[W]Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

1
W końcu zdecydowałam się wrzucić moje stare wypociny sprzed jakiegoś roku (lekko jedynie poprawione od tego czasu). Wklejam dwa fragmenty, ponieważ są dość krótkie. Tylko proszę nie bijcie :pray:

Uwaga, tekst dla dorosłych.

Prolog
Otworzyła oczy. Przez okno przebijało oślepiające słońce. Przekręciła się na drugi bok i wtuliła twarz w poduszkę. Po chwili jednak zrezygnowana ześlizgnęła się z łóżka i poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem.
– Ja pierdolę – westchnęła przeciągle, patrząc w swe odbicie. Skołtunione włosy, wystające przewody i rozmazany makijaż. W dodatku czuła się jakby w głowie miała autostradę w godzinach szczytu. Zwymiotowała do umywalki.
– Zajebiście. Niech się jeszcze rury zatkają. – rzuciła zirytowana, oglądając swój obiad.
Odkręciła kran i nalała zimnej wody do miski, po czym zanurzyła w niej twarz. Podniosła głowę i wzięła kilka głębokich oddechów.
– Znacznie lepiej.
Udała się z powrotem do pokoju i włączyła automatyczną sekretarkę.
– Masz 4 nieodebrane wiadomości – odezwał się kobiecy głos – 17:23
– Dzień dobry pani Tamari, dzwonię z banku...
Kobieta nacisnęła przycisk "pomiń". Ponownie odezwała się sekretarka:
– 17:57
– Już dziś zmień swoje ży...
Znów pominęła.
– 19:08
– Cześć, to ja, Gann - odezwał się niski męski głos – podobno straciłaś pracę. W razie jakbym mógł ci jakoś pomóc, po prostu zadzwoń.
Kobieta stała przed oknem podziwiając widok zielonych i fioletowych neonów. W ustach miała papierosa. Próbowała go zapalić, ale za bardzo drżały jej dłonie. Cała była rozdygotana. Osunęła się zrezygnowana na podłogę, opierając głowę o szybę, ze łzami w oczach patrząc na przejeżdżające auta.
– 19:36
– Key! Nic ci nie jest? Tak nagle zniknęłaś. Martwiliśmy się o ciebie. Andriel pytał gdzie jesteś...
Kobieta płakała przy oknie. Po kilku nieudanych próbach podpalenia papierosa rzuciła zapalniczką o ścianę. Cały czas drżała, z na wpół otwartymi ustami, zalana łzami.
Z trudem wstała i podeszła do drzwi. Przekręciła zamek i wyszła z mieszkania ubrana w samą koszulę. Powolnymi krokami udała się schodami na górę. Na dach. Słońce poraziło jej oczy, zasłoniła je więc dłonią. Niepewnie podeszła do krawędzi i spojrzała na ulicę w dole. Stanęła na niskim murku i ostrożnie wystawiła przed siebie bosą stopę. Przez chwilę walczyła z samą sobą.
– Wszystko straciłam... To tylko jeden mały krok... – pomyślała.

– Wysoko prawda? – usłyszała obok siebie niski, stary głos – Bodajże 45 pięter. Jakoś nigdy nie miałem okazji dokładnie policzyć.
Cofnęła stopę i odwróciła się w stronę z której dochodził głos. Zza jednego z wielkich wentylatorów wyszedł brodaty krasnolud z papierosem w ustach.
– Wiesz... To niby najszybsza droga na dół, ale podczas lotu może być ci trochę zimno. Strasznie tu wieje.

Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. Podrapał się po podbródku i wyciągnął w jej stronę rękę. W dłoni miał małą paczuszkę.
– Papierosa? – zaproponował podchodząc do niej bliżej.
Wzięła jednego, włożyła do ust i pochyliła się w stronę krasnoluda.
– Masz ognia? - zapytała łamiącym się głosem.
– Jasne, proszę bardzo. - odpowiedział życzliwie, podpalając papierosa płomieniem z zapalniczki.
Kobieta wzięła głęboki wdech i po chwili wydmuchała czarno-siwy dym.
–Te skrzaty robią niezłe fajki, nie? - zagadnął uśmiechając się pod nosem.
– Strasznie niezdrowe. Wręcz trujące. - odpowiedziała nieco już spokojniejsza. Te fajki szybko działały.
– Hm. Stanie na dachu w samej koszulce też nie pomaga zdrowiu. - odpowiedział śmiejąc się pod wąsem, po czym dodał już z lekką nutą melancholii - Piękny widok, prawda?
Kobieta nie odpowiedziała, zamiast tego stała jak wmurowana.
Rzeczywiście, panorama miasta ogromnych szklanych wieżowców i kolorowych neonów, skąpanych w świetle zachodzącego słońca była piękna. Pomarańczowo-czerwone barwy odbijały się od lustrzanych szyb. Na dole roiło się od aut i ludzi, wydawać by się mogło, wiecznie za czymś biegnących. Nikt nie przystanął, by podziwiać ów obraz. Jedynie rozdygotana kobieta i stary krasnolud stojący na dachu mieszkalnego wieżowca. Tylko oni podziwiali obraz Devirianu...


Sarothi


Siedział w fotelu, nie mogąc zasnąć. Swoje łóżko oddał poznanej tego wieczora kobiecie. Nie chciał, by została sama w swoim mieszkaniu, więc przenocował ją u siebie. Wiedział że wystarczy jej jedna myśl, jedno zwątpienie, by skoczyć z okna. Nie powiedziała mu dlaczego poszła na dach, a on nie pytał. Uważał, że tak było najlepiej.
Stwierdził, że musi skorzystać z toalety. Wstał i skierował się do łazienki. Przystanął na chwilę przed drzwiami do pokoju w którym spała kobieta. Przez chwilę wahał się czy by ich nie otworzyć i wejść do środka.
– Nie... Nie będę jej się wpieprzać w życie. – pomyślał – Nie powinno mnie w ogóle być na tym dachu. Chociaż wtedy... Z resztą nieważne. – machnął ręką.
Podszedł do wieszaka przy wejściu do mieszkania i sięgnął po swoją starą, wyświechtaną kurtkę. Wewnątrz prawej kieszeni leżała paczka papierosów. Wyjął jednego i zapalił. Miały paskudny, duszący, mocny smak. Lubił je.
– 01:00 - odezwał się kobiecy głos automatycznej sekretarki, o nijakim tonie. – Proszę przyjąć leki.
Prychnął pod nosem, strzepując popiół z papierosa do malutkiej szklanej popielniczki.
– Dobrze, "Pani Doktor". W sumie i tak miałem iść do kibla.
Wszedł do środka łazienki, stanął nad sedesem. Z pewnym trudem wysikał się, po czym wrzucił opałek z papierosa do muszli i spłukał wodę. Odwrócił się i już miał sięgnąć do uchwytu drzwiczek szafki z lekami, gdy zauważył że owe drzwiczki są już lekko uchylone. Wszystkie leki stały tak jak zwykle. Wszystko było na swoim miejscu, oprócz...
Natychmiast wyskoczył z łazienki i pobiegł do sypialni. Z rozpędem wpadł do środka. W kącie pokoju zobaczył skuloną kobietę. Zapłakaną. Trzymającą w ustach pistolet.
– Żeby strzelić, trzeba go najpierw odbezpieczyć. Po lewej stronie, przed kurkiem masz taki mały pierdolnik. Przestaw go w dół. - mówił w miarę spokojnie, choć przed chwilą omal nie dostał zawału. Lata ciężkiego życia jednak nauczyły go, że w takich sytuacjach najważniejszy jest spokój. Lub przynajmniej jego dobre udawanie. - Tak w ogóle, to ten pistolet ma inne zastosowanie, niż strzelanie sobie w głowę.
Delikatnie zabrał jej broń, wyjął magazynek i pociągnął za zamek. Usłyszeli cichy odgłos wyskakującej łuski.
– Może się przejdziemy? Myślę, że świeże powietrze dobrze ci zrobi. – zaproponował.

