Gatunek: dowolny
Objętość: max 10k znaków ze spacjami
Czas do: 10.11.2018 do 23:59
Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 17.11.2018 godz. 23:59.
Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.
UWAGA!
W tej bitwie obowiązuje zmodyfikowany system oceniania.
Osoba oceniająca wskazuje lepszy - swoim zdaniem - tekst (ewentualnie stwierdza remis) i argumentuje swoją decyzję w podsumowaniu.
Oceny zostaną podsumowane w systemie 1:0 (w przypadku oceny remisowej 1:1).
Tekst 1
Siedzą.
Jest ich pięciu. Za duże bluzy z kapturem, ustawione majestatycznie na betonie piwa, głośnik wibrujący rapowym bitem. Schody prowadzące z górnego poziomu parku na dolny nie są bezpieczne, ale dam radę. Wiem kim są – znajomi Anki. Idę swoim tempem, nie zwalniam i nie przyśpieszam kroku. Dzieli nas kilkanaście schodów i z dwadzieścia lat. Kiedy ich mijam, patrzę w twarze, coś mówią, śmieją się, nie dociera to do mnie, mimowolnie zbyt mocno buzuje adrenalina. Udaję, że nie czuję pacnięcia kamienia, a może kawałka drewna, w mój plecak. Jestem na to za stary.
*Jest ich pięciu. Za duże bluzy z kapturem, ustawione majestatycznie na betonie piwa, głośnik wibrujący rapowym bitem. Schody prowadzące z górnego poziomu parku na dolny nie są bezpieczne, ale dam radę. Wiem kim są – znajomi Anki. Idę swoim tempem, nie zwalniam i nie przyśpieszam kroku. Dzieli nas kilkanaście schodów i z dwadzieścia lat. Kiedy ich mijam, patrzę w twarze, coś mówią, śmieją się, nie dociera to do mnie, mimowolnie zbyt mocno buzuje adrenalina. Udaję, że nie czuję pacnięcia kamienia, a może kawałka drewna, w mój plecak. Jestem na to za stary.
Wiedziałem, że idzie. Metalowe schody prowadzące do mojego mieszkania, bliźniaczo podobne do schodów przeciwpożarowych pokazywanych na amerykańskich filmach, drżały wesoło pod naporem jej stóp. Skupiłem się na wibracjach. Szła miarowym, energicznym krokiem, ale nie śpieszyła się. Nie mam dzwonka do drzwi. Zamiast niego błysnęła ikona otrzymanej wiadomości na moim smartbandzie. Dotknięciem wywołałem tekst.
„Jestem pod drzwiami.”
Otworzyłem. Zresztą mogła wejść, wszyscy w miasteczku wiedzą, że nie założyłem jeszcze zamka. Stała tam promieniejąc swoim dwudziestokilkuletnim uśmiechem. Jedna rękę, jakby w wyrazie zawstydzenia, trzymała za plecami, drugą niewprawnie mignęła „cześć”.
„Cześć”, odpowiedziałem gestem. Przemknęła obok. Zamknąłem drzwi. Anka zdążyła już usadowić się na kanapie, pozostawiając za sobą ciągnąca się od wejścia smugę zapachu agrestu. Nogi podwinęła pod siebie i wierciła się jak kot szukający wygodnej pozycji się do snu.
- Pić? - zamigałem.
- Nie. Nauka. – uśmiechnęła się z dumą kilkulatka, który potrafi dopowiedzieć na pytanie ile ma lat.
„Jestem pod drzwiami.”
Otworzyłem. Zresztą mogła wejść, wszyscy w miasteczku wiedzą, że nie założyłem jeszcze zamka. Stała tam promieniejąc swoim dwudziestokilkuletnim uśmiechem. Jedna rękę, jakby w wyrazie zawstydzenia, trzymała za plecami, drugą niewprawnie mignęła „cześć”.
„Cześć”, odpowiedziałem gestem. Przemknęła obok. Zamknąłem drzwi. Anka zdążyła już usadowić się na kanapie, pozostawiając za sobą ciągnąca się od wejścia smugę zapachu agrestu. Nogi podwinęła pod siebie i wierciła się jak kot szukający wygodnej pozycji się do snu.
