Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

1
RA’ANTA:
NIEOKIEŁZNANA SIŁA




Akcja toczy się w pradawnych, odległych czasach kiedy to ostrze oręża decydowało o życiu lub śmierci.



Ocknąłem się i próbowałem wstać lecz krew zalewała mi oczy, a ciało przeszywał niewyobrażalny ból. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Po chwili spojrzałem na ziemię i zobaczyłem mnóstwo krwi wokół. Nie dowierzałem własnym oczom, leżała tam odcięta dłoń mojej prawej ręki. Rana wyglądała na przypaloną. Nie rozumiałem co tu się stało. Czułem swąd spalenizny. Wyczołgałem się z chaty na zewnątrz z wielkim trudem. Wszystko było spalone poza nią. Po tym co ujrzałem łzy i krew spływały po twarzy. Wołałem, ale nikt nie odpowiadał. Wokół walały się ciała pozbawione głów, na których żerowały kruki. Nie mogłem ich rozpoznać. Znalazłem kawał drewna, którym podpierałem się. Myśl o tym co tu się stało nie dawała mi spokoju. Udało mi się z pokonać kawałek drogi, ale upadłem. Nie byłem w stanie iść dalej i leżąc spojrzałem przed siebie. Znajdował się tam stos spalonych ciał, które wciąż się tliły. Podjąłem kolejną próbę aby wstać i dojść do drzewa, które osłoniło by mnie przed słońcem. Dychanie było bardzo ciężkie i szybkie. Upał na zewnątrz nie ułatwiał mi tego. Byłem spragniony choćby kropli wody.
Zrobiło się ciemno, a chłód zbliżającej się nocy dawał się coraz bardziej odczuć na moim prawie nagim ciele. Cały trząsłem się z zimna. W takim stanie spędziłem sporą część nocy. Walczyłem sam ze sobą, aby nie zasnąć. W końcu nie dałem rady. Poczułem dotyk jakby dłoni na plechach, a chwilę po tym ciepło okalające ciało. Śniłem o tej chwili by trwała jak najdłużej. Głos coś szepcze do mnie. Otwieram oczy i widzę postać. Jestem okryty, to nie może być prawda. Ktoś pomaga mi wstać i prosi abym nic nie mówił. Poddałem się temu wszystkiemu na wpół przytomny. W blasku księżyca widać było jak oddalamy się z tego miejsca piaszczystą drogą, przy której stał wóz z koniem. Położyłem się na nim.
- Pomogę ci, zaufaj mi – szepnął ktoś delikatnym głosem.
- Kiwnąłem głową, zgadzając się.
Postać ta schyliła się po wodę, której dała mi się napić – była to wielka ulga.
Następnie obmyła mi twarz dłonią. Ruszyliśmy gdzieś. Wydawało mi się że to kobieta, ale pod osłoną nocy nie wiele dostrzegałem. Droga dawała się we znaki.
Nastał kolejny dzień. Słońce na niebie nie było jeszcze wysoko, a upał dawał się już we znaki. Czułem jak ktoś dotyka mojej rany. Otworzyłem oczy i ujrzałem młodą kobietę tak piękną, że nie wierzyłem, iż to może być prawda. Jej długie czarne niczym leśne kruki włosy wiły się na piersiach. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie. Miała na sobie szaty, które dodawały jej uroku. Szyję zdobił sporych rozmiarów wisior. Stała boso.
Wysokie smukłe ciało było pokryte jakimś wzorem zawierającym litery „wzór na wywar”.
Dostrzegłem go przez jasną i prześwitującą część szaty.
Znajdował się on na bocznej części prawej nogi – nie widziałem co oznacza.
- Spokojnie pomożemy ci – jesteś tu bezpieczny – rzekła uśmiechając się przy tym.
Zacząłem zadawać jej mnóstwo pytań.
- Opowiem ci wszystko w swoim czasie, a tym razem masz wypij to, poczujesz się lepiej.
Podała mi jakiś wywar, smakował obrzydliwie, ale wypiłem cały. Spojrzałem na prawą rękę, która była opatrzona. Nie widziałem już żeby krew z niej leciała.
- Dziękuję za ocalenie życia - szepnąłem.
- Nic nie mów odpoczywaj, przyjdę później i przyniosę jedzenie.
Odchodząc spojrzała jeszcze na mnie, a ja zostałem sam ze swoimi pustymi myślami.
Byłem w jakimś namiocie i z zewnątrz dobiegały dziwne głosy. Chciałem to sprawdzić. Nie było niczego w pobliżu na czym mógłbym się wesprzeć. Mimo tego próbowałem choć zakończyło się to upadkiem wskutek czego rozbiłem kilka dzbanów. Chwilę po tym tajemnicza niewiasta znów się zjawiła u mnie ze słowami:
- Tak myślałam. Wy wojownicy jesteście nieposkromieni.
Jacy wojownicy ? O co chodziło ? Pomogła mi wstać i się położyć.
- To tylko dzieci, które są ciekawe nowego przybysza. Nic groźnego.
- Powiedz proszę jak masz na imię ? - spytałem.
- Jestem Szamisa – Danilosie - rzekła z uśmiechem.
- Danilos ? - próbowałem sobie przypomnieć własne imię.
Dziwnie się czułem. Odniosłem wrażenie jakby coś o mnie wiedziała.
Przykucnęła i zbierała resztki dzbanów, a ja patrzyłem na nią bez celu. Wyczuła chyba moje spojrzenia bo odwróciła się i uśmiechnęła. Chwilę potem wyszła. Nie mogłem niczego zrozumieć. Liczyłem, że ona opowie o wszystkim co mnie spotkało.
Ciągle odczuwałem nieustępujący ból ręki. Rozejrzałem się dookoła, moją uwagę przykuły duże gliniane misy znajdujące się na drewnianym stole. Wisiały tu suche kwiaty, pachniało ziołami, pełno było ksiąg i różnego rodzaju zwojów zawierających podobne wzory jak na nodze. Wyglądało to na miejsce medyka lub uzdrowiciela.
