No właśnie.

Mamy je niemal codziennie, zapamiętujemy statystycznie jeden na dziesięć, głęboko w pamięć wrywa się jeden na sto... Czy oprócz ciekawych wspomnień do czegoś się nadają?
Myślę, że zdecydowanie tak i jedyne, czego im trzeba, to gruntowna przeróbka, gdyż - jak wiadomo - zazwyczaj są mocno pogmatwane. Często tak mocno, że trzeba totalnie zmienić ich sens.
Sama często piszę, inspirując się snami. Największy efekt ma dwa i pół tomu.

Jest z nimi ten problem, że choćby się człowiek nie wiadomo jak starał, opisany sen i tak będzie się wydawał nie tak, jak naprawdę wyglądał. Ale liczy się przede wszystkim jakość i nie można tego tak zostawić, po primo: my, jako śniący, będzimy jedynymi, którym ten sen się podobał, bo widzieliśmy wszystko (prawie) na własne oczy. Secundo: mogłyby zaistnieć błędy logiczne i sporo nieścisłości. Tak więc przelanie snu na papier wymaga w sumie więcej pracy, niż wymyślenie czegoś z niczego. Czy się opłaca? To zależy od snu i wykonania.
Jako lekka wielbicielka ezoteryki wierzę w wenotwórczą moc snów.

A wy?