- Pić? - zamigałem.
- Nie. Nauka. – uśmiechnęła się z dumą kilkulatka, który potrafi dopowiedzieć na pytanie ile ma lat.
Ankę poznałem kilka miesięcy wcześniej, kiedy wprowadzałem się do tej kamienicy.Trzymała się z tutejszą szemraną ekipą, ale to była dobra dziewczyna. Pieniądze, które dostawała od swojego chłopaka, lokalnego dilera, przeznaczała na lekarstwa dla chorej matki. Nawet nie próbowałem jej namawiać do poszukania pracy, której tutaj nie ma. Wyjechać nie może, bo nie zostawi matki. Zwykła patowa sytuacja w kiepskim miejscu. Szybko okazało się, że Anka uwielbia książki i muzykę, pasje raczej niepopularne w jej środowisku, zdominowanym przez alkohol i łatwą kasę. Zafascynowała się też językiem migowym i męczyła mnie tak długo, aż w końcu zirytowany ciągłym marudzeniem zgodziłem się ja uczyć. Wpadała dwa razy w tygodniu i prowadziliśmy prowizoryczne lekcje. Była pojętna, szybko kojarzyła, miała dobrą pamięć, raczej nie myliła gestów. Jeśli narzekałem na jej postępy to raczej z zasady, bo Anka podchodziła do sprawy ambicjonalnie i kiedy wskazywałem błędy starała się jeszcze bardziej.
Powtórzyliśmy gesty dni tygodnia i miesięcy, a przez kolejną godzinę uczyłem ja jak pokazać inne, związane z czasem, kalendarzem porami dnia i roku.Marszczyła się zabawnie w skupieniu, pocierając czasem skroń długopisem. Była ładna.
Zrobiła notatki, powtórzyła parę gestów i podskoczyła radośnie jak dziecko, które właśnie skończyło zadanie domowe. Z szerokim uśmiechem wskazała na moją wieżę mówiąc wolno „kalambury?”
Rozłożyłem ręce w geście „jeśli chcesz”. To był nasz rytuał.
Podbiegła w podskokach do mojej szafki z płytami.
Zrobiła notatki, powtórzyła parę gestów i podskoczyła radośnie jak dziecko, które właśnie skończyło zadanie domowe. Z szerokim uśmiechem wskazała na moją wieżę mówiąc wolno „kalambury?”
Rozłożyłem ręce w geście „jeśli chcesz”. To był nasz rytuał.
Podbiegła w podskokach do mojej szafki z płytami.
Przekładała pudełka. Zabierała jakieś, po czym kręciła głową i odkładała z powrotem na miejsce. I kolejne. Trwało to kilka minut bo mam ponad czterysta płyt, aż w końcu wybrała kilka, schowała za plecy, tak żebym nie widział co to i podeszła do wieży. Włączyła kawałek, zasłaniając mi wyświetlacz.
Odwróciła się wolno. Wsadziła końcówkę kciuka do usta, drugą ręką nawijając warkocz wokół palca. Utwór zaczynał się wolną, leniwą wibracją, raz, przerwa, dwa, trzy cztery, pięć, po czym przechodził w charakterystyczną rytmiczną część, żeby po chwili wrócić do motywu z leniwego początku. Wiedziałem co to za kawałek już teraz, ale chciałem dać Ance pograć. Obróciła się do mnie plecami i oparła dłonie na wieży. Zaczęła zmysłowo poruszać biodrami jak Rosario Dawson tańcząca dla Kurta Russela w Death Proof. Wcześniej grała dziewczynkę, teraz kobietę. Ładnie sobie to wymyśliła. Podobało mi się to co widziałem, ale nie podobało mi się to co się ze mną działo – zapisałem na kartce tytuł kawałka, zmiąłem papier w kulę i rzuciłem w plecy Anki. Bardzo atrakcyjnie kołyszące się plecy. I nie tylko plecy.
Obróciła się, podniosła kulkę, rozprostowała papier i przeczytała tytuł. „Girl you'll be a women soon”. Fuknęła, udając irytację. Wskazałem na kartkę i wydąłem wargi w geście „to było łatwe”.