Kiedy ciepło zelżało, zapach pieczonego mięsa unosił się wokół. Głód coraz bardziej dawał się we znaki.
- Przyniosłam jedzenie, porozmawiamy o tym co się wydarzyło.
Misę odstawiła na stół. Spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem i usiadła zachowując odległość.
- Czemu mi pomagasz skoro nie znasz ? - spytałem ze zdziwieniem.
- Znam dość dobrze, ponieważ przyjeżdżałam do twojej wioski handlować.
- Byłam świadkiem tego co tam się stało.
Miałem pustkę w głowie i nic nie pamiętałem.
- Jak to możliwe ? - zadałem jej pytanie.
- Powodem tego jest trucizna przygotowywana z proszku wilczej kości i kwiatu polnego zwanego „Liksa”. - odparła.
-Skutkuje ona częściową utratą wspomnień i przyrządzana jest przez znawców czarnej magii.
- Ale zacznę od początku. Wasz obóz znajdował się kilka dni drogi stąd, nad rzeką, która zapewniała jedzenie w postaci ryb. Była to niewielka osada, w której brakowało mężczyzn do walki i obrony. Większością byli starzy mędrcy znający się na poławianiu ryb i alchemii, a kobiety na pleceniu sieci i oprawianiu skór. Dzieci zaś biegały po wiosce i bawiły się.
Wtedy nastąpił atak przez kilkunastu umięśnionych Troplerów z częściowo zakrytymi twarzami uzbrojonych w miecze i topory. Poruszali się konno. Zażądali aby oddać się w niewolę a jakikolwiek opór zakończy się śmiercią. Prości, bezbronni ludzie nie mieli żadnych szans przeciwko nim. Nie zdążyli nawet uciec. Jedyne co robili to błagali o litość oprawców, których to bawiło. Wieśniacy próbowali oddać wszystkie swoje plony w zamian za darowanie życia. Jednak to nie miało żadnego znaczenia.
Jedna z matek padła na kolana i płacząc prosiła aby oszczędzić jej dwójkę synów. Podjechał do niej dowódca bandy. Szybkim ruchem bez wahania odciął jej głowę, śmiejąc się przy tym. Chłopcy podbiegli do nieżyjącej matki.
Bandyta zsiadł z konia, odrzucił topór na bok i stanął przed nimi. Chwycił jednego z nich za głowę i uderzając kolanem roztrzaskał ją, drugiemu skręcił kark. Zostawił ich obok matki.
Podczas tej rozmowy leciały mi łzy po twarzy. Byłem tym wyczerpany.
Widząc to zakończyła rozmowę. Było chyba już dość późno i miałem dosyć. Chciałem zostać sam. Wyszła i poprosiła abym zjadł. Potrzebowałem czasu żeby dojść do siebie.
Nakryłem się na całe ciało i zasnąłem nie jedząc. Nic nie miało znaczenia. Rozpacz i wściekłość nie opuszczały mnie ani na chwilę.
Kilka kolejnych dni wyglądało tak samo. Codziennie rano posiłek, zioła, kolacja i odpoczynek. Czułem się dziwnie nie znając siebie i swojego ciała.
Po jakimś czasie zjawiła się Szamisa i zaproponowała mi, abym zaczerpnął świeżego powietrza.
- Przyniosłam ci czyste i nowe odzienie. - trzymając je w rękach.
- Ubierz się i oprowadzę cię po naszej wiosce.
Z wielkim trudem wyszedłem na zewnątrz, stało tam mnóstwo dzieci a z daleka przyglądali mi się pozostali mieszkańcy. Czułem na sobie ich spojrzenia. Podparty kijem stawiałem ledwo krok za krokiem.
Podszedł do nas starzec z siwą brodą. Spojrzał na moją rękę.
- Chłopcze cieszymy się, że jest lepiej z tobą.
- Powiedz lepiej kto mi to uczynił ?
- W swoim czasie - odparł starzec.
- Dość mam tego czekania – krzyknąłem z całych sił tak głośno, że dzieci się wystraszyły.
Odszedł od nas. Wiedziałem, że źle zrobiłem, ale gotowało się we mnie i nie mogłem znieść tej niemocy. Szliśmy dalej, dookoła drewniane chaty ogrodzone palami, na których suszyły się gliniane dzbany. Obok stały wozy z mnóstwem różnych rzeczy mniej lub bardziej przydatnych. Zaciekawił mnie donośny dźwięk metalu.
Był to tutejszy kowal – niezbyt wysoki mężczyzna, nie umięśniony, ale sprawie się tam poruszał. Podeszliśmy.
- Co on robi ? - spytałem z zaciekawieniem.
- Wykuwa broń, która przede wszystkim służy nam do zdobywania zwierzyny.
- Czemu jest was tak mało i niewielu chłopów ? - byłem zdziwiony.
- Kiedyś nas napadli i wszyscy, którzy nadawali się do walki zostali pojmani a dzieci i starcy nie mają na tyle sił aby chronić wioskę - posmutniała Szamisa mówiąc o tym.
- Czy to byli ci sami, którzy napadli na naszą wioskę ?
- Tak opowiem ci o tym ale innym razem, lepiej wracajmy. Na dziś wystarczy jutro pokaże ci więcej.
Mijały kolejne dni i noce a ja coraz bardziej czułem się częścią tego życia. Lepiej już chodziłem i wracały mi siły, tylko musiałem się nauczyć swojego ciała na nowo. Zacząłem się również zmieniać. Na twarzy pojawiła się gęsta długa czarna broda.
Coraz więcej zaczynałem sobie przypominać to kim jestem i co się wtedy wydarzyło.
Pewnego poranka kiedy wszystko dopiero budziło się do życia Szamisa zabrała mnie w odludne miejsce.
- Tu przychodzę kiedy myślę o siostrze - siądźmy.
- Mieszkaliśmy kiedyś zupełnie gdzie indziej. Daleko na piaszczystych ziemiach. Od małego nasza matka uczyła nas sztuki uzdrawiania, leczenia ziołami i miksturami. Tamisa bo tak miała na imię, a może i ma, bo nie wiem czy żyje gdzieś tam. Jest starsza ode mnie. Kiedy nas najechali byłyśmy małymi dziewczynkami, kazała mi uciekać i biec ile mam sił. Nie chciałam ale zmusiła mnie.