– Gdzie idziemy? – zapytała kobieta gdy byli już na ulicy. Była już późna noc. Wszędzie świeciły się neony, jeździły auta i chodzili ludzie. Ruch o tej porze był tak wielki, że gdyby nie jaskrawe światła banerów, ciężko byłoby cokolwiek znaleźć w tym chaosie. Devirian - nocne miasto.
– Do sklepu. – odparł krasnolud – Mam pustą lodówkę, a przydałoby się coś zjeść.
Weszli do jednego z niższych budynków. Przy kasie siedział gruby skrzat. Krasnolud wziął koszyk i podszedł do jednej z półek.
– Lubisz jogurty? - zapytał kobietę, patrząc jak ta próbuje za wszelką cenę poukrywać przewody wystające spośród jej włosów. Przed wyjściem była na chwilę w swoim mieszkaniu, by nałożyć na siebie coś więcej niż piżamę, a dokładniej to dżinsy i flanelową koszulę. Próbowała wtedy coś zrobić z fryzurą lecz przegrała wtedy tą nierówną batalię, która rozgorzała teraz na nowo.
– Hę? A... Tak, może być. – odpowiedziała lekko zagubiona. Krasnolud wziął jeszcze kilka artykułów i podszedł do kasy.
– Czarne Mankajki. - zwrócił się do sprzedawcy.
– 6 kredytów - powiedział skrzat kładąc na ladzie paczkę papierosów. Przeskanował wszystkie zakupy przy pomocy wszczepionego w rękę czytnika, po czym mlaskając dodał znudzonym głosem - Razem będzie 21.48.
– O! Co tak drogo? – oburzył się krasnolud, lecz po chwili zbliżył do terminala swój telefon.

Nagle do środka weszli dwaj zakapturzeni mężczyźni. Jeden wyciągnął spod płaszcza paskudny obrzyn. Krasnolud złapał kobietę za ramię i pociągając ją ze sobą, ukryli się za regałem z owocami.
– Czego kurwa? – usłyszeli wściekły głos skrzata stojącego za kasą.
Padł strzał. Na ladę rozbryznęła krew sprzedawcy. Krasnolud wciąż trzymając kobietę za ramię, pociągnął ją w stronę zaplecza. Słyszeli za sobą kroki napastników. Drzwi na szczęście były otwarte. Padł kolejny strzał.
– Gdzie oni kurwa są? – krzyknął jeden z mężczyzn.
– Szybciej. Nie mamy czasu. – ponaglił go towarzysz.
Krasnolud spojrzał kobiecie w oczy i palcem nakazał milczenie. Wyjął z kieszeni pistolet i odciągnął zamek.
– Chodź. – szepnął, wskazując na drzwi wychodzące na tyły budynku.
Podkradli się do wyjścia, lecz zauważył ich jeden z mężczyzn.
– Sarothi! Stój ty chuju! – krzyknął oddając trzy strzały z pistoletu.
Kule zaświszczały im nad głowami i wbiły się w ścianę. Oboje wybiegli przez drzwi na zapleczu.
– Za nimi debilu! – zawołał drugi.
Biegli przez wąskie alejki, co chwila skręcając i unikając kul. Krasnolud odwrócił się i oddał kilka strzałów.
– Ja pierdolę! Skąd oni się tu wzięli? – pomyślał wściekły.
Nagle kobieta się zatrzymała.
– Cudnie. Po prostu zajebiście!
Przed nią stał prawie trzymetrowy, betonowy mur.
– Co teraz? – zapytała zrezygnowana.
– Liczymy na cud. – odparł nijakim tonem krasnolud.
Po chwili dogonili ich obaj napastnicy.
Pierwszy był wysoki, wyraźnie umięśniony i zielono-skóry - stolem. Miał na sobie długi, czarny, skórzany płaszcz. W dłoniach trzymał obrzyna wycelowanego w twarz krasnoluda. Drugi napastnik był nieco niższy, wyraźnie zgarbiony i chuderlawy. Jego ciemna skóra i długie uszy doklejone do łysego łba wyraźnie wskazywały, że jest Athemą. Miał na sobie znoszoną materiałową kurtkę i jakieś paskudne dżinsy. Swym pistoletem również celował w głowę krasnoluda.
– I po cholerę było uciekać? – powiedział suchym jak papier głosem, po czym splunął na ziemię.
– Zawsze warto spróbować. – odpowiedział spokojnym głosem krasnolud. W ustach miał papierosa – Mogę? – zapytał pokazując zapalniczkę.
– Ni chuja. – wyszczerzył zęby wysoki drab – Powiedz papa krasnoludzie.