Odwróciła się wolno. Wsadziła końcówkę kciuka do usta, drugą ręką nawijając warkocz wokół palca. Utwór zaczynał się wolną, leniwą wibracją, raz, przerwa, dwa, trzy cztery, pięć, po czym przechodził w charakterystyczną rytmiczną część, żeby po chwili wrócić do motywu z leniwego początku. Wiedziałem co to za kawałek już teraz, ale chciałem dać Ance pograć. Obróciła się do mnie plecami i oparła dłonie na wieży. Zaczęła zmysłowo poruszać biodrami jak Rosario Dawson tańcząca dla Kurta Russela w Death Proof. Wcześniej grała dziewczynkę, teraz kobietę. Ładnie sobie to wymyśliła. Podobało mi się to co widziałem, ale nie podobało mi się to co się ze mną działo – zapisałem na kartce tytuł kawałka, zmiąłem papier w kulę i rzuciłem w plecy Anki. Bardzo atrakcyjnie kołyszące się plecy. I nie tylko plecy.
Obróciła się, podniosła kulkę, rozprostowała papier i przeczytała tytuł. „Girl you'll be a women soon”. Fuknęła, udając irytację. Wskazałem na kartkę i wydąłem wargi w geście „to było łatwe”.
Drugi kawałek poznałem już po wibracjach trzech dźwięków, ciągnących się w pierwszych sekundach. Chwilę wcześniej niż Anka nałożyła na głowę kaptur bluzy i naciągnęła cięciwę niewidzialnego łuku. Kulę z zapisanym w środku „Clannad – Robin” złapała w locie. Westchnęła. Wskazała na mnie palcem z miną „ok, teraz zobaczymy”.
Piosenka zaczynała się bardzo delikatnymi, niewyraźnymi i chaotycznymi wibracjami, które potem przybrały na sile, ale dalej były rozmazane, nachodzące na siebie. Dużo złości i siły było w tym kawałku. Znajomo dużo. Anka wyprostowała się i napięła mięśnie. Rozłożyła ręce jakby powstrzymywała wyimaginowanych ludzi za sobą, żeby nie wychodzili przed nią. Zrobiła groźną minę. Tryby w głowie zaskoczyły, skojarzenia splotły się z emocjami i wibracją bitu.
Napisałem na kartce „Rob Bailey&Hustle Standard – Hold Strong”, pokazałem dziewczynie i wstałem. Dziewiętnasta, czas do pracy. Anka smutnym, pytającym gestem wskazała wiszące na ścianie rękawice. Kiwnąłem głową. Przyłożyła dwa palce do kącika ust, a potem do potylicy, jakby salutowała. „Nie rozumiem”.
Wzruszyłem tylko ramionami. Sam nie do końca rozumiałem.
Napisałem na kartce „Rob Bailey&Hustle Standard – Hold Strong”, pokazałem dziewczynie i wstałem. Dziewiętnasta, czas do pracy. Anka smutnym, pytającym gestem wskazała wiszące na ścianie rękawice. Kiwnąłem głową. Przyłożyła dwa palce do kącika ust, a potem do potylicy, jakby salutowała. „Nie rozumiem”.
Wzruszyłem tylko ramionami. Sam nie do końca rozumiałem.
Anka zebrała rzeczy, zapisała coś w leżącym na stole zeszycie, podeszła do mnie i zupełnie nieoczekiwanie pocałowała mnie w usta. A potem wybiegła, zostawiając za sobą smugę agrestowego zapachu i zupełnie zdezorientowanego faceta. W otwartym na stole zeszycie, niewyraźnymi, pisanymi szybko i w emocjach literami widniało „Rozstałam się z Rafałem”.
Nie wiedziałem czy powinienem się cieszyć, czy raczej martwić.