- „Siostro kiedyś się spotkamy” - to ostatnia rzecz jaką pamiętam.
- Przykro mi - chciałem aby poczuła się lepiej.
- Czemu mi pomogłaś i tu przywiozłaś ? - nie dawało mi to spokoju.
- Jativ – ten starzec dużo widział i doświadczył. Dlatego pomógł mi kiedy znalazł błąkającą się po lesie. Zabrał do wioski i pozwolił dorastać. Dzięki nabytej wiedzy pomagałam innym w podzięce za wszystko. Kiedy podróżował po różnych zakątkach sprowadzał co rusz nowych ludzi. Nauczył nas, że widząc człowieka rannego lub umierającego należy zatrzymać się i pomóc – dlatego to zrobiłam.
- Starzec miał córkę – zabrali ją do niewoli jak i moją siostrę. - wielki smutek i żal widać było na jej twarzy.
- Nie mogę sobie tego wybaczyć - rzekła głośniej.
- Proszę nie obwiniaj się, to nie twoja wina że to was spotkało - coraz bardziej chciałem jej jakoś pomóc.
- Łatwo ci powiedzieć - wrzasnęła na mnie.
Widziałem jak bardzo to przeżywała i nie byłem zdziwiony. Na tym skończyliśmy i wracaliśmy na wieczorny posiłek.
- Zjesz z nami - powiedziała.
- Chętnie - delikatnie się uśmiechnąłem.
Ich zwyczajem było jadanie razem przy ognisku, skupieni wokół niego. Usiadłem z nią pomiędzy radosnymi dziećmi, jedna dziewczynka podała mi owoce.
- Spróbuj są bardzo słodkie.
- Dziękuję, pyszne - smak był nie do opisania, zupełnie inny niż te gorzkie zioła – była to dla mnie miła odmiana.
Każdy z nas dostał kawał upieczonego mięsa. Nieco później dookoła Jativa zebrały się dzieci, słuchające jego opowieści. Była na tyle ciekawa, że i ja z zapartym tchem słuchałem, nawet nie zauważyłem jak Szamisa zniknęła.
Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich chat. Zbudziłem się w środku nocy i wyszedłem na zewnątrz. Było chłodno i widać na niebie gwiazdy, w które chwilę się wpatrywałem.
Cała ta sytuacja i wszystko co mnie tu spotkało dało mi do myślenia. Wiedziałem, że muszę coś zrobić aby pomóc im przetrwać.
W dalszym ciągu nalegałem, aby Szamisa opowiedziała mi do końca historię napaści - widząc jak mnie to dręczy, zgodziła się.
- Wyruszałam rankiem z zapasem skór, wywarów i mikstur na wspólny handel, szlakiem kupieckim prowadzącym przez lasy pełne dzikich łowców w postaci wilków. Z daleka dobiegały do mnie krzyki jęki, którym nie było końca. Zostawiłam wóz i podeszłam bliżej, aby zobaczyć co się dzieje. Ukryłam się by nikt mnie nie zauważył.
Troplerzy - banda złożona z byłych niewolników pojmanych z innych wiosek, którzy się poddali. Zajmowali się grabieżą i handlem niewolnikami. Nie pokazywali się w obawie przed rozpoznaniem. Służą oni Lordowi Nora-Kam. Nikt nigdy go nie widział. Nie miał litości dla nikogo kto mu odmawiał. Zajmuje się polowaniem na ludzi i handlem niewolnikami. Najlepszych zatrzymuje dla siebie, a resztę sprzedaje inny władcom. Nikt nie odważył się nigdy zaatakować lub spróbować uciec. Albo służysz jemu albo śmierć. I moja siostra tam trafiła. - znów zagościł smutek na jej twarzy.
- Ten cały Nora-Kam zasługuje na śmierć. - odparłem z wściekłością.
- Gdzie można ich znaleźć ?
- Włada on tam gdzie kiedyś żyliśmy - odparła.
- Wtedy się zjawiłeś, trzymałeś w rękach kij. Ujrzałeś ciała matki i jej synów. Wokół pełno było krwi. Dojrzał cię dowódca bandy.
- Chcesz walczyć ścierwo ? Chłopcy zabawcie się z nim! – wrzasnął.
To była pewna śmierć. Ty jeden przeciwko tylu.
Walka była zacięta choć przewaga nie była po twojej stronie. Otrzymałeś kilka kopnięć, jedno z nich okazało się na tyle mocne, że upadając straciłeś kij. Wtedy oprawca wyciągnął topór odcinając ci dłoń. Było po walce.
Chwilę później podszedł jeden z Troplerów podając mu pochodnię, którą przypalał ranę. Wyłeś z bólu długo i głośno. Sięgnął również po wspomnianą truciznę i siłą wlał ci do ust. Po wszystkim stało się coś bardzo dziwnego.
Zaciągnął cię do chaty, a następnie obok rzucił odciętą dłoń. Nie wiedział jednego, że to był dopiero początek…
Na wieść o tym wydarzeniu krew zalewała mi całe ciało. Byłem załamany i z trudem oddychałem, wróciłem do namiotu i położyłem się.
Kłębiące się w mojej głowie myśli dodawały mi sił i pchały naprzód.
Kij na którym się wspierałem służył mi teraz jako broń do nauki. Wiele pracy mnie czekało, ale musiałem od czegoś zacząć. Zabierałem go ze sobą i chodziłem na wzgórze, gdzie drzewa dawały osłonę przed upałem. Rozciągał się tam widok na cały obóz i tereny wokół. Byłem sam, mogłem uczyć się i nie musiałem wstydzić się swojej słabości. Były to proste ciosy lewą ręką. Prawa była wciąż owinięta aby nie straszyć innych okropnym wyglądem. Nie zawsze wszystko szło jakbym chciał. Miewałem chwile zwątpienia. Treningi były potem już coraz dłuższe i złożone.
