane przez armię komunistów! Musisz nam pomóc!
- Dobra, już idę. – Szatan otarł łzy i odsunął się od pani pedagog. – A dlaczego tak sapiesz? Podsłuchiwałeś?
- Nie! Nie, do diabła! Biegałem!
- Ale ta koszulka jest sucha i nawet nie pachnie!
- Tato...!
- No dobrze, już idę. Idę!
Poszli, kilka minut później byli już przy bramie głównej. Usłyszeli charakterystyczny dźwięk robienia schodów pożarowych z jagódek. Zaniepokoili się.
- Wezwij templariuszy, będziemy potrzebować pomocy – powiedział Szatan.
Potężny człowiek był już w drodze do ratusza.
Potem ujrzałem: Oto drzwi otwarte w Silent Hill, a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem, jak gdyby wycia syren mówiący ze mną, powiedział: "Wstąp tutaj, bo tutaj mają ekstra promocje". Doznałem natychmiast zachwycenia: A oto w mieście stała scena i na scenie ktoś zasiadał. A Zasiadający był podobny z wyglądu do jaspisu i do hipisa, a tęcza dokoła sceny - podobna z wyglądu do siarkowodoru. Dokoła sceny - dwadzieścia czterej templariusze, a na templariuszach dwudziestu czterech siedzących Starców, odzianych w białe szaty, a na ich głowach złote wieńce. A ze sceny wychodzą błyskawice i głosy, i gromy, i płonie przed sceną siedem ognisk ognistych, które są siedmioosobowym chórkiem Elvisa. Przed sceną - niby szklane morze podobne do kryształu, a w środku sceny i dokoła tronu cztery Zwierzęta pełne oczu z przodu i z tyłu: Zwierzę pierwsze podobne do Adolfa, Zwierzę drugie podobne do Dartha Vadera, Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką i Zwierzę czwarte podobne do księgowego w różowym kubraczku. Cztery Zwierzęta - a każde z nich ma po sześć kałaszków - dokoła i wewnątrz są pełne oczu, i nie mają spoczynku, mówiąc dniem i nocą: giń, giń, giń, giń, giń, zapluty mugolu, który był, który jest, i którego zaraz nie będzie.
I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć złotych i siedem portfeli, a w portfelach jej dziesięć złotych, a na jej dziesięciu złotych numery seryjne. Bestia, którą widziałem, podobna była do kapitana ZOMO, łapy jej - jakby niedźwiedzia, paszcza jej - jakby paszcza lwa. A Lenin dał jej swą moc, swój syrop i wielką bazookę. I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną, a rana jej śmiertelna została rozmemłana. A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią, i pokłon oddali Leninowi, bo władzę dał Bestii. I Bestii pokłon oddali, mówiąc: "Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?" I zgłosiła się załoga „Mojej Mariolki”.
I czyni wielkie rzeczy, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z zieba na niemię. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Bestią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by zapamiętali sobie wyraz twarzy Bestii, która otrzymała cios granatem, a otrzymała go nisko. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, mugole i niewolnicy otrzymują zdjęcie martwego tyłka kapitana ZOMO na prawą rękę lub na czoło, i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma zdjęcia - imienia Bestii lub telefonu. Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii zanotuje: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: zero siedemset, sześć sześć, dwieście...
Adolf, Angus, Rocky i kardynał siedzieli sobie pod sceną i słuchali koncertu. Nagle przypomnieli sobie, że o czymś zapomnieli.
- A, tak – stwierdził przywódca. – Bitwa. Powinniśmy chyba walczyć.
- Z tymi, tam? – zapytał duchowny.
- No, z mugolakami. Mam wam może przypomnieć, czego oni tam nie płacą...?
Reakcja była natychmiastowa. MacGyver wlazł na scenę, wziął hulajnogę i rozjechał Elvisa. Muzyka się urwała, nareszcie. Drugi był Lech II Wąsaty.
- Sru! – wypowiedział zaklęcie Rocky. „Moja Mariolka” oberwała z Titanica w trybie natychmiastowym. Zaczęła tonąć. – Hej, ty! – zwrócił się do kapitana. – Twój statek, sam rozumiesz...
- A tak, dzięki – podziękował szef „Solidarności”. – Chłopaki, to ja się już będę żegnał.
- Ok. – Załoga miała pewne trudności z mówieniem, została przejechana przez czołg Hitlera.
Kilka metrów dalej Czerwony Kardynał mierzył się na słowa z Szatanem.