*Dzieciaki z dzielnicy stopniowo sprawdzały na ile mogą sobie pozwolić.Najfajniejszą zabawą z głuchoniemym było otwarte wyzywanie, którego nie mogłem usłyszeć. Za to cała wesoło wyszczerzona gromada słyszała i każdy jeden z nich pękał ze śmiechu; ja mogłem tylko uciec do domu, tłumiąc napływające gwałtownie do oczu łzy. Jak dorosły facet uważam to za lekcję życia, ale dla dziewięciolatka to był cichy koniec świata. Dwa lata później było jeszcze gorzej bo umiałem już czytać z ruchu warg. Widziałem wyraźnie każde wyzwisko wymierzone we mnie, tatę, albo nieżyjącą mamę, choć niektórych słów nawet nie rozumiałem. Płakałem co wieczór. Wstawałem o szóstej żeby pod osłoną porannej szarości przemknąć do sklepu po zakupy dla ojca.
Potem zaczęli mnie bić. Urządzali na mnie polowania, zapędzając w róg budynków i kopiąc w kilka osób. Wtedy też jako niedojdę, za podarte spodnie i zaczerwienione oczy, zaczął bić mnie ojciec. Cztery lata byłem regularnie bity na podwórku i w domu. Którejś nocy zabrałem z domu trochę jedzenia i uciekłem. Pociągiem towarowym dostałem się na Pomorze. Przygarnęli mnie ludzie z dworca. Tutaj nauczyłem się pracy, poznałem przyjaźń i lojalność. Tu zapisałem się na boks, któremu poświęciłem kolejne kilka lat swojego życia.
A teraz jestem w piwnicy.
Małej, zimnej piwnicy, kiepsko oświetlonej i cuchnącej stęchlizną. Właśnie tutaj przyszli zobaczyć krew ludzie z miasteczka, w którym teraz mieszkam. Ludzie to za dużo powiedziane, jest tu może kilkanaście osób, a to i tak za dużo w tym malutkim pomieszczeniu. Jest ciasno. Niekomfortowo. Rozbieram się szybko, jakiś pijany facet wiąże mi rękawice, inny bełkocze mi do ucha strategiczne rady, otyłe kobiety uśmiechają się obleśnie. Przepycham się przez ludzi, którzy utworzyli prowizoryczny krąg. Wszystko tu jest prowizoryczne.
Ja też.
Ja też.
Mój przeciwnik, w którym poznaję tutejszego rzeźnika jest już w środku koła. Wielki facet. Gęsta broda, ogorzała twarz, zimne wąskie oczy, kilkukrotne złamany w pijackich burdach, źle nastawiony nos. Niby profesjonał. Walki właściwie nie ma, tańczę wokół niego przez kilka minut, tylko po to żeby opuścić myląco prawy bark, a potem wpakować mu w kość jarzmową najsilniejszy prawy prosty jaki widziała ta publika. Po wszystkim. Podchodzi właściciel piwnicy, w rękawicach nie mogę chwycić forsy więc moje zarobione dwie stówy wkłada mi za gumkę spodenek. Zupełnie jak dziwce. Siadam na ławce żeby odetchnąć, spod półprzymkniętych powiek obserwuję jak ludzie się rozchodzą. Ci którzy wygrali w zakładach, poklepują po plecach przegranych, dopiero w domach będą kpić z ich naiwności. Nie umiem wytłumaczyć nikomu, że każdy przeciwnik ma twarz mojego ojca i dzieciaków z ulicy. Bo po co?
Rękawice rozsznurowuję sam, zębami – po walce nie jestem już nikomu potrzebny.
*Rękawice rozsznurowuję sam, zębami – po walce nie jestem już nikomu potrzebny.
Wychodzę z tej podłej speluny i wciągam zimowe powietrze.Do domu, a raczej miejsca, które chwilowo tak nazywam kilka minut. Zaczyna padać deszcz więc narzucam kaptur. Po kilku przecznicach wydaje mi się, że widzę Ankę. Dziewczyna stoi przed restauracją, włączony telefon dość wyraźnie oświetla jej twarz. Te same warkocze, te same usta. Tylko wielki siniak pod okiem nie pasuje do Anki jaką znam. Przez chwilę chcę podejść i zapytać ale rezygnuję – każdy podejmuje swoje decyzje i ponosi konsekwencje swoich wyborów. Podstarzały Mesjasz nie jest nikomu potrzebny.