Po skończeniu jednego z nich chciałem zobaczyć, co znajduje się po drugiej stronie wzgórza. Doszedłem do skraju, a w dole znajdowało się spore jezioro otoczone jasnymi skałami. Dojrzałem Szamisę jadącą na koniu - byłem ciekaw co tu robi?
Zeskoczyła z niego i stanęła na brzegu. Bez wahania zrzuciła z siebie szaty po czym całkiem naga wskoczyła do wody. Nie chciałem, aby mnie zauważyła i wróciłem do wioski.
Po drodze zebrałem słodkie owoce, które wcześniej jadłem. Będąc na miejscu rozdałem je dzieciom, sprawiając im przy tym sporo radości. Słychać było jak kowal pracuje w kuźni, a kilka kobiet oprawiało skóry. Każdy coś robił. Mały chłopiec stał przy koniach, które poił i karmił. Podszedłem do niego i spytałem.
- Chyba sprawia ci to przyjemność ?
- Tak lubię je bardzo, są piękne i mądre. To jest mój przyjaciel, który mnie zawsze wysłucha - wskazał na konia z białą grzywą.
- Nazwałem go „Nidraj” na cześć ojca, którego bardzo kochałem.
- Kim on był ?
- Wojownikiem, którego zabrali źli ludzie – posmutniał przy tym.
- Chciałbym kiedyś jak on walczyć i posługiwać się bronią. W tym czasie matka zawołała chłopca.
- Do zobaczenia ! Jutro się spotkamy.
Nieco później zjawiła się Szamisa odprowadzając konia do zagrody i wchodząc do swojej chaty nieopodal. Do wieczora jej nie widziałem. Czy coś tam się stało? A może mnie jednak zauważyła ? Dziwne uczucie mnie dopadło.
Przed kolacją stanęła zupełnie odmieniona. Ciemne szaty, włosy zaplecione w warkocze widać było spod kaptura, a na twarzy i wokół oczu jakieś dziwne wzory. Co to miało znaczyć ? - czekałem na rozwój sytuacji. Wszyscy jakoś spoważnieli. Wyglądało to na odprawianie rytuału. Każdy podchodził do niej a ona trzymając w ręku misę z białym proszkiem maczała palec i robiła ślad na twarzach. Przyglądałem się z boku aż w końcu przyszedł czas i na mnie. Spojrzała i wykonała gest ręką, abym podszedł. Mówiła coś w innym języku czego nie rozumiałem.
- Jak się czujesz po tym ? - zapytała jedna z kobiet.
- Cóż to właściwie było i czemu służyło ? - odparłem.
- To rytuał oczyszczenia nas ze złych mocy i myśli.
- Prawdę mówiąc nic nie czuję – może ze mną było coś nie tak ?
- Potrzeba na to trochę czasu - spokojnie, zobaczysz.
Kiedy wszyscy doznali tego oczyszczenia Szamisa modliła się do bogów przez dłuższą chwilę. Po wszystkim podszedłem znów do niej.
- Danilosie zostań sam, doznasz ulgi na ciele i duszy. Spokój cię ogarnie - stwierdziła z pewnością siebie.
Czekałem z niecierpliwością na efekty w swoim namiocie. Leżąc coś mnie ogarnęło. Taki stan spokoju, jakby było mi lżej. Czyżby rytuał zaczął działać ? Może i tak. Czułem się naprawdę odprężony i wewnętrznie wyciszony, aż w końcu zasnąłem.
Nocne wycie i warczenie postawiło wielu na nogi w tym mnie. Na zewnątrz wataha wilków zaatakowała jednego z koni, był mocno poraniony. Ciężko było krzykami przepędzić stado, wtedy chłopi chwycili za kije i kamienie. Wilki nie odpuszczały i coraz bardziej go żarły.
W ciemności dostrzegłem jedno z narzędzi kowala – duży sierp osadzony na długiej drewnianej rękojeści stojący obok chaty. Sprawną ręką natychmiast go chwyciłem i podchodziłem coraz bliżej. Ukazywały się ociekające krwią kły. W końcu jeden z wilków skoczył w moją stronę. Zdecydowanym ruchem raniłem jego pysk, zawył i uciekł.
- Danilosie ! Odejdź stamtąd, sam nie dasz rady ! - wrzeszczeli ludzie.
Spoglądał na mnie kolejny dużo większy i groźniejszy od poprzedniego. Próbował się na mnie rzucić ale zadałem mu silne ciosy - to go rozwścieczyło.
Po kolejnym ataku upadłem na ziemię i wtedy poczułem pazury na nodze. Trzymałem trzonek w jego pysku, aby krwawe szczęki mnie nie dopadły. Reszta wilków odstąpiła po tym jak strzały Szamisy przebiły mu czaszkę. Tym sposobem mogłem wstać i odetchnąć.
- Nie bójcie się już po wszystkim – rzekła.
- Niezły strzał! - byłem pod wrażeniem jej celnego oka.
- Co to miało być ? - była naprawdę wściekła.
- Zgrywasz bohatera, który ledwo potrafi się bronić ?
- Chciałem sprawdzić się w walce.
- O mało cię nie zabił. Zastanów się na drugi raz co robisz!
Patrzyli na mnie jak na głupca – było mi wstyd.
Przez kolejne dni w obozie panował spokój. Skóry zostały oprawione, a mięso przygotowane na posiłki. Codziennie odwiedzałem kowala i próbowałem się z nim zaprzyjaźnić.
- Witaj Aalonie ! - radośnie przywitałem się.
- Danilosie jak się masz ?
- Całkiem dobrze, powiedz co dziś robisz ?
- Próbuję wykuć włócznię, choć jest trudno.
- Mogę się poprzyglądać ?
- Oczywiście, może wina się napijesz ? Mam odrobinkę schowane na własny użytek – stwierdził przebiegle.
- Chętnie skosztuję – ciekaw byłem jak smakuje. Sięgnął po dzban.
- Kwaśne i mocne ! - niezbyt dobre.
- Wiem, wiem – kończą się zapasy. Niedługo zima nadejdzie i trzeba będzie jakoś ją przetrwać. Znów nasze wozy z towarami ruszą na handel w dalsze zakątki. Musimy być przy tym ostrożni, nie wiadomo na kogo się trafi i czy nie sprowadzi to zagrożenia na nas.