Kobieta nie zdążyła nawet przekląć w myślach gdy padł strzał. A po chwili kolejny. Dwa ciała padły na ziemię. Zdarzył się wyczekiwany cud. Obaj mężczyźni leżeli martwi. Ich niedoszłe ofiary zaś zobaczyły stojącego na schodach pożarowych elfa z pistoletem w dłoni...

GodEdit

Usuwam znacznik [W]. Tekst po zmianach nie był jeszcze na weryfikowany.
Mój plan na sukces:
1. Napisać bestseller.
2. Sprzedać prawa do adaptacji.
3. Zaczekać aż odniesie ona wielki sukces.
4. Zażądać od jej twórców 60 milionów.

Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

2
Tekst nawet niezły - na plus jest szybka akcja, a na minus czasem ubogie słownictwo
Tirka pisze: Odkręciła kran i nalała zimnej wody do miski, po czym zanurzyła w niej twarz. Podniosła głowę i wzięła kilka głębokich oddechów.
– Znacznie lepiej.
Czyli co, nie wywaliła tych rzygów z umywalki? Gdzie odstawiła potem tę miskę? Pół biedy, jak to była taka na pranie, kwadratowa, ale jeśli taka z okrągłym dnem, pasujaca do umywalki... :P
Tirka pisze: Przekręciła zamek i wyszła z mieszkania ubrana w samą koszulę.
A nie powinno być "klucz w zamku"?
Tirka pisze: Słońce poraziło jej oczy, zasłoniła je więc dłonią. Niepewnie podeszła do krawędzi i spojrzała na ulicę w dole.
Takie średnie to zdanie - przynajmniej pierwsze. No i znowu mam wrażenie, że akcja dzieje się trochę zbyt szybko. Tak jak ta urywana rzmowa telefoniczna się broni i jest nawet niczego sobie, tak tutaj zbytnio przyspieszyłaś
Tirka pisze: Przez chwilę walczyła z samą sobą.
– Wszystko straciłam... To tylko jeden mały krok... – pomyślała.
Znowu - mogła wystawić nogę do przodu, ale punkt podparcia mieć metr czy dwa na dachu, średnio to widzę, żeby jedną nogę wystawiła w powietrze, tym bardziej, jak nie umie odpalić tzw. szluga. Trzebaby było to lepiej wyeksponować, może dać mowę pozornie zależną, powiedzmy, żeby się nie mogła zdecydować konkretnie, pokazać zaburzenia równowagi, może szybki ruch głowy w tył (obrót)...
Tirka pisze: –Te skrzaty robią niezłe fajki, nie? - zagadnął uśmiechając się pod nosem.
– Strasznie niezdrowe. Wręcz trujące. - odpowiedziała nieco już spokojniejsza. Te fajki szybko działały.
Znowu - trochę nonszalancja w opisie, a można to łądnie rozegrać.
- Te skrzaty robią niezłe fajki, nie? - zagaił, uśmiechajac się pod nosem.
Zbiło ją z tropu. Była przygotowana na wszystko, ale nie na taką gadkę.
- No, niezdrowe. I trujące... - odpowiedziała, uspokojona. Siedem sekund - w tyle nikotyna docierała do swojego receptora, powodując charakterystyczne efekty.
Nie bez powodu w jej stronach na tytoniowe zawiniątka mówiło się "szlugi"...