- Sześćset sześćdziesiąt sześć! – krzyknął duchowny.
- Ha, nie! Ym... siedemnasty września 2222?
- Pudło! Ee... sześćset dwadzieścia sześć?
- Nie, gamoniu! – oświadczyłem. – 0 700 66 200!
- ćho, nie podpowiadaj! – zaoponował czerwonawy człowieczek z rogami. – Hymph... wiem! Koniec świata już był!
- Muszę się poradzić – stwierdził ponuro kardynał. – Tato?
- Nie. – Tubalny głos potoczył się z nieba. Był dziwnie znajomy.
- Nie – powtórzył żołnierz, tym razem do diabła.
- Cholera!! A więc...?
- To będzie chyba 0 700 66 200...
Po Borucie zostały tylko rogi, czerwona farba i ciało jakiegoś polskiego polityka z początków XXI wieku. Nadbiegł Gall Anonim i jednym ciosem zabił mnie, kardynała i siedemnastu przypadkowych ludzi.
- Ojcze!
- Jestem twoim...
- Och, ojcze, jesteś ranny!
- Nie przerywaj mi!! Jestem... jestem twoim...
- Mów. Powiedz, to, tato!
- Jestem twoim ojcem!
- NIE!!!
Furia nieznanego bojownika była straszna.
Jakiś czas później na sądzie ostatecznym.
- Pozostała mi jeszcze posada na stanowisku „mój wróg i szef piekła” – oznajmił Konfucjusz. Miał jakieś siedemset metrów wzrostu, różową brodę i bluzkę z napisem „All you need is love”. – Poszukuję osoby wysoko niekompetentnej, upośledzonej umysłowo i emocjonalnie. Najlepiej z mroczną przeszłością i lubującą się w zniszczeniu. Wymagane umiejętności: znoszenie bólu, upokorzenia i bezwstydność. Zdolność do prowadzenia czołgu i torturowania. Niskie zarobki i dożywotnie nadgodziny. Ktoś chętny? – zapytał.
- Ja, ja! – wyrwał się Adolf Hitler.
Głucha cisza.
- Ktoś jeszcze?
- Nie, nie! Tylko ja! To ja!
- No dobrze, możesz być ty...

PS. Prosiłbym jakiegoś moderatora o przesunięcie spowrotem do "do zweryfikowania".
„Niebezpieczne to Morze było, to Bałtyckie morze.
A królował na nim Leszek, Polak z krwi i kości.
Król Lech II Wąsaty, pirat i stoczniowiec. A załodze jego nie będzie końca” – z Wielkiej Księgi Przypraw. Rozdział IV, wers 17.
łajba „Moja Mariolka” wpływa na mieliznę, wykonuje obrót o 360 stopni i zatapia dwa ruskie okręty. Następnie wystrzeliwuje tryumfalną salwę i kilka rakiet ziemia-powietrze.
- Zwinąć żagle, sterburta w prawo! Załadować Cudowną Broń! – wrzeszczy kapitan z rudawym wąsikiem.
- Tak, kapitanie! Dalej, chłopcy i dziewczęta! Niech te komunistyczne sukinsyny posmakują trochę propagandy! Nasze ulotki przyćmią słońce, a afisze zmienią proletariat w bandę posłusznych nam idiotów. Bha ha hah hahah! – potwierdza pierwszy oficer.
- Ale cóż to? – pyta narrator, widząc serię podwodnych wybuchów i tabuny wirów morskich dookoła statku.
- Co? A, tam – potwierdza widzenie kapitan Lech. – To... to... niemożliwe!! Załogo, wyprowadzić wyrzutnię torped! Bosmanie Kirk, napęd świetlny! Sterburta w lewo, kierunek na port!
- Kto? Kto nadchodzi, sir?
- A, znajomy.
Taksometr we wnętrzu łodzi wskazuje dwadzieścia tysięcy mil, choć zatrzymał się już kupę lat wcześniej. Ze ścian spływa rdzawy okap. Przy kominku wywieszone są trofea. Jakiś Kraken, kilkanaście lewiatanów i takie tam. Kapitan Zomo z uśmiechem na ustach rozpierdziela kolejny statek.
- No, panowie – mówi, spoglądając przez peryskop. – Nasz cel jest tuż-tuż. Przygotować zapałki.
- Khmm... – odchrząka John Lennon, pogłaskując żółtawe ściany. – Ja jestem najwyższy stopniem na terenie tego obiektu.
Chwila napięcia, dwaj mężczyźni mierzą się na spojrzenia.