- To męczące i niewygodne – stwierdziłem.
- Owszem, ale tak trzeba – wzruszył ramionami.
- Wracam do wykuwania bo przy winie i dobrym towarzystwie to można cały dzień spędzić.
- Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz – odpowiesz mi ?
- Pytaj śmiało ! - ochoczo rzekł.
- W jaki sposób niepostrzeżenie mogę się stąd wymknąć ?
- Oj bracie ! Tu nikt nikogo nie trzyma siłą.
- Możesz wychodzić kiedy zechcesz.
Tak wiedziałem co miał na myśli.
- Jeśli konia potrzebujesz to musisz z Jativem o tym pomówić. Choć jest stary to wielu się z nim liczy i szanuje.
- Dzięki, pójdę już.
- Uważaj na siebie poza obozem – odparł.
Miałem szczęście chłopak znów zajmował się końmi. Opowiedziałem mu o swoich planach, nie wiem czemu – chyba wzbudził moje zaufanie. To dobry dzieciak.
Chciał abym wyruszył na „Nidraju”. Ale jeszcze Jatvi musiał się zgodzić. Ruszyłem w stronę jego chaty i po wejściu zauważyłem jakby spał przy stole. Pomyślałem – pewnie za dużo wina wypił i pomogę mu wstać. Osunął się na ziemię – dotarło do mnie, że nie żyje. Wybiegłem na zewnątrz i jak oszalały wołałem o pomoc. W chacie kobieta patrzyła na mnie i leżącego starca.
- Zabiłeś go ! - wrzeszczała.
- Ja nie, ja tylko… - nie wiedziałem co powiedzieć. Nie wierzyła i zawiadomiła pozostałych. Siłą wyciągnęli mnie na powietrze i rzucili na ziemię – krzyczeli morderca ! Rozległ się wrzask.
- Co tu się dzieje !
Nie mogłem się bronić i przyjąłem kilka kopnięć.
- Wystarczy tego ! - Szamisa starała się opanować sytuację.
Tłum nie dawał za wygraną.
- Zabił Jativa ! Zabił Jativa !
- Przestańcie !
- Wstań i powiedz czy to prawda ?
- Chciałem poprosić o konia, aby opuścić wioskę.
- Czemu? - potem o tym pomówimy.
Szybkim krokiem weszła do chaty i jakiś czas później stanęła przed nami.
- Jativ umarł, nie został zabity – rzekła.
Niedowierzanie było widoczne na twarzach pozostałych.
- Ukaże wam prawdę.
- Chciał abym to ja po jego śmierci przewodziła.
Nie wszystkim to się spodobało zwłaszcza tej która mnie oskarżyła. Dziwnie się zachowywała i podejrzanie to wyglądało. Ale to nie było teraz najważniejsze.
- Nie będzie żadnej koronacji bo królową nie jestem, będę robić to co robię i pomagać. Wieczorem przygotujemy ciało i odprawię „rytuał odejścia”. A teraz niech wszyscy wrócą do swoich obowiązków - proszę.
-Danilosie chodź ze mną - zniknęliśmy pomiędzy drzewami będąc w lesie.
- Czemu chciałeś wyjechać ?
- Muszę wrócić tam i odzyskać to co do mnie należy.
- Wiem co masz na myśli tylko czy ciągle tam jest ?
-Tego nie wiem i muszę się przekonać.
- Jak zamierzasz udowodnić to, że go nie zabiłem ?
- Zobaczysz, bądź cierpliwy – wracajmy.
W wiosce panowała napięta atmosfera, smutek i żal dominowały. Zabrałem swój kij i ruszyłem na wzgórze. Chciałem jakoś odreagować, wtedy zatrzymał mnie Aalon i rzekł, że chętnie wypróbuje swoją nową broń - zgodziłem się.
- Cóż to za dzieło ?
- Zobacz co udało mi się zrobić - grot włóczni. Muszę go jeszcze dopracować, ale sprawdzę jak się spisuje.
- Gotowy ?
- Do czego ?
- Łap kij i walczymy. Nie będziesz przecież bił się z drzewem.
Nie jestem może wielkim znawcą walki, ale dobrym kompanem. Zgodziłem się w w końcu to przyjacielska walka. Odgłosy ścierającej się broni były głośne. Po walce byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi.
- Dziękuję za ciężki i wyczerpujący trening.
- Możesz na mnie liczyć - rzekł Aalon.
- Chciałbyś więcej i lepszej broni wykuwać ?
- Pewnie, tylko potrzebne są nowe wzory.
- Nie zadręczaj się tym o co ciebie oskarżają – próbował mnie pocieszyć.
- Mintra to samotna kobieta, jest niespokojna i podejrzliwa. Zabrali jej męża, dzieci i od tamtej pory jest taka dziwna. Każdy kogoś stracił.
- A ty ?
- Nie mam rodziny więc, czasem pomagałem w kuźni. Zarabiałem trochę złota i spędzałem czas na piciu. Jativ poznał mnie w karczmie i pokazał inną drogę w życiu. Zabrał tutaj i powiedział: „ to będzie twój nowy dom i życie” - wskazał oczywiście na kuźnię. Z jednej strony się cieszyłem, a z drugiej wciąż ciągnęło do picia. Z czasem pokonałem pokusę. Ciągle się zastanawiam czemu to zrobił ? Nigdy go o to nie spytałem, a teraz nigdy się nie dowiem.
- Wystarczy gadaniny. Wracamy do treningu.
- Jeszcze jeden ? - spytałem z wielkim zdziwieniem.
- Musimy się szkolić by być gotowym do walki. Mało kto umie walczyć więc… sam rozumiesz ? Zaczęło się ściemniać i wracaliśmy. W obozie ciało było już przygotowane do rytuału i ułożone na stosie kamieni. Wszyscy się zebrali, większość płakała inni milczeli. Szamisa podążała w kierunku swojego mistrza z fiolką wypełnioną niebieskim płynem. Zapanowała idealna cisza.
- Teraz zobaczycie, że nasz przyjaciel Danilos nie zabił.
Serce mocniej biło i szybciej dychałem. Denerwowałem się tym co nastąpi.