Tirka pisze: Pomarańczowo-czerwone barwy odbijały się od lustrzanych szyb. Na dole roiło się od aut i ludzi, wydawać by się mogło, wiecznie za czymś biegnących.
Średnie zdanie - i opis też słaby. Ja bym wrzucił w środek jakiś charakterystyczny obiekt i go opisał, może reklamę na którymś z wieżowców.
Tirka pisze: – Nie... Nie będę jej się wpieprzać w życie. – pomyślał – Nie powinno mnie w ogóle być na tym dachu. Chociaż wtedy... Z resztą nieważne. – machnął ręką.
A bez reszty? :P (zresztą - razem) Sam ten dialog wygląda trochę dziwnie - wiem, że pewnie chciałaś dać "machnął ręką" zamiast zwykłego "pomyślał", ale to jest jednak słabo zaznaczone, no i myśli powinny być inaczej pokazane, nie w formie dialogu
Tirka pisze: Wewnątrz prawej kieszeni leżała paczka papierosów. Wyjął jednego i zapalił. Miały paskudny, duszący, mocny smak. Lubił je.
Co Ty masz z tymi fajkami? :P
Ale zdanie całkiem ok - lepsze niż "tajemniczy ognik" w powieściach Ayn Rand...
Tirka pisze: Wszystkie leki stały tak jak zwykle. Wszystko było na swoim miejscu, oprócz...
Powtórzenie. Wszystkie, czyli jakie - znowu opis bez pokazania czegokolwiek, a szkoda. Scena nawet dobra, ale nic w niej nie ma
Tirka pisze: mówił w miarę spokojnie, choć przed chwilą omal nie dostał zawału. Lata ciężkiego życia jednak nauczyły go, że w takich sytuacjach najważniejszy jest spokój.
No i znowu, a jest tyle synonimów - opanowanie, hart ducha (ale to już na siłę), równowaga...
Tirka pisze: Delikatnie zabrał jej broń, wyjął magazynek i pociągnął za zamek. Usłyszeli cichy odgłos wyskakującej łuski.
Łuska - nie powinien wyskoczyć cały nabój?
Tirka pisze: – Gdzie idziemy? – zapytała kobieta gdy byli już na ulicy. Była już późna noc. Wszędzie świeciły się neony, jeździły auta i chodzili ludzie.
Powtórzenie - no i to "wszędzie"...brakuje szczegółów
Tirka pisze: Na ladę rozbryznęła krew sprzedawcy.
A nie "rozbryznęła się"?
Tirka pisze: padł strzał. A po chwili kolejny. Dwa ciała padły na ziemię.
Ech :P

Co mogę powiedzieć - na pewno warto się temu przyjrzeć i wzbogacić o detale opisu, ulic, widoku, ciała i zzzachowania bohaterów. Wiem o co chodzi, swojego czasu napisałem podobnie ubogie opowiadanie post-apo(albo i gorsze), możesz nawet zobaczyć ;) Na plus to na pewno szybka akcja, chociaż ten cliffhanger trochę wątpliwej jakości...myślę, że po dołożeniu dwukrotnej grubości opisu mógłby to być przyzwoity kawałek, co złego to nie ja :)
Jak to mawia święta Ziuta - olej risercz, daj uczucia...

Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

3
Begied21 pisze: myślę, że po dołożeniu dwukrotnej grubości opisu mógłby to być przyzwoity kawałek, co złego to nie ja
O tak, tak, zdecydowanie tak.