- Zapałki gotowe, panie ZOMO – oświadcza jakiś chiński snowboardzista.
- Taa. Mao, mam ogromną prośbę do ciebie. – Komunista uśmiecha się wyzywająco.
- Hm?
- Wtrąć tego przyćpanego angola do lochu. – Wskazuje na Lennona.
- Ale sir, w lochu mają teraz lekcje ślizg...
- PO PROSTU TO ZRóB! Zrozumiano?! – Kapitan wyjmuje pałeczkę wąglika i uderza nią w lukę kokpitu. Mao Tse-Tung posłusznie wykonuje rozkaz. – No, dziękuję. Do zobaczenia w Fox River! Zafajdani artyści...
- Proszę pana, rozkazy. Co z tą zapałką?
- No tak, dziękuję Smith. Przygotujcie rosołek. Ja sam się zajmę tym wąsatym durniem.
„Moja Mariolka” zostaje otoczona przez Chińską Flotę Rybacką. Po krótkim namyśle taranuje całą i zwiększa prędkość. żółta łódź podwodna mknie dalej za łajbą, prowadząc ostrzał artyleryjski. Z lądu napierają kolejne fale rozwścieczonego proletariatu, atakując pokład i miotając ptactwo wodne. Szaleje pożoga. Tymczasem zapraszamy do obejrzenia pościgu na naszej antenie oraz w serwisie www.komunizm4ever.tv24.pl.ru.de.org.
- Kapitanie, już po nas! – Krzyknął bosman Kirk. – Jesteśmy w pułapce! Otoczeni przez pieprzonych komuchów! – Odruchowo machnął ręką do tyłu. W kierunku napływającej właśnie floty Titaniców.
- Pieprzonych komuchów? Nie... ja ich zatrzymam! – Ofiarnie ogłosił Lech II. – Płyńcie do Silent Hill, tam was ugoszczą. Ja zostanę tutaj i... cóż, nie przejmujcie się mną.
- Jest pan pewien? A pańska Mariolka?
- Płyńcie już, płyńcie! – Kapitan zeskoczył na Westerplatte. Flota niezatapialnych była już bardzo blisko. Na rzut oszczepem.
- Wróć więc z obiadem! – pożegnali go marynarze. – Lub na obiad!
Aż łza się w oku zakręciła. Nie wolno zmarnować tak cennego życiorysu. Nie takiego CV. Nie na oczach załogi. Piekło, ojczyzno moja...
- NIE PRZEJDZIEEESZ! – zawołał wąsaty człowieczek i rzucił śnieżką.
Efekt łańcuchowy, efekt motyla... jak to nazwać? No, mniejsza. Wszyscy wiemy, że na czele każdego niezatapialnego stateczku stoi Elvis: z wyciągniętymi rękoma drze się „jestem królem świata!”. Koniecznie na barierce. No, właście taki to standardowy amerykaniec oberwał lodowym pociskiem i wpadł do wody.
- Och, nie! – zdumiewa się w takich sytuacjach prezes feralnego okrętu i robi zawrót o 90 stopni, w celu wyłowienia cennego pasażera. Natychmiast taranuje go fala napływających, równie pechowych, obiektów. Powstaje crash, z reguły największy w historii. Ale to był pierwszy taki przypadek, więc nie mogliście o tym wiedzieć.
Lech w zdumieniu przyglądał się swemu czynowi. I zawołał do nieba:
- Ojcze, czemuś to uczynił?!
A ojciec odpowiedział mu:
- Mieli cię, kurwa, zabić?
Tak oto pirat i stoczniowiec, potężny i inteligentny kapitan, Wałęsa się po świecie w poszukiwaniu zemsty. I sithów. Ale w szczególności Półwyspu Hell.
Koniec księgi przypraw.
PS. Wy też odnosicie wrażenie, że wszyscy bohaterowie skończą w tym chromolonym miasteczku?
- Adephaga, czyli tzw. „chrząszcze drapieżne”, są drugim pod względem liczebności podrzędem chrząszczy. Obejmują ponad czterdzieści tysięcy różnych gatunków. Osobniki Adephaga charakteryzują się dobrze wyodrębnioną i wychyloną ku przodowi głową, wydłużonym tułowiem i wypukłym grzbietem. Uchodzą za pożyteczne, choć tak naprawdę nikt jeszcze nie korzystał z ich usług. Czytała Krystyna Czubówna.