Otworzyła fiolkę, rozlała wokół ciała wypowiadając przy tym zaklęcia.
Padła na kolana i zapłakała krwawymi łzami. Ciemne odzienie potęgowało jej mroczność i tajemniczość. Przerażenie nas ogarnęło.
Wyciągała powoli duszę, która unosiła się nad ciałem i falowała jakby wiatr nią kołysał. Pchnęła ją w naszą stronę, wtedy oczom ukazała się wizja śmierci Jativa. Ciała przeszył delikatny chłodny podmuch, zamarliśmy bez ruchu. Trzymała duszę do końca, ale coś poszło nie tak i rozpłynęła się wokół nas. Wtedy ciało rozpuściło się spływając po kamieniach. Szamisa wyglądała na wycieńczoną i nie mogła wstać.
Po wszystkim Mintra dała znów znać o sobie.
- To kłamstwa ! Ona jest w zmowie z nim – wskazując na mnie.
- Nie wierzcie jej próbuje nas oszukać ! Byłam tam i widziałam na własne oczy.
Patrzyli na mnie złowrogo i próbowałem na nich jakoś wpłynąć.
- Jestem niewinny !
- Czarami chce ukryć prawdę ! Sprowadzi na nas zło.
- Nie dajcie się zwieść !
Aalon stanął w naszej obronie widząc co się dzieje – jednocześnie stając się kolejnym wrogiem.
- Szami pokazała nam prawdę, wierzę jej !
- Mintro ! Opanuj się na Bogów. Co cię opętało !?
- Mnie ? - spytała wielce zdziwiona i zaskoczona.
- Spójrzcie na nią ! To jest opętanie.
Patrzyli zmieszani i podzieleni co do tego. Długo trwało, aby opanować sytuację. Próbowałem Szamisie pomóc wstać, słyszałem jak niezrozumiale coś szeptała.
Ostatkiem sił uderzyła pięścią w ziemię, która zatrzęsła się tak mocno, że jeden z domów został doszczętnie zniszczony. Widniejący na nodze wzór pulsował jasnym czerwonym światłem – wtedy zemdlała.
- Pomóżcie mi ! - krzyczałem przerażony. Wieśniacy w popłochu rozbiegli się po obozie. Nie mogłem jej podnieść - tylko Aalon się odważył.
- Zanieśmy ją szybko do chaty !
- Połóżmy tutaj !
- Co dalej ? - spytałem.
- Nie wiem !
- Tylko nie umieraj Szamiso ! - panika i strach zawładnęły naszymi ciałami.
- Podaj wody ! Obmyjemy twarz rozpaloną niczym ogień.
- Co to za obrzęd ? - byłem zdumiony jak nigdy wcześniej.
- Nie wiem !? Nie myślmy teraz o tym ! - widziałem irytację Aalona.
- Ale jak nie ? - to było coś.
- Daj spokój Danilosie ! Zastanówmy się jak jej pomóc.
Wyglądała źle, cała drżała i zbladła.
- Nie przestawaj obmywać. Przyniesie jej to ulgę.
- Ja zaraz wrócę.
- Dokąd idziesz ? - spytałem zaniepokojony.
- Pójdę poszukać jakiegoś lekarstwa.
Mówiłem do niej i trzymałem za rękę. Byłem przerażony i przestraszony.
- Znalazłeś coś ?
- Nie znam się zbytnio na tym, nie wiem co mogłoby pomóc.
- Ona umrze ! - miałem łzy w oczach.
- Może ktoś z wieśniaków się na tym zna ?
- Tylko Szamisa wiedziała dużo o leczeniu – odpowiedział zrezygnowany.
- Jest jeden alchemik ale…
- Ale co !? Mówże ! - krzyczałem.
- Na północy jest port, kontrolowany przez Troplerów.
- Nie wiem czy nadal można go tam spotkać.
- Pojadę i spróbuję go odnaleźć.
- Nie Aalonie ! - ja pojadę. Teraz nadszedł czas, abym się odwdzięczył za ocalenie życia i pragnę spłacić dług. Powiedz mi wszystko co muszę wiedzieć.
- Nie będzie to łatwe i proste.
- Dam radę !
W tym samym czasie twierdza Lorda Nora-Kam.
- Chcę się widzieć z Lordem ! Natychmiast !
- Nikt ma teraz nie wchodzić – rzekł chudy i wysoki strażnik z rudą niezbyt długą brodą. Trzymał w rękach krótki miecz i srebrną okrągłą tarczę.
- Odejdź ! Nie będę powtarzać – wrzasnął stary czarownik. Strażnik nie ulegał groźbom.
- Nie dajesz mi wyboru. Używając magii odrzucił go na drugi koniec korytarza.
- Wybacz Panie,że niepokoję, ale to ważne.
Siedział on pośrodku komnaty na kamiennej podłodze oddając się medytacji i koncentracji. Towarzyszyły mu dwie niewolnice. Półnagie ciała ozdobione naszyjnikami z zielonymi kamieniami, pierścieniami i bransoletami. Na głowach szczerozłote diademy lśniące w promieniach słońca. Wiadomym było, że tylko najpiękniejsze i najbardziej oddane mogły liczyć na takie zaszczyty. Stały wokół Lorda zapewniając mu chłodny powiew.
Nie odwrócił się do mnie kiedy mówiłem. Jego plecy pozbawione skóry ukazywały wszystkie kości – okropny to widok nawet jak dla mnie. Dostrzegłem zawinięte i opadające rogi maski z pustynnego piasku, która skrzętnie ukrywała jego prawdziwe oblicze. Budziła przerażenie i niepewność. Dookoła znajdowało się pełno złotych mis z owocami, kielichów i unoszący się zapach wina. Przez okna i drzwi prowadzące na zewnątrz niewiele wpadało światła dając efekt półmroku, mimo to wiele można dostrzec.
- Mów co to za sprawa ?
- Odczułem użycie magii poza naszymi terenami.
- Ra’anta ?
- Tego nie wiem ale było silne.
- Gdzie to miało miejsce ?
- Wiem, że to wschodnie lasy niedaleko naszego portu.
- Daj znać niech zwiadowcy i szpiedzy dowiedzą się jak najwięcej. Wiedzą czego szukać.
- Tak Panie wszystko co każesz.
Nie dał ponieść się emocjom. Wyglądał jakby nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- Nie zawiedź mnie – stanowczo stwierdził.

Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

2
Ok, Uwaga w kwestii technicznej. Gdy już umieszczasz tekst, korzystaj z "przycisku/shortcoda/czy-jaką-to-ma-nazwę-nieważne" "AKAPIT" (widać na belce, nad polem edycji), lub po prostu dodawaj ręcznie. Jak powinno to wyglądać? Pokażę na przykładzie. Dlaczego to powinieneś robić? Bo zależy Tobie na czytelnikach i ich wygodzie :twisted:

Przykład, jak to wygląda od strony "kodu":
---

Kod: Zaznacz cały

[AKAPIT]Jakiś długi akapit. Początek traktatu czasu panowania Fryderyka Wielkiego, Króla Pruskiego żył w sobie, czegoby drugie niemiało, ale raczej moje jach we mnie rozmyśla, a tak psotą narabia. Ale bywają czasem i rozpoznania, ponieważ mu przyznać, że mi może być mogą. Warunek ten stosunek ustanie, a całe jego osobie zhańbione zostanie. Tożsamo dzieje się, czyli pobudkę do tych czas niezna.[/AKAPIT]
[AKAPIT]Jakiś drugi akapit, pod pierwszym. Żeby uniknąć pojęcia absolutnej konieczności i kary monarchów i nic dobrze szafować, wpada w samym używaniu hojnym będącą. Ludzie chcący być zbogaceniem języka polskiego, a Dobro więc na takim razie przestały być uważana jako jeszcze czuje w miarę, o fizykoteologii jest więc dostarcza sama możliwość bycia takiej różnicy w przeciwnym razie niepokazał się rozumnych istot pod któremi jedynie prawdziwe dobro.[/AKAPIT]
[AKAPIT]– A tak wpisujemy dialogi – powiedział.[/AKAPIT]
[AKAPIT]– A, jasne. Zrozumiałem – odpowiedział. – Może mi tylko zająć chwilę, zanim ogarnę.[/AKAPIT]
[AKAPIT]– Jak pewnie zauważyłeś, każdą pojedynczą wypowiedź umieszczamy w oddzielnym "AKAPICIE". Jasne?[/AKAPIT]
[AKAPIT]Nie odpowiedział, ale wyraźnie kiwał głową. Skupione brwi, zmarszczone czoło i drgające mięśnie na twarzy sugerowały intensywny proces myślowy. Kalkulował, ile czasu może zająć wprowadzenie następnego tekstu w ten sposób.[/AKAPIT]
Jaki tego efekt:
---
Jakiś długi akapit. Początek traktatu czasu panowania Fryderyka Wielkiego, Króla Pruskiego żył w sobie, czegoby drugie niemiało, ale raczej moje jach we mnie rozmyśla, a tak psotą narabia. Ale bywają czasem i rozpoznania, ponieważ mu przyznać, że mi może być mogą. Warunek ten stosunek ustanie, a całe jego osobie zhańbione zostanie. Tożsamo dzieje się, czyli pobudkę do tych czas niezna.
Jakiś drugi akapit, pod pierwszym. Żeby uniknąć pojęcia absolutnej konieczności i kary monarchów i nic dobrze szafować, wpada w samym używaniu hojnym będącą. Ludzie chcący być zbogaceniem języka polskiego, a Dobro więc na takim razie przestały być uważana jako jeszcze czuje w miarę, o fizykoteologii jest więc dostarcza sama możliwość bycia takiej różnicy w przeciwnym razie niepokazał się rozumnych istot pod któremi jedynie prawdziwe dobro.
– A tak wpisujemy dialogi – powiedział.
– A, jasne. Zrozumiałem – odpowiedział. – Może mi tylko zająć chwilę, zanim ogarnę.
– Jak pewnie zauważyłeś, każdą pojedynczą wypowiedź umieszczamy w oddzielnym "AKAPICIE". Jasne?
Nie odpowiedział, ale wyraźnie kiwał głową. Skupione brwi, zmarszczone czoło i drgające mięśnie na twarzy sugerowały intensywny proces myślowy. Kalkulował, ile czasu może zająć wprowadzenie następnego tekstu w ten sposób.
---
Fajnie by było jeszcze, gdybyś zamiast myślników (minusów, dywizów, łączników) "-" stosował przynajmniej półpauzy "–".

Pozdrawiam. :)
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

4
KamilM pisze: Rozumiem o co chodzi. To do mam na komputerze jest dobrze z akapitami tylko tu jak wstawiłem to się zlało.
Ja to rozumiem. To nie Word, czy inny edytor tekstu. To tylko pole "textarea", żeby sformatować tekst tak, by wyświetlał się jak w edytorze, trzeba stosować "BB-cody". To nie błąd, gdy nie używasz, ale o ile piękniej wygląda tekst, gdy jednak skorzystasz. :)
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

6
KamilM pisze: Zgadzam się poprawię
Następnym razem KamilM. :)
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

8
KamilM pisze: Tak. A jakieś uwagi co do samej fabuły?
W tej materii nie pomogę za bardzo. Zatrzymałem się na "niewyobrażalnym bólu". I choć nie mogę go sobie wyobrazić, to coś podobnego odczułem :P
Nie komentuję fabuły, bo nie hejtuję. Uważam, że jeśli ktoś nie chce mówić źle o czyimś tekście, lepiej żeby milczał. Co czynię. ;)

A poważniej - jeśli historia mnie nie wciągnie od pierwszych akapitów, to w mojej ocenie pozostanie jako "nudna". Albo nie jestem targetem :P Nie oznacza to, że muszą eksplodować fajerwerki, bynajmniej. Jednak musi być w tekście "to coś".
Twój mnie nie wciągnął.
Jeszcze brakuje Ci sporo w warsztacie, by był przyzwoity poziom. Wiem to po sobie, nadal takiego nie osiągnąłem. Dlatego dalsze oceny i wytykanie błędów (logiczny, rzeczowych, stylistycznych, ortograficznych, itp - ja tylko techniczne :P ) pozostawiam "Weryfikatorom" i innym czytelnikom, lubującym się w rozbieraniu na czynniki pierwsze.
Moja rada - czytaj, czytaj i pisz jeszcze więcej. Czytaj dobrych autorów, ale i złych - tak by nauczyć się rozróżniać.
Czytaj poradniki, np Kresa (tutaj zbiór: albo Kinga (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/50142/ja ... emieslnika). Rewelacja.

I nie rezygnuj.

Pozdrawiam.
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Ra'anta: Nieokiełznana siła (nowe)

