
***
Tamtego dnia wracałem z Solca do domu. Mimo chłodnej, nieprzyjaznej listopadowej pogody nie mogłem darować sobie partyjki kosza jeden na jednego sam ze sobą.
Przegrałem. Jestem słaby. Moje ego o umiejętnościach Jamesa Hardena dostało wciry od ciała statystycznego trzydziestolatka. Kiedy spróbowałem zrobić wsad, naciągnąłem coś w lędźwiach. Moja narzeczona wiedziałaby, co naciągnąłem, i potrafiłaby to wymasować. Nazajutrz byłbym prawie jak nowy i znowu mógłbym pójść na Solec, by udawać, że potrafię grać w kosza. Ech… dwadzieścia kilo temu wszystko było dużo prostsze.
Tamtego dnia pożałowałem swojej rutyny. Zazwyczaj po partyjce szedłem na krótki spacer do parku Porazińskiej na papierosa, by potem udać się w długi spacer do mieszkania na Czeskiej. Jakiś czas temu wracaliśmy w ten sposób z meczu całą ekipą z osiedla. Dzisiaj z paczki zostałem tylko ja i tylko ja kultywuję nic nie znaczącą tradycję nawet pomimo bólu pleców. Chadzaliśmy Mostem Poniatowskiego jeszcze w czasach, kiedy po drugiej rzeki stał Stadion Dziesięciolecia. Jak go zamknęli wracaliśmy już tylko w sześciu. Kula się ohajtał, Laczek wyjechał nad morze, Rambo poszedł na zawodowego a Fifi do kryminału. Zrzucamy mu się na paczki. Od momentu ukończenia Stadionu Narodowego chodzę sam. Zawsze idąc przez Most Poniatowskiego wspominam dawne czasy.
Ale nie wtedy. Tamtego dnia musiałem na szybko zastanowić się nad sensem życia.
Za barierką zobaczyłem dziewczynę. Dość wysoka, smukła, z włosami a la Jed Marshall z „Nocnego Recepcjonisty”. Jej niebieskie, poszarpane dżinsy przypomniały mi o tym, że przecież mamy listopad. Od razu poczułem chłód. Ramoneska ledwie osłaniała dół pleców dziewczyny. Na sam widok mocniej zabolały mnie lędźwie.
Nie zwróciła na mnie uwagi. Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy powinienem podejść bliżej, czy zwyczajnie wykonać zwrot na pięcie i odejść. Właściwie to nie miałem pojęcia, co ta dziewczyna tu robi. Przecież niekoniecznie musiała chcieć skoczyć.
- Uwielbiam delikatny wietrzyk na twarzy niezależnie od pory roku – powiedziała nagle i, odwróciwszy się do mnie, spytała: - A ty?
- Eee… Najgorszy jest wiatr. – Jedyne, co mi przyszło do głowy, to słowa Roberta Górskiego. – Jak nie ma wiatru, to jest ciepło.
- Zawsze jest zimno. – Z zamkniętymi oczami wystawiała na twarz na nieznaczne powiewy bryzy znad rzeki.
- Nie zawsze – zaoponowałem. – W lecie bywa ciepło.
- Nie rozumiesz – szepnęła, a ja wyczułem w jej głosie bezgraniczny smutek.
Podjąłem bardzo improwizowaną decyzję. Przeniosłem nogę nad barierką i z lekkim trudem przelazłem na drugą stronę. Głos rozsądku w mojej głowie krzyczał: „Co ty najlepszego wyrabiasz, idioto!?”, a serce zaś odpowiadało: „Rozum ci odjęło?”. Każdy z nas zapewne znalazł się kiedyś w sytuacji, kiedy nie potrafił wytłumaczyć swoich działań, ale podejmował je z nadzieją na pozytywny rezultat. Cóż mógłbym więcej rzec...
- Co ty robisz? – spytała jakbym stał tam w kaftanie świeżo po ucieczce z zakładu zamkniętego.
- Stąd będę miał lepszy widok na rzekę.
- Na rzekę? – Uniosła brwi.