- Ach, uwielbiam tę kobietę! – Szatan wyciągnął się leniwie na stole tortur. Gdzieś z dala zadudniły bębny wojny. Człowieczek z rogami zaczął nucić i machać płetwami w rytm muzyki. Wypił haust krwi niewiniątek. – „Ostrożnie, to ostatnia butelka! Rocznik 31 A.D., nieznanego pochodzenia” – wyczytał. – Hm, osobliwe. Niewiniątka wśród ludzi? Musiałem kogoś ominąć w planie...
- Panie, mamy gościa. – Do komory gazowej wszedł podrzędny demon, prowadząc sędziwego komunistę.
- Józek? Bracie, gdzieżeś się podziewał? – Szatan uścisnął Stalinowi dłoń.
- A nie wiem. Tak jakoś: narrator mnie pominął. – Komunista uśmiechnął się paskudnie i pokazał mi, co o mnie myśli.
- Rozumiem, zdarza mu się... – Szatan odprawił demona i zaczął się uderzać młotkiem po głowie. – Ale co cię sprowadza o tak późnej porze do mego domu?
- A jak myślisz? Chcę zawładnąć światem! Ha, teraz na pewno mi się uda.
- A więc? – Diabeł zerwał grzybka atomowego i odgryzł kapelutek. Delektował się przez chwilę. – Partyjka w Quake’a?
- Nie, do diabła! Mam sposób na Lenina!
- Na Lenina?!
- Na Lenina, kurwa! – Stalin zrobił nader osobliwą minę. – Wiem, gdzie jest jego serce! Serce Włodzimierza Lisza Lenina, które wystarczy wysadzić z pancerfausta i stary piernik umrze!
- Gdzie? Mów! Mów, kurwa! Od wieków go szukam! – Szatan odruchowo zajrzał, czy przypadkiem kogoś nie ma pod stołem.
- Jest... w nim! Serce Lenina jest w Leninie! Czyż to nie genialne?!
- ...
- Co? No co? – Stalin wycelował w czerwonego człowieczka prysznicem. – Powiedz, że to zrobisz. Zabij gnojka!
- No...
- No?
- Dobrze, zrobię to – powiedział szatan. Na twarzy komunisty pojawiła się nadzieja. Później pojawił się Andrzej, następnie George, a dalej Włodzimierz. Licz. Lenin. Skóra Stalina rozpadła się, a z wnętrza wylazł android. Mina wyświetlająca się na jego twarzy mogłaby zawodowo upośledzać dzieci.
- Aaaaaaaa! – wyraził zdumienie rogacz. – K... kochanie? To ty?
Rozległ się dźwięk Ody Do Radości. Szatan jednym ruchem zdjął zaklęcie paraliżu ze swojej Nokii i odebrał telefon.
- Jak mogłeś mnie zdradzać z tą ździrą?! – przywitał się pan i władca wszechświata.
- Misiu... nie złość się, misiu! To były takie żarty! Chciałem zdradzić Stalina! Tak, kocham tylko ciebie!
- Tylko mnie?! Ty różowa parówo, ty zasrany Minotaurze! Już ja ci powyginam rogi w krzyżówkę! A twój tyłek to długo demona nie zobaczy!
- Nie, to nie tak! Wszystko ci wytłumaczę! – uargumentował szatan.
- Z nami koniec! Do zobaczenia w sądzie, OSTATECZNYM! Nawet piekło ci zabiorę, o! I prawo do opieki nad Adolfikiem też!
- Kotku, nie! – Rozległ się dźwięk rozładowania telefonu. – Cholera jasna, wszystko nie tak! – wydarł się pan piekieł. – Ból, chcę bólu! Dawać tu dentystę!
Czterech nieustraszonych żołnierzy mknie na zaimprowizowanej przez MacGyvera hulajnodze, brnąc przez bagna i okopy dzielące ich od celu podróży. W oddali widać potężną warownię, zwieńczoną ostrokołem i fosą. Wszędzie wokół trwa wojna. Gdzieś w dali „Moja Mariolka” nadal ucieka przed żółtą łodzią podwodną.
- No, to do dzieła. – Rocky Feler wyciąga z kapelusza wyrzutnię królików. Po chwili dwa białe pociski mkną przez łąkę i walą z całym impetem we wrota twierdzy.
- Yy... potrzebny będzie większy kaliber – stwierdza kardynał. – Dajcie działko plazmowe.
Tym razem w przestworza wzbija się tabun telewizorów LCD. Efekt równie mizerny jak uprzednio. Włącza się pogodynka i mówi coś o czołgach i Półwyspie Skandynawskim.