9
To będzie dłuugi post :D
Ocknąłem się i próbowałem wstać lecz krew zalewała mi oczy, a ciało przeszywał niewyobrażalny ból. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
Całkowicie zrozumiałe. Idźmy dalej.
Po chwili spojrzałem na ziemię i zobaczyłem mnóstwo krwi wokół. Nie dowierzałem własnym oczom, leżała tam odcięta dłoń mojej prawej ręki. Rana wyglądała na przypaloną. Nie rozumiałem co tu się stało.
Sposób opisania sytuacji wciąż mnie, czytelnika, nie satysfakcjonuje. Odrąbano gościowi rękę, przypalono ranę. Ja na jego miejscu, gdybym zobaczyła obok moją odciętą dłoń, chodziłabym po ścianach i klęła gorzej od szewca. Panika gorsza od zobaczenia pająka pod prysznicem. Już nie pomnę, że bohater nawet nie próbował opatrzeć tej rany, po prostu akcja idzie dalej, jak by nic się nie stało.
Wyczołgałem się z chaty na zewnątrz z wielkim trudem. Wszystko było spalone poza nią.
Jeśli wyczołgał się z chaty, to oczywistym jest, że na zewnątrz.
I znów, albo spłonęło wszystko, albo coś się ostało.
Podjąłem kolejną próbę aby wstać i dojść do drzewa, które osłoniło by mnie przed słońcem. Dychanie było bardzo ciężkie i szybkie. Upał na zewnątrz nie ułatwiał mi tego. Byłem spragniony choćby kropli wody.
Że bohater jest na zewnątrz, to już wiem. Za dużo tego zewnętrza i wychodzi na to, że postać jest już na zewnętrzu zewnętrza.
Pierwsze zdanie mnie zaskoczyło, być może dlatego, że do tej pory nie było wzmianki o porze czy choćby pogodzie jako takiej. Drugie zdanie zbiło mnie z tropu, trzecie zresztą też - jakie dychanie i czego nie ułatwiał upał? Czwarte zdanie wydało się najbardziej sensowne.
Zrobiło się ciemno, a chłód zbliżającej się nocy dawał się coraz bardziej odczuć na moim prawie nagim ciele. Cały trząsłem się z zimna.
Dopiero, co się dowiedziałam, że był upał i bohater szukał schronienia, a już zrobiło się ciemno. Poza tym, drogi przyszły pisarzu, przypomnijmy sobie, jak zbawienne i wyczekiwane są noce po upalnym dniu.
Jestem okryty, to nie może być prawda.
Fakt, niewiarygodne :P
W blasku księżyca widać było jak oddalamy się z tego miejsca piaszczystą drogą, przy której stał wóz z koniem. Położyłem się na nim.
Kto widział i kto wzmiankuje o tym, że w blasku księżyca widać jak się oddalają? I położył się na koniu (co można wywnioskować z konstrukcji zdania) czy na wozie (o co zapewne chodziło przyszłemu pisarzowi).
- Pomogę ci, zaufaj mi – szepnął ktoś delikatnym głosem.
- Kiwnąłem głową, zgadzając się.
Czuję się dziwnie, nie wiem, kto mówi do bohatera. O ile bohater nie jest ślepy, to już powinien wiedzieć coś o tym ktosiu.
A "kiwnąłem głową, zgadzając się" można napisać normalnie, od nowego akapitu.
Postać ta schyliła się po wodę, której dała mi się napić – była to wielka ulga.
Skąd wzięła wodę? Z kałuży czy może zatrzymali się przy studni.
Następnie obmyła mi twarz dłonią. Ruszyliśmy gdzieś. Wydawało mi się że to kobieta, ale pod osłoną nocy nie wiele dostrzegałem.
Między dotykiem dłoni kobiety, a dotykiem dłoni mężczyzny jest różnica. Dorosły mężczyzna powinien sobie poradzić w takiej sytuacji.
Droga dawała się we znaki.
Nastał kolejny dzień. Słońce na niebie nie było jeszcze wysoko, a upał dawał się już we znaki.
Same znaki, a mimo to nie wiedział, dokąd idą :P Nieładne powtórzenie.
Wysokie smukłe ciało było pokryte jakimś wzorem zawierającym litery „wzór na wywar”.
Dostrzegłem go przez jasną i prześwitującą część szaty.
Znajdował się on na bocznej części prawej nogi – nie widziałem co oznacza.
? :shock:
Spojrzałem na prawą rękę, która była opatrzona.
Przecież nie miał już prawej ręki.
Nie widziałem już żeby krew z niej leciała.
Jeśli coś wycieka z bohatera, proszę mnie o tym informować na bieżąco ;)
a ja zostałem sam ze swoimi pustymi myślami.
Czyli jakimi? Odrąbano mu rękę, nie wiedział co się dzieje ani kim jest, gdzie jest, co się stało, co przyniesie nowy dzień, czy nie zjedzą go albo nie zgwałcą i prawdopodobnie spotkał odpowiedniczkę Angeliny Jolie w swoim świecie, a mimo to miał "puste myśli"?
Byłem w jakimś namiocie i z zewnątrz dobiegały dziwne głosy. Chciałem to sprawdzić. Nie było niczego w pobliżu na czym mógłbym się wesprzeć. Mimo tego próbowałem choć zakończyło się to upadkiem wskutek czego rozbiłem kilka dzbanów. Chwilę po tym tajemnicza niewiasta znów się zjawiła u mnie ze słowami:
- Tak myślałam. Wy wojownicy jesteście nieposkromieni.
Bohater sam to skomentował trafnymi słowami:
Jacy wojownicy ? O co chodziło ?
Pomogła mi wstać i się położyć.
To wstać czy się położyć? Zgłupiałam. Znaczy wiem, o co chodzi, ale zdanie jest dziwnie zmontowane.
Rozejrzałem się dookoła, moją uwagę przykuły duże gliniane misy znajdujące się na drewnianym stole. Wisiały tu suche kwiaty, pachniało ziołami, pełno było ksiąg i różnego rodzaju zwojów zawierających podobne wzory jak na nodze.
Dlaczego te misy akurat? Nie ma rozwinięcia. W drugim zdaniu domyślam się, że chodzi o wystrój wnętrza, a jednak... nie. I na litość boską, skąd wiedział, co zawierały zwoje i księgi, skoro nawet do nich nie zajrzał? I jaka noga? Oczywiście można się domyślić, że chodzi o nogę tajemniczej dzierlatki, a jednak... nie. Zdania są zbyt pochopnie montowane.
Wyglądało to na miejsce medyka lub uzdrowiciela.
Zamiast słowa miejsce, proponuję bardziej pasujące dom lub chatę.
Kiedy ciepło zelżało, zapach pieczonego mięsa unosił się wokół. Głód coraz bardziej dawał się we znaki.
I znowu te znaki :P Jakie ciepło? Skąd to mięso? Jakies informację proszę.

Poddaję się. Nie tyle z braku chęci, co czasu. Chcę jednak pomóc, więc dodam ogólne uwagi. Coś wytrzęsło przecinki ze zdań. To jednak nic. Krótki fragment, przez który przebrnęłam jest rozklekotany. Za duże przeskoki, watki się urywają, strzępki pomysłów, jak pociągnąć akcję są spisywane w biegu, bez głębszego dopieszczenia i przemyślenia - takie mam wrażenie.
Czekam na wersję trzecią, ostateczną i powalającą :D
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, tylko żują pszczoły.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”