- Na rzekę.
- Czemu miałbyś chcieć na nią patrzeć?
Zagoniła mnie w kozi róg. Nie miałem na to przygotowanej odpowiedzi, więc wypaliłem:
- Śmiertelnych ofiar prób samobójczych jest trzy razy więcej wśród mężczyzn niż kobiet, mimo że to kobiety częściej podejmują próby.
- O.
- Badania wskazują, że mężczyźni wybierają skuteczniejsze metody zabicia się, jak skok z wysokiego budynku lub strzał w głowę. Kobiety zaś preferują przedawkowania środków nasennych lub przeciwbólowych i częstokroć bardziej chcą zwrócić na siebie uwagę, niż odebrać sobie życie.
- A ja chcę zwrócić na siebie uwagę czy odebrać sobie życie?
Jak gdyby samo pytanie miało niedostatecznie przytłaczający wydźwięk, musiałem zmierzyć się jeszcze ze świdrującym spojrzeniem dziewczyny. Smutne, błękitne oczy szukały w mojej twarzy odpowiedzi, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jestem jej ostatnią deską ratunku, pomostem, z którego ma skoczyć wprost do lodowatej wody. Odpowiedzialność przytłoczyła mnie, zgniotła na miazgę i pozostawiła zaledwie ze strzępkiem człowieczeństwa
.
- Nie skacz. – Tylko tyle udało mi się wykrztusić.
- Bo co?
- Bo ja też skoczę.
Podniosła brew, nie wiem, uwodzicielsko czy wyzywająco? Uśmiechnęła się kącikiem ust i skoczyła.
Niewiele myśląc, skoczyłem za nią.
***
Siedzimy na brzegu rzeki, mokrzy, zmarznięci, zdumieni światem. Patrzę na nią, na zadziwiającą twarz, odbicie niezbadanych tajemnic. Woda zmyła makijaż, co utworzyło przerażająco realistyczną, groteskową maskę. Z ramoneski kapie woda, a dżinsy jeszcze bardziej przylegają do nóg. Kilka kosmyków przykleja się jej dziwacznie do czoła i teraz nieznajoma bardziej przypomina mi Ruby Rose z „The Meg”.
Telepię się z zimna, ona też. Mimowolnie, choć z nieskrywaną przyjemnością, obejmuję dziewczynę, a właściwie przylegam do jej ciała na tyle, na ile pozwalają konwenanse i moje maniery. O dziwo, nie ucieka, nie bije po twarzy, a raczej odwzajemnia uścisk.
- Chodzi mi tylko o jedno – mówi.
- Wiem. Mnie też.
- Wam zawsze chodzi o jedno.
- Tak – odpowiadam z dygoczącym uśmiechem. – Ale teraz to nie jest jedno i to samo.
Czekamy na taksówkę. Całe szczęście jestem niezdarnym idiotą, na tyle fajtłapowatym, że jedyny telefon, jaki ze mną wytrzymuje, to wodoodporny, wstrząsoodporny ceglak z wojskowymi normami wytrzymałości. Właściwie to już drugi egzemplarz, bo poprzedni zniszczyłem.
Za kurs zapłacimy pewnie jak za Katar za mundial, bo wątpię, żeby siedzenia w aucie dobrze zniosły naszą wilgotną obecność. W tej chwili nie ma to jednak znaczenia.
- Więc o co chodziło? – pytam.
- Hm?
- Atencja czy samobójstwo?
- Nic z tych rzeczy. – Patrzy gdzieś w dal, a listopadowy wietrzyk, który tak lubi, pewnie włazi jej wszędzie, gdzie tylko może. – Byłam ciekawa czy skoczysz. A ty? – Odwraca się z tym samym uśmiechem, który sprawił, że przelazłem przez barierkę. – Dlaczego skoczyłeś?
- Chciałem zobaczyć, rzekę z bliska - odpowiadam bez namysłu.
- Czemu miałbyś chcieć…
- Eee… - Ależ muszę teraz głupio wyglądać. – Najgorszy jest wiatr.