W Silent Hill budzą się pierwsi osadnicy.
- Eryku, weź zobacz, kto puka – prosi ojciec i ziewa donośnie.
- Uch, która godzina? Czy już ranek?
- No zobacz, weź zobacz...
- No dobra – mówi Eryk. Wychodzi za dom, mija gospodarstwo i przechodzi główną ulicą. Chwiejnie dotacza się do dźwigni i rozbraja zabezpieczenia. Uchyla wrota. Centymetr od niego przelatuje kierowany pocisk nuklearny. Głucha eksplozja niszczy pół miasta. – Ee... Tatku, chyba mamy gości!
- Uwielbiam zapach gazu o poranku. – Adolf z radością spogląda na popioły. – No to co, podbijamy?
- Podbijamy!
Burmistrz Presley bije na alarm. Zjawiają się wieśniacy i templariusze.
- Zniszczyć wroga! Do boju, za CLVII Rzeczpospolitą Ucisznego Grajdołka!! – ucieszył się Elvis. – Uahaha! Niech te proletariackie świnie poczują smak stali! A, no... wy w tym, tych... metalowych kubraczkach. Sprowadźcie wujka Szatana.
- W imię giełdy, i rynku, i banku rozdzielczego. Amen! – zakrzyknął legion odważnych mężów. – Szatanie, przybywaj!
Wataha złych i głodnych wieśniaków z widłami pomknęła w stronę armii 12@. Każdy z lampeczką i w mundurku. Na twarzy takiego wieśniaka kryje się dziwne uczucie. Szczególnie, gdy wieśniak właśnie obudził się przez nagły błysk światła, połączony z nieprzyjemnym zapachem rozpierdzielonego miasta.
- Za Króla! Nich żyje Król! – zawołali, bo głupio było im tak biec w ciszy.
- Co to tam jest, co do nas biegnie? – zdumiał się MacGyver. – Czy to niebezpieczne?
- Mugole! – spostrzegł Rocky.
- Kto?
- No, antykomuniści. Hossa, bessa... takie tam, czarna magia. Podobno oni tam... – Potężnej postury mężczyzna ściszył głos. - Nie płacą podatków!
- Fu, barbarzyństwo! Pogaństwo! – zawył Czerwony Kardynał, a reszta się z nim zgodziła. – Weź się ich pozbądź, jak tak już ich znasz.
- Nic prostszego – powiedział iluzjonista i machnął pierwsze-lepsze zaklęcie. – Godmode on! – zawył.
- I... co? – zwątpił Adolf.
- I nic, nie drasną nas.
- Hah! – ucieszył się Angus MacGyver. – Jak piżamka...
Pewien rogaty człowiek szedł z Oświęcimia na Hell i został napadnięty przez pieprzonych komuchów, którzy nie tylko go okradli, ale też zadali rany i prawie skaleczonego zostawili na drodze. Przechodził tamtędy Lenin, zobaczył leżącego i poszedł dalej. Tak samo postąpił Lenin później, gdy wracał z Helu, z biedronkami. Trzeci (drugi?) był Lech II Wąsaty. Dodać należy, iż Lech byli szefem „Solidarności”, organizacji denerwującej pieprzonych komunistów, i uważani byli przez rogatego człowieczka za zdrajców i odstępców. Terrorysta wzruszył się losem nieszczęśnika, opatrzył jego rany, wsadził na bydlę, zawiózł do punktu Czerwonego Krzyża i pielęgnował aż do następnego dnia. Później dał gospodarzowi dwa patole, by ten zajął się cierpiącym. Na końcu przypowieści Lennon rzekł:
Idź, i ty czyń podobnie.
Wieśniacy zostali rozpłaszczeni na głównym trakcie. Czworo śmiałków na hulajnodze pomknęło pod wrota, zawiązać Ostateczne Rozwiązanie Kwestii Mugolskiej. Ktoś niewidzialnym flamastrem napisał im na twarzach „zło, mrok i porzeczki”. Potworny widok, jak z argentyńskich porzekadeł.
- Oto my! – przedstawił kompanię szef, Rocky Feler. – A jak sami nas nie wpuścicie, to chuchnę, dmuchnę i podstawię sobie schody pożarowe! To koniec!
- To jest twierdza nie do zdobycia! – zaproponował nazwę Elvis. – Nie przejdziecie!
Chwila namysłu i głupkowatych spojrzeń. Armia 12@ zadecydowała.
- Angus, schody – poprosił Czerwony Kardynał.