W końcu docieram do domu i biorę prysznic. To był dobry wieczór, tym razem krew nie barwi wody, nie są potrzebne opatrunki i środki przeciwbólowe. Dwie setki whiskey i wyciągnięta z półki książka „Animala” MacYounga „Violence, Blunders, And Fractured Jaws” powinny mi zapewnić dobry sen. Czytam. Gdzieś w okolicach północy czuję drżenie schodów. Wściekłe, agresywne kroki. To kilka osób w sportowych butach. Mam nieodparte wrażenie, że ta niespodziewana wizyta związana jest z pewnym siniakiem i gwałtownym rozstaniem, więc żeby przyjąć gości ubieram spodnie z dresu.
Zdążę jeszcze włączyć „Hold Strong”.
Tekst 2Zdążę jeszcze włączyć „Hold Strong”.
Brzmienie ciszy
Radioodbiornik zamilkł nagle. Nie spodziewaliśmy się, że może znienacka przestać nadawać . Był nowy ─ ojciec kupił go za lipcową wypłatę, zaś Maciek, najmłodszy z naszej trójki, nie zdążył jeszcze się do niego dobrać.
─ Co się stało? ─ zapytała matka.
Ojciec, zbudzony ciszą, wstał z kanapy i podszedł do radia. Wszystkie lampki świeciły się prawidłowo, gałka głośności trwała na poprzednim miejscu.
─ Nic się nie stało. Zagłuszają ─ burknął do matki, omijając nas wzrokiem. Miałem wrażenie, że nas nie lubi.
─ Zagłuszają? Jak zagłuszają, to szumi.
─ To weź i napraw!
Matka nie uniosła wzroku znad robótki. Milczała, furkocząc srebrnymi drutami, które połyskiwały w półmroku. Maciek czasami wyciągał rękę w kierunku dzianiny, chcąc dotknąć miękkiej wełny. Wtedy dostawał rozpędzonym drutem po palcach i płakał. Raz ─ jakoś na początku sierpnia ─ rozryczał się na tak długo, że ojciec stracił cierpliwość i poszedł do sypialni po pasek. Po laniu Maciek łkał cicho w kuchni, a my jak zwykle słuchaliśmy radia. Grali Kiepurę, potem Fogga. Na czas wiadomości wygoniono mnie i Anielkę z salonu.
─ To nie dla dzieci ─ fuknęła matka.
Po kolacji słyszałem, jak rodzice rozmawiają szeptem, gdzie ukryć srebrne sztućce, aby „w razie czego” móc je łatwo odzyskać. Nie wiedziałem, co mają na myśli. Teraz domyślałem się, choć nie byłem do końca pewien, czy mam rację. Podobno Niemcy mieli bardzo złego przywódcę, który chciał odpłacić się Europie za przegraną. Żadne z nas nie pamiętało Wielkiej Wojny, ale baliśmy się jej jak ognia. Ksiądz Jan, kiedy jeszcze żył, przychodził do nas na niedzielne obiady, po których zaszywał się z ojcem w gabinecie.
Podsłuchiwaliśmy, przyklejeni jednym uchem do ciemnego forniru. Mówili o Wojnie, wspominali kolegów z pułku, śmiali się z dowódców. Po około godzinie wychodzili ─ poważni, a jednocześnie rozbawieni, jakby młodsi. Matka patrzyła wtedy na ojca jakoś tak dziwnie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Czułem, że jeszcze go kocha, mimo, że często się kłócili. Podobno czekała na niego przez całą Wojnę, modląc się, aby wrócił.
Radioodbiornik zaszumiał. Wszyscy unieśli głowy, Maciek przestał ssać kciuk. Cienka strużka śliny błyszczała na pulchnym palcu, powoli spływając w dół, ku dywanowi.
Z początku nie rozróżnialiśmy słów od szumu. Ojciec chyba usłyszał coś wcześniej od nas, bo złapał matkę za ręce. Druty przestały furkotać, nastała cisza. Nawet szum w radiu ucichł. A potem przemówił spiker. Jego wyraźny, napięty głos ciął słowa na kawałki, wbijał je w mózg niczym dekoracje w ciasto.
─ Uwaga! Uwaga! Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy!