Doprawdy, nie pojmuję moim wątłym umysłem, po cholerę mnie przesłuchujecie, po co cała ta farsa i zarzucanie mi mówienia nieprawdy. Rzeczywiście, uzurpuję sobie nazywanie siebie mianem pisarza, jak i owszem, napisałem kilka powieści, co z natury tego zawodu czyni mnie kłamcą, bo opisuję zmyślone historie. Lecz w prawdziwym życiu, tutaj, jak przed wami siedzę, nigdy bym się do opowiadania bredni nie posunął, brzydko rzecz ujmując.
Prawdą jest, że chłopak sąsiadów wizytował u mnie w domu często gęsto w ostatnim czasie oraz to, że za każdą z tych wizyt stało nakłanianie z mej strony. I owszem, dawałem chłopakowi do czytania kilka wydruków, zanim wysłałem je do wydawcy, ale przecież, kochani, mówimy o zwykłej fikcji, rzeczach nigdy nie mających miejsca w rzeczywistym świecie i nie mogących uczynić czytającemu krzywdy. Jasne, nie będę więcej państwa nazywał kochani. Przepraszam najmocniej, nie chciałem urazić.
Wracając do sprawy. Ojciec chłopaka, który, bądźmy szczerzy, nienawidzi mnie z całego zatwardziałego serca głównie za to, że jego żona należy do grona zagorzałych czytelniczek mych książek, zarzuca mi demoralizację syna nieodpowiednimi dla tak młodego umysłu treściami. I tak, to prawda, płaciłem młodemu za opinie o tekstach, i cóż z tego? Płaciłem, ponieważ, jak każdy młody człowiek, potrzebował pieniędzy, ja zaś, jak każdy szanujący się autor, potrzebowałem opinii odnoszących się do ledwo co poczynionych maszynopisów. A że były to maszynopisy, jak wy je nazywacie, z nieodpowiednimi treściami? Być może. Lecz któż z nas, drodzy panowie, nie czytywał lub nie oglądał dzieł dlań zakazanych w postaci książek czy filmów, kiedy był w podobnym wieku? Zarzucacie mi czyny haniebne, ale bardzo przy tym proszę, wykażcie, w jaki sposób dewastacyjnie na umysł mego młodego przyjaciela z sąsiedztwa mogły wpłynąć omawiane treści? Słucham? Otóż właśnie, w żaden sposób nie mogły. Płacenie za czytanie, choć młody twierdzi, że wertował moje prace z towarzyszącą temu ciekawością i wypiekami na policzkach, nie stanowi o deprawowaniu, nie jest przecież haniebne.
Słucham? Ah tak, ojciec powiedział, że syn po lekturach nie mógł spać i krzyczał po nocach. Nonsens! Zaręczam, mówi nieprawdę, nie wierzcie w ani jedno jego słowo, łże, łajdak zasrany, o żonkę zazdrosny! Mało tego, stała się rzecz niebywała. Otóż ten młody człowiek, którego pieniędzmi musiałem niejako nakłonić do czytania, po jakimś czasie sięgnął nie tylko po resztę moich książek, ale też po inne arcydzieła, które, nie ukrywam, sam mu podsuwałem znając jego gusta niemal od podszewki.
Ale jak to przeczytać… Że niby ja? Własny tekst? Po co? Nie widzę powodu... Dobrze, już dobrze, proszę się nie unosić, bo pana aż pod lampę wytargało z przejęcia. Chwileczkę, skąd wy to macie? Na pewno nie z biurka tego młodego, tylko z mojego komputera. No i co, że cycki, cycka żeś pan nie oglądał? A tu nawet oglądać nie ma czego, tu sobie wyobrazić trzeba, a wpierw przeczytać. Też mi deprawowanie, gorsze rzeczy pewno widział. Poza tym nie pisałem cycki, pisałem piersi. Matka was nimi nie karmiła, kiedy jeszcze gryźć czym nie mieliście? A wy dwunastolatkowi zabraniacie. Co z tego, że w opowiadaniu, jak już bohater wymiętosił owe piersi, to ich właścicielkę poćwiartował? Dajcie spokój, nie takie rzeczy chłopak w internecie ogląda! Świętoszki się znalazły. Dość! Mam prawo do telefonu, słyszycie, żądam adwokata! Po co te kajdanki, spokojnie, panowie. Precz z łapami! Chłopaka do książek przynajmniej zagoniłem! Zostawcie mnie!