- Khm... dobra, dajcie mi jagódki albo oranżadę w proszku.
Adolf poszperał po kieszeniach.
- Nie ma, jest tylko wąż.
- Ale z węża robi się telefon satelitarny! – zaoponował MacGyver. – Naprawdę nie macie żadnego... ja wiem... O! Jest jeszcze możliwość zrobienia drabiny z czółek ślimaka winniczka.
- Ta, ślimaka winniczka – wyraził swoje sugestie Rocky. – To weź lepiej zrób ten telefon...
Sześć dolarów później.
- Halo? Włodzimierz? Nie...? – Rozmawiał oczywiście kardynał, tubalnym głosem mówiąc do odbytu węża. – Daj Włodzimierza. Tak, Lenina. Nie ma go?! Czy dodzwoniłem się na numer „1”? Hm, trudno. To daj tego komisarza.
- Mrr... mówił coś? – Yoda pojawił się milimetr od niego. W ręku trzymał mnóstwo saszetek od oranżady i kontener jagódek.
- To nie mogłeś wziąć schodów od razu?! – wrzasnął Angus i zmiażdżył karzełka zaimprowizowaną windą.
- Ech, nie – odpowiedział tamten.
- Szatanie! Szataaanie! – nawoływał Gall Anonim, idąc przez puste korytarze szkoły nr 13 w Ucisznym Grajdołku. Zajrzał pod tablicę, znalazł tylko nauczycieli. Poszedł szukać w Sali gimnastycznej. Nic, tylko koncert Króla. Z przyzwyczajenia wsadził głowę do klozetu, spłukał wodę i ruszył ku wyjściu. Nagle usłyszał głos.
Głos – pomyślał i zdziwiony podszedł pod drzwi sekretariatu.
- Tyle razy powtarzam ci, Boruto, żebyś nie palił! – usłyszał znienawidzony głos szkolnej pani pedagog.
- Ale mówiła pani, że palenie ludzi zawiniętych w dywan nie szkodzi zdrowiu – jęknął Szatan. – Nikomu nie wolno ufać, nawet pani!
Gall ujrzał przez dziurkę od klucza, jak prastara wiedźma ściska diabła.
- No dobrze, nie szkodzi. Po co tu właściwie jesteś? – zapytała.
- Rzucił mnie!
- Kto cię rzucił?
- Ten przystojniak, Lenin! – żachnął się Boruta.
- A mówiłam ci – przypomniała sobie belferka – że z tego nic nie będzie. Pamiętasz, jak dokuczał ci na lekcjach religii? Jak rozcinał cię piłą motorową i wołał, że w ciebie nie wierzy? Albo jak przejeżdżał cię raz po razie kombajnem, i darł się, że jesteś tylko wybrykiem jego wyobraźni?
- Tak, proszę pani – westchnął rogaty człowieczek.
Kurwa – pomyślał Gall Anonim, notując w pamięci, że jego ojciec jest pedałem. Otworzył ze świstem drzwi, udając, że sapie.
- Tato, miasto jest atakowane przez armię komunistów! Musisz nam pomóc!
- Dobra, już idę. – Szatan otarł łzy i odsunął się od pani pedagog. – A dlaczego tak sapiesz? Podsłuchiwałeś?
- Nie! Nie, do diabła! Biegałem!
- Ale ta koszulka jest sucha i nawet nie pachnie!
- Tato...!
- No dobrze, już idę. Idę!
Poszli, kilka minut później byli już przy bramie głównej. Usłyszeli charakterystyczny dźwięk robienia schodów pożarowych z jagódek. Zaniepokoili się.
- Wezwij templariuszy, będziemy potrzebować pomocy – powiedział Szatan.
Potężny człowiek był już w drodze do ratusza.
Potem ujrzałem: Oto drzwi otwarte w Silent Hill, a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem, jak gdyby wycia syren mówiący ze mną, powiedział: "Wstąp tutaj, bo tutaj mają ekstra promocje". Doznałem natychmiast zachwycenia: A oto w mieście stała scena i na scenie ktoś zasiadał. A Zasiadający był podobny z wyglądu do jaspisu i do hipisa, a tęcza dokoła sceny - podobna z wyglądu do siarkowodoru. Dokoła sceny - dwadzieścia czterej templariusze, a na templariuszach dwudziestu czterech siedzących Starców, odzianych w białe szaty, a na ich głowach złote wieńce. A ze sceny wychodzą błyskawice i głosy, i gromy, i płonie przed sceną siedem ognisk ognistych, które są siedmioosobowym chórkiem Elvisa. Przed sceną - niby szklane morze podobne do kryształu, a w środku sceny i dokoła tronu cztery Zwierzęta pełne oczu z przodu i z tyłu: Zwierzę pierwsze podobne do Adolfa, Zwierzę drugie podobne do Dartha Vadera, Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką i Zwierzę czwarte podobne do księgowego w różowym kubraczku. Cztery Zwierzęta - a każde z nich ma po sześć kałaszków - dokoła i wewnątrz są pełne oczu, i nie mają spoczynku, mówiąc dniem i nocą: giń, giń, giń, giń, giń, zapluty mugolu, który był, który jest, i którego zaraz nie będzie.
I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć złotych i siedem portfeli, a w portfelach jej dziesięć złotych, a na jej dziesięciu złotych numery seryjne. Bestia, którą widziałem, podobna była do kapitana ZOMO, łapy jej - jakby niedźwiedzia, paszcza jej - jakby paszcza lwa. A Lenin dał jej swą moc, swój syrop i wielką bazookę. I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną, a rana jej śmiertelna została rozmemłana. A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią, i pokłon oddali Leninowi, bo władzę dał Bestii. I Bestii pokłon oddali, mówiąc: "Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?" I zgłosiła się załoga „Mojej Mariolki”.
I czyni wielkie rzeczy, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z zieba na niemię. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Bestią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by zapamiętali sobie wyraz twarzy Bestii, która otrzymała cios granatem, a otrzymała go nisko. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, mugole i niewolnicy otrzymują zdjęcie martwego tyłka kapitana ZOMO na prawą rękę lub na czoło, i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma zdjęcia - imienia Bestii lub telefonu. Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii zanotuje: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: zero siedemset, sześć sześć, dwieście...
Adolf, Angus, Rocky i kardynał siedzieli sobie pod sceną i słuchali koncertu. Nagle przypomnieli sobie, że o czymś zapomnieli.
- A, tak – stwierdził przywódca. – Bitwa. Powinniśmy chyba walczyć.
- Z tymi, tam? – zapytał duchowny.
- No, z mugolakami. Mam wam może przypomnieć, czego oni tam nie płacą...?
Reakcja była natychmiastowa. MacGyver wlazł na scenę, wziął hulajnogę i rozjechał Elvisa. Muzyka się urwała, nareszcie. Drugi był Lech II Wąsaty.
- Sru! – wypowiedział zaklęcie Rocky. „Moja Mariolka” oberwała z Titanica w trybie natychmiastowym. Zaczęła tonąć. – Hej, ty! – zwrócił się do kapitana. – Twój statek, sam rozumiesz...
- A tak, dzięki – podziękował szef „Solidarności”. – Chłopaki, to ja się już będę żegnał.
- Ok. – Załoga miała pewne trudności z mówieniem, została przejechana przez czołg Hitlera.
Kilka metrów dalej Czerwony Kardynał mierzył się na słowa z Szatanem.
- Sześćset sześćdziesiąt sześć! – krzyknął duchowny.
- Ha, nie! Ym... siedemnasty września 2222?
- Pudło! Ee... sześćset dwadzieścia sześć?
- Nie, gamoniu! – oświadczyłem. – 0 700 66 200!
- ćho, nie podpowiadaj! – zaoponował czerwonawy człowieczek z rogami. – Hymph... wiem! Koniec świata już był!
- Muszę się poradzić – stwierdził ponuro kardynał. – Tato?
- Nie. – Tubalny głos potoczył się z nieba. Był dziwnie znajomy.
- Nie – powtórzył żołnierz, tym razem do diabła.
- Cholera!! A więc...?
- To będzie chyba 0 700 66 200...
Po Borucie zostały tylko rogi, czerwona farba i ciało jakiegoś polskiego polityka z początków XXI wieku. Nadbiegł Gall Anonim i jednym ciosem zabił mnie, kardynała i siedemnastu przypadkowych ludzi.
- Ojcze!
- Jestem twoim...
- Och, ojcze, jesteś ranny!
- Nie przerywaj mi!! Jestem... jestem twoim...
- Mów. Powiedz, to, tato!
- Jestem twoim ojcem!
- NIE!!!
Furia nieznanego bojownika była straszna.
Jakiś czas później na sądzie ostatecznym.