Za ubogo, za szybko, za drętwo. Z wartkością akcji nie jest tak, że jeśli powywalasz z tekstu wszystko, co się da i zostawisz samo wymienianie kolejnych czynności, to nagle akcja staje się hiperwartka. Wręcz przeciwnie, tekst staje się streszczeniem i jako taki jest raczej nudny mimo, że stosując to podejście jesteś w stanie na dwóch stronach A4 upchnąć całą historię cywilizacji.

Jeszcze realia.

Z babeczki wystają jakieś przewody, czyli jest androidem, cyborgiem czy czymś tam, zatem mamy odległą przyszłość. Co tam robi automatyczna sekretarka, która już teraz jest przeżytkiem? Nawet poczty głosowej na komórce już prawie nikt nie używa, nie wiem, skąd miałyby się wziąć te wiadomości, odsłuchiwane przez bohaterkę.

Domyślam się, że "automatyczna sekretarka" ma być raczej czymś w rodzaju Alexy, skoro przypomina też o lekach. W takim razie weźże ją nazwij jakoś, a nie "automatyczna sekretarka", bo ja już widzę małą kasetkę magnetofonową przy stacjonarnym telefonie.

Opis poranka też jest dziwny. Zdaje się, że przyjmujesz konwencję, w której wymieniasz wszystkie czynności postaci po kolei. Takie wrażenie ma czytelnik, skoro prowadzisz go tak skrupulatnie przez poranek bohaterki. W takim razie w opisie są dziury, bo skąd nagle papieros? Wygląda, że wyrósł jej w ustach. Gdyby opis pozostałych czynności nie był tak dokładny, to ten papieros mógłby się w domyśle wziąć z kieszeni czy szafki, ale skoro wymieniasz po kolei wszystko, co postać robi to wiadomo, że nie wyjęła papierosa znikąd, bo gdyby go wyjęła, napisałabyś o tym.

Ogólnie przeszkadza mi też to, że babeczka mówi do siebie. To znaczy rozumiem, że ludzie/cyborgi czasami mówią do siebie, ale nie tak. Nie bawią się w sprawozdawcę własnych czynności, raczej wyrażają emocje.
Tirka pisze: Ja pierdolę –
– Zajebiście. Niech się jeszcze rury zatkają
To jest OK.
Tirka pisze: Znacznie lepiej.
Tirka pisze: Wszystko straciłam... To tylko jeden mały krok... – pomyślała.
To już mniej. I w sumie nieważne, czy ona to myśli, czy mówi. Taka kwestia w tej sytuacji jest dość nienaturalna. Zbyt oklepana, a to sprawia, że babeczka zdaje się odgrywać jakąś wyuczoną scenę i wypowiadać/wypowiadać w głowie kwestię z kiepsko napisanego scenariusza, zamiast wyrażać autentyczne emocje.

"Kredyt" jako nazwa waluty była już zdaje się w kreskówkowym Batmanie z lat '90, a na pewno w Gwiezdnych Wojnach. Trzeba wymyślić coś innego.
Tirka pisze: Pierwszy był wysoki, wyraźnie umięśniony i zielono-skóry - stolem.
Y...?
Tirka pisze: Nikt nie przystanął, by podziwiać ów obraz. Jedynie rozdygotana kobieta i stary krasnolud stojący na dachu mieszkalnego wieżowca. Tylko oni podziwiali obraz Devirianu...
Obraz obraz.
Tirka pisze: Delikatnie zabrał jej broń, wyjął magazynek i pociągnął za zamek. Usłyszeli cichy odgłos wyskakującej łuski.
W angielskim słowa "shell" używa się do całego niezużytego naboju, ale w polskim dość mocno kojarzy się jednak... no z łuską. Z tym, co zostaje, jak się już strzeli. Skąd więc łuska?
Tirka pisze: pociągając ją ze sobą, ukryli się za regałem z owocami.
Skoro razem się ukryli, to znaczy, że oboje pociągali ją za sobą. Doczepiłaś imiesłów do niewłaściwego podmiotu.
Tirka pisze: – I po cholerę było uciekać? – powiedział suchym jak papier głosem, po czym splunął na ziemię.
– Zawsze warto spróbować. – odpowiedział spokojnym głosem krasnolud. W ustach miał papierosa – Mogę? – zapytał pokazując zapalniczkę.
– Ni chuja. – wyszczerzył zęby wysoki drab – Powiedz papa krasnoludzie.
O, tu masz fajny przykład tego, z czym sama się męczę. Reguła mówi, że bez kropki i małą literą zapisujemy wtrącenia, jeśli nazywają czynność mówienia. Jeśli nie, to dajemy kropkę przed półpauzą i wtrącenie zaczynamy wielką literą. Jesli dobrze myślę, to tutaj pierwsze dwa wtrącenia są ok, ale trzecie powinno wyglądać tak:
– Ni chuja. – Wyszczerzył zęby wysoki drab.
No i do tego dochodzi inwersja. Rozumiem sens zaczynania wtrącenia od czasownika, gdy ten czasownik nazywa czynność mówienia. Skoro jednak tutaj tak nie jest, to Wysoki drab wyszczerzył zęby.
Tirka pisze: Powiedz papa krasnoludzie.
Tu by się przydało jakoś wyróżnić to "papa" i zmienić na "pa pa" albo "pa-pa". Papa to inaczej tata.

Dialogi w scenie strzelaniny też mi trochę zgrzytają. Nie wiem, czy sama dużo przeklinasz, ale wygląda to trochę tak, jakby nie przychodziło Ci to naturalnie, jakbyś na siłę przyklejała te fajfusy w losowych miejscach. To nie tak, panowie, nie tak.
Dałabym:
Saroth, ty chuju... Stój!
"Stój" to krótki, zwięzły przekaz. Szkoda go rozcieńczać. Wulgaryzmy służą do wzmacniania, nie osłabiania.

Z kolei "Ni chuja" znaczy raczej "nie da się", "nie ma", "nic", "nie dam rady". Odmowę wyraziłabym raczej którymś z poniższych sformułowań:
Nie ma bata.
A chuja.
Mhm, po chuju (czyli wulgarny odpowiednik "tak, jasne").

Ogólnie zgadzam się z przedmówcą: historia da radę, ale sposób jej opisu jest do dopracowania.

Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

4
Jestem z centrum Radomia, tu się bardzo dużo przeklina :D
Mi automatyczna sekretarka nie kojarzy się z żadnymi kasetkami, tylko właśnie z jakąś sztuczną inteligencją. Nie pomyślałam by nazwać ją po prostu Alexą :D
Co do powtórzeń i błędów typu łuska zamiast pocisku - następnym razem będę ma to bardziej uważać. W sumie niedawno nauczyłam się pisania przecinka przed "że" xD
Kredyty zawsze mi się kojarzyły z sience fiction, przy okazji wydają mi się dość neutralne, a nie miałam pomysłu na własne "ojro".
Co mam z tymi fajkami? Jakoś mi przylgnęły do świadomości jako uspokajacze. No i pewnie wypaliłam za dużo "robotów" w gimnazjum :D

Wielkie dzięki za uwagi, postaram się do nich zastosować. Chociaż mój następny tekst pewnie też będzie pełen błędów ;(
Mój plan na sukces:
1. Napisać bestseller.
2. Sprzedać prawa do adaptacji.
3. Zaczekać aż odniesie ona wielki sukces.
4. Zażądać od jej twórców 60 milionów.

[W]Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

5
O błędach napisali poprzednicy, natomiast:
Tirka pisze: Otworzyła oczy. Przez okno przebijało oślepiające słońce. Przekręciła się na drugi bok i wtuliła twarz w poduszkę. Po chwili jednak zrezygnowana ześlizgnęła się z łóżka i poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem.
To tylko pierwszy akapit. In my opinion używasz zdecydowanie za dużo czasowników.

[W]Devirian 3048 [fragment] [fantasy] [P]

6
Zgadzam się z przedmówcami, że akcja jest bardzo prędka i z jednej strony jest to dobre, bo się nie dłuży i od razu sporo się dzieje, ale z drugiej, tekst przez to miejscami robi się nieco zbyt skomplikowany. Również nie podoba mi się nagromadzenie bluzgów i ogólnie kreacja świata jest tak... na wyrost. Miałam wrażenie, że specjalnie chcesz go oszpecić, zohydzić. Żeby było jasne: "Przyszłość, jaka czeka ludzkość, jest beznadziejna, ciemna, bura, okrutna, ludzie będą się mordować, strzelać do siebie, będą androidy, z człowieczeństwa niewiele zostanie" itd...

Wizja mocno postapokaliptyczna i nie byłoby to nawet takie złe, gdyby nie poczucie, że to jest takie nienaturalne. Podczas czytania miałam wrażenie, że to jest poza, a bohaterowie "obrywają po głowie" tylko po to, by czytelnik mógł jeszcze trochę poczytać o tym, jak bardzo im źle.
Tirka pisze: – Czarne Mankajki. - zwrócił się do sprzedawcy.
– 6 kredytów - powiedział skrzat kładąc na ladzie paczkę papierosów.
Mnie z kolei te "kredyty" (i ogólnie ten cały wykreowany przez Ciebie świat) skojarzyły się z filmem "Wyścig z czasem". Tam ludzie płacili za towary i usługi czasem, który był "odliczany" od ich "konta życiowego". Jeśli czas im się kończył, umierali... Tutaj mamy tajemnicze kredyty, które jednak też są odmienną, ciekawą walutą i pewnie stąd to skojarzenie.

Rzeczywistość w tym tekście jest taka "brudna", posępna i "plugawa". Tak samo jak bohaterowie. Jeśli takie było założenie - żeby stworzyć postaci, które raczej nie zdobędą sympatii, to plan wykonany w stu procentach :) Ale może też za mały fragment rzuciłaś, żeby się szerzej o nich wypowiedzieć.
Begied21 pisze: na pewno warto się temu przyjrzeć i wzbogacić o detale opisu, ulic, widoku, ciała i zzzachowania bohaterów.
O, zdecydowanie. Akcja pewnie by nieco zwolniła, ale sądzę, że opowiadanie by w ogólnym rozrachunku bardzo zyskało. Ale najtrafniej podsumował chyba mój poprzednik opinią na temat zakończenia - mnie również ten cliffhanger nieco zabolał, bo jest mocno średni. I jeszcze ten wielokropek, żeby czytelnik na sto procent wiedział, że "warto czekać na kolejny rozdział, bo ło-ho-ho, będzie się działo!". Sama dostałam negatywne opinie dotyczące zbytniej "łopatologiczności" i "dosłowności", więc wiem, że takie rzeczy autorowi trudno jest dostrzec u siebie. Żeby to ująć bardziej obrazowo: po przeczytaniu ostatniego zdania poczułam się tak, jakbym obejrzała odcinek brazylijskiej telenoweli i po dramatycznej kłótni Enrique z Penelopą pojawiła się na ekranie informacje "ciąg dalszy nastąpi" :P. (Porównanie z brazylijską telenowelą nie było złośliwe i nie bierz tego do siebie - zresztą, one też bywają całkiem niezłe.)

Pozdrawiam serdecznie,
Madeleine
Made, czyli: Madeleine, Magdalena Lipniak albo po prostu Madzia.

Chwałą jednych jest, że piszą dobrze, a innych, że się do tego nie zabierają.
Jean de La Bruyère
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”