- Pozostała mi jeszcze posada na stanowisku „mój wróg i szef piekła” – oznajmił Konfucjusz. Miał jakieś siedemset metrów wzrostu, różową brodę i bluzkę z napisem „All you need is love”. – Poszukuję osoby wysoko niekompetentnej, upośledzonej umysłowo i emocjonalnie. Najlepiej z mroczną przeszłością i lubującą się w zniszczeniu. Wymagane umiejętności: znoszenie bólu, upokorzenia i bezwstydność. Zdolność do prowadzenia czołgu i torturowania. Niskie zarobki i dożywotnie nadgodziny. Ktoś chętny? – zapytał.
- Ja, ja! – wyrwał się Adolf Hitler.
Głucha cisza.
- Ktoś jeszcze?
- Nie, nie! Tylko ja! To ja!
- No dobrze, możesz być ty...
8
360 stopni
I tu się robi problem, ponieważ większość źródeł podaje, że liczby piszemy słownie, ale czy "trzysta sześćdziesiąt stopni" trochę nam nie rozwala, bo ja wiem, stylistycznie... Rozumiesz, o co mi chodzi?
pogłaskując żółtawe ściany.
A dlaczego nie "głaszcząc"?
- No tak, dziękuję Smith.
Przecinek po "Smith".
Koniec księgi przypraw.
A nie "Księgi Przypraw"?
Do boju, za CLVII Rzeczpospolitą Ucisznego Grajdołka!! – ucieszył się Elvis.
Zasada jest taka, że albo jeden, albo trzy wykrzykniki. Nic pomiędzy, ni mniej, ni więcej.
Potem ujrzałem: Oto drzwi otwarte w Silent Hill, a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem, jak gdyby wycia syren mówiący ze mną, powiedział: "Wstąp tutaj, bo tutaj mają ekstra promocje". Doznałem natychmiast zachwycenia: A oto w mieście stała scena i na scenie ktoś zasiadał.
W miejscu zaznaczeń mogłoby być z małej litery spokojnie.
Jeśli chodzi o stronę techniczną: dobrze, wręcz bardzo dobrze, błędów mało, pamiętaj o tych wykrzyknikach, dialogi porządnie rozpisane.
Poprzednia część przypadła mi do gustu, ta również jest w porządku. Dosadnie: porąbane jak zwykle.
Ogólnie: odczucia pozytywne.
Pozdrawiam.
9
Ehe, dzięki 
Dzięki za uwagi, przydadzą się. To ze stopniami rozumiem, choć raczej nie kieruję się tu regułkami. Insynktownie jak liczba jest długa do wymówienia, to piszę ją cyframi. Chociaż jako umysł raczej ścisły wolałbym osobiście każdą liczbę pisać matematycznie

Wrażenie wizualne. Jak napiszę "pogłaskując" to strącam tę czynność na drugi plan (tzn. ja to tak odbieram). Tak o, mówił coś i przy okazji pogłaskiwał ścianę. A "głaskał" jest takie perfidne. Trudno mi wyobrazić kogoś, kto nachalnie podchodzi do ściany i zaczyna ją głaskać xDA dlaczego nie "głaszcząc"?
Ano, ale to cytat z Apokalipsy św. Jana, podmieniony na potrzeby tekstu.W miejscu zaznaczeń mogłoby być z małej litery spokojnie.
Dzięki za uwagi, przydadzą się. To ze stopniami rozumiem, choć raczej nie kieruję się tu regułkami. Insynktownie jak liczba jest długa do wymówienia, to piszę ją cyframi. Chociaż jako umysł raczej ścisły wolałbym osobiście każdą liczbę pisać matematycznie

10
Właśnie, nieco mnie martwiła ta cytatowość tego fragmentu. Albo raczej parafrazowość...
Ok, nie jestem pewna, trza by spytać kogoś lepszego ode mnie, w każdym razie zwracam honor.
Rozumiem, o co Ci chodzi, ale nie znając Twoich odczuć, "pogłaskując" brzmi perfidnie, bo jak błąd.
A z liczbami... Różnie to bywa, ale większość osób radzi pisać słownie, chociaż, skoro to groteska, to chyba możesz sobie pozwolić na nieco większą dowolność.
Pozdro.
Ok, nie jestem pewna, trza by spytać kogoś lepszego ode mnie, w każdym razie zwracam honor.
Rozumiem, o co Ci chodzi, ale nie znając Twoich odczuć, "pogłaskując" brzmi perfidnie, bo jak błąd.

A z liczbami... Różnie to bywa, ale większość osób radzi pisać słownie, chociaż, skoro to groteska, to chyba możesz sobie pozwolić na nieco większą dowolność.
Pozdro.